Zarejestruj się

Aby dyskutować we wszystkich kategoriach, wymagana jest rejestracja.

 

Vanilla 1.1.4 jest produktem Lussumo. Więcej informacji: Dokumentacja, Forum.

    •  
      CommentAuthormarianna27
    • CommentTimeSep 30th 2012
     permalink
    elfika: poje... ich?! w XXI w???

    to samo pomyslalam...:shocked:
    --
    •  
      CommentAuthorQuelle
    • CommentTimeSep 30th 2012
     permalink
    Przy Vacum przypieli mi nogi żebym się nie ruszała.
    -- http://wwwsuwaczki.com/tickers/p655ybbha8ok1b4a.png[/img][/url]
    •  
      CommentAuthorQuelle
    • CommentTimeSep 30th 2012
     permalink
    elfika
    po czterech godzinach bólach partych byłam już tak zmęczona że chciałam tylko przytulić małą.
    Muszę tylko powiedzieć że lekarz był bardzo miły i podczas próby wyciągania małej przez Vacum nic nie czułam.
    -- http://wwwsuwaczki.com/tickers/p655ybbha8ok1b4a.png[/img][/url]
  1.  permalink
    gina1511: Podają środek uspokajający,przywiązują nogi i lekarz próbuje wyciągnąć małą ale nic się nie dzieje.


    Dla mnie tez ogromny SZOK!!! To juz przesada. Najgorsze, czego sobie nie wyobrażam, że przywiązują mi nogi... :-////
    ALE OPIS PORODU - PRZEPIEKNY :-) I gratuluje najcudowniejszego prezentu na urodziny. :bigsmile:

    Treść doklejona: 30.09.12 21:47
    ______

    Anula85: Od dzisiaj zaczynam myśleć o tym z dużą radością bo chcę przegonić niepotrzebny strach i niepokój bo nie ma o co .Dziecko jest często badane i na każdym usg wychodzi wszystko super i tak ma być.


    Anula - ja tez mam zamiar tam rodzić, wiec w razie czego dam znać, jak moje wrażenie... :bigsmile:
    -- ___
  2.  permalink
    elfika,usmiałam sie i zgdzam sie z tobą w 100% wiem, że nie da sie wszystkiego przewidzec,ale takie ospisy gdzie kobieta najpierw sie męczy,lekarze czekają,aha sama nie rady to siegaja po metody ,,rodem ze sredniowiecza,,wyciskanie dziecka i nie wiem co jeszcze, po to zeby tylko dziecko przeszło przez kanał, booo siłami natury lepiej to mnie krew zalewa wrrr, a na koniec biec na stół operacyjny aby ratowac dziecko i matke. Ja pierdziele co to jest za podejsciee,a takich opisów porodów jest duzo.Całkiem jak podczas jakiegos experymentu, moze to a moze to.Rozumiem jesli kobiete sie pyta wczesniej i informuje ze sa jakies przesłanki do cc i czy chce zaryzykwac i rodzic sn,ale cos takiego brrrr,niby dobrze a okazuje sie ze niee to gdzie badania,usg przed porodem ja sie nie znam, ale chyba po to lekarz zeby zapobiegac takiej sytuacjii.
    •  
      CommentAuthorAnula85
    • CommentTimeSep 30th 2012
     permalink
    spidermanka a na kiedy masz termin??? Będę trzymać cię za słowo.
    --
    •  
      CommentAuthorBlueCactus
    • CommentTimeOct 1st 2012
     permalink
    Dzisiaj mijają równiutko 2 miesiące...więc też opiszę swój poród :-)

    Na 31 lipca (2 dni po terminie) miałam wyznaczone ktg. Rano zglosiłam się do szpitala, na badaniu skurczy nie było widać. Z wynikiem badań zajrzałam do mojej lekarki, zaprosiła mnie na fotel i mówi, że mamy już łądne 4-5 cm rozwarcia. Zapytała się czy chę dzisiaj rodzić :-) Powiedziałm, że oczywiście TAK! Poleciła wrócić jeszcze do domu, wykorzystać męża i zglosić się do niej wieczorem. Lekko poddenerwowani wracaliśmy do domu. Mąż stwierdził, że skoro to dzisiaj, to warto jakoś uczcić ten dzień i zaprosił mnie na obiad do naszej ulubionej knajpki. Po pysznym jedzonku wróciliśmy do domu, zgodnie z zaleceniami wykorzystalam męża, obejrzeliśmy film i ruszyliśmy . Standardowo w szpitali trzeba było się przedrzeć przez IP. W koncu znależliśmy się na porodówce. Okazało się, że mąż przyczynił się do jeszcze większego rozwarcia. Mimo super warunków (szyjka zgładzona, rozwacie) skurcze były delikatne. Zapadła decyzja o oksy. Położna (cudna, młoda , energiczna kobietka) podlączyła kroplówkę i poleciła wyprowadzić pieska na spacer (pospacerować po korytarzu). Chodziłam ponad godzinę ze swoim "pieskiem' i nadal nic. Kolejna dawka oksy, kolejne spacerki i podobny rezultat - brak skurczy. Już straciliśmy nadzieję, że coś się wydarzy. Lekarka zaproponowała żebym poszła spać i zaczniemy rano. Byłam już zbyt zdenerwowana żeby przekładać i znowu czekać. Poprosiłam ją o jeszcze chwile. Kolejna dawka oksy i chodzimy z pieskiem. Nagle poczulam silny skurcz, następnie kolejny. Maż wyjął tel i liczymy. Skurcze co 1 minutę powalające z nóg. Krzyczę, że anestezjologa chciałabym zobaczyć :-) Niestety rozwarcie już 9 cm, więc za późno.Przebili pęcherz, odeszły wody. Nagle zaczęły się parte, dla mnie coś niewyobrażalnie bolesnego. Polożna pomagała przyjmować przeróżne pozycje, ale nic nie przynosiło ulgi. Faza parta trwała już bardzo długo, byłam przerażona, że nie uda mi się wypchnąć syna. Położna podłączyła glukozę, ale nie dostałam żadnego "kopa". Parłam, krzyczałam, płakałam...i tak kilkadziesiat razy. Jak czułam zbliżający się skurcz, panikowałam i dosłownie wyłam z bólu. Główkę już było widać, czułam czuprynkę Małego, ale nie moglam go wyprzeć. Lekarka stwierdzila, że nacinamy. Po 40 minutach fazy partej udało się...1 sierpnia o 2:45 Igo wylądował na moim brzuchu. Coś niesamowitego! Mąż ukradkiem ociera łzy. A ja w szoku. Maluszek od razu został przystawion do piersi, a lekarka zaczeła szycie...a było co zszywać - popekałam w środku plus liczne nacięcia. Zbadali a Małego, 10 punktów, 4428 g i 60 cm....myślałam, że żartują :-) I tak zaczęła się przygoda z naszym Mały Dużym chłopcem. Porod mimo ogromnego bólu wspomnam bardzo dobrze, jedynie żałuję, że nie udało się w porę znieczulić. Ponadto trafiła nam się rewelacyjna położna, dzięki której nie poddałam się i parłam przez łzy.

