O polityce prorodzinnej trąbi się na lewo i prawo. A kiedy ludzie mają problemy z płodnością, to albo będą bulili grubą kasę na diagnostykę i leczenie, albo zdecydują się na "dobrodziejstwo" korzystania z usług NFZ-tu. A jak to jest z państwową służbą zdrowia - wszyscy wiemy - kilometrowe kolejki, wstawanie bladym świtem po numerek, użeranie się z "panienkami z okienka", a potem z reguły olewczy stosunek lekarza i oczekiwanie po kilka miesięcy na badania (o ile lekarz będzie tak miły i da skierowanie). A w prywatnej klinice - diagnostyka trwa przez dwa cykle. Kiedy okaże się, że potrzebne są jakieś działania wspomagające rozród - znowu kasa musi popłynąć wartkim strumieniem. We Francji i innych cywilizowanych krajach taka chociażby inseminacja jest zabiegiem finansowanym przez państwo. A u nas - pomimo, że teoretycznie jesteśmy krajem świeckim, pobrzmiewają głosy niektórych, że nie życzą sobie, aby z ich podatków opłacano takie "usługi". Jest też mnóstwo innych obywateli tego kraju, którzy np.nie życzą sobie, żeby z ich podatków była finansowana Świątynia Opatrzności Bożej, ale ich zdania nikt jakoś nie bierze pod uwagę.
We Francji i w innych "cywilizowanych" krajach pomimo dotacji promocji antykoncepcji jest też najwyższy poziom aborcji więc nie sądze aby te kraje były dobrym punktem odniesienia
Masz na myśli Lily aborcje legalne czy nielegalne?? Skąd wiesz, ile jest w Polsce aborcji nielegalnych, hmm?? A poza tym temat wątku jest o "pomocy państwa dla ludzi mających problemy z płodnością". Czy tutaj jakakolwiek dyskusja może być merytoryczna, a nie zaczynać się i kończyć na aborcji?? Piszę o ludziach, którzy właśnie CHCĄ MIEĆ DZIECKO, a nie przerywać ciążę. I kraje, które ludziom w tym pomagają są jak dla mnie najbardziej właściwymi punktami odniesienia.
Nie mam zamiaru finansować zachcianek niepełnowartościowych genetycznie żebraków wyłudzających publiczne pieniądze!" O, to jest komentarz internauty zamieszczony pod tekstem na temat leczenia niepłodności i in vitro na Interii.
Komentarz jak komentarz na inecie jest cały przekrój społeczństwa a najwiecej tzw. trolli . Odniosłam się do danych jakie podawała swego czasu Amazonka i poruszyłam temat aborcji w tym kontekście aby pokazać że te kraje które wymieniasz wcale nie są takie cywilizowane jakby się mogło wydawać... Spotkałam się też z wieloma opiniami iż problem nieplodności w dużej mierze dotyczy kobiet które ją niszczyły we wczesnej młodości - dlatego jestem dość sceptycznie nastawiona do tego tematu w odniesieniu do krajów UE. Oczywiście nie zmienia to faktu że stan służby zdrowia pozostawia wiele do życzenia i w tej kwestii jak i w innych w naszym kraju
Lily - ok, tylko że chciałam skupić się jednym aspekcie - pomocy państwa dla osób zmagających się z niepłodnością. I kwestią drugorzędną jest dla mnie kwestia, czy będziemy je nazywać "cywilizowanymi" czy nie. Pod względem pomocy dla niepłodnych - kraje zachodnie są dla mnie "cywilizowane", pod względem obowiązującej w nich aborcji "na życzenie" - nie. Piszesz, że kobiety "niszczyły płodność we wczesnej młodości". No i co w związku z tym? Czy nie zasługują z tego powodu na pomoc medyczną? Tak rozumując, powinniśmy też nie leczyć - albo leczyć tylko prywatnie - palaczy, którzy nabawili się raka płuc, ludzi otyłych, cierpiących na miażdżycę, którą "zafundowali sobie" pochłaniając ogromne ilości tłuszczów i cukrów i tych, którzy "po pijaku" władowali się pod samochód. No bo przecież niejako są chorzy "na własne życzenie". Myślę, że kobieta która latami łyka pigułki nie do końca zdaje sobie sprawę z zagrożenia niepłodnością, jakie może pojawić się w przyszłości, zwłaszcza, że ani na ulotkach nic na ten temat nie jest napisane, ani lekarze najczęściej takich informacji nie udzielają.
Już chyba o tym pisałam gdzie indziej, że w Ozonie swego czasu był świetny artykuł właśnie na temat leczenia niepłodności i tego, że coraz większą popularność zyskują kliniki leczenia naturalnego, oparte przede wszystkim na obserwacji ciała, diagnostyce popartej mierzeniem temperatury i tym wszystkim, czym my się zajmujemy, nie zdając sobie sprawy z potęgi diagnostycznej, jaką mamy. Nie mogę znaleźć tego artykułu, bo Ozonu już nie ma od roku bodaj, ale konkluzja była generalnie taka: niektórzy podają się za niepłodnych, wydają właśnie horrendalne kwoty na leczenie i diagnostykę, nie wykorzystawszy tych podstawowych narzędzi, z jakich mogą skorzystać.
Zdaję sobie sprawę, że to wątek nieco uboczny - samiro wybacz, ale w pewien sposób wskazuje na to, że i leczenie niepłodności jest biznesem, jak każdy inny. Nie wiem, jak to przebiega w Polsce, w artykule była mowa o USA - ciekawe byłoby się dowiedzieć, jak u nas po kolei przebiega diagnostyka pary, która uważa się za niepłodną.
