Zarejestruj się

Aby dyskutować we wszystkich kategoriach, wymagana jest rejestracja.

 

Vanilla 1.1.4 jest produktem Lussumo. Więcej informacji: Dokumentacja, Forum.

    •  
      CommentAuthorbonim
    • CommentTimeAug 10th 2014
     permalink
    No billa pomeczylas się. Za wcześnie dali gaz. Ja dostalam przy 7-8 bo mowili ze wcześniej nie bo wyciszy akcje

    Treść doklejona: 10.08.14 10:07
    A ja łożysko pare sekund
    •  
      CommentAuthor_Fragile_
    • CommentTimeAug 10th 2014 zmieniony
     permalink
    A gaz może osłabiać skurcze?

    Moje oba łozyska miał 1,5 kg, podobno giganty, nie było łatwo także wiem o czym Bilia mówi :(
    --
    •  
      CommentAuthorbonim
    • CommentTimeAug 10th 2014
     permalink
    Gaz jak i każde znieczulenie podane za wcześnie. Tak mi mówiła położona.
    •  
      CommentAuthor_Fragile_
    • CommentTimeAug 10th 2014
     permalink
    Kiepsko :( Ja myślałam, że gaz to tak bardziej na "humor" działa...
    --
    •  
      CommentAuthorbilia
    • CommentTimeAug 10th 2014
     permalink
    A to widzicie...
    W moim szpitalu gaz to nowość więc może i lekarze się "uczą". :/
    Ale kurcze... Ja naprawdę zupełnie NIC po tym gazie nie czułam. Nawet zastanawialam się czy coś tam w ogóle leci... A po kilku machach dałam sobie z nim spokój. ..

    No ale było - minęło :))
    --
    •  
      CommentAuthor
    • CommentTimeAug 10th 2014
     permalink
    Bilcia pewnie kilka czynników zeszło sie na taki a nie inny poród,ale ważne że szczęśliwie sie skończyło :heart:
    gratuluje :flowers:
    a mąż?rodziliscie razem?
    --
    •  
      CommentAuthormangaa
    • CommentTimeAug 10th 2014
     permalink
    Bilcia ale się namęczyłaś... Dobrze, że Agatka zdecydowała się jednak sama wyjść. ":D
    --
  1.  permalink
    The_Fragile: A gaz może osłabiać skurcze?
    - u mnie chyba nie, bo dostalam pod koniec, juz po oksy. I oczywiscie nic nie pomoglo (w sensie, ze przeciwbolowo), tylko w sumie na oddychaniu sie skupilam wtedy. Lozysko urodzilam chyba po 10-15 minutach wiec gaz nie zablokowal. Ciesze sie, ze nie mialam skurczy krzyzowych..:/
    --
    •  
      CommentAuthorbilia
    • CommentTimeAug 10th 2014 zmieniony
     permalink
    Całe szczęście że widok dziecka rekompensuje matce wszystkie trudy porodu :bigsmile:
    Było - minęło ale u mnie nie sprawdziło się że drugi poród jest szybszy, lepszy i łatwiejszy :wink:

    Treść doklejona: 10.08.14 14:11
    A, bo przeoczylam pytanie...
    Mój mąż był w pracy więc rodziłam sama z przesiadujaca pod porodowką mamą :bigsmile:
    --
    •  
      CommentAuthorakirka
    • CommentTimeAug 10th 2014
     permalink
    Bilia - gratuluję córci:)
    u mnie z łożyskiem podobnie, przychodzili naciskali na brzuch, co bolałozchyba gorzej niż skurcze. I tak nie urodziłam go, bo było przyrosniete i usuwali pod narkozą.
    --
    •  
      CommentAuthorBasita
    • CommentTimeAug 10th 2014
     permalink
    Bilia gratuluje Córeczki!:)Wymęczyła Cię nieźle, ale najważniejsze,że zdecydowała się wyjść bez cesarki :)

    Ja nie pamiętam nawet kiedy rodziłam łożysko,bo dali mi jakiś zastrzyk ( w Uk) i niemal samo poszło.
    -- Dziecko to niepowtarzalny dar.. dar życia.. wyjątkowy...
    •  
      CommentAuthorLily
    • CommentTimeAug 10th 2014
     permalink
    bilia- z tego co piszesz to jakby ci lekarze nie znali fizjologii porodu. Nie jestem jakimś ekspertem, ale w pewnym momencie przed partymi często następuje zatrzymanie akcji bo macica przygotowuje się na parte.
    •  
      CommentAuthorbonim
    • CommentTimeAug 10th 2014
     permalink
    Ja po gazie bylam "pijana" balam się ze będę rechotac jak glupia a tu nic humoru a opicie
    •  
      CommentAuthorbilia
    • CommentTimeAug 11th 2014
     permalink
    akirka: u mnie z łożyskiem podobnie, przychodzili naciskali na brzuch, co bolałoz chyba gorzej niż skurcze. I tak nie urodziłam go, bo było przyrosniete i usuwali pod narkozą

    OMG! To współczuję.
    Chociaż szczerze - to powiem wam ze w ogóle nie myślałam że może być taka sytuacja (to znaczy nigdy wcześniej nie słyszałam o takich akcjach i przy pierwszym porodzie "urodzić łożysko" to był dla mnie pikuś :/).
    .
    Manga odsmokowanie Lolka sobie na razie odpuscilam.
    Za jakiś czas będę próbowała jakimś "podstępem". Trudno.
    Za to bez najmniejszego problemu przerzucilismy go na spanie do pokoju obok :)))
    Łatwo nie bylo bo on mi się jeszcze budzi w nocy i ja z brzuchem po kolana musiałam się do niego toczyć przez pół mieszkania. No ale przynajmniej to mamy już z głowy ;)
    .
    Lily powiem tobie że niby rodziłam pod okiem samego ordynatora ale jakoś pewnie się nie czulam...
    I widzisz, może faktycznie coś namieszali / przeoczyli... Juz sama nie wiem.
    .
    A gaz... Hmmmm...
    Zupełnie nic nie czułam i ba... nawet mialam wrażenie ze wskaźnik zegara w butli byl ustawiony na zero takze ten... Moze h nas to tulko tak stawiają co by kobicie psychicznie bylo lrpiej ;)
    --
    • CommentAuthorKatiziie
    • CommentTimeAug 11th 2014
     permalink
    Ja lozysko urodzilam w pare sekund... az sie dziwie ze takie akcje sa z tym...
    A co do gazu to ja sie o bez niego smialam bo lekarz opowiadal kawaly:)
    -- [url=https://www.suwaczki.com/][/url
    •  
      CommentAuthormadziauk
    • CommentTimeAug 11th 2014
     permalink
    Mnie gaz "otłumaniał", czułam jeden wielki skurcz. Na początku na sali miałam taki, który nie działał + zepsute KTG. Pozniej jak mnie przeniesli, poczulam wlasnie takie otepienie. I juz na gazie czekalam te kilka godzin na epidiural.
    --
    •  
      CommentAuthor_azja_
    • CommentTimeAug 11th 2014
     permalink
    Brawo bilia!
    bilia: przy pierwszym porodzie "urodzić łożysko" to był dla mnie pikuś :/).

    Ja też nie wiem o czym piszecie - ja nawet nie poczulam jak łożysko "samo wyszło":) gdyby mi połozna nie powiedziala, ze cos tam wychodzi to bym nie zorientowala się co się jeszcze dzieje:))) znieczulenie plus adrenalina.
    Fragile, czy gaz jest od dawna w Zofii? Bo ja w ogole nie kojarzę, żeby ktoś mi zaproponowal gaz.
    --
  2.  permalink
    Oj taaak... gdyby nie ta adrenalina to napewno byłoby jeszcze ciężej rodzić.

