Zarejestruj się

Aby dyskutować we wszystkich kategoriach, wymagana jest rejestracja.

 

Vanilla 1.1.4 jest produktem Lussumo. Więcej informacji: Dokumentacja, Forum.

    • CommentAuthormagdaczep
    • CommentTimeMay 26th 2015
     permalink
    Osoby zainteresowane tematem porodów, rozwoju dzieci i psychologią zapraszam na mojego bloga
    www.mamik.online-24.pl
    dopiero zaczynam, brakuje zdjęć, ale jest już sporo do poczytania.
    Już wkrótce będą też porady psychologiczne online
    •  
      CommentAuthor_Fragile_
    • CommentTimeMay 26th 2015
     permalink
    BlackBerry, aż się spłakałam, dzielna z Ciebie babka, że tyle dałaś radę!
    --
    •  
      CommentAuthorAnka80
    • CommentTimeMay 28th 2015
     permalink
    blackberry ja się popłakałam jak głupia, bo u mnie 10 miesięcy temu historia wyglądała podobnie... wielkie oczekiwania na naturalny poród, wysłanie do szpitala na wywołanie (u mnie akcja niestety się nie zaczęła sama, więc nie ominął mnie cewnik), wspaniała położna, kilkanaście godzin skurczy z oksytocyną w tle i ta szyjka - jak zamurowana!
    Ale najważniejsze, że córeczki całe i zdrowe przyszły na świat! Ściskam mocno!
    --
    •  
      CommentAuthorHania89
    • CommentTimeJul 2nd 2015
     permalink
    Mój poród.
    Bałam się go chyba jak każda kobieta. Ale uparłam się, że urodzę naturalnie mimo dziwnych namawiań ze strony rodziny męża gdzie wszystkie kuzynki i siostry rodziły przez cc bo bały się naturalnie i „nie ma się co męczyć”.
    W 9msc byłam już spokojna i pogodzona z myślą o porodzie. 2 dni po terminie o 4.00 rano obudził mnie pierwszy skurcz. Wiedziałam już, że to jest to. Wcześniej czułam skurcze przepowiadające, ale te były inne. Z uśmiechem na twarzy i z myślą, że dzisiaj urodzę starałam się spać pomiędzy skurczami, bo położyłam się spać o 1.00 w nocy po uprzednim odkurzaniu i myciu podłóg :devil:

    Pierwsze skurcze były lekkie. Liczyłam sobie czas pomiędzy nimi i zaczęłam wątpić czy to na pewno to. Były strasznie nieregularne. Na początku 15min, później 13. A za chwilę 5, 7, 3, 30 itd. Około 6 rano obudziłam męża, bo zamierzałam wejść do wanny, aby zobaczyć czy skurcze przejdą. Poleżałam 30min, skurcze nadal były i stawały się mocniejsze.

    Tego dnia miałam mieć wizytę u lekarza. Okazało się jednak, że lekarz dzisiaj wziął wolne, więc zadzwoniłam do oddziałowej, która prowadziła Szkołę Rodzenia z prośbą o KTG. Umówiła mnie na 16.00. Do tej pory czułam się dobrze, skurcze co prawda były coraz mocniejsze i stale nieregularne, ale do przeżycia.
    W drodze do szpitala mąż zatrzymywał się dwa razy, bo jazda po dziurach w czasie skurczy była dwa razy bardziej bolesna. Położna przyjęła mnie, podpięła pod KTG. 30min później po poprawnym zapisie kilku mocniejszych skurczy wstałam z łóżka i coś się ze mnie wylało. Byłam przekonana, że to wody płodowe, położna zresztą też. Poszłyśmy do jakiegoś pokoju i czekałam w kolejce na badanie lekarskie (przyjechała dziewczyna w 34tc, której odeszły wody i musiałam ustąpić jej pierwszeństwa). Z ciekawości jak wyglądają wody płodowe uchyliłam legginsy i ku mojemu przerażeniu zobaczyłam konkretną ilość krwi. Zawołałam położną, ta szybko przekazała informację lekarzowi i na fotelu wylądowałam przed dziewczyną w 34tc. Lekarz ocenił rozwarcie – 5cm. Krwi było coraz więcej, dodatkowo pojawiły się skrzepy. Zapytałam czy to się zdarza, ale lekarz nie do końca wiedział co odpowiedzieć. Stwierdził, że poród będzie trzeba przyspieszyć, bo jest możliwość, że to łożysko i jest niebezpieczne dla dziecka. Poszłam na salę porodową cała w strachu o zdrowie Jasia. Podłączyli mnie pod KTG, bicie serca dziecka było ok i tak się utrzymywało. W tym czasie położna wypełniała dokumenty i pytała o różne rzeczy. Po pewnym czasie lekarz przyszedł i powiedział, że z dzieckiem wszystko ok. Zapytałam, czy to krwawienie może być spowodowane moją nadżerką. Pokręcił głową, po czym stwierdził, że może tak być. Popatrzył się na mnie i powiedział „ale pani nie wygląda jakby miała rodzić, przy 5-6cm najczęściej kobiety jęczą i krzyczą a pani się uśmiecha i normalnie ze wszystkimi rozmawia”. Generalnie to większą robotę odwalały tam położne, lekarz był trochę zbędny.

    Poprosiłam położną, aby jednak nie przyspieszać porodu. Zgodziła się pod warunkiem, że będę podpięta pod KTG jeszcze przez jakiś czas. Przeleżałam tak ze 3h. Mąż otworzył okno i poczułam piękny zapach po burzy. Pojawiła się również nowa położna. Od razu nakazała wstać z łóżka, twierdząc, że na leżąco o postęp trudno i lekarz na to zezwolił. Rozwarcie było wówczas w granicy 7cm. Kazała skakać na piłce, kręcić biodrami, pozwoliła na prysznic. Co jakiś czas sprawdzała tętno dziecka. Rozwarcie nadal było takie same, położna stwierdziła, że mam „leniwą macicę” i zasugerowała przebicie wód płodowych. Na początku nie zgodziłam się, miałam jeszcze dostatecznie dużo sił. Po kolejnej godzinie ćwiczeń na piłce i badaniu rozwarcia, które nie postępowało zgodziłam się na przebicie wód. Niewiele pamiętam z tego co działo się później. Skurcze stały się bardzo bolesne, zwalały mnie z nóg. Nie byłam w stanie stać ani leżeć, kładłam się na podłodze. Podnosił mnie dzielny mąż, który śmieje się, że do tej pory boli go krzyż od dźwigania mnie. Sala wyglądała dziwnie bo była cała w mojej krwi, która leciała w dużych ilościach przez cały poród. Zamykałam oczy pomiędzy skurczami, chciało mi się spać. Położna badała rozwarcie, postępowało bardzo leniwie i przy 9cm zaproponowała oksytocynę. Mimo mojego wycieńczenia podziękowałam, bo nadal wierzyłam że dam radę bez przyspieszacza. Nadeszły parte. Były dla mnie dziwne, nie wiedziałam do końca „jak to się robi”. Zaczęłam krzyczeć, ból był już konkretny. Znowu zaproponowano mi oksy, twierdząc, że parte staną się konkretniejsze ale przynajmniej urodzę szybko. W tym momencie było mi już wszystko jedno, chciałam jak najszybciej urodzić.

