no z tego co zrozumialam to dzialka dla wychowawcow. ja tam jesli bede musiala to stawiam wniosek o przyslanie pani z poradni zycia rodzinnego lub wlasnie pedagoga szkolnego, nie mam ochoty tlumaczyc 16-17latkom odnosnie inicjacji sexualnej i zabezpieczen
nie bylo takiej propozycji. poza tym panstwowych szkol nie stac na takie akcje zreszta czy uczniowie beda chcieli sluchac? coooz, smiem watpic przynajmniej jesli idzie o meskie klasy
Problem w tym, że tzw. edukacja seksualna w szkołach to jest pic na wodę. Młodzież powinna byc edukowana nie tylko na temat dostępnych środków antykoncepcyjnych, ale tez an temat zagrożeń jakie są z nimi związane (mam na mysli głównie hormony). Podstawą powinna byc jednak edukacja w zakresie tego jak funkcjonuje cialo człowieka i jak rozpoznawac objawy płodności. Połowa nastolatek nadal mysli, ze kochając się pierwszy raz nie może zajśc w ciążę, podobnie w czasie @. Na forach internetowych zadają takie pytania, że głowa boli, nie znają podstaw biologii! Oczywiście nie możemy zwalic wszystkiego na szkołę, od czego są rodzice:) Ja mam dobry przykald, ze można, bo moja mama z nami dużo o tym rozmawiała:) Zresztą ostatnio podsunęłam ten pomysł koleżance z pracy, która ma 13 letnią córkę. Pokazała jej 28dni i wyjasniła, jak się obserwuje ciało. Nawet termometr jej kupiła! I nie chodzi o to, ze ją zachęca do sexu, wręcz przeciwnie, sama jest bardzo ciężko chora (nowotwór) i chce jak najwięcej nauczyc swoje dziecko o tym jaka to odpowiedzialnośc podjęcie współżycia:-) Mówiąc szczerze zaimponowała mi takim podejściem...Jej córa ponoc trochę była w szoku, ale już oswoiła się z tematem i strasznie jej się obserwacje spodobały:)
O tym, czego będą uczyć się dzieci, winni decydować ich rodzice. Nie uważam, żeby moje przyszłe Dzieci powinny uczyć się o metodach antykoncepcyjnych i mam do tego prawo, tak samo jak ktoś inny ma prawo wyłożyć potomstwu tę wiedzę w całości. Jak na razie seksedukacja jest tylko i wyłącznie narzędziem w rękach lewicy, a nauczanie to traktuje się wybiórczo (tylko wiedza o antykoncepcji, zamiast szerszego przeglądu możliwości odkładania poczęcia).
Nawet gin w inetowych poradach piszą, że @ jest czasem niepłodnym. W ramach seksedukacji przestrzega się przed nieużywaniem anty i gasi zainteresowanie samoobserwacją w zarodku.
FammeFatale szanuję Twoje zdanie, masz do niego pełne prawo:) Ja osobiście mam jednak zamiar ze swoją córką (jak dorośnie) rozmawiac o tym czym jest współżycie i jaką odpowiedzialnośc ze sobą niesie. Unikanie tematu nie sprawi, że problem zniknie. Nastolatki były i będą sex uprawiac, więc chyba lepiej, by miały wiedzę o tym jak ich ciało funkcjonuje, że to nie tylko "zabawa" i ma swoje konsekwencje. Oczywiście zgadzam się z Tobą, ze to rodzice powinni decydowac o tym czego ich dzieci mają się uczyc, ale uważam, że lepiej by poznały pewne rzeczy w sposób rzeczowy, fachowy i "biologiczny" od kompetentnych osób, niż by uczył ich internet, telewizja lub rówieśnicy.
Mam bardzo podobny plan, arya. :-) Tylko że dla mnie odpowiedzialność związana ze współżyciem nie znajduje odzwierciedlenia w stosowaniu antykoncepcji. Wręcz przeciwnie. Natomiast co do tego, co robią nastolatki, nie zgadzam się. To, w jakim momencie i okolicznościach ktoś podejmuje współżycie, zależy od wychowania oraz wyznawanych wartości. Znam rzesze nastolatków, którym seks jest obcy, ponieważ uważają, że czas na seks jest w małżeństwie. Nawet ci, którzy pomijają uzasadnienia natury etycznej często wstrzymują się ze współżyciem do wieku późniejszego niż lat naście. Zależy mi na tym, żeby moje dzieci rozpoczęły współżycie jako osoby dorosłe, kierując się określonym systemem wartości. Wprowadzenie przymusowej edukacji seksualnej w szkołach utrudni zadanie wszystkim rodzicom reprezentującym ten pogląd. Bardzo wątpię, czy Ponton, bądź też ktokolwiek inny, zajmujący się zideologizowanym nauczaniem seksualnym wyjaśni młodemu człowiekowi lepiej istotę bliskości i intymności pomiędzy kobietą a mężczyzną niż ci, którzy są jemu najbliżsi - rodzice.