    Za rok próbujemy zacząć kolejną przygodę :-)
    •  
      CommentAuthorTabaluga
    • CommentTimeOct 1st 2012
     permalink
    Dziewczyny, a możecie pisać na koniec każdej historii gdzie dokładnie rodziłyście, tzn nazwę szpitala + miejscowość? To by dało dodatkową możliwość rozeznania się w temacie osobom, które jeszcze są przed. Jak któraś nie chce ujawniać, to ok, ale może część z Was podałaby ten szczegół?
    -- <a href="http://www.suwaczki.com/"><img src="http://www.suwaczki.com/tickers/wff2iei3itxxyp2l.png" alt="Suwaczek z babyboom.pl" border="0"/></a>
    •  
      CommentAuthorIwona1977
    • CommentTimeOct 1st 2012
     permalink
    Dziś są pierwsze urodziny mojego synka. Mimo, że nie udzielam się na forum, wklejam swoją relację, którą zamieściłam pod wykresem dla moich przyjaciółek. Może jej lektura „przyda się”, którejś z Was – ja wiele skorzystałam z zamieszczonych tu opisów, budując swoje pozytywne nastawienie do porodu
    Pierwszego października (dokładnie w terminie porodu wyznaczonym wg metody Roetzera) między 5 a 6 rano wstałam do toalety i już wtedy zaskoczył mnie taki lekki skurcz jak na @. Położyłam się jeszcze ale sen przerywały mi takie bóle, którymi się zresztą specjalnie nie przejmowałam. Po wstaniu zaczęłam je zapisywać bo pojawiały się z jakąś tam regularnością, co ok. 15 min. Przedpołudnie spędziliśmy na dopakowaniu torby, małym sprzątaniu i omówieniu z M. jeszcze ostatnich spraw organizacyjnych – w razie gdyby sytuacja się rozwinęła. Potem (około godz.12) postanowiliśmy wybrać się na spacer. Skurcze były dalej nieokreślone (co 15 min. i raz słabsze raz silniejsze -nie narastały w siłę z upływem czasu) i stwierdziłam, że dłuższy spacer je zweryfikuje ;-) Pogoda była piękna, zaliczyliśmy po drodze kiermasz produktów ekologicznych (czy coś takiego), gdzie zakupiliśmy kawałek bloku czekoladowego (pamiętacie robiło się to dawniej w domu, z kruszonymi herbatnikami ;-). Podczas spaceru skurcze się prawie zupełnie wyciszyły, choć ja byłam jakaś przymulona. Po powrocie do domu (ok.14.00) zaczęłam je znowu odczuwać, nawet nieco silniej niż przed południem, z regularnością od 20 do 5 min., raz silniejsze raz słabsze. Zjedliśmy obiad (M. zrobił spaghetti no i na deser ten blok czekoladowy ;-), około 15 zadzwoniłam do rodziców z informacją, że być może będą potrzebni i żeby nie planowali nic na dzisiejszy wieczór. Cały czas miałam mieszane uczucia. Jak przyszedł silniejszy skurcz to byłam zdecydowana jechać do szpitala, jak słabszy – myślałam sobie, że to fałszywy alarm i zostajemy w domu. Silniejszy – tzn. taki, że na chwilę musiałam przestać mówić i przestępowałam z nogi na nogę stojąc w rozkroku. Pojawił się też taki przezroczysty beżowy śluz, jakiego nie miałam w ciąży, za jakiś czas – taka śluzowa kulka z domieszką krwi. To mnie utwierdziło, że może jednak poród się zaczął ;-)
    Około 17 zadzwoniłam do rodziców by przyjechali po naszą starszą córkę. Potem poszłam pod prysznic, spakowałam młodej ubrania na kilka dni, robiąc przerwy na czas skurczu by podreptać w rozkroku ;-) no i przekazałam w ręce babci. Zaraz potem zabraliśmy z M. swoje bagaże i do szpitala. M. cały dzień mówił, że to super dzień na poród, że jest taka ładna pogoda, że nie będzie korków (sobota) i takie tam. Ja natomiast w samochodzie poczułam nieuchronność zbliżającego się wydarzenia i obleciał mnie strach. Łzy same lały mi się z oczu ;-)
    Ok 18.40 byliśmy na IP. Tam krótki wywiad, KTG. Położna (młoda laska) zbadała mnie i stwierdziła, że wg niej rozwarcie na 3-4 palce. Przebrałam się w koszulę, za chwilę przyszedł lekarz, który potwierdził rozwarcie na 8 cm, zrobił usg (wagę młodego oszacował na 3300), próbował podejrzeć wody płodowe ale się nie udało. Pojechałam z położną z IP na porodówkę, powiedziała na odchodne, że jestem na dobrym etapie i powinnam wkrótce urodzić. M. miał się przebrać i czekać na sygnał, że też może „rodzić” ;-)
    Na sali porodowej były już przydzielone nam dwie położne (znowu dwie młode laski ;-), za jakiś czas przyszła trzecia babka – w średnim wieku. I znowu wywiad, wypełnianie dokumentacji (tzn. one wypełniały, ja leżałam pod KTG). Skurcze były takie sobie, nawet ich szczególnie nie pamiętam. W pliku swoich dokumentów, które im zostawiłam (ubezpieczenie, wyniki badań itp) miałam też swój plan porodu. I ku mojemu zdziwieniu, ta starsza położna zaczęła go analizować, stwierdziła, że każda kobieta powinna coś takiego sobie sporządzić. Żałowała, że nie robiłam masażu krocza przed porodem, bo wtedy łatwiej uniknąć nacięcia ale zapewniła, że będzie się starać by było bez. Zapytała tylko czy jestem w stanie współpracować i wykonywać polecenia ;-)

    Treść doklejona: 01.10.12 10:38
    Potem na za moją zgodą odbyła się lewatywa ;-), po wizycie w toalecie skurcze się wzmocniły i stały się częstsze. W międzyczasie dołączył M. Położyłam się pod KTG i kroplówkę z antybiotykiem (miałam dodatni GBS), położne przygasiły światło i zostawiły nas samych. Kroplówka zeszła b. szybko i poprosiłam o możliwość pójscia pod prysznic. Położne się zgodziły pod warunkiem, ze będzie krótki (widziały chyba, że finał blisko) i kazały wracać na salę jak tylko będę czuć rozpieranie. Ja łudziłam się, że prysznic przyniesie mi ulgę i złagodzi ból, który stawał się coraz bardziej dokuczliwy (co ciekawe teraz nie pamiętam zupełnie siły tych skurczy). Pod prysznicem nie wytrzymałam długo, 3 skurcze zaatakowały z taką siłą, że nie wiedziałam czego się trzymać ;-) To był jednocześnie silny ból @ i uczucie silnego rozpierania w krzyżu. Postanowiłam szybko wracać na łóżko, zarzuciłam na siebie koszulę, M. chciał mi wytrzeć nogi, żeby mi nie było zimno (klimatyzacja) ale ja popędziłam z powrotem na salę (łazienka była właściwie w samej sali porodowej więc nie miałam daleko). I wtedy ból już był tak solidny, że nie mogłam się powstrzymać by nie płakać. Położne, które były tuż za drzwiami naszej porodówki (mają tam takie stanowisko z biurkiem itp.) szybko mnie zbadały i orzekły, że to juz pełne rozwarcie i rodzimy. No i zaczęła się jazda! Kazały przeć na skurczu, co wydawało mi się ponad siły ale parłam. Myślałam, że prędzej pęknę niż coś z siebie wyprę ;-) Wtedy dostałam wskazówki by przeć „na dół” i okazało się, że wcześniej źle to robiłam. Zmiana techniki przyniosła ulgę w bólu. Wszystko toczyło się bardzo szybko, padały szybkie komendy – zamiast: „pani Iwonko…” było: „przyj, zmień powietrze!, jeszcze raz!, odpocznij!” Przerw między skurczami prawie nie czułam, może tyle by raz głębiej odetchnąć. Z pozycji półleżąco-siedzącej na początku, kazały mi przejść na parcie w pozycji bocznej z ugiętymi nogami. W czasie parcia pękł pęcherz. Kiedy zaczęłam czuć coraz silniejsze pieczenie w kroczu wiedziałam, że finał już blisko. Nie wiedziałam tylko, czy wytrzymam, miałam wrażenie, że mały się nie przeciśnie żadną miarą ;-) Przez ten cały czas drugiej fazy byłam tak maksymalnie skupiona na parciu, że nie wiedziałam co się dzieje i kto jest koło mnie. Byłam jednym wielkim parciem;-) Takie skupienie pamiętam tylko z pierwszego porodu (ale on był zupełnie inny). W pewnym momencie kazały przestać przeć i za moment Kamil wyszedł na świat. Od razu położono mi go na brzuch (niesamowite uczucie) a ja czułam niewiarygodną ulgę. Nie mogłam uwierzyć, że już nic boli, że tak szybko, że synek już jest na świecie. Coś tam nawet mówiłam, że to niewiarygodne ;-))) Przełożyli mi go na klatkę piersiową i przykryli moją koszulą, tak że tylko główka wystawała. Strasznie krzyczał. Położna nakierowała go na moją pierś ale jeszcze długo hałasował zanim wreszcie zasnął.
    W międzyczasie położne „pracowały” nad łożyskiem, które nie chciało się urodzić. Ale nie było pośpiechu, trochę masowania brzucha, trochę musiałam pokaszleć, trochę poprzeć, w końcu wyszło (w przeciwnym razie byłoby wyciągane ręcznie w znieczuleniu ogólnym). Położne dokładnie je pooglądały, potem zbadały moje krocze pod kątem ewentualnych pęknięć (pierwsza rzecz, o którą zapytałam po porodzie, to to czy było nacięcie ;-). Okazało się, że jakieś tam pęknięcia są i trzeba szyć, na szczęście niewiele i w znieczuleniu miejscowym. Lekarz (ten sam co na IP) podczas szycia żartował sobie, że jest estetą i zrobi to najładniej jak potrafi. Te żarty miały mnie trochę rozśmieszyć bo samo szycie nie należało do najprzyjemniejszych, mimo znieczulenia miejscowego. Ta starsza położna stała cały czas przy mnie, głaskała po głowie i pocieszała, że zaraz będzie koniec, żebym oddychała głęboko (bo przy każdym szwie prawie podskakiwałam ;-) Przemawiała też cały czas do małego po imieniu bo ciągle hałasował. W sumie ja byłam skupiona bardziej na uspokajaniu Kamila, że odwracało to moją uwagę od szycia. Potem wrócił M ( na czas szycia poproszono go o wyjście) i zostaliśmy już tylko we troje, mały zasnął, my dzwoniliśmy do rodziców i tak szybko zeszły dwie godziny. Dostałam lód na brzuch bo macica słabo się obkurczała. Potem miałam udać się już na oddział.
    •  
      CommentAuthorspidermanka
    • CommentTimeOct 1st 2012 zmieniony
     permalink
    Tabaluga: Dziewczyny, a możecie pisać na koniec każdej historii gdzie dokładnie rodziłyście, tzn nazwę szpitala + miejscowość?