    Rzeczywiście oksytocyna dodała mocy skurczom. Zebrało się kilka dodatkowych osób, powoli zaczęły coś przygotowywać. Nie zgodziłam się na nacięcie krocza, położna ostrzegła przy tym, że trwać wszystko będzie trochę dłużej niż przy nacinaniu. Zgodziłam się. Parcie w pozycji leżącej ze zgiętymi nogami przyciągniętymi do brzucha było dla mnie kosmicznie niewygodne. Poprosiłam położną i męża, żeby mi te nogi trzymali, bo sama nie dałabym rady – prostowałam je przy dużym bólu. Moje nogi aktualnie wyglądają jak biedronka, nabawiłam się tylu siniaków przez moją szamotaninę. Położne zaczęły kręcić głowami, że ja nie urodzę, „ona nie da rady za słabo prze”. A mi się wydawało, że to szczyt moich możliwości… Później mąż uświadomił mnie, że położne mówiły tak specjalnie, żeby mnie zmotywować. Patrzyły się na siebie i w tym samym momencie zaczynały śpiewkę, jak to ja nie dam rady. Mąż mówi, że miały uśmiech na twarzy. No podziałało trochę na opak, w trakcie porodu byłam na nie zła, ale niech im będzie. Przy ostatnich partych rzeczywiście postarałam się, cała spocona i wykończona parłam z całych sił koncentrując się na wypchnięciu główki.
    W pewnym momencie usłyszałam magiczne „jest włochata główka!” i położną namawiającą męża do spojrzenia między nogi (mimo, że mu zakazałam). Moja obojętność była już wtedy maksymalna do takich spraw i nic nie powiedziałam. Po chwili usłyszałam radość męża i namawiane mnie, abym sama dotknęła główkę. Położna wzięła moją rękę, coś tam poczułam, ale chyba nie dotarło do mnie, że to główka mojego dziecka. Położna pyta „czujesz?” ja odpowiadam „nie wiem”. Na to mój mąż „No jak nie wiesz? Przecież goliłaś się przed porodem, to nie twoje włosy”. Rozwalił mnie :smile:

    Zrobiłam się bardziej świadoma. Słyszę położną, która mówi do męża „niech pan poddenerwuje trochę żonę, będzie miała więcej sił”. I słyszę tekst, który strasznie mnie zdenerwował w szkole rodzenia – żeby to mężczyźni prawili komplementy żonom w trakcie porodu. Powiedziałam wtedy mężowi, że jeżeli powie coś słodkiego bo ktoś tak kiedyś mu doradził to dostanie w zęby. I słyszę męża „kochanie, jesteś taka piękna”. Wycedziłam przez zęby „zamknij się”. Po czym przyszedł skurcz, parłam jak najmocniej. Poczułam pieczenie w kroku. Chwilę później położyli mi coś ciepłego i ciężkiego na brzuchu. Pierwsze moje skojarzenie, że wyglądał jak królik bez sierści. Pięknie zaczął płakać.

    Mąż poprosił o zrobienie zdjęcia przy przecinaniu pępowiny. Położna mówi do lekarza „zrób chłopakowi zdjęcie i tak nic nie robisz”. Rzeczywiście jako jedyny ręce miał wolne. Chwilę później urodziłam bez problemu łożysko. Było ładne, nie wymagałam łyżeczkowania. Nie pękłam, ani mnie nie nacinali, ale w środku zrobiła się mała dziurka i zszyli ją. Zadziwiające były dla mnie drgawki, które przyszły chwilę po urodzeniu synka. Zawładnęły mną całe, trzęsłam się jak galareta. Podobno to normalne, przynajmniej tak mnie uspokajano. A ja już myślami przy dziecku, aby je wziąć na ręce, ale bez tych drgawek. Umyli mnie, przebrali i zawieźli na salę.

    Moja włochata słodycz śpi sobie słodko w kołysce i jestem z niego bardzo dumna, że cały i zdrowy dał radę wydostać się do naszego świata :heartbounce:
    --
    •  
      CommentAuthorblackberry
    • CommentTimeJul 2nd 2015 zmieniony
     permalink
    Hania, dzielnie się spisałaś!
    I zobacz, tak się wszystkie boimy tego nieznanego, a jak już przychodzi nasz czas, to nagle i spokój się znajduje, i siły :smile:
    --
    •  
      CommentAuthorHania89
    • CommentTimeJul 2nd 2015
     permalink
    Blackberry to prawda :bigsmile:
    Byłam przekonana, że mam bardzo niski próg bólowy i brałam pod uwagę dłuższą jazdę do innego szpitala po znieczulenie. Ale porodu nie można porównać do niczego innego :wink:
    --
    • CommentAuthorSmuga
    • CommentTimeJul 2nd 2015
     permalink
    Hania, bardzo pięknie!!! Ja też się tak trzęsłam jak galareta, to chyba wysiłkowe. I to pieczenie w kroczu ;-) też mi się przypomniało.
    Ale miałabym ochotę kopniaka dać tym położnym co to "motywują" przez "nie dasz rady". Co to w ogóle za pomysł. Moje były przy mnie "Dasz radę, pięknie rodzisz" - dla mnie to było potwierdzenie mojej mocy porodowej i wyraz jakiejś pięknej kobiecej solidarności w tych trudnych chwilach.
    Nie rozumiem tych cc na żądanie, tak odnośnie rodziny męża. Pozbawiać się takiego doświadczenia dla wątpliwej wygody. No nie zrozumiem, z wyjątkiem przypadków dużej fobii porodowej i oczywiście medyczynych wskazań.
    •  
      CommentAuthorHania89
    • CommentTimeJul 3rd 2015
     permalink
    Smuga też bym wolała takie motywowanie.
    Gdybym w czasie porodu mogła wstać, podziękować i wyjść to pewnie bym tak zrobiła. Ale niestety jesteśmy skazane na czyjeś towarzystwo.
    --
    •  
      CommentAuthormigg
    • CommentTimeJul 3rd 2015
     permalink
    To jeszcze mój poród, bo w końcu mam chwilę :)
    Jako że córka urodziła się tydzień przed terminem, to już w terminie porodu Luckowego ogarnął mnie wielki strach, że do czerwca nie urodzę i wyląduję w szpitalu na wywoływaniu. I tak w tej prawie depresji do 28 maja z jakimiś lekkimi skurczami i obrzydliwą herbatą z werbeny chodziłam. 28 maja, kilka dni po terminie, po wyprawieniu Lilki do przedszkola leżałam w łóżku i z braku zajęcia zaczęłam liczyć skurcze. Ok. 9 rano były co 7 minut, w miarę regularne. Zadzwoniłam więc do położnej, pytając, czy mam coś z nimi zrobić. Odpowiedziała, że spokojnie, tak może być jeszcze parę dni, więc mam dać znać, jak coś będzie się działo więcej. O 10 odeszły mi wody, skurcze się zrobiły co 4-5minut więc umówiłyśmy się z położną i doulą, że się zbiorą i przyjadą. Postanowiłam skończyć robić chłodnik, ale dość szybko mi przeszedł ten pomysł, bo zaczęło bardziej boleć. Mój cudny mąż w tym czasie zamiast mnie wspierać, postanowił ogarnąć dom, żeby dziewczyn w bałaganie nie przyjmować :D No ale w końcu wrócił, przyjechała położna, w badaniu wyszło że mam 4cm rozwarcia, z których szybko zrobiło się siedem, i stwierdziłyśmy, że mogę na chwilę wejść do wanny, żeby trochę w tych skurczach sobie ulżyć. Próbowałam wcześniej chodzić, leżeć na boku, kołysać się na czworakach itp, ale nic za bardzo nie działało. W wannie zrobiło się trochę lepiej.