Kłopot w tym, że zdecydowana większość rodziców nie potrafi ze swoimi dziećmi o seksualności rozmawiać - również z uwagi na brak doświadczenia poprzednich pokoleń w tym zakresie. Myślę, że to się powoli zmienia.
FiuFiu, rozwiązywanie problemów wychowawczych w obrębie rodziny i orzekanie o kompetencjach poszczególnych rodziców nie należy do zadań aparatu państwowego. Wychodzę z założenia, że każdy rodzic ma prawo nie umieć i nie chcieć takowej wiedzy przekazywać. To nie są informacje niezbędne. Ludzie dosyć długo żyli bez edukacji seksualnej w ogóle, a sfera seksu zdawała się być wówczas bardziej wolna od dewiacji, niż jest obecnie.
Ale zgodzisz się, że przynajmniej w ramach lekcji biologii powinny być rzetelnie przekazywane informacje odnośnie ludzkiej płodności?
Co do dewiacji to podkreśliłabym tu wyrażenie "zdawała się" - po prostu obieg informacji był inny. Od czasu rozwoju druku wiemy, że to, co nazywa się dewiacjami było i jest. I raczej będzie. A znam parę kobiet, które dopiero po zajściu w ciążę dowiadywały się, skąd się biorą dzieci i żałowały, że nie wiedziały wcześniej. Uciekanie od edukacji to uwstecznianie.
No i nie zgodzę się ze stwierdzeniem, że ludzie żyli bez edukacji seksualnej w ogóle. Pytanie, kto i jak ich edukował, nadal aktualne.
Wydaje mi się, że z jednej strony przygotowanie rodziców zmienia się na lepsze i są bardziej chętni do poruszania tematów związanych z dojrzewaniem niż wcześniej. U mnie takich rozmów nie było. Z drugiej strony Federa urodziła Ponton i silnie działa na rzecz wprowadzenia edukacji seksualnej, obowiązkowej, z której rodzice nie mogliby wypisać dziecka, rozdmuchując ekstremalne wypowiedzi niektórych niedzisiejszych nauczycieli.
Zgadzam się z FiuFiu, że są rodzice "nieporadni" w tym temacie i pozostawiają dzieci same sobie w okresie dorastania i dojrzewania. Nie trzeba daleko szukać. Koleżanka mojej siostry późno (8 klasa podstawówki)dostała okres i o mało nie zemdlała ze strachu. Pomijam, ze nie wiedziała co to jest, ale bała się o tym powiedzieć mamie i moja siopstra przyprowadziła ją do nas do domu. To Moja Mama kupiła jej pierwsze podpaski, wytłumaczyła o co chodzi z miesiączką, pogratulowała bycia kobietą i pocieszyła, ze nic złego się nie stalo. Ja byłam młodsza, ale już wiedziałam co to jest miesiączka i że ma ja każda kobieta. Jak widzisz FammeFatale są matki, które nie radzą sobie z problemem tak dobrze jak Ty czy Ja (mam nadzieję:):):) Gdyby wówczas w szkole były zajęcia dotyczące rozwoju płciowego, płodności itd. ta dziewczyna nie miała by takich dylematów. Co więcej myślę, że chociaż o "tych sprawach" dawniej nie mówiło się tak otwarcie jak dziś to młodzież i tak znajdywała sposób by się z temetem zapoznać. Wtedy jednak gdy temat jest całkowicie "tabu" może dojść do gorszych dewiacji i wynaturzeń niż gdy mówi się o tym w sposób "biologiczny", fachowy i rzetelny. Myślę jednak, że edukacja seksualna w szkołach nie wyklucza prawa rodziców do decydowania o własnym dziecku i jego światopoglądzie. Wprowadzając takie zajęcia w szkole należało by po prostu zapytać rodziców, kto z nich nie życzy sobie by ich dziecko w ten sposób edukować. Jestem przekonana, że to by się dało zorganizować tak by wilk był syty i owca cała:):):)
Ja też bałam się powiedzieć mamie. Trochę zwlekałam, miałam nadzieję, że przejdzie, i z początku myślałam, że jestem chora. Rodzice powinni mieć świadomość, jakie treści są przekazywane w czasie takich zajęć. Mogą być prowadzone w b. różny sposób.