    Też mi sie nasunęło to samo pytanie :bigsmile: :bigsmile: :bigsmile:

    ______

    Anula - termin mam na 16 listopada, wiec juz bliżej niż dalej... :bigsmile:

    ______

    JAKIE PIEKNE TE WASZE WSZYSTKIE HISTORIE Z PORODÓW... Wiadomo, ze jak sie czyta o bolu to jest strach, jak to bedzie u mnie, ale wiadomo że ten bol jest nieuchronny i w pewnym momencie sie skonczy. Poza tym to jest taki cud, że warto to przejść... :bigsmile:
    -- ___
    •  
      CommentAuthorIwona1977
    • CommentTimeOct 1st 2012
     permalink
    Niestety podczas przechodzenia z łóżka na wózek odpłynęłam i obudziłam się z nogami w górze ;-) Położne zdecydowały, że nie jedziemy jeszcze na oddział, podpięły mnie pod monitor, dostałam kroplówkę z glukozą i zastrzyk na obkurczanie. Cały czas kontrolowały mój brzuch, sprawdzały ile krwi wypływa i takie tam ;-) Po około pół godzinie wszystkie parametry się unormowały i mogliśmy jechać. Na miejscu M. rozpakował moje rzeczy chwile pogadaliśmy i pojechał do domu bo była już północ. Przedtem dyżurująca na oddziale położna (znowu młoda i atrakcyjna dziewczyna ;-) objaśniła mi co mam robić jak będę potrzebować pomocy dla siebie lub dziecka (małego zabrali do pokoju adaptacyjnego dla noworodków po tym jak zemdlałam, wcześniej go zważyli (3590g), zmierzyli (55cm), zbadali). Powiedziała, że nie wolno mi samej wstać, mam zadzwonić po pomoc jak będę chciała to zrobić (przy każdym łóżku jest taki pilot którym można wezwać pomoc położnej czy pielęgniarki, zgasić i zaświecić światło; innym pilotem można regulować położenie łóżka). Zostałam znowu podpięta pod monitor i teoretycznie mogłam spać ale nie dało się. Klips na palcu (ten od monitora) bardzo mnie ściskał ale przede wszystkim te emocje… Byłam jak na haju ;-)
    Ten szpital prowadzi prywatna firma. Fakt, że wysoki standard warunków zewnętrznych i wyposażenia bierze się z tego, że ta firma najpierw „dorobiła się” prowadząc przychodnie gin-poł. (z najlepszymi specjalistami). I tę kasę zainwestowali w szpital. Ale dla mnie sto razy ważniejsze niż klima, super wyposażenie i elegancki budynek było to, że KAŻDY pracownik – od lekarza po salową był w pełni kompetentny i nastawiony na profesjonalną obsługę pacjenta. I to wcale nie chodzi o to by pielęgniarki miały przyklejony sztuczny uśmiech. Te młode położne, które ze mną „rodziły” zachowywały się wobec mnie neutralnie – tzn. uprzejmie ale bez żadnego słodzenia. Natomiast były w pełni zaangażowane w swoją pracę czyli przygotowanie i przeprowadzenie porodu. W tym wszystkim był taki zabawny kontrast: większość położnych i pielęgniarek to – jak już wspominałam – młode laski. Uniformy szpitalne to białe mini spódniczki (lub spodnie) i różowe koszulki polo bądź bordowe żakieciki (takie dopasowane na zamek, z krótkim rękawem i dekoltem. Do tego estetyczne ale schludne fryzury, makijaż, manikir i pedeikir w najróżniejszych kolorach. Normalnie francja elegancja. Na początku sobie myślałam jak te „lale” się sprawdzą w kulminacyjnym momencie. A one zarzuciły fartuchy (takie jak kuchenne tylko zielone) na te stroje, rękawice na ręce i z pełnym zaangażowaniem „rodziły”, oglądały łożysko, asystowały przy szyciu, myły moje zakrwawione nogi i stopy. Pełny profesjonalizm, pewnie jakbym nie doświadczyła to trudno by mi było uwierzyć, że to się dzieje w Polsce, no i że nie zapłaciłam za to ani złotówki ;-)
    Zanim urodziłam synka zastanawiałam się, jak to będzie mieć i kochać drugie dziecko, kiedy cała macierzyńska miłość i troska skupiona jest na jedynaczce. I jak leżałam już po porodzie na swojej sali, nie mogłam spać (na tym „poporodowym haju”) to doznałam takiego olśnienia, że moje serce jest tak wielkie, że obejmie chyba cały świat a nie tylko te dwa moje szkraby. I Taka myśl pojawiała mi się co noc (w szpitalu) i za każdym razem jak o tym myślałam – płakałam ze szczęścia, naprawdę. Teraz, kiedy to piszę to też łzy same płyną z oczu ;-)

    Treść doklejona: 01.10.12 10:44
    Przepraszam za długi opis ale zrobiłam to świadomie ;-) Jak już wspomniałam - wiele skorzystałam czytając relacje poprzedniczek. Uwierzyłam, że mimo komplikacji przy pierwszym porodzie, drugi będzie inny. No i chciałam dodać/potwierdzić, że nastawienie personelu też na znaczenie. Ja czułam się profesjonalnie zaopiekowana, miałam świadomość, że współpracujemy, że jestem podmiotem a nie przedmiotem. Ten dzień oboje z M. wspominamy z ogromną radością i wzruszeniem...
    Rodziłam w szpitalu ProFamilia w Rzeszowie.
    •  
      CommentAuthorspidermanka
    • CommentTimeOct 1st 2012 zmieniony
     permalink
    Iwonko - super, że masz takie miłe wspomnienia. No i cudowny opis porodu, taki szczegółowy... :bigsmile:

    AHA - wszystkiego najlepszego dla Twojego synka z okacji Jego 1 urodzin !!!!!!!!!!!!!!!!!!:heartsabove:<
    -- ___
    •  
      CommentAuthorIwona1977
    • CommentTimeOct 1st 2012
     permalink
    :-)
    •  
      CommentAuthorAddictive
    • CommentTimeOct 1st 2012
     permalink
    Piękny opis Iwonko!! Aż chce się rodzić!!
    A gdzie ty rodziłaś?:bigsmile:
    --
  3.  permalink
    dziewczyny chcialam wam podziekowac za wasze opisy bo ja podobnie jak Anula boje sie swojego 1go porodu, a najbardziej tego ze dziecko utknie w kanale i nie zrobia cesarki tylko vacum. No i czasem jak sie budze z rana to mysle o porodzie szczegolnie tej 2 fazie jak to bedzie, i afirmuje :tongue: ze dam rade no ale opisy tez mi sie przydaja, i to bardzo. Zastanawiam sie jeszcze czy szeroki rozstaw bider, taka mam figure,ma jakies znaczenie podczas porodu....?
    --
    •  
      CommentAuthor_Fragile_
    • CommentTimeOct 1st 2012
     permalink
    milena1984: Zastanawiam sie jeszcze czy szeroki rozstaw bider, taka mam figure,ma jakies znaczenie podczas porodu....?


    Kompletnie nie. Możesz mieć biodra jak Belluci i wąską miednicę albo chłopięce, wąskie biodra (jak ja) i miednicę jak dzwon :DDDD
    --
  4.  permalink
    kurka to szkoda bo ja juz mialam nadzieje:tongue:

    Treść doklejona: 01.10.12 20:22
    a i tak ta Belluci poprosze od stop do glow!!!!!:smile:

    Treść doklejona: 01.10.12 20:23
    mimo wszystko:bigsmile:
    --
    •  
      CommentAuthor_Fragile_
    • CommentTimeOct 1st 2012
     permalink
    milena1984: a i tak ta Belluci poprosze od stop do glow!!!!!:smile:


    :DDDD

    Ale możesz mieć i taką opcję, że figura jak Belluci i miednica jak dzwon :DDDD Możesz poprosić na którejś z wizyt, żeby zmierzyli Ci miednicę (takim śmiesznym przyrządem - wyglądał jak cyrkiel), wtedy będziesz wiedziała co i jak :)
    --
    •  
      CommentAuthorjudka25
    • CommentTimeOct 2nd 2012
     permalink
    Mój poród
    Zbliżał się koniec 41 tygodnia i byłam już załamana, że nie rodzę. Żadnych objawów, żadnych skurczy, czopa, nic!!!
    Środa około 21.00 jeszcze siedziałam na naszym forum i narzekałam. Po czym poszłam do łazienki i chciałam się umyć, wtedy zobaczyłam na majtkach krew!!! Była już godzina 22.30 i wpadłam w panikę…… zawołałam Pawła, pokazałam majtki, a on na to: „to zbieramy się do szpitala”, na to ja (rozpłakałam się) „ale nie jeszcze nie chcę rodzić, nie jestem gotowa na poród”, no ale w tej całej panice w ciągu 5 minut od zobaczenia krwi byliśmy już w samochodzie. Do szpitala zaledwie 5 minut drogi, ale byłam strasznie spanikowana. Przyszła położna zrobiła obszerny wywiad, podłączyli mnie pod ktg i wtedy……… pierwszy raz w życiu poczułam skurcze, były bolesne ale nieregularne. Nie zrobili usg. Sprawdzili jeszcze kilka razy czy ta ilość krwi się nie zwiększa i zadzwoniła do lekarza (któremu nie chciało się zejść z piętra wyżej) co ma ze mną zrobić, on stwierdził że wypuścić do domu. I Bogu dzięki!!! Wróciliśmy do domu i skurcze minęły, ale krew nadal leciała. Około 2.00 położyłam się spać, a o 5.00 już się obudziłam. Krwi było co raz więcej. Zjadłam szybkie śniadanie i przed 6.00 poszłam się umyć, wtedy poczułam, że oprócz krwi mam jakoś mokro w majtkach, że krew jest rzadsza (to była już krew z wodami płodowymi). Pobiegłam obudzić Pawła. Był czwartek przed 7.00 rano i postanowiliśmy znowu jechać do szpitala, ale wtedy jeszcze nie miałam pojęcia, że to były wody.
    Przyjęli nas po 7.00, podłączyli pod ktg, ale skurczy brak;/ Jednak gdy wstałam po badaniu, to poleciały mi po nogach wody płodowe (przy lekarce i położnej), ale było tego strasznie mało i w życiu bym nie pomyślała, że to wody, tym bardziej , że były z krwią. Jednak gdy one to zobaczymy, to od razu sprawa była jasna. Wtedy naprawdę się wystraszyłam. Pomyślałam, że skoro to są już wody, to zaraz będę rodzić. Zawołali lekarza, sprawdził położenie dziecka i kazał Pawłowi iść na górę na oddział i mnie zameldować. Powiedzieli, że dziś próbujemy rodzić naturalnie bez żadnych wspomagaczy, a jutro będziemy myśleć co dalej. Wystraszyłam się, bo bałam się, że zbyt długo Filipek będzie bez wód, że coś mu się stanie. Od tamtej pory cały dzień- od godziny 8.00 do 18.00 wyglądał tak, że chodziliśmy góra- dół, z oddziału na porodówkę, podłączali mnie pod ktg (cały dzień bez skurczy), robili akupunkturę, lewatywę, chodziliśmy po schodach przez kilka godzin i niestety żadnych efektów. Cały dzień jeszcze odchodziły mi wody, odchodził mi też czop i co było najgorsze…… nie miałam czucia i sikałam pod siebie !!!! Po 17.00 byłam już zmęczona tym wszystkim, zapytałam położną czy mogę zrobić masaż sutków. Powiedziała, że tu w Austrii nie praktykuje się tego, ale że ona słyszała o tym i żebym zrobiła, ale żeby nikt o tym nie wiedział. Tak też zrobiłam. Masaż trwał 10 minut i …… dostałam bardzo silnych skurczy. Byłam tak przerażona wywoływaniem porodu albo cesarką, że masaż był ostatecznością, bo już zbyt dużo godzin minęło. Skurcze były straszne. Myślałam że nie przeżyję tego. Trwały od 18.00 do piątku do 8.00 rano (12 godzin) bardzo regularne, zwijałam się z bólu i płakałam. Co gorsze przez całą noc nie zrobili mi ktg, nie przyszedł do mnie żaden lekarz, położna, nawet pielęgniarka !!!!!!!!!! Zostawili mnie samą w pokoju z bólami i pojawili się dopiero w piątek rano. Nawet jak przyszła w nocy pielęgniarka do dziewczyny, która ze mną leżała, to nie zwrócili na mnie uwagi (powiedziałam jej że mam silne skurcze), bo to oddział dla matek z dziećmi, a ja przecież jeszcze dziecka nie miałam, więc totalnie mnie olali. Rano byłam już wyczerpana i miałam dosyć. Przyszedł o 7.30 mój Paweł i na szczęście trochę postawił „szpital na nogi”. Wtedy kazali nam znowu zejść na dół na porodówkę na ktg. Tam wtedy okazało się, że skurczy brak!!!!! Wykres nic nie pokazywał przez godzinę, a mnie bolało, ale według tych lekarzy, skoro na wykresie nic nie ma , to znaczy że nie rodzę. Położna powiedziała „mogła Pani zejść w nocy na dół i powiedzieć że Panią boli”. O zgrozo!!! Ja się zwijałam na łóżku, nawet nie byłam w stanie iść do toalety, na oddziale mnie olali, a ona kazała mi zejść samej po schodach w szpitalu 3 piętra niżej i poinformować, że boli., skoro wiedzieli że boli i nic z tym nie zrobili. Przyszła lekarka i sprawdziła rozwarcie. W końcu, dzięki całonocnej męce -miałam 4 cm rozwarcia. Przez godzinę nic nie postępowało. Ponieważ to wszystko trwało już za długo, postanowili mi coś podać, to nie było oksy, ale coś tego typu, pewnie nazwa tylko inna a działanie to samo. I wtedy się zaczął koszmar!!!
    Piątek godzina 10.00 miałam tak silne skurcze, że konałam na łóżku. Ogólnie trwały one 6 godzin. Te nocne skurcze, to nic w porównaniu do tych, te były już na ktg 90-100 przez tyle godzin.
    I teraz opiszę to, o czym chciałabym zapomnieć do końca życia, a jednocześnie były to najpiękniejsze chwile w moim życiu. Godzina 12.00 rozwarcie na 7 cm, godzina 13.00 rozwarcie na 8 cm- a ja cały czas konałam. Zmieniałam pozycję na stojąco, na leżąco, na krzesełku. Paweł masował mi kręgosłup, bo bolało strasznie,. Przy każdym skurczu darłam się tak głośno, że cała porodówka o mnie potem mówiła. Wyzywałam Pawła od kłamczuchów, bo pomiędzy skurczami ostatkami sił pytałam, kiedy to się skończy, a on mówił „jeszcze troszkę i zaraz wyjdzie”, ale nie wychodził…… W końcu krzyczałam na położną i pytałam, co się dzieje. Godzina 13.30 rozwarcie na 10 cm, a ja nadal nie rodzę. Powiedziała, ze dziecko nie chce wejść w kanał. Wezwała lekarza, nie wiedziałam o co chodzi. Pokazała palcem na krew (bo ciekło ze mnie, dosłownie krew sikała na boki już przez kilka godzin), lekarka spanikowała trochę, jak to zobaczyła, ale jak usłyszała że 10 cm rozwarcia, to stwierdziła, że rodzimy dalej. Jak się okazało potem, zlekceważyło bardzo ważną sprawę.
    I wiecie co… dalej niewiele pamiętam, już traciłam przytomność. Rodziłam jeszcze przez 2 godziny, ale już bez świadomości że rodzę. Parłam, darłam się, byłam wykończona fizycznie i straciłam orientację, co się dzieje. Straciłam za dużo krwi i „odpływałam” przy każdym skurczu. Moment, kiedy wyszła główka kojarzę, bo potem dalej nie poszło łatwo, nie wystarczyło jedno parcie. Musiałam przeć jeszcze ze 20 razy żeby wyszedł synuś cały. Mój Paweł był przy mnie cały czas, oddychał ze mną, wbiłam mu paznokcie w skórę, aż do krwi, był cały mokry, zmęczony, jakby sam rodził. Gdyby nie on nie dałabym rady, pewnie bym tam umarła (tak wtedy myślałam).
    I ta najpiękniejsza chwila….. Filipek wyszedł z brzuszka, położyli mi go na piersiach, był taki śliczny, czarne włoski, taki ciemny (był pewnie trochę siny, ale ja wtedy pomyślałam, ze ma ciemną cerę, po mnie) i trzymałam go 20 minut., ale nie byłam do końca świadoma. Pytałam się Pawła, co się stało?!!!
    c.d nastąpi :wink:

    <span style="font-size:11px;color#333;">Treść doklejona: 02.10.12 11:24</span>
    W końcu zaczęli się mnie pytać, czy wiem że urodziłam dziecko……. Wiedziałam, cieszyłam się, czułam się szczęśliwa, ale nie byłam w stanie tego wtedy przeżywać, tak jakbym chciała. Potem miałam z tego powodu mega wyrzuty sumienia. I po chwili przyszła lekarka, zaczęła wołać lekarzy, zrobiło się zamieszanie. Paweł był strasznie wystraszony, a ja nie wiedziałam co się dzieje. Zaczęli mnie oglądać w środku, a ja „odpłynęłam”. Panika wynikała z tego, że rozerwało mnie w środku, i na zewnątrz aż do samej pupy. Powinni naciąć, ale nie zrobili tego. Zemdlałam, bo zlekceważyli ze tyle krwi mi wycieka. Nie zmierzyli miednicy, a mówiłam, że według mojego ginekologa dziecko będzie duże i że on zaleca cesarkę (ale tu jest tak, że i tak ostatecznie decyzje podejmuje szpital) A co gorsze……. Pękł mi jakiś ważny mięsień przy macicy i była szybka akcja. Zawieźli mnie na stół operacyjny. Filipek został z Pawłem, zmierzyli go i zważyli (3900g) I tam nie pamiętam, bo byłam pod narkozą. Trwało to godzinę. Przywieźli mnie do pokoju, nie czułam nóg i rąk. Paweł trzymał Filipka na rękach i za chwilę położył mi go na łóżko. Odzyskałam przytomność i byłam szczęśliwa bo miałam synka koło siebie.
    I na tym powinnam zakończyć te historię. Poród minął i mogłoby się wydawać, że teraz będą tylko piękne chwile. Niestety były prawie tak straszne, jak sam poród.
    Około 21.00 byłam już na oddziale w sali, Filipek spał ze mną w łóżku, ale ja nie byłam w stanie się przekręcić, ruszyć nogą, ręką, a jak próbowałam podnosić głowę, to robiło mi się słabo. Powiedziałam Pawłowi, że wzięli Filipka, bo ja nawet go nie nakarmię, gdy zapłacze, nie przebiorę. Zabrali go, ale z wielką łachą, a ja czułam się jak wyrodna matka, co każe im zabrać dziecko, bo przecież teraz powinnam się nim opiekować. Tylko, ze ja sama wtedy potrzebowałam pomocy!!! Około 1.00 zadzwoniłam po pielęgniarkę żeby poszła ze mną siku, ale tam nie doszłam. Po drodze zemdlałam, obudziłam się już na łóżku, trzęsłam się cała a nade mną było 2 lekarzy i 2 pielęgniarki. Po chwili wyszli i położna przywiozła mi Filipka, powiedziała, że musze się nim zająć. To były straszne chwile. Miałam wyrzuty, bo nie byłam w stanie się nim zająć, każda próba wzięcia go na ręce kończyła się tym, że prawie mdlałam. Jakoś przeżyłam noc, a o 7.00 przyszedł Paweł. Ja nie wstawałam, nie siedziałam, on mi przestawiał nogi, karmił, nosił (tak dosłownie)do toalety. On wtedy zajmował się Filipkiem. W nocy, mimo że poprosiłam, pielęgniarka nie przebrała Filipka. Rano pampers był pełny. Paweł pomagał mi przystawiać go do cyca, dzień był straszny, nie byłam w stanie sama nic zrobić, oprócz leżenia plackiem.
    Przyszedł kolejny wieczór. Paweł mnie zanosił, ale robiąc siku zemdlałam. Po tym znowu prosiliśmy pielęgniarki, żeby w nocy się małym zajęły i przynosiły go na karmienie. Na szczęście była inna zmiana i tak właśnie było. Rano niedziela- obchód, lekarka która mnie operowała była w szoku że nie chodzę, nie wstaję, od razu zapytała Pawła kto zajmuje się dzieckiem. Powiedział, ze w dzień głownie on, a w nocy prosimy żeby Filipka brały pielęgniarki i przynosiły na karmienie, ale robią to z łaską i nawet po tym jak zemdlałam od razu go przyniosły. Lekarka była oburzona, kazała zanotować w karcie, że mają przychodzić i zajmować się dzieckiem. Cały dzień był bez zmian. Paweł cały czas był ze mną.
    Wieczorem miałam mega doła, płakałam cały czas z bezsilności. Uważałam się za straszną matką, bo nie mogę zajmować się własnym dzieckiem, tak jak powinnam, tak jakby tego oczekiwali w szpitalu. Wieczorem tez podali mi (mimo, że 2 noce i 2 dni byłam w takim stanie) to dopiero wieczorem dostałam kroplówkę na wzmocnienie. Dzięki niej w nocy już byłam w stanie dojść do toalety podpierając się o pielęgniarkę (bo wcześniej to mnie nosili, albo na wózku). Rano w poniedziałek obchód- okazało się, że nie wyjdę do domu dopóki nie zrobię kupy, bo parcie mogłoby spowodować, że znowu mnie rozerwie. Całą sobotę i niedziele podawali mi środki na przeczyszczenie, ale nie działały. I wtedy znowu płakałam, bo już miałam dosyć tego szpitala. Czułam się tam strasznie. Spojrzeli w kartę i dostałam opierdziel……….. bo spałam w nocy 4 godziny i w tym czasie mały płakał i pielęgniarka dała mu 20ml mleka mm, czepiali się dlaczego na to pozwoliłam, pewnie dlatego przybrał na wadze, bo sztuczne mleko itd. Cały czas czułam się winna za wszystko. W poniedziałek stanęłam na nogi. Chodziłam przy Pawle, podpierając się, ale wreszcie wstałam z łóżka (chyba perspektywa wyjścia ze szpitala to spowodowała). Podali mi inne środki na przeczyszczenie. Udało się !!!! „Biegałam” do toalety 10 razy !!! Kolejny warunek to- mały musi przybrać na wadze, bo to że przybrał dzień wcześniej, to na pewno przez te 20 ml mm (tak mówili), a przecież cały czas go karmiłam piersią, raz jeden jedyny dali mu te 20 ml !!!!! Cały poniedziałek przystawiałam Filipka do cyca. We wtorek rano byłam w ogromnym stresie. Pragnęłam jak najszybciej wyjść z tego szpitala. Ważenie- Filipek przybrał 70g ))) Super, ale jeszcze nie wiedziałam czy wyjdę. Godz. 12.00 rozmawiamy z ordynatorem i wręcz prosimy by nas wypuścili. Wiedziałam, ze w domu szybciej dojdę do siebie. Nadal nie mogłam siadać na pupie, chodzić sama itd. ale Paweł miał urlop więc wiedziałam, że w domu damy sobie rade i że na pewno będzie lepiej niż w szpitalu. Wypisali nas o 13.00 i wtedy dopiero poczułam się szczęśliwa. Na wypisie ze szpitala uwzględnili, ze kolejny poród musi odbywać się przez cc, dali skierowanie na rehabilitację (to dostają tylko osoby po cesarce, no i ja).
    Ma cudownego synka, ślicznego małego włochatego grubaska. Kocham go nad życie. I dla niego warto było przeżyć ten ból. O samym porodzie chcę zapomnieć. Powinnam mieć zrobioną cesarkę. Ryzykowali moim życiem i życiem Filipka. Od odejścia wód do pojawienia się Filipka na świecie minęły 34 godziny. Dziękuję Bogu, ze przeżyliśmy. Dziękuję Pawłowi, ze był ze mną przy porodzie, że był z nami w szpitalu, że jest teraz super tatą. Wiecie co, doceniam go teraz jako męża jeszcze bardziej i jeszcze bardziej kocham.
    Mój poród opisałam w mega wielkim skrócie, krótko i na temat, bez opisywania większych emocji, bo inaczej zajęłoby to jeszcze kilka stron :wink:
    •  
      CommentAuthor_Fragile_
    • CommentTimeOct 2nd 2012
     permalink
    Judka, koszmar :((( Ale dobrze, że Ty i Filipek jesteście zdrowi...
    --
    • CommentAuthorruda03
    • CommentTimeOct 2nd 2012
     permalink
    Judka...po prostu brak mi słów. Ta znieczulica w szpitalu i podejście do pacjenta,dobrze że miałaś męża przy sobie. Dziecko na pewno wynagrodzi Ci całe to cierpienie, ale uraz na pewno jeszcze długo pozostanie w Twojej głowie. Życzę już tylko samych wspaniałych chwil z Filipkiem...:kissing:...pozdrawiam gorąco:winkkiss:
    --
    • CommentAuthorzozolek
    • CommentTimeOct 2nd 2012
     permalink
    Judka25 łzy same napływają kiedy czyta się twój opis,co za POTWORY tam pracują, to nie szpital tylko miejsce torturr wrrr...sama pomagam bardzo chorym,starszym leżącym na oddziale i nie wiem jak mozna w ten sposób podchodzic do ludzi cierpiących,którzy tak bardzo potrzebuja dobrego słowa, fachowej opieki.Współczuje bardzo (:(:(:( ...
    •  
      CommentAuthorAnula85
    • CommentTimeOct 2nd 2012
     permalink
    Jeju Judka to jest jakiś koszmar to co napisałaś.Czy możesz powiedzieć w którym szpitalu rodziłaś w Austrii bo chcę go omijać szerokim łukiem.
    --
    •  
      CommentAuthorjudka25
    • CommentTimeOct 2nd 2012
     permalink
    Anula85: Czy możesz powiedzieć w którym szpitalu rodziłaś w Austrii bo chcę go omijać szerokim łukiem.