    Wysłałam męża po Lilę, bo zbliżała się 12 (a ona do 12:30 jest w przedszkolu) i bałam się, że mogą nie zdążyć wrócić przed Luckiem. No i wtedy wiedziałam już, że z tej wanny nie wyjdę (nawet nie dlatego, że tak mi było dobrze, tylko że chyba nie dałabym rady). Położna zaproponowała, że możemy urodzić w tej wannie, mąż z Lilą wrócili akurat na skurcze parte . Doula (którą Lila uwielbia) zajęła się trochę Lilą, Robert mnie podtrzymywał i chyba w 15 minut (próbując chronić krocze), w kucki wyparłam to małe stworzenie, krzycząc, jak dla mnie niemiłosiernie, że ma już sobie wyjść, i że już nigdy nie zamierzam rodzić. Była 12:40, młody się wydarł, Lila stała i patrzyła zszokowana na tę nową istotę (potem stwierdziła, że wszystko fajnie, tylko krew jej się nie podobała), a mnie przestało boleć.
    Wszystko działo się straszliwie szybko, bardzo intensywnie i bardzo zgodnie z tym, czego potrzebowałam. Było z jednej strony bardzo „dziko” i bardzo naturalnie, zwyczajnie, po prostu. Nie wiem, jak to opisać inaczej. Wiecie, wszyscy się w tej sytuacji odnaleźli na swoim miejscu, intuicyjnie.
    Cudowne było to, że nikt mi nie mówił, co mam robić, że sama wiedziałam, choć tego się wcześniej obawiałam. Że parłam, gdy miałam potrzebę, że nie musiałam z nikim walczyć, o nic prosić.
    Potem leżeliśmy w łóżku, Mąż kangurował Lucka, Lila mnie przytulała, żeby mnie nie bolało szycie krocza (choć miała wielką ochotę zobaczyć, jak to wygląda:P), sielanka :)
    No i mogę spokojnie obalić teorię, że wszystkie dzieci urodzone w domu są takie spokojne i w ogóle. Śmieję się, że dzięki temu, że L. nie poznał szpitala, to nie zatracił pierwotnych instynktów i wie, że np. w dzień się nie śpi bez mamy, bo jeszcze mogłyby go zjeść wilki. W porównaniu z moją córką, która nawet nie zapłakała po porodzie, jest dość emocjonalny ;)
    I to tyle chyba. Jeśli ktoś chce odpocząć po porodzie, to nie radzę rodzić w domu, bo następnego dnia, gdy się obudziłam, weszłam do pokoju córki i zaczęłam sprzątać, bo zastałam wielki bałagan :)
    A, moja córka, mimo że widziała narodziny brata, nie ma traumy ;) W porównaniu z czasem ciąży bardzo wyspokojniała i jakoś wszystko przyjęła w miarę spokojnie. (Ale żeby nie było, nie uważam, że tylko poród w domu to gwarantuje).
    ...
    No i wiecie, po miesiącu stwierdzam, że jednak chciałabym jeszcze kiedyś, za parę lat urodzić dziecko :wink:
    --
    •  
      CommentAuthorKarolyn
    • CommentTimeJul 3rd 2015
     permalink
    migg: A, moja córka, mimo że widziała narodziny brata, nie ma traumy ;) W porównaniu z czasem ciąży bardzo wyspokojniała i jakoś wszystko przyjęła w miarę spokojnie. (Ale żeby nie było, nie uważam, że tylko poród w domu to gwarantuje).


    Migg :) zazdroszcze porodu domowego to musi być niesamowite uczucie:)
    Naprawdę jestem pelna podziwu dla Lili :), to pokazuje jakie dzieci są różne. Mój Dominik chyba zbyt jest wrazliwy na takie wrażenia, np. ostatnio ćwiczyłam, zdyszana stoję, a on przerazony podchodzi do mnie i pyta : ,, Mamo, wszystko ok, (przytula mnie) nie ćwicz już proszę. Druga sytuacja z dziś, pompuje mu wielkiego rekina (takiego do wody) zdyszana już nieźle, bo trochę powietrza musialam tam wpuścić ;)) przysiadłam sobie z wrażenia, a on do mnie zmartwiony ,, Mamo....wszystko dobrze? nic Ci nie jest?":))))
    -- Syn 1 ~ 2012 & Syn 2 ~ 2017
    •  
      CommentAuthorserratia
    • CommentTimeJul 3rd 2015
     permalink
    Migg super poród, byłam ciekawa jak to u Ciebie poszło. Mój wczorajszy też był dziki w por. z pierwszym domowym a skoro mówisz, że twoje domowe dziecko nie jest aniołki em to porzucam swoją teorię o niespokojnym dziecku spowodowanym przez szpital. Laura odkąd wczoraj wróciliśmy ze szpitala wisi na cycu, płakała wczoraj do 1.00 w nocy pomogła dopiero suszarka. A od rana wisi na cycu i płacze jak tylko ja ruszyć. Luśka jadła i spala co 3 godziny, myślałam że to dlatego że domowa.
    --
    •  
      CommentAuthormigg
    • CommentTimeJul 9th 2015
     permalink
    Serratia wiadomo, okoliczności porodu mają ogromne znaczenie i nigdy się nie dowiemy, jak spokojna byłaby Twoja młodsza córka, gdyby urodziła się w domu, i o ile bardziej niespokojny byłby mój syn, gdyby urodził się w szpitalu :D Ale chyba sam poród domowy nie gwarantuje, że dziecko będzie oazą spokoju ;) Chociaż, nie zapeszając, Lucek się z dnia na dzień spokojniejszy robi :)
    Hope, musiałabyś spróbować, żeby się przekonać, jak Twój synek zareaguje :) Choć moja córa ma ogólnie więcej wrażliwości dla swoich koników niż dla nas, więc ten, no... ;)
    Przepraszam, że odpisuję po czasie, ale tak z doskoku tu wpadam.
    --
    •  
      CommentAuthorBasita
    • CommentTimeJul 29th 2015 zmieniony
     permalink
    Opis mojego przyśpieszonego porodu :)
    Wszystko zaczęło się niespodziewanie tydzień temu we wtorek. Około 6 rano musiałam do toalety. Wstałam,ale coś mi nie pasowało, bo moja piżama była cała mokra. Ups,posikałam się :shamed: Poszłam do toalety, zrobiłam siku, a tam ciągle leci, i leci, i końca nie widać. Omatkozcórką, wody mi odchodzą. :shocked: Ale jak,przecież to za wcześnie,torba niespakowana, nic nie gotowe, a mamy jeszcze u nas nie ma… Poinformowałam Dominika i poszłam zadzwonić do położnej, bo nie miałam pojęcia co ja mam teraz zrobić. Położną oczywiście obudziłam, jej głos nie brzmiał na zadowolony… trudno. Mamy nie panikować(ciekawe jak…), zjeść śniadanie (nawet o nim nie myślałam), spakować torbę i jechać do szpitala. Ale zaraz, a co z Kacperkiem?!?! Kto z nim zostanie, czy w ogóle on będzie chciał z kimś zostać. Dzwonię do znajomej, czy może do nas przyjść i zająć się Kapim. Ona nie widziała w tym problemu,ale przeczucie nam mówiło,że on musi z nami jechać do szpitala! Kumpela przyszła, trochę nas zebrała do kupy, bo ja latałam z ręcznikiem między nogami i zastanawiałam się co wrzucać do torby…
    stwierdziliśmy,że ona pojedzie ze mną do szpitala, a Dominik ogarnie Kacperka i do nas dojadą. Na D głowie było zabranie toreb,w tym tej najważniejszej, mojej!