U mnie to wygladało zupełnie inaczej. Miałam starszą siostrę i wiedziałam że prędzej czy później miesiączka przyjdzie.Do dziś pamiętam ten dzień- wróciłam do domu z wypiekami na twarzy i powiedziałam, że krwawię. Mama mnie wyściskała, upiekła wtedy jakiś placek, a Tato przyszedł z pracy z bukietem kwiatów, pocałował mnie w rękę i powiedział, ze teraz ma już w domu trzy kobiety:) A moja młodsza siostra pękała z zazdrości he, he:):):) Mam nadzieję, ze moja córka będzie miała równie miłe wspomnienia:) Zresztą ona ma dopiero 4 lata, ale już wie, ze są dni, gdy kobiety krwawią i to jest normalne. Zastała mnie kiedyś w łazience i chcąc nie chcąc musialam jej wyjasnic, że jest wszystkow porządku i nazywa się to miesiączką:) To są normalne sprawy i nie ma ich co kryc, zresztą naturalia non sunt turpia, prawda?:)
FemmeFatale: Nie twierdzę jednak, że nie da się żyć bez tej czy innej wiedzy.
Jasne, tak samo, jak można żyć bez wielu innych rzeczy. Pytanie, czy przez to żyje się lepiej, pełniej i tak dalej.
Pewnie są przypadki nastolatków, które nie są zainteresowane kwestią własnej seksualności. Ja takich nie znam. Wolałabym sensowny program nauczania o seksualności w szkole niż świadomość, że moje dzieci kształcą się z gazetek typu "Bravo", internetu i zasłyszanych od kolegów i koleżanek plotek. W tej chwili nie jestem w stanie powiedzieć, na ile będzie mi łatwo rozmawiać z moimi dziećmi o seksualności. Łatwiej jest podobno tłumaczyć obcym niż własnym.
Zadziwia mnie łatwość, z jaką orzeka się o tym, co innym ludziom przyda się w życiu i będzie im służyło, a co nie. Mitem jest to, że pozostawianie seksualności w sferze tabu jest szkodliwe. Nie chodzi o pochwalanie pruderii, lecz o zachowanie pewnej tajemniczości i niedostępności erotyki właśnie po to, by była bardziej atrakcyjna. Niestety często spotykam się z poglądem, że seks=fizjologia. Mechanizmy biologiczne oczywiście warto wyjaśnić, jednak na tym nie może się kończyć. Mówienie o seksie prawie zawsze musi wykraczać poza sferę czysto techniczną. Dlatego wprowadzanie jednolitego sposobu na kształcenie młodych ludzi w tej dziedzinie budzi wiele zastrzeżeń. Nauczanie o seksualności musi być dostosowane do indywidualnych cech jednostki. Kolejny problem polega na tym, że główni entuzjaści pomysłu na edukację seksualną postulują wprowadzenie tego przedmiotu jako przymusowy. Nie uwzględnia się woli rodziców, żeby ustrzec dzieci od zideologizowania postrzegania seksu jakąś kościelną retoryką. ;-)
Chyba wszystkie zgadzamy się z tym, ze rodzice powinni mieć prawo decydowania o tym czego uczą się ich dzieci i kształtowania ich światopoglądu, począwszy od religii w jakiej ich wychowują poprzez kwestię szeroko rozumianej seksualności. Rzecz w tym, by mięli wybór, ot co:):):) Pozdrawiam wszystkie Mamy -obecne i przyszłe, które z takimi dylematami będą się borykać w przyszłości:):):):)
Właśnie. Chyba kwestia wyboru jest tu kluczowa. Niestety, tendencje są inne. To coraz bardziej wybory polityczne czy ideologiczne, a nie rodzicielskie.