    Szpital w mieście Wels / koło Linzu. Duża klinika, ciesząca się bardzo dobrą opinią i bardzo dobrymi specjalistami.
    Niestety.... rzeczywistość okazała się inna.
    •  
      CommentAuthorAnula85
    • CommentTimeOct 2nd 2012
     permalink
    judka25: Szpital w mieście Wels / koło Linzu. Duża klinika, ciesząca się bardzo dobrą opinią i bardzo dobrymi specjalistami.
    Niestety.... rzeczywistość okazała się inna.

    Tiaaa to ja dziękuję za taką renomę i takich specjalistów tfuuu raczej anty specjalistów. Judka a jak ty się tam z nimi dogadywałaś czy znasz dobrze niemiecki??? Ja znam ale w życiu nie chciała bym rodzić w miejscu gdzie dookoła same szwaby i ten okropny język.
    --
    •  
      CommentAuthorjudka25
    • CommentTimeOct 2nd 2012
     permalink
    Tak, dogadywałam się :wink: A jak były jakieś trudniejsze medyczne zwroty, to mąż mi tłumaczył na bieżąco.
    Język nie był barierą, ale i tak odnosiłam wrażenie, że mają inne podejście do nas, bo my Polacy.
    •  
      CommentAuthormontenia
    • CommentTimeOct 2nd 2012
     permalink
    Judka25,takie traktowanie i ryzykowanie zycia matki i dziecka nadaje sie do sadu.
    Na Waszym miejscu zlozylabym skarge na szpital i personel.
    Czyli w Austrii tez maja takie parcie na naturalne porody? Myslslam,ze tylko w UK.
    Moja starsza corka urodzila sie w UK wlasnie po 47h od pekniecia pecherza plodowego, z zielonych wod plodowych,opita nimi. Na koniec i tak zrobili mi cc.
    •  
      CommentAuthormadziauk
    • CommentTimeOct 2nd 2012
     permalink
    judka25 - straszne to co musialas tam przezyc :( koszmar ! wspolczuje kochana, i nie dziwie sie, ze jak najszybciej chcesz o tym zapomniec. Dobrze, ze wszystko sie dobrze skonczylo i jestescie w domu cali i zdrowi. W glowie sie nie miesci to co tam wyprawiali :(
    --
    •  
      CommentAuthormooniia
    • CommentTimeOct 2nd 2012
     permalink
    judka .... brak słów dobrze, ze to sie mimo wszystko szczesliwe skonczyło i mozecie sie juz w pełni cieszyc soba
    -- mama piątki :)
    •  
      CommentAuthorYPolly
    • CommentTimeOct 2nd 2012
     permalink
    Judka, wspolczucie! :(

    Nie miesci mi sie w glowie takie zachowanie.

    Ja rodzilam w Niemczech i nie zauwazylam, zeby ktokolwiek mnie dyskryminowal. Przeciwnie, lataly wokol mnie dziewczyny, ze az mi glupio bylo i wszystkim non stop dziekowalam. Ja po porodzie mialam operacje, bo lozysko nie wyszlo i ze wzgledu na duza utrate krwi dopiero na drugi dzien mnie mogli spionizowac i nie bylam w stanie zajac sie nawet soba, a co dopiero noworodkiem. Wszystko wokol mnie robily, umyly mnie, zmienialy podklady itd, przewijaly mala, ja tylko karmilam i jak cos potrzebowalam, to naciskalam dzwonek i juz ktos byl. Myslalam, ze to norma zagranica, jak widac jednak nie :(

    A nie dostajecie w Austrii skierowania na cc od lekarza prowadzacego?

    Treść doklejona: 02.10.12 14:18
    Dziwi mnie tez, ze nie zalozyli ci cewnika, kroplowki po operacji, tez pewnie stracilas sporo krwi przy tym i potrzebowalas wzmocnienia, a nie zeby cie maz nosil do toalety i zebys mdlala przy probach wstawania. Jak dla mnie to razace zaniedbanie szpitala. :(
    --
  5.  permalink
    JUdka - aż mam ciarki na skórze... Brak słów! Całe szczeście, że faktycznie wszystko skończyło sie szczęśliwie, ale ja chyba na Waszym miejscu złożyłabym skargę na 34 godzinny poród i nie zmierzenie miednicy zwlaszcza, że zwróciłas im na to uwage. Obyś szybko zapomniała o tym koszmarze. Całe szczescie masz przy sobie slicznego królewicza i niech sie zdrowo chowa! :bigsmile:
    -- ___
    •  
      CommentAuthorQuelle
    • CommentTimeOct 2nd 2012
     permalink
    Judka współczuję.
    Rodziłyśmy w tym samym kraju a jak różna opieka.Ja miałam wspaniałą położną,miłych lekarzy i pielęgniarki.Pomagały mi i były na każde moje zawołanie.
    Kilka godzin po porodzie pomogły mi się umyć,zmieniły podkłady i założyły świeże rajstopy. Na 4h wzieły małą żebym odpoczeła i po cc,póżniej mała była ze mną cały czas.
    Ani razu nie odczułam żeby traktowały mnie inaczej.
    -- http://wwwsuwaczki.com/tickers/p655ybbha8ok1b4a.png[/img][/url]
  6.  permalink
    Judka czytałam Twój opis porodu dwa razy, raz sama, drugi raz z mężem...aż nie chciał wierzyć,ż etakie rzeczy mogą się dziać w szpitalu i że tak można potraktować rodzącą kobietę...mam nadzieję, że zdrowo rosnący synek i jego uśmiech zrekompensują Wam te wszystkie złe doświadczenia i że za jakiś czas stanie się to rzeczywiście tylko niemiłym wspomnieniem...
    --
    •  
      CommentAuthormkd
    • CommentTimeOct 2nd 2012 zmieniony
     permalink
    milena1984 mojemu synkowi zaczęło spadać tętno i musieli go szybko wyciągać, użyli vacum i bardzo się cieszę że nie zrobili mi cc, dobrze zrobione vacum nie jest złe :)

    tylko mi nie podawali żadnych środków uspokajających i nie wiązali nóg, tylko założyli przyssawkę do główki i kazali przeć po chwili fel już był z nami
    --
    •  
      CommentAuthorjudka25
    • CommentTimeOct 3rd 2012 zmieniony
     permalink
    montenia: Czyli w Austrii tez maja takie parcie na naturalne porody? Myslslam,ze tylko w UK.
    Moja starsza corka urodzila sie w UK wlasnie po 47h od pekniecia pecherza plodowego, z zielonych wod plodowych,opita nimi. Na koniec i tak zrobili mi cc.

    Tak, dokładnie tak jest, nastawienie na sn.
    Wyobraźcie sobie, że w karcie szpitalnej wpisali prawidłowo godzinę odejścia wód i czas trwania całego porodu (bo lekarka zostawiła dokumenty i wyszła do innej pacjentki, więc my spojrzeliśmy w te dokumenty), ale w książeczce Mutter- Kind- Pass, która jest do wglądu w kasie chorych i może być skontrolowana mam wpisane totalne bzdury, że od odejścia wód do urodzenia trwało 15 godzin, jakby tego nie liczyć, to nie da się wyliczyć 15 godzin. Musieli być świadomi, że za długo to trwało.
    YPolly: A nie dostajecie w Austrii skierowania na cc od lekarza prowadzacego?

    W moim przypadku wyglądało to tak, że mój lekarz od początku mówił, że dziecko będzie duże (według pomiarów brzuszek i główka były bardzo duże) i że mogę mieć problem z naturalnym porodem i zalecałby cesarkę. Ale opierał to na badaniach usg, a sprzęt może się mylić, więc dał mi skierowanie do szpitala (bo tam niby lepszy i dokładniejszy sprzęt) i tam 3 razy na 3 różnych sprzętach robili mi usg i wyszło, że dziecko jest "małe' około 3400g, więc w szpitalu, mimo, że mówiłam sama o tym i mój lekarz dzwonił do lekarza, który mnie badał w szpitalu i zwracał na to uwagę, to stwierdzili, że w szpitalu nie mogą się mylić i nie wzięli pod uwagę cesarki. Mogli zrobić w trakcie tego całego porodu, skoro widzieli co się dzieje.
    YPolly: Dziwi mnie tez, ze nie zalozyli ci cewnika, kroplowki po operacji, tez pewnie stracilas sporo krwi przy tym i potrzebowalas wzmocnienia, a nie zeby cie maz nosil do toalety i zebys mdlala przy probach wstawania.