    __

    bilia - ale się nameczyłaś dziewczyno... :sad: Dobrze, że wszystko skończyło sie dobrze. A propos to gdzie są "wymiary" Agatki, bo ja ich nie widzę :bigsmile:

    __

    kami87 - współczuję takiej położnej !!!! Co za babsko, aby w ten sposób sie do Ciebie zwracać. Swoje fochy powinna zostawić w domu, a nie wyżywać sie na pacjentce.
    -- ___
    •  
      CommentAuthorbilia
    • CommentTimeAug 12th 2014
     permalink
    Spidermanko nasza niunia ważyła 3070, mierzyla 54 i pediatra się śmiał że zdrowa na 11 pkt. :wink::bigsmile:
    Także dobrze że tak to się skończyło...
    --
    •  
      CommentAuthor_Fragile_
    • CommentTimeAug 12th 2014
     permalink
    azja_4: Fragile, czy gaz jest od dawna w Zofii? Bo ja w ogole nie kojarzę, żeby ktoś mi zaproponowal gaz.


    Ja nie wiem, bo nie używałam nic podczas porodu...
    --
    •  
      CommentAuthorgingerka_
    • CommentTimeAug 12th 2014
     permalink
    Jak rodziłam na Żelaznej 10 miesięcy temu to mi gazu też nikt nie proponował.
    -- [/url]
    •  
      CommentAuthorAriella
    • CommentTimeAug 15th 2014
     permalink
    W ramach wprowadzenia wspomne ze mieszkam w Londynie, a tu w UK mamy „troszke” inne podejscie do ciazy i porodu. I ze to byl moj drugi porod tutaj, pierwszy byl 4 lata temu, urodzilam chlopca 4.8kg, naturalnie choc z trudnosciami, prawie 30godzinny porod zakonczyl sie uzyciem kleszczy. Ach, I jeszcze ze jestem totalnie nieodporna na bol I w zwiazku z tym wiedzialam ze na pewno bede chciala epidural podczas porodu…
    Ta ciaza byla dla mnie ciezka, przez caly jej czas bardzo zle sie czulam, dodatkowo balam sie kolejnego trudnego porodu i duzego dziecka. Ale WSZYSCY lekarze i polozne zapewniali mnie ze tym razem dziecko jest o wiele mniejsze, poza tym bedzie latwiej bo to drugi porod etc
    Opis porodu:
    23.07.2014, 5 dni po terminie, srodowe poludnie, po kolejnej nocy ze skurczami przepowiadajacymi, siedzialam sobie z kuzynka popijajac slaba kawke i planowalysmy wypad do pobliskiego centrum handlowego na wyprzedaz. I pewnie bysmy pojechaly gdybym znow nie zaczela odczuwac lekkich skurczy, dosc regularnie. Zaczelam je liczyc i okazalo sie ze sa co 4 minuty. Zadzwonilam do szpitala – wiedzialam co uslysze ale chcialam by juz mieli jakies dane o mnie na wypadek gdyby sie okazalo ze tym razem zaczyna sie wlasciwy porod. Oczywiscie pani dyspozytorka powiedziala ze to za wczesnie by przyjezdzac, mam poczekac az skurcze beda co 3 minuty i bedzie bolalo tak ze bedzie mi zapierac dech w piersiach, a tymczasem mam wziac paracetamol i ciepla kapiel.
    I tak zrobilam, wzielam dluga kapiel, w trakcie mialam doslownie 2 lub 3 niezbyt mocne skurcze wiec pomyslalam ze znow to tylko przepowiadajace (a mialam juz kilka takich „akcji” w ciagu ostatnich kilku dni).
    Po wyjsciu z wanny skurcze pojawialy sie rzadko, co 8-12 minut ale za to byly o wiele mocniejsze. A po ok godzinie sie skonczyly…
    Oczywiscie bylam pewna ze to koniec na dzis i znow zaczelysmy z kuzynka planowac zakupy w CH :-)
    Ale ok 14.30 znow zaczely sie pojawiac skurczybyki z tym ze tym razem bol zginal mnie wpol.
    O 15 znow zadzwonilam do szpitala ale podczas 11 minutowej rozmowy nie zdolalam wydukac juz ani jednego sensownego zdania, bolalo mnie bardzo mocno i skurcze byly bardzo czeste. Uslyszalam tylko ze kazali mi przyjechac do szpitala na sprawdzenie i zebym sie nastawila na dlugie czekanie bo maja pacjentki ze skurczami, ktore przyjechaly rano i nadal czekaja… Wyszlam z pokoju, pochodzilam troche po domu ale nagle w pewnym momencie poczulam ze musimy jechac JUZ, krzyknelam do meza, przyszedl i.. poszedl do lazienki myc zeby i jeszcze mi cos wspomina o goleniu! Wrzasnelam ze wychodzimy tak jak jestesmy, zadnego przebierania, kompletowania rzeczy, NIC, zabieramy tylko karte ciazy i jedziemy.
    Maz chwycil torbe porodowa i wyszlismy na ulice zlapac taksowke.
    W taxi juz nie umialam powstrzymac krzyku, wrzeszczalam jak opetana, taksowarz musial byc niezle zmobilizowany bo dowiozl nas do szpitala w niecale 10 minut :-)
    Zdolalam wyczolgac sie z taxi i przekroczyc prog szpitala i tam przytrzymalam sie jakiejs kolumny i zrozumialam ze nie zrobie ani jednego kroku wiecej.
    Z tego co dzialo sie potem pamietam tylko urywki, ktos przyprowadzil wozek, wsadzili mnie na niego jakos tak bokiem, ktos mowil do mnie bym nie parla.
    ok 15.50 znalazlam sie w sali porodowej (bez kolejki hi hi) i dostalam gas & air, wdychalam jak szalona ale nic nie dzialal, bol byl straszny…
    Co ciekawe nadal nie zdawalam sobie sprawy co sie ze mna dzieje, bylam pewna ze zaraz mi powiedza ze mam ze 2cm rowarcia i ze dadza mi zastrzyk przeciwbolwy i odesla do domu…
    Zapytalam poloznej czy sprawdzi jakie mam rozwarcie a ona na to ze nie musi, widzi po mnie ze jest pelne. Wtedy dopiero do mnie dotarlo co sie dzieje.
    Jakies 2-3 minuty potem odeszly mi wody i od razu poczulam ze musze przec. Czulam dokladnie jak Mala przesuwa sie dol, czulam jej wychodzaca glowke a potem cialko. I pamietam to uczucie jako przyjemne, to cieplo wokol jej cialka.
    O godz 16.12, po mniej wiecej 4-5 partych na moim brzuchu wyladowala mala istotka, nasza Lilianka, ktora od razu zaczela sie przygladac swiatu otwartymi ciemnoniebieskimi oczkami ;-)
    Poczulam niesamowita ulge i ogromne szczescie  kazalam mezowi sprawdzic czy to naprawde dziewczynka (nie bardzo wierzylam w to co pokazalo usg) I pomyslalam ze lekarze mieli racje, wydawala sie byc duzo mniejsza niz synek, byla taka malusia.
    Mala lezala caly czas na moim brzuchu az do czasu gdy urodzilam lozysko, wtedy maz przecial pepowine. Potem przyssala sie do piersi a mnie zaczeli zszywac – niby pod znieczuleniem ale bylo to nieprzyjemnie I niestety trwalo w nieskonczonosc – 1.5 godziny! Mialam pekniecie 2 stopnia. Dzis dziekuje im w duchu za to szycie bo w sumie juz na drugi dzien po porodzie przestalam czuc szwy!
    No a po skonczonym szyciu przyszedl czas na mierzenie I wazenie. Pierwszy zaskoczenie – obwod glowki 38cm… Dlugosc 59cm, no I wreszcie waga… 4900gram!!! Wszyscy, a najbardziej chyba ja, bylismy w szoku.
    Nie wiem jakim cudem udalo mi sie w 18min (tyle mam wpisane w karcie jako czas trwania porodu – to pewnie czas odkad sie pojawilam w szpitalu do narodzin) urodzic takie wielkie dziecko. Moze to zasluga hektolitrow wypitej herbaty z lisci malin, lykanego wiesiolka, anansow, cwiczen na pilce etc,
    Wiem tylko ze byl to porod o jakim marzylam, naturalny, szybki, bez znieczulenia [nie do wiary!..] I zakonczony szczesliwie. Corcia mimo duzej wagi urodzila sie calkiem zdrowa a ja niesamowicie szybko doszlam do siebie po tym porodzie. No moze z malymi wyjatkami ale to niewazne :-)
    Bol byl ogromny ALE trwal krotko, nie mialam czasu rozpamietywac ze mnie boli, w mojej swiadomosci caly porod trwal z 10min :-)
    Po ok 2 godzinach wzielam prysznic I przeniesli mnie do sali poporodowej, a poniewaz wszystkie lozka na oddziale byly zajete dostalam prywatna sale :-)
    •  
      CommentAuthor_Fragile_
    • CommentTimeAug 15th 2014
     permalink
    Ariella, koloski, ale poród fajny - gratuluję! :))))
    --
    •  
      CommentAuthorHaniutka
    • CommentTimeAug 15th 2014
     permalink
    Ariella czapka z głowy :smile:. 18 min porodu i 4,900 szczęścia na świecie. Poproszę i ja tak szybki poród ale może trochę mniejsze szczęście. Choć i tak najważniejsze ze zdrowe. :flowers::flowers::flowers::flowers::flowers::flowers:
    --
    •  
      CommentAuthorDii
    • CommentTimeAug 15th 2014
     permalink
    Ariella w końcu się doczekałam!:bigsmile: No brawo! Kolosika wyparłaś szybciutko:smile: Ogólnie przyjmuje się, że jak ktoś mówi/pisze, że poród trwał np. pół godziny, tzn. że tyle trwały parte. Więc pewnie tyle parłaś:wink: Nieźle z tą taksówką
    --
    •  
      CommentAuthormangaa
    • CommentTimeAug 15th 2014
     permalink
    Serio tak się przyjmuje? Bo mi się wydawało, że czas trwania porodu liczy się albo od odejścia wód, albo jeśli te nie odeszły wcześniej niż skurcze od pierwszych regularnych i długich skurczów (wtedy miałam rzadziej niż co 5 minut), przynajmniej tak mi policzyli, bo nie parłam przecież 13h :wink:

    Może u Arielli policzyli od momentu odejścia wód?
    Hmmm, w każdym razie brawo, że tak gładko poszło z dużą córcią! Gratulacje!
    --
    •  
      CommentAuthorWredi_
    • CommentTimeAug 15th 2014
     permalink
    To teraz moja kolej ;) Szybki opis porodu :-)

    W poniedziałek (11.08) od rana odchodził mi czop śluzowy, przezroczysty, odchodził stopniowo.

    Od godziny 20.00 skurcze miałam co 7minut, byliśmy już w drodze do szpitala

    W szpitalu o godzinie 23.00 mialam rozwarcie 3cm. Na ktg wyszły nieregularne skurcze.

    Godzina 3.15 odchodzą mi wody chlusnely mi na łóżko, znowu to samo znajome pyknięcie.

    Godzina 4.00 podpięte ktg – na ktg skurcze są, ale jeszcze nie porodowe.

    Godzina 8.00 rozwarcie na 5cm, podana lewatywa.

    Godzina 9.00 podlaczyli mi oksytocyne na sali do porodów rodzinnych, M. siedział obok i wspierał jak mógł, po chyba 10minutach leżenia tam, dostałam 3 takie ostre skurcze, że zagryzłam rączkę do trzymania i wyrwałam wenflon, i po tym poczułam, że musze przeć, wpadam w panike, M. biegnie po położna, a ta macha ręką, że sobie żarty robi, bo to nie możliwe, ale przychodzi, patrzy na mnie i szybko każe mi przejść na łóżko porodowe, nie moge isc, M. mnie prawie niesie tam i pomaga wejść na to łóżko, położna patrzy i słyszę " Ooo cholera ona naprawdę rodzi!!! Wychodzi główka" ( no przecież jej mówiłam nie?:) )

    Szybko, panika, zaczęła zwoływać pomoc, dzwonić po noworodki, po lekarza. Mi zabroniła przeć, nie dawałam sobie rady, zaczęłam panikować, ale świadomość, że zaraz będzie po wszystkim, była w głowie. Położna jedna trzymała mi nogi, M. trzymał mi głowe, po 3 parciu prosilam je żeby mi pomógły, i że jak będzie potrzeba to niech mnie natną, bo czułam, że nie dam rady, taka byłam napięta, lekarz caly czas był obok. I po 15 minutach, w sumie po 5 partych wyskoczył Antoś, odrazu z płaczem, normalnie miałam dejavu ze widze moja Gabrysie :D jak się urodziła.

    Godzina 9.45 Antoś jest na świecie!!!! :-) 3000g i 53cm :) Tatuś przecinał pępowinę :)

    Treść doklejona: 16.08.14 00:46
    Mi policzyli 1faze porodu od odejścia wód czyli 5,5h druga faza 15minut
    •  
      CommentAuthor_Fragile_
    • CommentTimeAug 16th 2014
     permalink
    Mangaa: czas trwania porodu liczy się albo od odejścia wód, albo jeśli te nie odeszły wcześniej niż skurcze od pierwszych regularnych i długich skurczów


    No bo tak się liczy. Nie od pierwszych skurczy, jak to niektóre kobiety mówią (że trzy dni rodziły, a tak naprawdę regularne i coraz silniejsze zaczęły się o wiele później), tylko tak jak piszesz - regularnych i coraz silniejszych albo od momentu odejścia wód.
    --
    • CommentAuthorkarolciat
    • CommentTimeAug 16th 2014
     permalink
    U mnie 1 faza wpisana na 2:30, czyli od momentu przyjęcia na izbę, druga 5 minut, i córa była z nami :) Wody odeszły mi dopiero na łóżku porodowym, parte zaczęły się natychmiast po tym, jak zalałam położną :)
    --
    •  
      CommentAuthorElse
    • CommentTimeAug 16th 2014
     permalink
    Mi policzyli od momentu przyjęcia na porodówkę (wcześniej leżałam na sali ogólnej ze skurczami milion). łącznie długich i bolesnych skurczy miałam 11h. Regularne nie były ani raz (no chyba tylko po podaniu oxy, gdy skurcz od skurczu się nie odrywał). Ogólnie mam napisane, że rodziłam 5h z kawałkiem.
    --
  3.  permalink
    Ja porod licze od pierwszych skurczy w domu bo uwazam ze byly regularne bo bolalo co chwile i mi wychodzi ze rodzilam 13 h
    --
    • CommentAuthorKatiziie
    • CommentTimeAug 16th 2014
     permalink
    Ja mam wpisane pierwsza faza 4h20min a druga 10 min. Czyli policzyli od pierwszych mocnych skurczow, 2 h po odejsciu wod sie zaczely
    -- [url=https://www.suwaczki.com/][/url
    •  
      CommentAuthorramatha
    • CommentTimeAug 16th 2014
     permalink
    Przeczytalam z zapartym tchem kilka ostatnich stron i bardzo Wam wszystkim Gratuluję :-)
    Ciekawe co mnie czeka. Jakos to bedzie mam nadzieje.
    ...
    A mam pytanie gdzie macie wpisane te czasy trwania faz porodu? Karta wypisowa?
    --
    •  
      CommentAuthormangaa
    • CommentTimeAug 16th 2014
     permalink
    ramatha: A mam pytanie gdzie macie wpisane te czasy trwania faz porodu? Karta wypisowa?

    W książeczce zdrowia dziecka jakoś na pierwszych stronach mam opis porodu wpisany i tam jest tak informacja.
    --
    •  
      CommentAuthorDii
    • CommentTimeAug 16th 2014
     permalink
    U mnie też było wpisane I faza 3:50, bo podałam os kiedy mam skurcze, czyli od momentu jak mnie obudziły w nocy, a II faza 15 minut. I jak pytam znajomych ile czasu rodziły, to każda podaje mi czas parcia, bo kiedyś tak przyjmowano. Że poród to nie skurcze powodujące rozwarcie tylko parte powodujące wypchnięcie dziecia na świat. Ale wiadomo jak kto tam w tych kartach wpisuje...?