    W szpitalu badanie, sprawdzanie, pytanie…. decyzja,że musimy lecieć ambulansem do szpitala w Glasgow. Ale pytanie czy Kapi będzie mógł lecieć z nami… co za niepewność….Na szczęście pilot podjął decyzję,że możemy lecieć wszyscy razem. A co hotelem dla moich chłopaków?Znajoma się tym zajęła, ufff:)
    W Glasgow znowu badania, pytania, sprawdzanie czy to wody… Położyli mnie na oddział i kazali czekać. O 12 dostałam pierwszą dawkę steroidów i antybiotyk, żeby infekcja żadna się nie rozwinęła w brzuchu. I czekamy…Lekarz podjął decyzję o wywołaniu porodu na drugi dzień, ale nie wiadomo w jakich godzinach. Kacperek znosił to wszystko dzielnie. Ale szybko chciał jechać z tata do hotelu. O północy kolejna dawka steroidów.
    Środa.
    W południe zabrali mnie na porodówkę (z całym majdanem, walizka, fotelik samochodowy…). Mąż z Synkiem siedzieli na dole w szpitalu, ale po pewnym czasie pojechli do hotelu, bo Kapi był śpiący. Wywołanie przez podanie oksy. Co pół godziny zwiększali mi dawkę. Nie pamiętam od jakiej zaczęliśmy,ale skurczy zero, nic! Położne pytały czy chcę aktywnie rodzić. Zgadziłam się,z nadzieją,że to przyśpieszy wszystko. Skakałam na piłce, nie wiem jak długo, a skurcze jak na lekarstwo się pojawiają:/ Położna podkręca kroplówkę no i coś się rusza. Nie pamiętam godziny, ale chyba koło 14.30 zaczęły pojawiać się mocniejsze skurcze. Po 15 dają mi już popalić, ale nie chciałam znieczulenia. 15.11 pisałam smsa do męża,że skaczę sobie na piłeczce, i tutaj już miałam bardzo silne i bolesne skurcze, zwijałam się na piłce. Wstałam,dwa mocne skurcze jeden za drugim, położna poprosiła,żebym może położyła się na którymś boku,bo zanika zapis bicia serducha malutkiej. Kolejne dwa mega silne, bolesne skurcze i … muszę przeć!!!! chcę kupę!!!! Położna sprawdziła, co się dzieje, a tu główka już przy wyjściu! Wpadała druga położna i się zaczęło… miałam chyba z 5 skurczy partych i Blanka normalnie wyskoczyła jak z procy!:* z cudownym okrzykiem :rainbow:
    Ale bolało (w tamtej chwili) cholernie, Zarzekłam się,że nigdy więcej dzieci,prosiłam o nacięcie,bo ta głowa wyjść nie chciała i takie tam:)! oczywiście na znieczulenie za późno było. A gaz to one sobie mogą w dooopę wsadzić! na mnie nie działa!
    Moja Maleńka Blaneczka ważyła 2720, nie wiem ile mierzyła,bo oni tego nie robią:/ 9 pkt w skali Apgar.
    -- Dziecko to niepowtarzalny dar.. dar życia.. wyjątkowy...
    •  
      CommentAuthorUl_cia
    • CommentTimeJul 29th 2015
     permalink
    Basita jeszcze raz gratuluje ;))
    A powiedz, czy masz jakieś podejrzenia z jakiego powodu sie tak wcześnie zaczęło?
    --
    •  
      CommentAuthorTEORKA
    • CommentTimeJul 29th 2015
     permalink
    A ja się chciałam spytać dlaczego nie mogłaś urodzić w tym Twoim szpitalu na wyspie, tylko musieliście lecieć do innego ? :wink:
    --
    •  
      CommentAuthorBasita
    • CommentTimeJul 30th 2015
     permalink
    Ula dziękuje:) Nie wiem czemu, zaczęło się wcześniej, w szpitalu lekarz też nic nie mówił. Ale mogę tylko własnie podejrzewać,że to przez pracę (w sobotę byłam jeszcze na sprzątaniu domu), wysiłek,może stres, no i opieka nad Kacprem, noszenie Go, duża ilość spacerów... myślę,że to wszystko miło wpływ na przyspieszenie porodu.
    Teo, szpital na wyspie, to taka jakby to powiedzieć prowizorka. Brak lekarzy,lepszego sprzętu. Nawet na usg,lataliśmy do Glasgow,bo oni nie mogą używać sprzętu...ja bym się nie odważyła tutaj rodzić (chociaż znam jedną dziewczynę,która w zeszłym roku urodziła w tym szpitalu,ale dziecko o czasie), nawet dziecka w terminie. A że Blanka wcześniak,to musieli mieć pewność,że w razie wu będzie możliwość zabrać malutką na odpowiedni oddział.
    To wszystko tutaj jest takie trochę na pół gwizdka, niestety:( Największy minus wyspy, to opieka lekarska.
    -- Dziecko to niepowtarzalny dar.. dar życia.. wyjątkowy...
    •  
      CommentAuthorewelissa84
    • CommentTimeJul 31st 2015
     permalink
    fajnie ze ten załozony przeze mnie tyle lat temu wątek żyje :):bigsmile:
    --
    •  
      CommentAuthorwyder
    • CommentTimeAug 1st 2015
     permalink
    A mala lezala w inkubatorze czy udalo sie bez jej poradzic bo mnie strasza wlasnie porodem przedwczesnym i strasznie sie zastanawiam jak w uk wyglada opieka nad wczesniakami?
    --
    •  
      CommentAuthorBasita
    • CommentTimeAug 3rd 2015
     permalink
    Nie było konieczność położenia jej w inkubatorze. Na drugi dzień wypuszczono nas do domu. Musiałam tylko przestrzegać godzin karmienia, co 3h wybudzać,żeby jadła, nie spadała na wadze i pozbywała się żółtaczki.
    Była na oddziale jedna dziewczyna, której wywołali poród w 36tc1dc (malutka nie rosła) i po kilku dniach wróciły do szpitala,ponieważ córeczka nie jadła, cały czas spała, więc włożyli ją pod lampy.
    -- Dziecko to niepowtarzalny dar.. dar życia.. wyjątkowy...
    •  
      CommentAuthorwyder
    • CommentTimeAug 5th 2015
     permalink
    Aha dziekuje za odpowiedz :)
    --
    •  
      CommentAuthor_azja_
    • CommentTimeAug 5th 2015 zmieniony
     permalink
    Minęło już kilka miesięcy od mojego drugiego porodu. Wiało grozą w pewnych momentach, wiele rzeczy potoczyło się nie tak jak planowałam i po raz kolejny dostałam prztyczka w nos od losu zakładając, ze tym razem będzie bez komplikacji. Dzisiaj rodzi Ula i tak mnie jakoś natchnęła, żeby wrocic pamięcią do tego pięknego i strasznego dnia. Ale do rzeczy...
    Byłam gotowa na poród siłami natury (po pierwszym porodzie oksytocynowym). Ciąża przebiegała w miarę normalnie, pomijając miękką szyjkę i panikę z tym związaną nic się nie działo do samego terminu. Najważniejsze - wykluczyliśmy hypotrofię, rósł we mnie duży chłopczyk. Ciązę prowadziłam u swojej ulubionej ginekolog, ktora prowadzila też pierwszą ciązę, byłam pod opieką świetnych specjalistow, w dodatku ze szpitala w którym mialam zamiar rodzić. Podpisalam też umowę z położną, i chociaż termin wypadał w czasie jej urlopu byłam jakoś spokojna - w końcu na umowie było 5 innych nazwisk położnych "na zastępstwo", które (jak sądziłam) zadbają o mnie w czasie porodu.