Federa złożyła propozycję, aby seksedukacja była obowiązkowa w szkołach, jak matematyka i aby rodzice nie mieli możliwości sprzeciwu ani wypisania dziecka z takich zajęć. Jako uzasadnienie ma swój raport o stanie tego przedmiotu na podstawie maili od nastolatków. Parę smakowitych opowiastek o nauczycielach-dziwakach i alarm gotowy.
oj, oj... ciekawe jak by skomentowała Federa taką sytuację, jaka miała miejsce u mojego brata w klasie - otóż jednogłośnie cała klasa wybrała dodatkową lekcje matematyki zamiast "przygotowania do życia w rodzinie" czy jak to się teraz nazywa :) A osobiście jestem przerażona możliwością, że ktoś kiedyś mógłby uświadamiać moją córeczkę metodą Pontonu. Dlatego w tej sytuacji to ja muszę zdążyć mądrze z nią rozmawiać stosownie do wieku oczywiście- to raz, a z mężem dobrze i mądrze pokazać miłość i życie w rodzinie. Bo sama wiedza "techniczna" w oderwaniu od miłości, jakiejś elementarnej i dobrze rozumianej odpowiedzialności, małżeństwa i normalnych relacji w rodzinie to nie wystarczy. A co do metod antykoncepcji, ich skuteczności, wskazań, przeciwwskazań to ja jestem m.in. z racji wykształcenia ekspertem, a nie ochotnik pontonowy, więc mogę z córką jak ją kiedyś to zainteresuje (a także z edukatorem z Pontonu) porozmawiać na ten temat. I już na sam koniec - jak mi ktoś coś nakazuje i nie daje możliwości wyboru, to we mnie coś wzbiera i budzi sie we mnie postawa "a właśnie ze nie!!!". Dlatego boję się, że jak wejdzie obowiązkowa edukacja seksualna to pójdę (przepraszam- pójdziemy, razem z mężem...) siedzieć za nieposyłanie dzieci (córeczki plus moze jeszcze jakichś potencjalnych... oby...) na pewne zajęcia w szkole.
Kiedy byłam w podstawówce (to było mimo wszystko ładnych parę lat temu, więc i tendencje były inne, a Ponton wtedy w ogóle nie istniał) przygotowania do życia w rodzinie uczyła katechetka. Te lekcje jednak dotyczyły głównie problematyki dojrzewania, ponieważ ten właśnie temat był dla dziewcząt 11-12 letnich najbardziej na czasie. W gimnazjum szczęśliwie ominęła mnie edukacja seksualna, ponieważ chodziłam do szkoły katolickiej. Wszelka wiedza na temat rodziny i seksualności była zawarta w programie religii. Muszę przyznać, że księża doskonale radzą sobie z wychowywaniem młodzieży do życia w rodzinie. W liceum z kolei cała klasa (również jednogłośnie!) oznajmiła, że nie jest zainteresowana zajęciami z tzw. PDŻu. O czymś to chyba świadczy.
Najważniesze, by mięli wybór, a proponowane zajęcia prowadziła osoba kompetentna. Czy się na nie zdecydują uczniowie lub rodzice o już całkiem inna bajka:):):) Ja też z zasady nie lubię przymusu i generalnie uważam, ze czlowiek powinien móc kroczyc własną ścieżką (także światopoglądową). W Polsce niestety mamy tendencję do popadania w skrajności- albo się o czymś nie mówi wcale, albo "zarzuca" ludzi tematem, narzucając im jeszcze co o sprawie mają myslec. A takie podejście tylko zniechęca i rodzi opór, często szkodząc naprawdę słusznej sprawie... Przykładem jest chociażby npr. Wiele par zniechęca się do tej metody antykoncepcji utożsamiając ją z obowiązkowymi naukami przedmałżeńskimi. Ja sama miałam poczucie "przymuszania" na naukach, chociaż akurat nie jestem dobrym przykładem, bo jak widac nie zraziłam się:) Ale masę moich znajomych na hasło npr reaguje pogardliwym " O matko...Śluzy!" i muszę się czasem namęczyc, by wyjasnic, że to super sprawa, że warto itd. Niektóre moje koleżanki nie mogą uwierzyc, że jestem teraz taką orędowniczką npr i kręcą głową ze zdumienia, a potem stwierdzają ze wstydem, ze nie mają pojęcia jak funkcjonuje ich ciało i chyba się poobserwują:)
Mnie też się wydaje, że są obowiązkowe- o ile oczywiście decydujesz się na ślub kościelny...tak przynajmniej było jak ja brałam ślub 6 lat temu:) A co do NRP to raczej sposób na życie, ale metoda antykoncepcji w pewnym sensie też, prawda?:)
Chodziło mi o to, że ślub kościelny nie jest przymusowy, a zatem wszystko, co się z nim wiąże jest dobrowolne. NPR nie jest antykoncepcją, zarówno z punktu widzenia użytkowników, jak i np. WHO.