    Wredi gratuluję:bigsmile:
    --
    •  
      CommentAuthorramatha
    • CommentTimeAug 17th 2014 zmieniony
     permalink
    Bylo w ksiazeczce, dzieki. Mam wpisane: I faza 5h, II faza 30min. Faktycznie od momentu wyjazdu z domu (pojechalismy bo mi sie wody zaczely saczyc, skurcze mialam wtedy co ok 7min i 1cm rozwarcia) do momentu urodzenia minelo 6h. Porod mialam raczej latwy i przyjemny bo krotki. Chcialam w zalozeniu rodzic bez znieczulenia a jak juz o nie blagalam to bylo za pozno na szczescie, wiec udalo sie zgodnie z moim wlasnym planem.
    ...
    Nie bylo zle, chociaz wiadomo bolalo strasznie. Ale doslownie pol godziny pozniej bylam w pelni sil.
    Z komplikacji to lozysko troche opornie wychodzilo, ale wyszlo w koncu. Bezbolesnie. Zostalam nacieta bo prz parciu o nic innego nie prosilam takie napieranie czulam. No i przy partych mialam zanik skurczy wiec dostalam oxytocyne.
    ...
    A powiedzcie bo kompletnie nie pametam. Czy "dobrostan" dziecka mozna ocenic tylko na ktg? Patrzac na tetno? Czy np dziecko podczas skurczy sie rusza? Powinno sie ruszac? W ogole czuc ruchy wtedy? Boje sie ze bede czekac do tych skurczy co kilka minut, zeby nie lezec niepotrzebnie w szpitalu a tymczasem dziecko bedzie sie dusic na przyklad.
    --
    •  
      CommentAuthorhelva
    • CommentTimeSep 8th 2014
     permalink
    Notka wstępna: Mieszkam w Danii. To była moja pierwsza ciąża i pierwszy poród - planowo miał odbyć się w domu (położną przysyła do domu szpital).

    W środę 13/08 byłam w szpitalu na pierwszym KTG, bo wg magicznej daty z 1. USG byłam w 41tc+3d. Jak wspomniałam tego dnia, na monitorze rysowały się ładne równomierne skurcze co 7min i położna wypuszczając nas do domu wróżyła, że jeszcze tego samego dnia zadzwonimy by do nas przyjeżdżać. Stety-nietstety nie miała racji i nic się nie rozkręciło w środę. Co prawda skurcze silniejsze przyszły, i to nawet co 4min, ale ostatecznie wszystko się wyciszyło. I tak bezobjawowo minęła noc i kolejny dzień (czwartek).

    Dopiero w nocy z czwartku na piątek skurcze wróciły, najpierw co 8min, po dwóch godzinach co 5. O 5:00 zadzwoniliśmy do szpitala, po kolejnych 2h przyjechała położna. Zbadała mnie, rozwarcie na 3cm – więc oficjalnie jeszcze nie poród, bo nie 4cm… Położna kazała mi się położyć i odpoczywać jak mogę. Sama poszła na spacer. Jako, że po 1h nie było postępu wysłała mnie pod prysznic, dała dwa paracetamole i kazała spać. Sama wróciła do szpitala, ale obstawiała, że później tego samego dnia jeszcze zadzwonimy by ktoś wrócił.

    Oczywiście historia lubi się powtarzać – po jako takiej drzemce w sumie wszystko ucichło ostatecznie, by po północy rozbujać się na nowo. Nie chciały się wredoty-skurcze unormować przez noc i cały dzień. Dopiero od 19 tuliłam ściany co 4min… O 21 zadzwoniliśmy do szpitala i usłyszeliśmy, że o północy mija moje okienko na rodzenie w domu i woleliby bym przyjechała do szpitala.

    Mogłam powiedzieć „nie” i przysłali by położną do nas, ale bałam się, że skurcze znów ustaną i będę już totalnie nie do życia. Natomiast stawiając się w szpitalu wiedziałam, że jeżeli tej nocy nie urodzę to dadzą mi odpocząć i będzie wywołanie.

    Spakowaliśmy się do samochodu i pojechaliśmy do szpitala – 1h drogi. Na miejscu najpierw KTG 30min, potem badanie – jest 4-5cm rozwarcia – więc zielone światło by przenieść się na salę porodową. Sala ogromna, z wanną i innymi ustrojstwami. Położna nas powitała – kobieta w średnim wieku z konkretnym podejściem. Była północ. Po 50min odeszły mi wody. I od wtedy głównie skupiłam się na chodzeniu po pokoju między skurczami i kołysaniu biodrami w ich czasie. Ból mi w ogóle nie przeszkadzał – był jakby obok mnie. Natomiast wizja bycia unieruchomioną pod kolejnym KTG mnie przerażała…

    Położna dała nam tyle przestrzeni ile potrzebowaliśmy, przychodziła w sumie tylko sprawdzić jak sobie radzę i wypełnić wannę jak zdecydowałam się wreszcie do niej wejść (przy ok 7cm). Po jakimś czasie niestety przyszedł czas na kolejne KTG (teraz wiem, że mogłam odmówić… ale niestety nikt mnie nie uświadomił na sali =( ). Wszystkie zapisy wyszły oczywiście w porządku, rozwarcie 9cm i mogłam wrócić do wanny.

    Wkrótce zrobiło się 10cm, ale nie pojawiły się skurcze parte. Ja myślę, że mój organizm chciał po prostu chwilę odpocząć. Jest to normalne, ale położna miała inną opinię – uznała, że jestem zbyt zmęczona i trzeba mi „pomóc” i powinnam się zgodzić na podanie oksytocyny. I tu mam największy żal, bo nie dała mi alternatywy. Więc bez alternatywy ostatecznie się zgodziłam. Tą część porodu chcę zapomnieć. Podpięta znów pod KTG i kroplówkę czułam się jak zwierze na uwiązaniu. Było mi masakrycznie niewygodnie (mogłam leżeć lub klęczeć). Oczywiście skurcze zwykłe stały się mocniejsze, a parte nadal się nie pojawiły. Ostatecznie byłam tak maltretowana 3h, od 4:00 do 7:00.

    0 7:00 jest zmiana w szpitalu, więc wszystko działo się na raz – U mnie pojawiły się parte, a nasza dotychczasowa położna pomiędzy komentarzami, że dobrze sobie radzę omawiała z położną z nowej zmiany jak przebiegał dotychczas mój poród i jakie ma obserwacje ogólne… W tym, że właśnie pojawiły się parte, wiec to jeszcze chwila będzie…

    Położna z nocnej zmiany ostatecznie wyszła o 7:30… Nowa położna zaproponowała mi żebym zeszła z tego nieszczęsnego łóżka jak mi niewygodnie (Wreszcie kobieta która WIDZI i ma ludzkie podeście! :D). Oczywiście chętnie się zgodziłam, choć gdyby mnie ktoś zapytał to bym powiedziała, że ja czuje już maleństwo nisko… więc jak zeszłam to zaraz musiałam z powrotem się wdrapać, bo główka zaczęła się wyłaniać. O 7:41 urodziła się nasza niespodzianka.

    Wygląda na to, że czekała nie tylko aż się okienko porodu domowego zamknie, ale i na nową zmianę i fajniejszą położną. ;]

    Oczywiście w momencie narodzin nadal była płeć dla nas niewiadomą, więc jak dziecię wylądowało na moim brzuchu to sprawdziliśmy sami – dziewczynka! ;] Trochę pokwiliła. Po chwili obserwacji i zdziwionym uśmiechu dla taty znalazła pierś i się przyssała bez problemu.

    W tym czasie zaciśnięto pępowinę (za szybko wg. mnie =( ), a mąż ją przeciął. Łożysko na oksy wyłoniło się szybko. Całe i bez zbędnego krwawienia u mnie. No i małe szycie – kilka szwów by zamknąć małe pęknięcie I stopnia + 2 otarcia (nie szyte).