    Dzień przed terminem zauważyłam krwistą wydzielinę, położna na urlopie - więc powiadomiłam o tym fakcie pierwszą z listy zastępczej. Miałam przeczucie i nie pomyliłam się - zaczęło się coś dziać. Wieczór i pół nocy minął mi na liczeniu skurczy, były dłuższe okresy kiedy ich częstotliwość była regularna, w międzyczasie na wkładkach pojawiały się kolejne ilości krwi. Rano, mimo moich nadziei, skurcze się wytłumiły i zupełnie rozregulowały, chociaż od czasu do czasu dawały o sobie znać. W dniu terminu, ze spakowaną torbą na wszelki wypadek, pojechałam zająć kolejkę do standardowego ktg. Oczywiście na zapisie były góry i doliny, ale niestety nie kwalifikujące do pozostania w szpitalu (a czułam, że to TO). Zostałam zaproszona na standardowe badanie na fotelu (szyjka zgładzona, przepuszczająca dwa palce), oraz usg (dziecko 3,5 kg - wszystko gra) i ... odesłana do domu. W drodze powrotnej (taksówką) zaczęły się mocniejsze skurcze, bardzo regularne. Liczyłam i zapisywałam żartując sobie z taksówkarza:) weszłam do domu, zmieniłam przepocone ubranie i zamówiłam kolejną taksówkę - z powrotem do szpitala - skurcze mocne i regularne. W pośpiechu zaczęłam też wydzwaniać do położnej z zastępstwa. Niestety nie była dyspozycyjna (schodziła z porodu), ale dzwoniła do swoich koleżanek. Stres, ból i Leoś nie rozumiejący co się dzieje i dlaczego nie poświecam mu uwagi. W drodze do taksówki rozpłakał się strasznie - mama zanosiła mi walizki a maluch w samych skarpetkach wybiegł za mną na schody i krzyczał wniebogłosy "mamuuusia", próbowałam go uspokoić, ale niestety nie miałam już czasu :( jechałam powoli przez zalewaną deszczem i zakorkowaną Warszawę wydzwaniając jednocześnie do połoznych i partnera. Położna zasugerowała zmianę szpitala na Madalińskiego. Jak! Co?! Ja jestem już w połowie drogi, jadę w taksówce! W odpowiedzi usłyszalam, że to źle, za wcześnie, że powinnam wziąć kąpiel w domu. Ale ja mam dodatni gbs, o czym mowa, rodzę! Kolejna położna z listy odmówiła ze względu na chore dziecko. Ale ... Czwarta się zgodziła! Jadę, ona zadeklarowala, że dojedzie około 17-ej, kiedy odbierze dziecko z przedszkola. Po 16-ej dotarłam do szpitala, oczekiwanie, nasilający się ból, szybkie badanie na izbie i telefon od czwartej położnej - "dziecko wymiotuje, nie przyjadę". Rezygnacja - będzie co ma być... 16:50 - antybiotyk na gbs. Kolejne ktg, obok leżą dwie dziewczyny, jedna ma skurcze jakieś lekkie, bo tylko lekko się krzywi, druga za to siedzi sobie zrelaksowana - podsłuchuję lekarza, że ona właśnie wchodzi w drugą fazę i ma już spore rozwarcie - jestem w szoku, bo mnie przy każdym skurczu po prostu rozrywa, nie mam na czym zacisnąć rąk, wbijam nerwowo paznokcie w ścianę. Mój zapis jest dyskusyjny, ogólnie prawidłowy, ale zanotował się też pojedynczy spadek tętna i lekarze chwilę dyskutują między sobą czy mogę rodzić w domu narodzin. Nie mam wyjścia - nie ma miejsca na porodówce. Pytają między skurczami czy się zgadzam - nie mam wyjścia, oczywiście, że się zgadzam.
    Trafiam do domu narodzin o 17:30, sala Rzym, ładnie, przyciemnione światło, ale niewiele mi to daje, boli i zaczynam się bać bólu, między skurczami łapię momenty na odpoczynek, ale te przerwy są takie krótkie... Położna z dyżuru - przynosi woreczek z pestkami wiśni - niewiele pomaga. Chcialabym wejsc do wanny - nie pozwala mi a ja w sumie nie wiem dlaczego. Próbuje mi posłuchać tętna dziecka podczas skurczu ale kiedy dotyka mi brzucha nie mogę wytrzymać z bólu. Zostawia mnie na chwilę samą - chodzę od ściany do ściany, kolejny skurcz i ... Wody chlustają na podłogę, mnóstwo wód, jak z wiadra. Po odejściu wód jest jakoś inaczej, ale nadal cholernie boli. Zmienia się dyżur, wita mnie kolejna położna, której nazwiska nie wyłapuję, siedzę na piłce i "śpiewam" podczas skurczów. Przyjeżdża partner - przebił się przez korki. Nowa położna pozwala mi wejśc do wanny i wtedy dzieje się coś dziwnego. Ból jest już częścią mnie, czuję się jakby to nigdy nie miało się skończyć, ale między skurczami zamykam oczy i odpływam myślami, zapominam gdzie jestem i co robię, odcinam się trochę jakbym traciła przytomność, ale nie do końca - bardziej jakbym przechodziła do innej rzeczywistości. Położna (jak się potem okazuje - słusznie) wybudza mnie z tego stanu i zmusza do przyjęcia pozycji kucznej w wannie - strasznie mnie to boli, zmiana pozycji nie jest mi na rękę, najchętniej w ogóle bym nie podnosiła ciała bo czuję się jakby było przyrośnięte do wanny. Kucam - nic to nie daje. "Czuję parcie" - mówię, chociaż sama nie jestem pewna czy to już parcie, czy po prostu tak bardzo nie mogę się doczekać postępu. Położna widząc słabe postępy znowu wkacza do akcji "Wychodzimy z wanny" - słyszę, kolejny raz więc w piekielnych bólach wstaję. Mam stanąć, chwycić drabinki i kucać przy skurczu. Wydaje mi się, że ona mi w tym czasie coś robi przy kroczu, (może palcami je rozwiera?), bo do bólu skurczowego dochodzi straszne pieczenie krocza, jakby mnie ktoś tam przypalał. Zachęca mnie do otwierania ust przy parciu, mam krzyczeć! Wydzieram się strasznie, jestem na granicy wytrzymałości, na granicy życia i śmierci - no boli jak sk... ! Nie do opisania... Drę się jakby od tego zależało moje i dziecka życie, bo naprawdę czuję, że przekroczyłam granicę bólu, za którą ludzie normalnie schodzą z tego swiata. Za niewiemktórym razem jest postęp! Czuję włoski dziecka, dotykam główki, piecze i boli, walczę. Pojawia się jeszcze jedna położna - zmiana pozycji - klękamy przy łóżku. Czuję ich presję, pośpiech, zniecierpliwienie, chociaż jeszcze nie wiem z czego ono wynika. Partner wychodzi (dobrze, nie chcę, żeby to widział), jeszcze kilka piekielnych partych i ... Rodzę około godziny 20-ej. Kładą mi na brzuch bardzo dużego chłopca, jest różowy, śliski, ale... Nie rusza się, nie podejmuje oddychania, zauważam w tym całym zamieszaniu sine paznokietki. Położne nerwowo poklepują go, kładą go na mnie nerwowo i podnoszą w kolko powtarzając, że różowy, ale zmęczony. Widzę ich zdenerwowanie, w oczy świeci mi mocne światło świetlówek. Mam nieruchome niemowlę na piersi. Zabierają go do pokoju obok, przybiega neonatolog, nie wiem co się dzieje, ale położne informują mnie, że już jest, że płacze, oddycha. Wiem, że parter jest przy dziecku, widzial jak ratują mu życie. Nie zdaję sobie jeszcze sprawy z powagi sytuacji. Dostaję zastrzyk oksytocyny i rodzę szybko łożysko. Słyszę, że zabierają dziecko na oddział neonatologii, zmieniają mi pościel, myją podłogi. Na raty dostajemy kolejne informacje. Że niedotlenienie, że był raz (luźno) owinięty pępowinką, punktacja w kolejnych minutach 4-6-8-8, waga 3860, 59 cm. Serduszko pracuje. Tylko to NIEDOTLENIENIE, co to znaczy? Nie potrafimy się jeszcze cieszyć, mina położnej, jej zdenerwowanie i przejęcie niepokoi mnie coraz bardziej. Nie odbieramy telefonów, chcemy wiedzieć wiecej. Jadę na wózku inwalidzkim na oddział - Jeremi jest śliczny, duży, ma podobno duże jak na noworodka stópki, jest pulchniutki, podobny do ś. p. dziadka... Ale... Nie mogę go wziąć na ręce, nie mogę go przystawić do piersi, jest podłączony do eeg i nieogrzewany - temperatura jego ciała spadła do 35 stopni, od wyników eeg zależy czy zastosują hipotermię, zeby zminimalizować skutki niedotlenienia. Ale badania są pomyślne, następnego dnia mogę go już wziąc na ręce, przystawiam do piersi i w końcu oddają mi go całego i zdrowego. Powolutku zaczynam odczuwać ulgę i radość, która z każdym dniem rośnie.