    Właśnie, dokładnie tak jak piszesz, ale znowu problem bo oni na oddziale (położne, pielęgniarki) miały wpisane w karcie poród sn, a dla nich poród sn oznacza, że od razu wstajesz i robisz wszystko, nie uwzględniali mojego stanu. Przychodziły zdziwione, jakby myśleli, że ja udaję, z głupimi uśmiechami na twarzy i tekstami "musi Pani w końcu wstać, nie można cały czas leżeć". Dziewczyny po cesarce chodziły kilka godzin po porodzie, więc pielęgniarki nie traktowały mnie poważnie, mimo, że nie dało się udawać albo ukryć mojego stanu. Miałam wrażenie, że oburzone były bo musiały robić więcej niż pryz innych pacjentkach. "Robić" czyli w nocy zawieść do toalety, bo w dzień nie tknęły palcem. A w ogóle kroplówkę dostałam dopiero w niedziele wieczorem i pomysł z kroplówką wyszedł z naszej inicjatywy. Na obchodzie Paweł zasugerował lekarce i stwierdziła "no można podać"
    •  
      CommentAuthorUl_cia
    • CommentTimeOct 3rd 2012
     permalink
    Judka - brak słów aby w pełni odnieść się do tego co przeżyłaś Ty i Paweł! Faktycznie po takich przeżyciach, to człowiek dizękuje Bogu, ze przeżył i że Maluszek jest zdrowy!.
    Jestem myślami z Wami, dochodź do siebie jak najszybciej.


    I faktycznie - jak już ochłoniecie, ogarneisz siebie i Filipka i będziecie w stanie jakoś z leciutkim dystansem pomyśleć o tym wszystkim - pomyślcie o konsekwencjach prawnych dla tego szpitala - pomyśl, że satysfakcja z wygranej sprawy i ewentualne przeprosiny ;) yłyby dla CIEBIE, a kasa (którą np udałoby sie wygrać) byłaby dla Filipka - na wykształcenie np. :devil:
    --
    •  
      CommentAuthormontenia
    • CommentTimeOct 3rd 2012
     permalink
    Judka, popros o swoja karte szpitalan i skseruj ja lub popros o odpisy. To w sekretariacie sie zalatwia. Bedziesz miec dowod.
    Ja tez przy pierwszej corce mam wpisane w ksiazeczce,ze porod trwal od 14 h od odejscia wod, ale tak naprawde saczyly sie od 47!
    •  
      CommentAuthormadzinka83
    • CommentTimeOct 3rd 2012
     permalink
    Judka ściskam Cię mocno. Nie mogę nawet sobie wyobrazić tego, co przeżyłaś. Bardzo mnie poruszyła Twoją historia, tym bardziej, że miałyśmy termin na ten sam dzień z tego co pamiętam i śledziłam Twoją ciążę.

    To może i ja opiszę jak Gosica na świat przyszła :devil:.
    Zacznijmy od niedzieli 26 sierpnia. Skurcze nieregularne miałam od kilku tygodni, ale na ostatniej wizycie dowiedziałam się, że szyjka póki co bez rozwarcia, dzidzia w czwartek szacowana była na 3525g. W niedzielę byłam na spacerku z mężem, potem na działce u rodziców, dość aktywnie, bo z sąsiedniego ogródka przeskoczył do nas mały labradorek, więc było nawet trochę biegania i zabaw. Mama stwierdziła, że brzuch mam bardzo nisko, ale jakoś się tym nie przejęłam. Wróciliśmy do domu i męża natchnęło, że zrobi mi zdjęcia z brzuszkiem. Okropnie mi się nie chciało suszyć włosów, prostować, ubierać się, bo już w piżamie siedziałam, ale mąż nalegał, bo stwierdził, że to może być ostatnia szansa. Zrobiliśmy więc troszkę fotek, to co się potem działo przemilczymy :tongue:, no ale możliwe, że najpopularniejsza metoda wywoływania porodu zadziałała :wink:. Mąż poszedł spać, a ja do 1 w nocy siedziałam przed komputerem. Miałam zamiar iść spać, ale coś mnie tknęło, że chyba skurcze są dość często. Wzięłam więc komórkę w rękę i mierzę, a tu skurcze co 5 minut. Na tych pomiarach minął mi czas do 2.30, kiedy to postanowiłam iść do kibelka. Cały czas zastanawiałam się, czy budzić męża, czy jeszcze poczekać... No ale sytuacja sama się wyjaśniła, bo oprócz różowego śluzu - podejrzewam, że to był czop, wypłynęło dość dużo wody. Spokojnie obudziłam męża, zjedliśmy po jogurcie na drogę, herbatka, ostatni prysznic w domu i koło 3 w nocy wyruszliśmy do szpitala. W szpitalu badanie, usg, skurcze nadal są, ale jakoś nie super hiper bolesne więc jest fajnie. Niestety rozwarcie na palec, więc dowiaduję się, że jeszcze to prawdopodobnie potrwa, zalewam przy tym wszystko, bo wody odchodzą. Podłączają mnie pod ktg i niestety skurcze marne, bo w okolicach 50, a Gosia wariuje w brzuszku, tętno 170-180. Kolejne ktg, skurczy ciut więcej ale bez szału, Gosia się uspokoiła, ale niestety wody robią się zielone. Lekarz, który mnie przyjmował przyszedł do nas koło 6 i kazał nastawić się na cesarkę, bo rozwarcie marne, zapowiada się jeszcze dobrych kilkanaście godzin porodu, a dziecko prawdopodobnie przez jakiś mały ucisk na pępowinie miało trachykardię, ale ostateczną decyzję podejmie ordynator na obchodzie. Od tego czasu co chwilę położne sprawdzały małej tętno, a mnie zaczęli nawadniać kroplówkami. Ordynator przyszedł z całą masą studentów i zalecił cesarkę. Wlewali dalej kroplówki, żebym lepiej zniosła zabieg i czekaliśmy na anestezjologa. Skurcze były już coraz bardziej bolesne, albo ja byłam zmęczona i wiedziałam, żę te skurcze do niczego mi już potrzebne nie są, mąż masował przy każdym skurczy krzyże, bo one najbardziej bolały. Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko, znieczulenie podpajęczynówkowe, lekarz anastezjolog pyta, czy czuję nogi, ja na to, że nie, a on z radością odpowiada, że na jego widok dziewczynom miękną nogi. Na sali jest wesoło, wszystkim tylko nie mnie, bo martwię się o dzidzię. Przyszli ginekolodzy i coś tam majstrowali, no i usłyszałam jakieś miałczenie. Potem Gosię szybko zbadali lekarze pediatrzy i pokazali mi mojego małego ludka, który na powitanie opluł się wodami - zielonymi. Gosia została zabrana i oddana tatusiowi, który czekał pod drzwiami, a mnie zszywali i czyścili. Najgorszy był moment, kiedy wydawało mi się, że się topię, nie mogłam nabrać oddechu i ciśnienie bardzo spadło, podobno to często przy oksytocynie. Trwało to na szczęście tylko chwilkę. Potem mnie wywieźli i w sali dostałam Gosię do łóżka.
    W szpitalu byłyśmy jeszcze tylko 2 dni. Pierwszego dnia wieczorem zaczęłam siadać i zrobiłam parę kroków do sali obok, kolejnego już w miarę normalnie funkcjonowałam i zajmowałam się - dość nieporadnie - Gosią. A w środę szybkie pakowanie, ostatnie formanlności i powrót do domu.
    Poród - mimo że zakończony cięciem - wspominam bardzo dobrze. Jestem baaaaaardzo zadowolona ze szpitala (Szpital Bonifratrów w Katowicach Boguciach) i personelu. Od pierwszej do ostatniej osoby, wszyscy byli pomocni, kompetentni, życzliwi. Najbardziej na plus zaskoczona byłam położnymi, które w pierwszym dniu pomogły mi się pozbierać, przebrać, umyć. Następnego dnia rano przesympatyczna położna pomogła mi wziąć prysznic. Myślę, że dobrze się stało, że lekarze zdecydowali o cięciu i nie ryzykowali zdrowia Gosi. Samo wyposażenie szpitala też super. Akurat mieli małe obłożenie i miałam sama salę z prysznicem. Porodówka i oddział położniczy są nowiuteńkiem, czyste, świetnie wyposażone.
    -- [url=http://lilypie.com][/url
    •  
      CommentAuthorPoLeMama
    • CommentTimeOct 3rd 2012
     permalink
    U nas mija już 2,5 miesiąca od kiedy Leo jest na świecie. Najwyższa pora, żeby opowiedzieć naszą historię.


    Do szpitala jechaliśmy z Monżem 3 razy. Wybraliśmy ten sam szpital, w którym rodziliśmy Polkę w zeszłym roku. Jak rodzić to tylko tam. Bo skoro pierwszy poród był fantastyczny, to drugi też taki będzie.