No dobra, w sumie to się z wami zgadzam...Skoro npr służy i do planowania i do odkładania poczęcia, to przypisywanie jej wyłacznie tego drugiego przymiotu jest pewnym przekłamaniem:)
oooo, ja postaram się być, może nawet męża zaciągnę :) zrobię notatki i zdam relację no i będę kibicować mojej pani doktor (dr Ślizień-Kuczapska współprowadziła moją ciążę)
arya - to spotkanie współorganizuje Soli Deo, a oni nagrywają zwykle i w formie mp3 umieszczają na swojej stronie. Ale nie wszyscy prelegenci wyrażają zgodę na nagranie, a poza tym pewnie trzeba będzie na nie trochę poczekać...
Udało mi się być na debacie "Npr vs antykoncepcja" i oto, co na niej było (z góry przepraszam za brak literki ci bo mi się komputer znów zwalił i mój M jeszcze tego nie naprawił). Po pierwsze: pani Colleen Norman była tylko przez jakieś 20 minut, bo potem gdzieś leciała, ale powiedziała 2 rzeczy, które mnie się podobały. Pierwszą z nich było to, że npr opiera się na edukacji i wiedzy, a nie ingerencji. A druga to bardzo ładna historia pewnego kwestionariusza. Otóż jej córka na I roku studiów miała za zadanie zrobić badanie z użyciem kwestionariusza nt. fizjologii płodności (pytania typu ile żyje komórka jajowa, ile plemniki, ile razu owulacja w jednym cyklu), skuteczności pigułki i spirali, sposobów antykoncepcji itp. Kwestionariusz wypełniło 100 kobiet używających antykoncepcji i 100 kobiet stosujących npr. Te pierwsze, stosujące antykoncepcję, odpowiadały prawidłowo na pytania dot. antykoncepcji, ale nie odpowiadały prawidłowo na pytania o płodność, a o npr wiedziały tylko tyle, że nieskuteczny. Te kobiety, które stosowały npr odpowiadały prawidłowo na WSZYSTKIE pytania. Które zatem dokonały w pełni świadomego wyboru? :) No i padło parę pytań z kwestionariusza, m.in. o długość życia komórki jajowej, plemników (ok. 3 dni średnio, ale "super-sperma" :) jak to określiła p. Norman, w płodnym śluzie nawet do 7 dni ), ile owulacji (wiadomo, że jedna, nawet jak się uwalnia więcej niż 1 kom. jajowa w cyklu, to uwolnienie wszystkich kom. jajowych w ciągu 24 godzin), itp. Oczywiście wyszło nam, że facet jest płodny cały czas, ale nie bierze nic, za to kobieta jest płodna w sumie ok. 8 dni w cyklu, a zażywa tabsy 21, 24 lub 28 dni, lub bez przerwy (o tym później).
Moim osobistym idolem stał się dr Ślusarski. Wiedza ogroooomna i poczucie humoru w stylu Andrzeja Poniedzielskiego :) Kalendarzyk to (cytuję) "badziewie i zabobon", "a w ogóle co to znaczy, że np. stres powoduje, że npr staje się nieskuteczny - jak ze stresu kobieta zwymiotuje, to i pigułka nie zadziała".
Było trochę o okresie poporodowym - tu gł. dr Ślizień-Kuczapska się wypowiadała (LAM ok. 1% niepewności, o PMN, o tym, że jeśli kobieta karmi piersią w sposób całkowity i zgodny z regułami ekologicznego karmienia to bardzo prawdopodobne, że nawet jeśli I miesiączka będzie w I półroczu po porodzie, to nie będzie poprzedzona owulacją). Poruszony był też problem npr i psychiki kobiety (pary): padlo stwierdzenie, że jeśli mężczyzna ma szacunek do płodności kobiety i do kobiety jako całości to brak współżycia w czasie płodnym - czyli gdy kobieta ma największa ochotę i jest najbardziej gotowa- nie będzie skutkował rozdrażnieniem, rozgoryczeniem, frustracją. Poza tym czas płodny to nie ruja jak u zwierząt - ma mamy korę mózgową kontrolującą zachowanie :)- a w III fazie to małżonek musi się bardziej postarać i być bardziej pociągający :). No i oczywiście npr nie wpływa na płodność nie ogranicza i nie zaburza jej, co w dobie narastającej niepłodności jest bardzo cenne. A, i jeszcze fakt, że nikt w czasie studiów medycznych nie porusza tematyki npr... normalnie jakby to jakieś tabu było...
cd I teraz antykoncepcja omawiana przez lekarza "za" - czyli dr Grymowicz. Wszystkie poniższe informacje zostały podane przez nią (co wydaje mi się istotne, bo skoro takie rzeczy mówi lekarz który jest "za" to mnie to jednak trochę przeraża wszystko - bo skąd ja mogę wiedzieć czy to nie jest jakiś wierzchołek góry lodowej?), chyba że zaznaczyłam inaczej. Ta druga dr powiedziała może dwa słowa, a po jakimś czasie wyszła.