    Mam silnego, dobrze rozwijającego się synka, który uwielbia kontakt z drugim czlowiekiem. Wierzę, mam nadzieję, że ten trudny start nie wpłynie na zdrowie mojego dziecka, na razie (odpukać) jest wzorowo rozwijającym się chłopcem i oby tak zostało.
    Położna pomogła mi ochronić krocze - podobno otwarte usta, krzyk podczas skurczu zapobiega popękaniu.
    Podobno zachęcanie do pozycji pionowej uratowało nas, przyspieszyło akcję. To był chyba jakiś cud. Kocham to moje "Cudeńko" miłością równie silną jak do Leonka, chociaż trudno było mi sobie to wyobrazić.
    Nie wiem co mogłabym zrobić, żeby temu zapobiec, co poszło nie tak, kto zawalił, człowiek zawsze sobie zadaje takie pytania po fakcie. Żałuję, że w tym całym zamieszaniu nie podziękowałam neonatologowi za uratowanie życia mojego dziecka, to jest dług nie do spłacenia...
    --
    •  
      CommentAuthorUl_cia
    • CommentTimeAug 5th 2015
     permalink
    Przeczytałam z zapartym tchem… choć przecież znałam już te wydarzenia, dzisiaj to wszystko stanęło mi przed oczami jeszcze raz!
    Jeremi jest cudny i zdrowy! i tak też pozostanie :)
    --
    •  
      CommentAuthorŚroda
    • CommentTimeAug 6th 2015
     permalink
    azja , a ja się popłakałam.
    Trzymam kciuki, żeby mały pozostał zdrowym, silnym chłopcem juz na zawsze.
    --
    •  
      CommentAuthorszerka
    • CommentTimeAug 6th 2015
     permalink
    Azja jesteś taka dzielna! Popłakałam sie !cudownie ze synek zdrowy i rośnie ! Gratulacje!!!!
    Tez chce tam rodzic i trochę mnie zmartwiłas tym podejściem zastępczych położnych .... Ja mam termin na grudzień w okolicy wigilii tez każda zastrzega ze w święta to one nie przyjeżdzają!
    --
    •  
      CommentAuthorwyder
    • CommentTimeAug 6th 2015
     permalink
    Azja podziwiam az sie poplakalam. Stanal mi przed oczami porod z artkiem. Oby twoj synek byl juz zawsze zdrowy i napelnial twoje zycie radoscia :*
    --
    •  
      CommentAuthorserratia
    • CommentTimeAug 6th 2015
     permalink
    Azja, jesteś wielka, poród miałaś trudny, dalaś radę! Najwazniejsze, ze dobrze wszystko skończyło się szczęśliwie dla Ciebie i synusia.
    --
    •  
      CommentAuthor_azja_
    • CommentTimeAug 6th 2015 zmieniony
     permalink
    Ja chyba zaczęłam sobie uzmysławiać co się stało po kilku dniach po powrocie do domu, dopiero wtedy zapłakalam czytając wypis ze szpitala, widzàc słowo "zamartwica". Ale to było drugie dziecko i widziałam, że ma dobre napięcie, widziałam wszystkie odruchy, a kiedy po miesiącu zaczął się do nas tak pięknie uśmiechać to już w ogóle zapomnieliśmy o strachu. Wygląda na wzorowe dziecko, głuży, uwielbia śledzić ludzkie twarze, i potrafi tak ślicznie odwzajemnić uśmiech, że serce się topi. Rozwija się lepiej od brata.
    Punktacja Apgar to nie wszystko, dzieci mają niesamowite zdolności regeneracyjne.
    --
  1.  permalink
    Przeczytałam wszystko i miałam ciarki na całym ciele. Pamiętam jak o tym opowiadałas ale teraz tak na spokojnie to człowiek dopiero zdaje sobie sprawę jakie to były stresy.... Jak dobrze ze wszystko super się skończyło. Jeremi jest Twoim małym wielkim cudem! :-)
    -- ___
    •  
      CommentAuthorakirka
    • CommentTimeSep 20th 2015
     permalink
    Korzystając z ostatnich ( mam nadzieję ) chwil w szpitalu napiszę opis mojego drugiego porodu. Będzie krótko; )
    ok. 2 obudził mnie lekki ból brzucha, ale to nic niowego. Poszłam do wc, wróciłam do łóżka i zasnęłam, ale na krotko, bo ból okresowy pojawił się ponownie. Zaczęłam więc czuwać. Po chwili zachciało mi się nr 2 i porządnie przeczyszciło. Poszłam pod prysznic i po wyjściu, ok. 4 zaczęłam mierzyć odstępy między skurczami. Były już co 4 min. ale tak mało bolesne, że nie chciało mi się wierzyć, że to może być to. Obudziłam męża i powiedziałam, że chyba trzeba jechać do szpitala, bo boli co 4 min. ale że pewnie wrócimy, bo to na pewno nie skurcze porodowe. Zebraliśmy się i o 6 byliśmy w szpitalu. Nadal bolało znośnie i co 3 min. Przy przyjęciu miałam 5cm rozwarcia i ta wiadomość tak mnie ucieszyła, że nawet z położną sobie żartowałyśmy. Od razu poszlismy na salę porodową i tam spotkaliśmy tą samą położną, z którą rodziłam M. Podłączyła mnie pod ktg, sprawdziła rozwarcie -6cm. Mnie kurczyło coraz częściej, ale ból był do zniesienia. Po kolejnym skurczu czekałam na przerwę i byłam wściekła, że jej nie ma. Powiedziałam położnej, że główka bardzo napiera, wtedy sprawdziła rozwarcie i powiedziała, ze już jest pełne; ) była godz. ok.6.40. Dopiero wtedy zaczęło mnie porządnie boleć. Czułam dokładnie główkę w kanale i myślałam, że mnie rozerwie. Położna zaczęła się ubierać do przyjęcia dziecka i wyjmować jakieś narzędzia a ja myślałam, że zaraz nie zdąży się ubrać, bo dziecko wyskoczy. O 6.50 odeszły wody i wtedy już tylko parcie. Kingusia urodziła się na drugim parciu o 6.57. Była raz owinięta pępowiną. Jak tylko zaczęła płakać to położyli mi ją na brzuch, ale po chwili zabrali do zbadania, bo nie chciała mocniej zapłakać i nabrać powietrza. W badaniu było wszystko dobrze, położne mówiły, że jest mocno oszołomiona po takiej szybkiej akcji. Ważyła 3070 gr, 53cm długa. Dostałam ją na brzuch, po jakimś czasie przystawiłam do piersi. I tak ponad 2h leżałyśmy.