    Jako, że musiałam pozostać podpięta do tego nieszczęsnego oksy przez kolejną godzinę to położna zrobiła wszystko co w jej mocy by nam było wygodnie na łóżku oraz przyniosła nam pełną tacę wspaniale pachnącego jedzenia w ramach śniadania. =) Po czym zostawiono nas w spokoju. Po godzinie położna wróciła uwolnić moją rękę od kroplówki i przyniosła mi herbatę <3. Po kolejnej godzinie przyszła zważyć i zmierzyć małą (3700, 53cm). A po następnych 2h przyniosła nam wypełnione papiery i wypuściła do domu.

    Więc o 14:00 byliśmy już w domku.
    •  
      CommentAuthorAnka80
    • CommentTimeSep 8th 2014
     permalink
    Jednak jest różnica między porodami w Polsce a w innych krajach. Nie mówię, że u nas zaścianek, bo i tak wiele się poprawiło, ale jakoś tak czytałam i czułam, że tam jest jakoś tak bardzo po ludzku, bardzo naturalnie (u nas mimo wszystko nie zawsze).
    --
    •  
      CommentAuthordagus84
    • CommentTimeSep 8th 2014
     permalink
    Wszystko zaczęło sie o 3 godzinie, 3 września. Po powrocie z łazienki po 5 min cos mi pyknęło w podbrzuszu, ale nie były to wody i zaczęły sie silne skurcze. Michał wstał i poszedł szykować wszystko. Akurat Julka zaczęła sie wybudzać i miałam problem z szykowaniem. W końcu Michal ją wziął, ja wybudziłam babcie a sama sie szybko umylam i zeszłam na dół. Miałam skurcze co 6 min. Szybko wpakowaliśmy sie do auta i pojechaliśmy. Skurcze masakra co 4 a potem co 3 min. Jak dojechaliśmy w 17 min to nie umiałam iść. Michal zaprowadził mnie na izbę a ja krzyczę ze chce mi sie przeć. Baba do mnie który to poród a ja nie umiałam odp. Jak w końcu mnie szybko zbadała to szybko poleciała po wózek i pędem zawiozła na porodówkę. A ja krzyczę że prę. Potem powiedziała ze nie chciała mnie stresować ze to juz. Na sali wiąże na łóżko mówiąc ze chce znieczulenie a babka młoda do mnie ze przy 10 cm nie dostane. No szok ze to juz. No i zaczęłam przeć, jakies 15 min od przyjazdu urodziłam Janusza. Wyladował u mnie na brzuszku, cały w mazi. Zaczął krzyczeć chwilę potem. Popękałam, długo mnie zszywała. I tak przeleżeliśmy 2godz. Dla mnie malo to expres. Gdyby były korki urodziłabym w aucie
    --
    • CommentAuthormagiczka
    • CommentTimeSep 9th 2014
     permalink
    Daguś, to widzę, że my dwie i Osinek mamy dzieci z tego samego dnia:)

    A poniżej opis mojego porodu:

    No więc udało się siłami natury i jestem z tego faktu ogromnie zadowolona:)
    Przeżycie ogromne, ogromny ból, ale zapomina się o nim jak tylko dzidziuś jest już na zewnątrz. Bardziej od bólu porodowego dają o sobie znać szwy na kroczu, ale myślę, że to kwestia sposobu w jaki lekarka mnie pozszywała.. szczerze mówiąc na jej miejscu, z takim "delikatnym" podejściem to bałabym się być w okolicy nóg pacjentki, bo zwyczajnie bałabym się, że kopa w łeb zarobię (ja byłam blisko dokonania takiego czynu;)
    No ale do rzeczy. Jak wiecie ordynator dał mi czas do 2 września i że jak nic się nie zacznie to umawiamy cc. Więc 2 rano pojechałam kolejny, trzeci już raz do szpitala do niego, stwierdził, że nic się nie rozkręca i nie ma wyjścia - robimy cięcie 4.
    Wróciłam do domu, po drodze zrobiłam "depresyjne" zakupy - słodkości, potem frytki sobie usmażyłam i pomyślałam, że trudno, czas się pogodzić z sytuacją.
    Dodam, że tego dnia wypiłam ostatnią herbatkę z liści malin, którą piłam przez poprzednie dwa tygodnie i ostatnie kapsułki wiesiołka.
    Łyknęłam sobie też oleju rycynowego, bo miałam po tych frytkach pewien kłopot;)
    No i wieczorem, Dawidek grał w gry na Lulandii a ja poszłam się położyć, bo coś kiepsko się czułam. Nagle poczułam ogromny skurcz, ale takie już miałam wcześniej, tylko, że temu towarzyszył dziwny "trzask" w okolicy spojenia łonowego, aż sprawdziłam czy tam się coś nie rozeszło, czy nie boli. Ale to chyba pęcherz płodowy był, bo jak wstałam i poszłam do łazienki to odszedł mi czop z krwią i zaczęły sączyć się wody. Nauczona poprzednim doświadczeniem stwierdziłam, że nie będę się śpieszyć. Położyliśmy spać Dawidka, mój mąż zadzwonił po swoją siostrę żeby przyjechała do nas spać, potem jeszcze elegancko ostrzygłam małżowi włosy (maszynką), obcięłam sobie paznokcie u rąk i nóg, wskoczyłam pod prysznic, umyłam, wysuszyłam i wyprostowałam włosy, brwi sobie zrobiłam hehe. Potem jeszcze coś zjadłam, wypiłam sobie herbatkę i jakoś z 3 godziny od momentu odejścia czopu pojechaliśmy do szpitala. Skurcze miałam już co 4 minuty, regularne i bolesne.
    Na izbie przyjęć przywitał mnie młody lekarz, który najpierw miał niepewną minę, jak powiedziałam, że jestem po cięciu, ale potem był zachwycony, że chcę próbować naturalnie. Okazało się, że rozwarcie niestety malutkie, jeden palec, no ale były skurcze więc mieliśmy nadzieję, że się rozkręci.
    Przyjęli mnie na salę, pobrali badania w razie wu, żeby były do cesarki albo znieczulenia (którego w końcu nie miałam, zresztą i tak nie chciałam, bo bałabym się, że zatrzyma akcję porodową).
    No i tak sobie przeleżałam/przechodziłam całą noc podsypiając pomiędzy skurczami. Mąż oczywiście był ze mną.
    W międzyczasie chodziłam pod prysznic, który był jak wybawienie, nawet nie pomyślałabym, że tak to może pomóc.
    Kolejne położne przychodziły i każda się krzywiła po zbadaniu mnie, bo ujście szyjki miałam jakoś skierowane do tyłu...
    Po mniej więcej 18 godzinach odkąd się zaczęło rozwarcie osiągnęło 5 cm.. nędznie.
    I ani kroku dalej przez następne godziny.. skurcze zrobiły się słabsze i coraz rzadsze, co 6, potem co 9 potem co 12 minut.
    Zaczęliśmy już tracić nadzieję, bo zamiast się rozkręcać, to się zatrzymywało.
    Na szczęście dyżurująca lekarka była tak nakręcona, żebym urodziła, powiedziała, że to już tak obiecująco wygląda, że główka dzidziusia bardzo nisko, tylko to rozwarcie no i słabe skurcze..
    Więc postanowiła, że "musi pani to urodzić" i zdecydowała podać mi oksytocynę (pomimo wcześniejszego cięcia). Najpierw malutką dawkę (która nic nie dała), potem troszkę większą. Wtedy skurcze zrobiły się częste i mocne (co trzy minuty) ale mało bolały.
    Przez 1,5h zrobiło się marne 6 cm...
    Wtedy lekarka mnie zbadała i powiedziała, że ona musi to ujście jakoś "odciągnąć" od kości krzyżowej. Dziewczyny, to co zrobiła to myślałam autentycznie że ją zabiję. Nie wiem co to było, ale chyba mi coś tam wyprostowała ręcznie... myślałam, że umrę, ale po tym jak to zrobiła już było 8cm (w momencie!), więc machnęła raz jeszcze i było pełne rozwarcie!
    Za 5 minut wylądowałam na porodówce. Położna super, wytłumaczyła mi jak i kiedy mam przeć i po mniej więcej 3 partych skurczach Szymuś był na świecie:)Samo parcie już nie bolało, tylko w przerwach pomiędzy skurczami bolało jak główka była "w połowie drogi".
    Najgorsze, że skurcze miałam nadal rzadko, mimo, że wtedy to już doładowały mi oksytocyny na maksa to i tak trzeba było na nie długo czekać.
    No ale udało się! Położyły mi małego na brzuchu, był taki cieplutki i różowiutki:) Dumny tatuś przeciął pępowinę, nie do końca na co położna stwierdziła, że to wróżba, że jeszcze do nich wrócimy;)
    Potem zabrali Szymusia do ubrania, wcześniej jeszcze pomierzyły i zważyły - 3490g, 57cm, 10 punktów Apgar.
    Łożysko urodziło się całe więc na szczęście nie musiałam mieć łyżeczkowania.
    No a potem szycie, bo pękłam i nacięły mnie jeszcze. To szycie to było gorsze niż poród, naprawdę:( Nie dość, że wkłucie znieczulenia bolało, to jeszcze lekarka nie poczekała aż zacznie działać więc samo szycie bolało tak czy siak.
    Później zawiozły mnie do sali gdzie już czekał mąż z Synkiem i tam już zostaliśmy:)
    Małego od razu przystawiłam do piersi, ładnie się przyssał i tak sobie odpoczywaliśmy. Po dwóch godzinach, zgodnie z nakazem położnej poszłam pod prysznic, a potem prosto do pielęgniarek po Paracetamol;) Ale i tak były w szoku, że tak szybko po porodzie chodzę po oddziale. Powiedziałam im tylko, że jestem taka szczęśliwa, że nie muszę plackiem leżeć 8 godzin jak po cc, że mogę śmigać od razu:)
    Następnego dnia na obchodzie nasłuchałam się gratulacji, bo akurat przyszedł ten lekarz, który mnie przyjmował wieczorem do szpitala i położna, która była ze mną w nocy. Oboje zrobili oczy, że tak długo to trwało ale gratulowali, aż głupio mi było:)
    Mając porównanie - cc czy sn - pomimo ogromnego bólu wybrałabym sn.
    Najgorsze są rany na kroczu, sam poród niesie ze sobą największy prezent na świecie, który wynagradza każdy ból.
    --
    •  
      CommentAuthorTEORKA
    • CommentTimeSep 9th 2014
     permalink
    Magiczka nawet nie wiesz jak mnie cieszy opis Twojego porodu :wink:
    Z przyczyn wiadomych i oczywistych :smile:
    Mam nadzieję, że za kilka miesięcy i ja taki wrzucę.
    No dobra, może bez tego prostowania szyjki ręcznie :cool:


    A powiedz mi - czy [a jeśli tak to ile razy i w jakich momentach] lekarze sprawdzali stan Twojej blizny po cc ?
    --
    •  
      CommentAuthordagus84
    • CommentTimeSep 9th 2014
     permalink
    Magiczka, racja, jesteśmy wszystkie z jednego dnia. Super, że udało się sn. Ból okropny ale można szybko smigac koło dziecka.
    --
    • CommentAuthorSmuga
    • CommentTimeSep 9th 2014
     permalink
    magiczka, brawo! ale co to za czary-mary zrobiła ta położna z kością krzyżową?
    • CommentAuthormagiczka
    • CommentTimeSep 10th 2014
     permalink
    TEORKA: A powiedz mi - czy [a jeśli tak to ile razy i w jakich momentach] lekarze sprawdzali stan Twojej blizny po cc ?


    Hmm, nie bardzo sprawdzali. To znaczy patrzyła tylko położna na tę bliznę na wierzchu. Jak spytałam czy będą robić jakieś USG, to tylko powiedziała, że jak doktorowi się nie podoba coś w wyglądzie blizny na skórze to wtedy robią USG. Druga położna zaś powiedziała mi, że przez poprzednie cc skurcze mogą być bardziej bolesne, że to miejsce gdzie macica była cięta będzie bardzo boleć. I w sumie miała rację, ból odczuwałam głównie w miejscu nacięcia, tak w poprzek brzucha na dole.

    Smuga: co to za czary-mary zrobiła ta położna z kością krzyżową?

    Z kością nic, tylko z tego co wiem to szyjkę macicy mi "wyprostowała" bo była skierowana w stronę kości krzyżowej - do tyłu. Ja mam tyłozgiętą macicę, może to ma z tym związek. W każdym razie to prawdopodobnie było przyczyną, że rozwarcie przestało postępować. W miarę postępu porodu ta szyjka powinna się ustawić centralnie "do wyjścia" a u mnie się tak nie stało, więc pani doktor musiała pomóc. Patrząc pozytywnie - ominął mnie kryzys 7 centymetra, bo z 6 w sekundę zrobiło się 8, a w drugiej sekundzie 10:cool:

    Teo - trzymam kciuki i życzę porodu sn - ból jak cholera, ale już go nie pamiętam, tylko to pocięte krocze, eh..
    --
    • CommentAuthorSmuga
    • CommentTimeSep 10th 2014
     permalink
    Ja też tyłozgięta i też przy partych miałam absolutny sajgon... ciekawe, czy u mnie by ten manewr pomógł?
    • CommentAuthormagiczka
    • CommentTimeSep 10th 2014
     permalink
    Jakby nie ten manewr to ja bym do partych pewnie w ogóle nie dotarła.
    Nie wiem na ile dobrze, ale tak to sobie wyobrażam, że normalnie jak podczas skurczu główka dziecka napiera wprost na szyjkę, to ona się powoli rozwiera, natomiast tu chyba napór był gdzieś obok, dlatego rozwarcie szło bardzo wolniutko aż w końcu w ogóle przestało.
    Tak czy siak, jakkolwiek manewr był horrorem - ważne, że przyniósł efekt:bigsmile:
    --
    •  
      CommentAuthorannie128
    • CommentTimeOct 14th 2014
     permalink
    Młode śpi najedzone i przewinięte, więc mogę spróbować opisać historię narodzin Wojtusia.
    Słowem wstępu: ciąża powikłana niewydolnością szyjki macicy, z założonym szwem szyjkowym w 24tc, zakończona w 36tc z powodu odpłynięcia wód płodowych. Tak przynajmniej mówi mój wypis ze szpitala...Ale od początku.
    (Okazuje się, że za bardzo się rozpisałam i na dwa posty muszę rozdzielić, z góry przepraszam!)
    2 października jakoś koło południa odchodzi mi czop śluzowy, zacny kawał meduzy, przyprawiając mnie tym samym niemalże o zawał serca. Po telefonie do lekarza okazuje się, że trzeba odwiedzić IP. Do terminu mamy jeszcze prawie miesiąc... Panikuję. Marek na jutro ma zaplanowany koncert (w naszą rocznicę ślubu), dziś ma próbę, więc perspektywa wieczoru z meduzą mi się raczej średnio uśmiecha, a jeszcze przecież starszak w domu.I auto w warsztacie, więc poruszamy się taksówkami. Jedziemy na IP. Po zapisie KTG, dyżurująca pani doktor bada mnie i potwierdza, że meduza jest meduzą. Mówi, że w sumie nie ma czynności i raczej mnie nie zostawi. Robi jeszcze USG i oznajmia, że Wojtuś "waży" 2450, co bardzo mnie niepokoi, bo dwa dni temu na wizycie miał 2700. Odsyłają mnie do domu, ciśnienie trochę schodzi, ale jakiś niepokój pozostał.Z taksówki dzwonię do lekarza i żalę się, że coś jest nie tak z wagą Wojtusia. Dotorro uspokaja mnie, że USG na IP tak ma, że wagę zaniża o dobre 400g, jest jakoś inaczej skalibrowane. Starszak rzuca mi się na szyję, kiedy odbieramy go od babci. Wychodziłam z walizkami, więc wyobrażam sobie jak bardzo musiał to moje nagłe wyjście przeżyć.
    O 19:30 Julian pada, Marek wybywa na próbę, a ja przeglądam torbę i pakuję (w końcu!) torbę Wojtusia wybierając instynktownie jak najmniejsze ubranka. Potem szykuję sobie kolację i wsuwam szukając po laptopie nieszczęsnych zdjęć brzucha, coby forumowe kozy mogły na własne oczy przekonać się, że bliżej mi do morskiego ssaka niż do ciężarnej łani.
    Pyknięcie. Głośnie. Zamieram. I ciepło, bardzo ciepło w majtkach. Pięknie. Odeszły mi wody. Zrywam się na równe nogi i w zasadzie nie wiem co robić dalej. Jeszcze nigdy wody nie odeszły mi w domu. Dzwonię do męża. Potem do lekarza. Potem do babci. Julian się budzi. Babcia nie odbiera. Wody się leją, biegam po chacie jak kot z pęcherzem i znaczę teren równo. Julian włącza syrenę, nie wie co się dzieje. Matka zwariowała, sika pod siebie. Dzwonię do Kasi, mówię, że wody odeszły. Dzwonek do drzwi, otwieram. Babcia. Miała przeczucie. Besztam ją, że nie odbiera telefonu. Potem ją przepraszam. Julian włącza syrenę na drugi stopień. Przyjeżdża Kasia, chociaż mówiłam kozie, żeby siedziała w domu. Jest przerażona. Patrzy na mnie z takim współczuciem, jakbym na szubienicy stała. W końcu przyjeżdża Marek. Julian pozwala tacie się położyć spać i o dziwo zasypia szybko. Wychodząc z domu uśmiecham się i mówię do przerażonej Kasi:
    - Nie martw się, ja za chwilę przestanę się uśmiechać, ale za parę godzin już będzie po wszystkim.
    Doceniam, że nie mówi mi, że mam być "dzielna" i się "trzymać".
    Skurczy nie ma, kiedy wsiadam do auta. Jedziemy. Po 5 minutach zauważam, że Marek jakoś nie tak jedzie. Wybrał okrężną drogę, najdłuższą z możliwych. Na wysokości Arkad Wrocławskich przychodzi pierwszy skurcz. Koło Aquaparku kolejny. I tu już poganiam męża, że albo przyciśnie, albo urodzę mu w pożyczonym od kolegi aucie i będzie musiał tapicerkę prać. W końcu dojeżdżamy. Jest 21:50. Idę pierwsza, mąż jeszcze musi zaparkować. Korytarz jest strasznie długi, a ja co chwilę przystaję i zapieram się o ścianę- skurcze już mi mocno dają do wiwatu. Docieramy w końcu do tych magicznych drzwi, dzwonię i pukam, wysyłając SMS do Gosi, że skurcze co 5 min. Nikogo nie ma. Wkurzona dzwonię do lekarza, że IP pusta, albo śpią, albo nie wiem o co chodzi. 5 minut później schodzi położna. Nie spieszy się. Wchodzimy. Skurcze co 2 minuty, a ona prosi mnie o papiery i mówi, że wypełnimy dokumenty i wezwie lekarza. Warczę na nią, że jak mnie zaraz nie zawiezie na porodówkę to jej tu urodzę, a że mam zaszytą na sześć spustów szyjkę to jak mnie rozerwie na atomy to to będzie jej wina. W minutę przyjeżdża sanitariusz.
    Nie mogę wysiedzieć na skurczu. Winda chyba jedzie w zwolnionym tempie, to tylko trzy piętra a ja mam wrażenie, że jedziemy nią już z 10 minut. W drzwiach porodówki czeka już lekarz dyżurujący:
    - Witamy, witamy! Czekaliśmy na Panią!
    Uśmiecha się tak serdecznie, że mam ochotę mu wbić widelec w oko, ale zdobywam się na uśmiech między skurczami i mówię "dzień dobry".
    - Chyba dobry wieczór!- żartowniś jeden.
    Kładą mnie w środkowym boksie. Ktoś mnie rozbiera. Robi się kocioł. Pojawia się coraz więcej osób, mimo że jestem jedyną rodzącą. Położna zakłada mi wenflon, a ja dziwię się i nawet lekko protestuję. Jeszcze dobrze nie weszłam, a oni już mi chcą oksy wlać w żyłę?! Przecież mam piękną czynność! Ciągnie mnie po krzyżu jak ta lala! Na mój protest położna głaszcze mnie po ręce i mówi ciepłym, spokojnym głosem:
    - Kochanie, wcześniaczka nam rodzisz, musimy założyć. Teraz się będzie dużo na około ciebie działo, będzie dużo ludzi, ale to dobrze, dla ciebie i dla maluszka.
    Znów wyobraźnia podsuwa ten nieszczęsny widelec w oku. Albo kij jakiś. Ja tu cierpię, a tu tyle słodyczy.
    Jestem sama, mąż nie może być ze mną na ogólnej porodówce. Lekarze już ściągają szew, nawet tego nie poczułam. Położna mnie zagaduje, a na skurczach oddycha razem ze mną, szepcząc mi do ucha, że powietrze mam przytrzymać w brzuchu i wypuszczać po-wo-li. Ja pierdziele, czy ona nie wie jak to cholernie boli? Mówi mi, że mam piękną, cudowną, fantastyczną czynność. Że jest świetnie. Patrzę na nią i widzę widelec. Jestem złą kobietą, tak myślę. Lekarz bada rozwarcie. Jemu to bym wbiła w oko szpadel, za to badanie. Mam wrażenie, że jego palce zaraz wyjdą mi gardłem. Boli jak cholera, a on grzebie i grzebie. W końcu mruczy coś o 2 cm. Druga położna sprawdza i mówi, że "moje też na 2". Między skurczami wspominam coś o kole porodowym. Położna się śmieje.
    - Dziewczyno, jakie koło?! Wcześniaka rodzisz!
    Przewożą mnie na salę porodów rodzinnych i wpuszczają męża. Chociaż tyle. Żeby nie było za dobrze podpinają mnie pod KTG, zapis musi być, bo rodzę wcześniaka. Po sali poruszam się więc na tyle na ile pozwala mi długość kabli od tej machiny. Czyli w sumie mogę stać, bądź klęczeć przy łóżku. Jest 22:40 i boli przeokrutnie. Na skurczach zapieram się na Marku i wbijam mu palce w ramiona. Marek, no właśnie. Jaki on jest spokojny. Opanowany. Patrzę na niego między skurczami, a tam nic. Null. Zero strachu, paniki, współczucia, niczego. Szlag mnie trafia jak tak na niego patrzę. Kiedy zbliża się skurcz, stanowczo opanowanym, spokojnym głosem mówi:
    - Nabierz głęboko powietrza, trzymaj, trzymaj. Powoli wypuszczamy, po-wo-li.
    Albo
    - Za szybko nabrałaś powietrza, wymień. Powoli wypuszczaj, nie spiesz się tak.
    Patrzę na niego i nie marzę o widelcu. Mam ochotę zwyczajnie odgryźć mu głowę i wyrwać kręgosłup, chociaż wiem, że wbrew pozorom ten jego spokój i opanowanie pomagają bardzo. A przecież na krzyżowe mało co pomaga. Co któryś mocniejszy skurcz odpływają kolejne porcje wód. Boli wtedy nieziemsko, bardziej niż cokolwiek innego. Po kolejnym takim skurczu, koło 23:00 domagam się znieczulenia. Od początku jesteśmy praktycznie sami w sali, więc Marek wzywa położną i prosi o znieczulenie. Okazuje się, że pobrali za mało krwi i muszą pobrać jeszcze raz. Bez wyników nikt nie założy cewnika. Kolejna godzina czekania. Gapię się w zegar. A potem w KTG, które nie pokazuje skurczy. Proszę, żeby zostawiły tylko tego przylepca od tętna Wojtusia, bo ten drugi mnie strasznie irytuje, kiedy pokazuje na skurczu płaską linię. Myślę o takich pierdołach. Proszę kilka razy, żeby pozwolili mi iść pod prysznic, ale słyszę znów, że "rodzisz wcześniaka, nie możesz". Mówię w końcu, że chcę do toalety. Zanim mnie odepną od KTG, sprawdzają rozwarcie. Całe 3cm. Morale spada. Tyle bólu, taka piękna czynność, takie cudne skurcze, a ta cholerna szyjka nie chce jak na złość puścić. Gdyby tak raczyła trzymać w ciąży...
    Koło 23:30 przychodzi pani anestezjolog. Cudowna kobieta, moje wybawienie. Przynosi jednak nie zestaw do cewnikowania, a ankietę... Pięknie. Skurcze co minuta, długie i bolesne, a ja muszę wypełnić ankietę. Zajmuje mi to ze 40 minut.