Pani dr Grymowicz oczywiście stwierdziła ze npr ma taką wysoką skuteczność w badaniach klinicznych ale w życiu, rzeczywista skuteczność jest o wiele niższa, i zawodność sięga nawet 25% ... (miała skądś dane o tym, ale w tym źródle nikt się nie pokwapił żeby metody naturalne rozróżnić między sobą, i nie wrzucać do jednego worka z kalendarzykiem i stosunkiem przerywanym...). Na "pocieszenie": rzeczywista skuteczność nowoczesnej pigułki antykoncepcyjnej jest taka, że do 9 kobiet spośród 100 stosujących pigułkę w ciągu roku zajdzie w ciąże. Pani dr przyznała również że o npr dowiedziała się od... pacjentek planujących ciążę...
Działanie antynidacyjne (uniemożliwiając zagnieżdżenie zapłodnionej kom. jajowej w błonie śluzowej macicy) mają gł. mini-pigułki (mini-pill), iniekcje z progestagenem (depo-provera), ale dwuskładnikowe tabletki antykoncepcyjne też mogą tak działać, tylko w mniejszym stopniu. Co do spirali to dr namąciła, bo najpierw stwierdziła ze nie udowodniono działania poronnego spirali, a potem rzuciła slajd na którym jak byk było, że wpływa tylko na ok. 25% owulacji, a reszta to zagęszczanie śluzu szyjkowego i wpływ na endometrium (utrudniające zagnieżdżenie), i stwierdziła ze jeśli ktoś ma światopogląd taki, że nie akceptuje działania wczesnoporonnego to powinien zrezygnować ze spirali. W ogóle pani dr używała często stwierdzeń "nie potwierdzono badaniami", "prawdopodobnie", "raczej nie powinny (np. plemniki przedostać się przez nieuszkodzoną prezerwatywę)", i takie to było mało konkretne i "giętkie". Za działanie antyzagnieżdżeniowe odpowiada gł. progestagen. Obecnie są tendencje do stosowania pigułek na okrągło, tzn bez przerw na krwawienia z odstawienia. Zresztą te krwawienia są teraz właściwie tylko po to, żeby stworzyć iluzję miesiączki i kontroli nad własnym organizmem, bo nie oczyszczają macicy z narośniętej w cyklu błony śluzowej, bo przy pigułce tam niewiele tego endometrium narasta. Dr Ślusarski dodał, że kiedyś przy większych dawkach hormonów odstawiało się je na 7 dni, żeby dać odsapnąć wątrobie; poza tym nie wiadomo jak branie "na okrągło" wpływa na organizm, bo to świeży pomysł i nikt jeszcze tego nie zbadał. Pigułkę można brać w cyklu: 21+7; 24+4; 3x21+7. Jeśli te 7 dni przedłuży się do 8 dni bo kobieta zapomni wziąć pigułkę, to może to już odblokować owulację. Mini- pigułka ma IP od 1 do 9, hamuje owulację tylko w ok. 50% , Jak powiedziała dr "wydaje się, że główny mechanizm działania to zagęszczanie śluzu szyjkowego". Uwaga na nieregularne krwawienia i plamienia. Podaje się ją bez przerwy. Antykoncepcja postkoitalna IP 1-2%. Iniekcje: skuteczność porównywalna ze sterylizacją. Powodują utratę masy kostnej, polecane są dla kobiet karmiących (a one też tracą masę kostną przez karmienie) więc utrata masy kostnej się zwiększa i może dojść do osteoporozy! Poza tym efekt niepłodności utrzymuje się nawet do 18 miesięcy, i nie można nic z tym zrobić, bo preparat jest w organizmie i nie da się go usunąć. Sprala (IUD) duża skuteczność, ale ok. 5% wypada... Nie działa na owulacje lub słabo, podobno nie udowodniono działania poronnego (a badano to próbując wypłukiwać zarodki w formie trofoblastu z jamy macicy...).