    Każdemu życzę takiego porodu, bez bóli krzyżowych, bo nie ma zupełnie porównania pomiędzy rodzajem bólu.
    Śmiejemy się z mężem, że gdybym jeszcze trochę poczekała, to by przyjmował poród w samochodzie.
    --
    •  
      CommentAuthoremza
    • CommentTimeSep 20th 2015
     permalink
    Kliknęłam 'oooo', bo nie ma przycisku 'zazdroszczę';)))
    Gratulacje!:)
    --
    •  
      CommentAuthorAnka80
    • CommentTimeSep 20th 2015
     permalink
    akirka - krótko i pięknie
    Gratuluję bardzo!
    --
  2.  permalink
    *akirka* jak ja Ci zazdroszczę, że tak "lekko" poszło :) ja czekam na rozpoczęcie porodu - jeszcze 16 dni, ale co dzień wydaje mi się, że może to nastapić w każdej chwili i stresuję się, że nie uda mi się w porę zorientować, że to właśńie już :) pozdrawiam ciepło :)
    •  
      CommentAuthordaga310
    • CommentTimeSep 23rd 2015
     permalink
    Akirka ty szczesciaro 😄
    Gratuluję i strasznie zazdroszczę tak szybkiej akcji😀
    No tak to tylko można rodzic hehe
    --
    •  
      CommentAuthorŚroda
    • CommentTimeSep 24th 2015
     permalink
    Dziewczyny, nie wiem, czy to dobry wątek, ale mam pytanie.
    Podczas porodu miałam podane ZZO, wszystko było OK podczas porodu itp.
    Tylko, że ja do tej pory czuję miejsce, w którym był cewnik włożony. Czasami jak leżę, to czuję normalnie, jakbym miała tam siniaka czy jakąś ranę.
    Jak się dotykam w tym miejscu to też odczuwam nieprzyjemny ból, czy to normalne?
    Bo przy pierwszym porodzie nie miałam znieczulenia i nie wiem czy tak powinno być.
    Bo wiecie, to jest jednak kręgosłup i nie wiem, czy to minie, czy wybrać się z tym do lekarza...
    --
    •  
      CommentAuthorsalinos
    • CommentTimeSep 24th 2015
     permalink
    Akirko Ty szczęściaro!!!! zazdroszczę i życzę sobie i pozostałym kobietkom takiego porodu!! Przy pierwszym miałam krzyżowe, okropnie bolało, teraz liczę na lekki i szybki poród ;DDD
    -- [url=https://www.suwaczki.com/][/u
    •  
      CommentAuthorblackberry
    • CommentTimeSep 24th 2015
     permalink
    Środa, ja miałam ZZO, ale na drugi dzień już nie byłabym w stanie wskazać miejsca wkłucia.
    W sensie, że nic mnie tam nie bolało i nie boli.
    --
    •  
      CommentAuthorUl_cia
    • CommentTimeSep 24th 2015
     permalink
    JA też nie odczuwam żadnych dolegliwosći po ZZO
    --
    •  
      CommentAuthorLibra1610
    • CommentTimeSep 24th 2015
     permalink
    ja miałam przy 1 porodzie zzo i mnie bolały bardzo plecy w okolicach wkłucia przez ok 3 tygodnie dość mocno, zwłaszcza przy schylaniu się. Potem samo przeszło.
    --
    •  
      CommentAuthor_Isia_
    • CommentTimeSep 24th 2015
     permalink
    Ja też miałam zzo i żadnych takich rzeczy nie odczuwalam. Teraz co prawda mam duże bóle pleców w nocy i to w okolicy wklucia. Pojawiły się miesiąc po porodzie. Ale nie wiem czy to nie kwestia noszenia synka który od początku dobrze przybiera i jest dość ciężki. Ale to bolą mnie całe plecy, kręgosłup. Mnie tam w ogóle samo wklucia bolalo mniej niż pobieranie krwi.
    • CommentAuthorGabcia_I
    • CommentTimeSep 24th 2015
     permalink
    Tez mnie bolało po zzo przez miesiąc po porodzie jakbym miała siniaki. Poza tym miałam wrażenie, ze boli mnie kość ogonowa.
    --
    •  
      CommentAuthorŚroda
    • CommentTimeSep 24th 2015
     permalink
    Czyli co, powinnam iść do lekarza...?

    Kurcze, bo to eweidntnie od wkłucia/cewnika jest... To samo miejsce, w środku nocy z zamkniętymi oczami mogłaby powiedziec, gdzie miałam cewnik...
    --
    • CommentAuthorkaamii
    • CommentTimeSep 24th 2015
     permalink
    Środa ja miałam przeszywajace bóle w miejscu wkucia jakieś pół roku. Z miesiąca na miesiąc było lepiej.
    Ale nie wiem, jak bardzo Cię to niepokoi to jednak idź do lekarza.
    --
    •  
      CommentAuthorŻurawinka
    • CommentTimeOct 3rd 2015
     permalink
    Ja już po porodzie, więc mogę skrobnąć kilka słów, by podzielić się wrażeniami z tego wydarzenia. A jaki wiadomo, wydarzenie to jest jednym z top of the top w życiu kobiety. Rodziłam przez cc. Zgłosiłam się do szpitala dzień wcześniej rano. Okazało się jednak, że mam 4 cm rozwarcia i na ktg zapisują się skurcze. Szyjka oczywiście zgładzona. Ja czułam twardnienie brzucha i jakieś tam boleści, ale bez przesady.Nie dotrwałam jednak do następnego dnia, bo rozwarcie postępowało i o 20:00 zabrano mnie na salę operacyjną, a o 20:25 maluch już był na świecie. Znieczulenie zniosłam dobrze, sama operacja nie była jakaś straszna, jednak mocno stresująca. Spięłam się tak, że się trzęsłam i skurcz mnie w karku złapał. Malec otrzymał 10 pkt i był oporządzany przy mężu i mojej mamie. Jak mnie zszyto i trafiłam na salę pooperacyjną, przyniesiono mi do piersi małego. Cudownie tak zapoznawać się z własnym dzieckiem. Szkoda tylko, że byłam unieruchomiona i nie mogłam ruszać głową, bo to mocno utrudniało pierwszy kontakt.
    Cc boli. To nie bułka z masłem. Proces gojenia wymaga zaciskania zębów. Ja starałam się jak najszybciej się ogarnąć, ale i tak nie było kolorowo. Dobrze, że mąż mógł być później przy mnie i pomgać w opiece nad małym. Kruszynka jednak wynagradza wszelkie boleści i łagodzi każdy ból.
    •  
      CommentAuthorsalinos
    • CommentTimeOct 5th 2015
     permalink
    Żurawinka a dlaczego rodziłaś przez cc skoro rozwarcie i skurcze postępowały. Oczywiście gratuluję i życzę dużo zdrowia dla Ciebie i maleństwa:)
    -- [url=https://www.suwaczki.com/][/u
    •  
      CommentAuthorkatka_81
    • CommentTimeOct 5th 2015 zmieniony
     permalink
    Środa: Czyli co, powinnam iść do lekarza...?