    Treść doklejona: 14.10.14 14:04
    Parę minut po północy już wiem, że urodzę syna w naszą rocznicę. Położna przychodzi z radosną nowiną- są wyniki i za chwilę zaczną "procedurę zakładania cewnika". Robi się w sali jasno, pojawia się kilka osób. Ja już w zasadzie nie wiem co się dzieje. Odpływam trochę, w sensie mentalnie. Nie myślę o niczym. Skurcze są tak częste, że już nawet nie odróżniam przerw. 4cm. Mogą założyć ten cholerny cewnik. Nie jest to łatwe. Ja nie umiem wytrwać w pozycji siedzącej kiedy przychodzi skurcz, podrywam się i staję na czubkach palców wbijając paznokcie w męża. Starsza pani tylko nadzoruje wkłucie, które będzie robić młodsza pani. W końcu za którymś razem mąż mnie przytrzymał wystarczająco mocno i nie wyskoczyłam z tego łóżka jak z procy. Założyli cewnik. Jest 24:40. Wiem, bo patrzę na zegarek nad drzwiami. W drzwiach stoi wystraszona studentka.
    Mówią mi, że teraz wpuszczą dawkę testową. Podali. Nadgorliwie po minucie mówię, że nie działa. Doktor się śmieje, że jestem niecierpliwa. Jeszcze chwilę leżę na łóżku i czekam. Pytają czy czuję nogi. Czuję. Wszystko czuję. Czuję nawet jak mi ktoś próbuje wyrwać kręgosłup. Każą mi usiąść, a potem spuścić nogi z łóżka i spróbować stanąć. Staję na palcach. Boli jakby mniej? Coś się zmieniło? Coś jest zdecydowanie inaczej... Patrzę na zegarek nad drzwiami. 24:50. Spoglądam na położną. Robi się zamieszanie.
    Słyszę jak położna krzyczy:
    - Lekarza!
    A mnie kładą natychmiast z powrotem na łóżko. Podnoszą oparcie, tak żebym mogła siedzieć.
    - Rodzisz mamuśka!- położna patrzy na mnie z szerokim uśmiechem- Mamy pełne!
    Jak to? Przecież przed chwilą były 4 cm! To niemożliwe!
    Znów robi się kocioł. Pojawia się pediatra, anestezjolodzy czekają w pogotowiu. Wojtusiowi będą pomagały przyjść na świat dwie położne. Ja nie czuję partych. Tzn. czuję, ale inaczej. Słabiej. Po dwóch podejściach do partych, położna mówi, żebym na słabszych odpoczywała, że dopiero jak poczuję te mocniejsze to śmiało przeć. Tych słabszych jest sporo. Ale kiedy się pojawia właściwy skurcz ja zamiast przeć, odpuszczam. Nie chcę. Wiem, jak się prze. Wiem, że mam podciągnąć te cholerne nogi do siebie i przeć z całych sił, a odpuszczam. Mówię do Marka, że to za wcześnie przecież. Nie mogę się zmobilizować, żeby go wyprzeć. Odpuszczam lżejsze skurcze. Położne rozmawiają między sobą, że mały jakoś bokiem się ułożył. Że jakoś dziwnie tym kudłatym łebkiem wszedł w kanał. Pozwalają przeć. Prę w końcu jak należy. Pięknie mnie te kobiety mobilizują. Słyszę, że pięknie rodzisz, mamuśka. Między skurczami położne rozmawiają o czuprynie Wojtusia. Jedna mówi, że blondyn (to chyba jakiś żart, prawda?), druga że włochaty brunet. Robię się ciekawa. Więc prę.
    - Urodziłaś głowę właśnie, mamuśka!
    W kolejnym skurczu przychodzi na świat Wojtuś. Położna podnosi go wysoko do góry. Jest różowiutki. Włosy czarne jak smoła. I pełno ich.
    - Kogo urodziłaś?
    Nie potrafię odpowiedzieć. Czekam na ten zalew endorfin, na te łzy szczęścia płynące po policzkach, jak wówczas, gdy rodził się Julian. Nic takiego nie nadchodzi. Wojtuś głośno płacze od pierwszego oddechu, a ja nie czuję nic. Nic poza "urodziłaś wcześniaka".
    - Kogo urodziłaś?
    Marek patrzy na mnie pytająco.
    - Syna. Wojtusia.
    Odpowiadam w końcu, choć to wymuszone. Kładą mi go na piersi, a ja nie bardzo wiem co robić. Chciałabym, żeby go wcisneli z powrotem do brzucha. Potrzebuję dłuższej chwili, żeby ogarnąć to, co się wydarzyło. Marek przecina pępowinę. Potem... przystawia małego do mojej piersi. Wojtuś załapuje od razu, chociaż nic nie leci ssie uparcie przez dłuższą chwilę. Może choć kropelka popłynie.
    Już. 36 tygodni wytrzymaliśmy. Dużo. Za mało może.
    3kg/51cm/2x10pkt Wojtuś Maniuni. Czarna, kudłata chudzinka.
    --
    •  
      CommentAuthorazniee
    • CommentTimeOct 14th 2014
     permalink
    Aaaaaaaaa...poryczałam się przez Ciebie! :cry: To mi się naprawdę często nie zdarza, nawet na tym wątku.
    Zajebiście długo wytrzymałaś, kurcze! 3kg to piękna waga.

    Swoją drogą...ja urodziłam tylko w 4 dni starszej ciąży, niecałe 2,5kg a nikt nie robił przy porodzie specjalnego "halo", mogłam chodzić, siedzieć w wannie, na piłce itd. Za to po porodzie mi ją zabrali, na "obserwację" :confused: Może zależy na kogo się trafi, bo do parcia miałam inną położną - zmiana dyżuru. Taką "z 35-letnim doświadczeniem", więc z innym podejściem do porodu, niż większość młodych- niestety. Gdyby ona w nocy była, to też nie wiem jak by to wyglądało.
    --
    •  
      CommentAuthorkatka_81
    • CommentTimeOct 14th 2014
     permalink
    annie128: Za szybko nabrałaś powietrza, wymień. Powoli wypuszczaj, nie spiesz się tak.

    uśmiałam się ze łzami w oczach jednocześnie...:)
    Brawo Mamuśka :) Opis porodu wyciska łzy, na prawdę :)
    --
    •  
      CommentAuthor_Fragile_
    • CommentTimeOct 14th 2014
     permalink
    Kurczę, końcówka taka smutna, ale szczerze Annie to z tego widelca i szpadla w oku to sie będe chyba jeszcze przez wiele godzin smiac ;) Ale Wojtuś i tak się spory urodził jak na ten tydzień! Sporo dzieci tak dużych się w terminie rodzi, a tutaj, proszę, proszę :)))
    --
Chcesz dodać komentarz? Zarejestruj się lub zaloguj.
Nie chcesz rejestrować konta? Dyskutuj w kategoriach Pytanie / Odpowiedź i Dział dla początkujących.