-- "bez pretensji do mądrości, której nie mam, bez odbijania jej na ksero i wpadania w schemat"
pani_wonko - póki co mogę Ci napisać, jak u mnie wygląda to do tej pory. Od siedmiu miesięcy staramy się o poczęcie, póki co bezskutecznie. Przez ten czas mierzyłam temperaturę (z wyjątkiem jednego cyklu) i prowadziłam obserwację. W związku z tym współżycie odbywało się z "celowaniem" w momenty najbardziej płodne w cyklu. Teraz rozpoczęłam diagnostykę w prywatnej klinice. Miałam trzy razy monitorowany cykl w celu sprawdzenia, czy pęcherzy rośnie i pęka. Zbadali mi poziom LH w czasie płodnym i owulacyjnym. W poniedziałek badam progesteron, potem badanie plemniczków. NA początku następnego cyklu zbadają mi poziom sześciu hormonów: prolaktyny, estrogenu, progesteronu, testosteronu i hormonów tarczycy. Wtedy lekarz może będzie już mógł coś powiedzieć. Na razie stwierdził, że nie widzi u mnie wskazań do HSG ani laparoskopii, bo nie ma na macicy żadnych mięśniaków ani torbieli na jajnikach. Jeśli dotychczasowe badania niewiele wykażą, będę robić test postkoitalny. Na razie tyle.
MOIM skromnym zdaniemHSG ,MOZE byc pomocne,poniewaz jajowody z latami moga sie zwezyc,a hsg je przeczysci ( W prostych slowach)./7 miesiecy ,to jeszczee malo,ale dobrze robisz ,ze dzialasz. TEZ przechodzilam prze te badania...ale HSG w tej klinice jest obowiazkowe i podstawowe.
nie staramy się długo (bo od maja 2006 z przerwami) i trudno w naszym przypadku mówić o niepłodności, ale mam kilka niemiłych przeżyć w przychodniach NFZ, raz lekarz okazał się zboczeńcem i musiałam zwiewać z gabinetu drugi raz lekarka przy podejrzeniu poronienia nie zrobiła mi żadnych badań, nawet USG ponieważ nie miała na to czasu! Zmieniałam już dużo przychodni i została mi w razie czego już tylko jedna w moim mieście :( Jedną musiałam zmienić tylko z tego względu że lekarz zażyczył sobie aby osobiście przychodzić się rejestrować, czyli musiałabym jednego dnia 2 razy zwalniać się z pracy normalnie masakra z tymi lekarzami! Od tamtej pory (tej lekarki) chodzę prywatnie, chociaż z usług jestem zadowolona średnio, kasa idzie gruba, bo każda wizyta kosztuje mnie 80zł, a jeszcze do tego dochodzą lekarstwa, no to gdzieś tak daje 150zł. No i muszę dodać że na wykresy cyklu wszyscy robią wielkie oczy albo głupią minę, a ten prywatny tylko zechciał mój wykres obejrzał, ale też żadnego komentarza nie było, widocznie o NPR nie ma pojęcia. Im mniejsze miasto tym większa ciemnota?
ewaroby - wiem, że 7 miesięcy to może nie tak długo, ale ja mam już 34 lat,. więc nie bardzo mogę sobie pozwolić na luksus czekania... Blasku - ja mieszkam w bardzo dużym mieście, a lekarz - kiedy zapytałam go, jaki ma stosunek do wykresów, zrobił tylko sceptyczną minę i kurtuazyjnie zainteresował, czy coś z tych moich wykresików konkretnie wynika. Nie wyraził jednak ochoty ich oględzin.
ewaroby- z tymi "podstawowymi" badaniami, tak jak w Twojej klinice HSG - bywa różnie. Znam klinikę/szpital, gdy rutynowym badaniem jest biopsja szyjki macicy, w celu zbadania poziomu hormonów(tak, jakby nie wystarczało określenie ich poziomu z krwi). Dlatego ja jestem także przeciwna "wrzucaniu wszystkich pacjentek do jednego wora" i serwowania badań, które są nieprzyjemne (HSG), lub inwazyjne (laparoskopia). No i na tej płaszczyźnie się z lekarzem zgadzam. Zwłaszcza, że mam do całej sprawy bardzo spokojne podejście - nie chcę za wszelką cenę zdobywać przekonania, że zrobiłam dosłownie WSZYSTKO co w mojej mocy, żeby zaciążyć i poddałam się WSZELKIM możliwym (potrzebnym lub nie) badaniom i kuracjom. My dopuszczamy ingerencję medyczną do inseminacji włącznie. In vitro nie wchodzi w grę.
Ech, sianie sensacji z tym becikowym w Niemczech, teraz każdy sobie wyobraża, że się dostaje 25 TEuro na rękę. Bzdura. Jest to maksymalna kwota, jaką może otrzymać dana rodzina na przestrzeni wielu miesięcy, pod warunkiem, że przed ciążą oboje świetnie zarabiali, a potem obydwoje wezmą urlop macierzyński (w sumie 14 miesięcy, podaczas których w ogóle nie wolno pracować). Nazywa się to Elterngeld. Dla zainteresowanych niemieckojęzycznych: http://www.tagesspiegel.de/wirtschaft/Verbraucher;art131,1921922.
Nie bardzo rozumiem też, dlaczego ten temat znalazł sie w dyskusji o bezpłodności.