    Środa, ja miałam cc i powiem Tobie, ze do tej pory jak dotykam czy kładę się na klecy, to czuję to miejsce, jakbym siniola na kręgu miała. Poza tym mam tam nieprzyjemne uczucie - jakbym znieczuloną skórę miała w tym miejscu, zdrętwiałą. A to już ponad 3 lata po cc.
    --
    •  
      CommentAuthorŻurawinka
    • CommentTimeOct 8th 2015
     permalink
    Salinos, cc ze względu na moją przewlekłą chorobę. Nic fajnego. Myślę, że siłami natury bym dała radę i na pewno szybciej bym doszła do siebie po porodzie, ale nie mnie wybierać...
    •  
      CommentAuthorlena32
    • CommentTimeOct 8th 2015
     permalink
    Japo zzo pleców nie czułam ale głowa bolała 3 dni że funkcjonować nie mogłam;/
    ból przechodził tylko w pozycji leżącej. A po zzo leżałam płasko 12 h i nic to nie dało:confused:
    •  
      CommentAuthorikaan
    • CommentTimeOct 23rd 2015
     permalink
    No więc czas żebym i ja podzieliła się z wami przeżyciami z tego pięknego dnia. ;)
    Zaczęło się całkiem spokojnie, właściwie już od jakichś 2 tygodni czułam spinania i skurcze. Niektóre były całkiem dokuczliwe (wtedy myślałam, że bolesne- jak się później okazało to był pikuś :devil: ) Każdego dnia myślałam, że to już się zaczyna, że w końcu zobaczymy naszą wyczekaną córeczkę. Zaczęło się jednak dzień przed terminem kiedy to około godz 12 poczułam pierwszy silniejszy skurcz- musiałam kucnąć i chwile tak posiedzieć bo nie mogłam ustać. Pomyślałam oho! to chyba dzisiaj. Ale bóle przychdoziły bardzo różnie co 30,40 minut czasem co 10,5. Wzięłam kąpiel ale nic to nie zmieniło. Czekałam więc na rozwój wydarzeń bo miałam za sobą jeden fałszywy alarm i nie chciałam niepotrzebnie znowu jechać do szpitala. Koło 16 przyjechał mąż z pracy i nalegał na to żeby pojechać, ja jednak uparcie mówiłam, że to jeszcze nie to. W końcu koło 21 skurcze uregulowały się w miarę i były co 4,5,6 minut. Pojechaliśmy więc i koło północy zostałam przyjęta na oddział. Wtedy miałam rozwarcie na 3 cm- lekarz stwierdził, że wyśle mnie na patologie bo to jeszcze długo potrwa a mają duże obłożenie na porodówce. Pamiętam jak leżałam pod ktg i zwijałam się z bólu a położna patrząc na zapis- ooo jakieś słabiochy te skurcze. Na oddziale znowu ktg ze względu na tachykardie małej. Bolało coraz mocniej, chodziłam po korytarzu i na każdym skurczu padałam z nóg. O 1 rozwarcie wynosiło 5 cm i po tym badaniu połóżna zaproponowała lewatywe, zgodziłam się bo nie chciałam wpadki :shamed: . Niedługo po tym w końcu mogłam udać się na porodówkę, chociaż jak się okazało niewiele to zmieniło bo calutki poród spędziłam na łóżku porodowym pod ktg. Tam zaczęło boleć okropnie, w dodatku miałam bóle krzyżowe więc za każdym razem kiedy bolało traciłam świadomość, po prostu nie wiedziałam co się dzieje wokół mnie. Modliłam się tylko żeby skurcz się skończył a ta przerwa trwała jak najdłużej bo to było jak wybawienie. Dostałam też gaz do wdychania, że niby pomaga na ból- TA JASNE! Nie pomógł ani odrobinke, jedyne co to jak już skurcz się skończył to czułam się jak na haju i łatwiej było mi się wylajtować przed kolejnym skurczem. Właściwie dużo nie pamiętam z tych okropnych bóli- ale jedno czego nie zapomnę to, to że powedziałam męzowi, że ja więcej nie chcę dzieci i wgl to zostaje lesbijką :tooth: Na szczęście już mi przeszło :rolling:
    Na którymś ze skurczy odeszły mi wody- ciekawe to uczucie :wink: Po tym poszło już szybko (wtedy oczywiście wszystko trwało wieczność), przyszły parte, ale połóżne zabroniły mi przeć bo nie było rozwarcia pełnego, haha ten kto rodził wie, że to niemożliwe ;) Pamiętam moje zdziwienie kiedy po badaniu okazazło się, że mam 10 cm rozwarcia i MOGĘ PRZEĆ. Pomyślałam wtedy- ale jak to? to już? ta chwila na kórą tyle czekałam, o której tyle marzyłam.. w końcu się spełnia. Na początku nie szło mi najlepiej, nie wiedziałam jak przeć żeby wypchnąć małą. Na szczęście dzięki lekarce, która ciągle mówiła jak mam to robić udało się. O 4:55 urodziło się nasze szczęście Łucja. Położyli mi ją na brzuchu, była taka ciepła, mokra i.. nasza. Spojrzałam na męża- był blady jak ściana, nie wiem czemu ;) przyznam się, że nie poczułam od razu ogromu miłości, to przychodziło z czasem i myślę, że dalej przychodzi, że z dnia na dzień kocham ją mocniej.
    Pomimo tego ogromnego bólu to był naprawdę piękny dzień. I ciesze się, że trafiłam na taką polożną, głaskała mnie i mówiła, że dam radę, że już niedługo. Jednak najważniejszą dla mnie osobą był tam mój mąż, nie wyobrażam sobie tego wszystkiego przechodzić sama. I chociaż praktycznie nie robił nic, bo nie miał w czym pomóc to, to że tam był, że trzymał mnie za rękę i też mówił, że jestem silna, że dam radę dawało mi taką siłę, że bez tego byłoby ciężko. Dziękuję mu, że był tam ze mną bo niestety nie każdy facet jest na tyle odważny a przecież to powinno być normalne- razem się dziecko robi to i razem się powinno rodzić ;)
    Jedyne czego żałuję, że musieli zabrać małą na obserwację i nie mogłam jej mieć przy sobie, dostałam ją dopiero koło 13.
    -- ,
    • CommentAuthorkarolciat
    • CommentTimeOct 24th 2015
     permalink
    ikaan, przypomniałaś mi rodzenie Krysi :bigsmile: Po badaniu kierunek patologia, bo to długo potrwa (choć u nas akurat porodówka pusta była). Skurcze przyprawiały o mdłości a położna mówi, że słabiutkie. Krzyżowe chciały mi plecy rozerwać, a zamiast chodzić musiałam leżeć pod ktg. U mnie jednak poszło szybko, bo "słabe, niedające czynności rozwierającej" skurcze w niecałe 2 godziny sprawiły ze z 1 zrobilo się 10 cm i ledwie zdążyły mnie na porodówkę przewieźć. Potem też moment i Krysia na mnie (po 2 godzinach tż zabrana na obserwację...). Gratulacje wielkie!
    --
  3.  permalink
    nie wiem gdzie zapytać więc może napisze tutaj. mam problem jestem w 6 dobie po porodzie i od wczoraj popołudniu krwawienie ustąpiło i nie ma go, to był mój drugi poród i pierwsze krwawienie trwało 5 tyg , czy to mam nadzieje chwilowe zatrzymanie krwawienia jest normalne? proszę o odpowiedz bo bardzo mnie to martwi.
Chcesz dodać komentarz? Zarejestruj się lub zaloguj.
Nie chcesz rejestrować konta? Dyskutuj w kategoriach Pytanie / Odpowiedź i Dział dla początkujących.