    Za pierwszym razem trafiłam na salę przedporodową w sobotę 14.07. Z ogromną zazdrością patrzyłam na dziewczyny, które zaraz zabierano na porodówkę. Chciałam już rodzić, chciałam być na ich miejscu. A ja podpięta pod ktg z wyciszającymi się skurczami zostałam do rana i ostatecznie wypisałam się na własne życzenie do domu.
    Na ciąg dalszy nie trzeba było długo czekać. Wtorek. Opieka dla Poli załatwiona, możemy rodzić. Tym razem spędzamy noc na porodówce, skurcze są, nie ma, więc pomagam i masuję brodawki, niech się już dzieje, bo mam już dość. Jednak nie. Fioletowy kolor sali nie okazał się szczególny, nie podszedł ani mnie, ani Leonowi , postanowił jeszcze chwilę poczekać. Nie podają mi niczego na przyspieszenie, jest 17-ty lipca, termin mam na 2 sierpnia. Jest za wcześnie. Nic na siłę jak twierdzą. Jestem zmęczona skurczami, ktg, badaniami, nieprzespaną nocą, ale przecież nie wypada spać na porodówce. Więc czekam na obchód jak na zbawienie, aby się móc ponownie wypisać. Jest wreszcie obchód, osób chyba z 8, pan ordynator twierdzi że „jest ogromna gotowość”, szyjka zgładzona, przepuszcza 3 palce. Zacznie się lada chwila. Ale ja w domu mam moją ponad roczną Poluśkę i chcę do Niej wracać. W myślach widzę jak leżę na patologii i rodzę po terminie. Nie mogę sobie na to pozwolić. W toalecie odchodzi mi czop. Decyzja – wychodzę. Tłumaczą, że lepiej nie, żeby zostać. Jestem uparta. Przy wypisie oprócz deklaracji, że wychodzę na własne życzenie oznajmiam pisemnie, że zostałam poinformowana o wszystkich możliwych komplikacjach i ich skutkach. Jestem rozdarta, bo z jednej strony marzę o szczęśliwym końcu, jak każda matka, a z drugiej- Pola tam beze mnie przez może następne 2 tygodnie… Wychodzę! Jeszcze przed wyjściem zagląda do mnie lekarz, który mnie przyjmował na IP i tłumaczy mi, że będzie dobrze, że przecież do szpitala z domu niedaleko. Troszkę jakby mi lepiej.
    Opuszczam szpital z ogromnym brzuchem i wielką torbą. To jeszcze nie ten czas. Jeszcze nie jestem gotowa. I co najdziwniejsze zaczynam się bać. Naoglądałam się porodowych przyborów i boję się jak jasny pieron. Wracamy do domu, odszukuję swój szczęśliwy łańcuszek, w którym rodziłam Polę, jestem spokojniejsza. Jemy obiad. Zmęczoną psychikę karmię filmami z porodówki tuż przed urodzeniem Poli. Czuję się dużo lepiej. Odprężam się.
    Jest godzina 17.00 18-tego lipca i w pewnym momencie na wkładce czuję coś ciepłego. Myślę – nietrzymanie moczu w ciąży rzecz ponoć normalna. Wcześniej mi się to nie zdarzyło, więc teraz nadrabia. Zaglądam do wkładki w toalecie a tam mnóstwo ciemnych włosków. Nadal do mnie nie dociera, że to wody i meszek mojego Syna. Kilka razy jeszcze dostaję strumyczek na wkładkę, nie tracę czasu i w międzyczasie się ubieram. Decyzja – jeśli to nie wody, to mnie najwyżej znów odeślą. Lepiej być na miejscu, gdyby to było TO. Wycałowałam Polę, powiedziałam, że Mama wróci z Braciszkiem i pojechaliśmy. W drodze ładnie już chlupnęło, nabieram pewności- odchodzą mi wody. Przy poprzednim porodzie położna przebiła pęcherz płodowy, więc nie wiedziałam jak to z tymi wodami jest. Na IP leje się ze mnie mocno. Całe spodnie, buty, wszystko mokre. Wypełniam papiery a wokół mnie kałuża. Młoda pani dr mnie bada i mówi, że rozwarcia nie ma, ale skoro odeszły wody to porodówka. Kałuża się powiększa. Jeszcze ktg, skurczy brak, wszystko już pływa. Cieszę się, bo już niedługo będzie po wszystkim, a wody to niepodważalny dowód na to, że nie przyjechaliśmy na marne. Jedziemy na górę. Tym razem sala w ciepłych barwach, jak w przypadku Polkowego porodu. Jest dobrze, będzie pięknie. Dostaję antybiotyk, bo GBS dodatni. Po 4 h mam dostać następną dawkę. Nic nie boli, więc zaczynam skakać na piłce i męczę te nieszczęsne brodawki. Zaczyna się dziać, skurcze co 5-6 minut. Coraz lepiej.
    Jest godz. 20. boli przyjemnie, więc kieruję Monża do położnych, aby poprosił o znieczulenie, bo ze znieczuleniem przecież jest tak błogo. Przychodzi położna, bada mnie, „nic się nie dzieje, rozwarcia brak, na znieczulenie za wcześnie, a oksy będzie niedługo. Magda, Ty dziś nie urodzisz”. Skurcze jakieś słabe, ale są. To dalej na piłkę. Czas mija szybko, rozmawiamy jak to będzie, nagrywamy filmy ku pamięci. Jest 21.00 a ja zaczynam się skręcać, bo boli już mocno, a przecież się nic nie dzieje.. Wchodzę pod prysznic, woda gorąca a ja się trzęsę, chodzę, siadam na łóżku, kładę się, gdybym podeszła do ściany to mam wrażenie, że pewnie bym się na nią wspięła .. Wszystko to jakoś znoszę, bo Monżu jest ze mną, jest całym moim oparciem, głaszcze, chucha, kiedy trzeba nie robi nic. Nie wyobrażam sobie inaczej, bez Niego.. Boli coraz mocniej i czuję , że muszę do toalety. Idziemy razem, wkładka cała we krwi.. Zaczynam krwawić a w głowie tylko jedna myśl „nic się nie dzieje, dziś nie urodzisz” – tylko czemu tak boli?
    Dochodzi 22.00 i zaczyna się. Próbuje usiąść na kibelku, bo jakby kupa?.. i już wiem, to są parte! Jednak dzieje się, ja rodzę i to bardzo szybko!! Monżu biegiem po położną, „żona rodzi”, a położna „no rodzi, przecież jest na porodówce”, wiec on, że mam parte.. Zbiegli się wszyscy, w jednej chwili w pokoju zrobiło się tłoczno. Każą mi wejść na łózko i przeć. Nawet nie zdążyli się kompletnie ubrać. Tylko to co niezbędne. Jestem na łóżku i stosuję się do zaleceń. I JEST! W 3 czy 4 partym przy nieznacznym nacięciu patrzę na bordowo-fioletowego CUDaka. Mój Syn. 22:15 18.07.2012r. Od razu kładą mi Go na brzuchu a ja gadam jak najęta przytulając Go, głaszcząc, tłumacząc.. Rodzę łożysko, Monżu włącza kamerę, i stawia ją na parapecie chyba nieświadomie. Będzie przecinał pępowinę, przypominam Mu, ze raz a porządnie (u Poli było na dwa). Ciach – mamy to nagrane! Niesamowite emocje przy oglądaniu, sporo łez. Niesamowity moment! Jest dobrze, płaczemy razem a Leoś taki spokojny i cichutki.. Najważniejsze, że zdrowy, dostaje całe 10 punktów a ja dumna, że pierwszy test zaliczył wzorowo!
    Pięknie ssie, ale krótko i odpoczywa po trudach swojej pierwszej wędrówki, która zostawia mały czerwony ślad z tylu główki i na lewym oczku. Jest taki mały mimo swoich 3590 g i 54 cm i jednocześnie taki WIELKI. Jestem najszczęśliwsza kobietą na świecie. Jestem spełniona. Czuję, że żyję. I cały ten ból gdzieś znika, mija, wchodzi w tunel niepamięci i tam już pozostaje..
    Musza mnie jeszcze bardziej pozszywać ,bo krwawię mocno, dostaje lód i kilka kroplówek. Mimo to mam mnóstwo sił, mogłabym góry przenosić. Wychodzę z sali porodowej na własnych nogach śmiejąc się i żartując, ale położna sadza mnie na wózek mocno zdziwiona moim powerem, tłumacząc , że nie mogę sama iść bo „ procedury”. Jedziemy na oddział noworodkowy. Leo przesypia całą noc a ja staram się przystawiać Mu pierś. Wciąż nie dowierzam, że mam już dwoje Dzieci, dwa największe powody do maksymalnych starań każdego dnia! W sms-ie informującym o pojawienie się Młodego piszę dodatkowo "warto było!".

    Warszawa, Szpital "Inflancka"
    --
    •  
      CommentAuthorTEORKA
    • CommentTimeOct 3rd 2012
     permalink
    PoLeMama: płaczemy razem


    i ja po przeczytaniu tej przepięknej historii !
    cudnie to opisałaś, na prawdę :whorship:
    --
  7.  permalink
    Judka brak mi słów! ! ! Śilna z Ciebie kobieta że to wytrzymałaś, podziwiam:kissing:

    Madzia dobrze wyliczyłam, że Gosia z 27 sierpnia?! jaka piękna data ( ja też z 27.08:wink:)
    •  
      CommentAuthormadzinka83
    • CommentTimeOct 3rd 2012
     permalink
    Niezalogowana: Madzia dobrze wyliczyłam, że Gosia z 27 sierpnia?! jaka piękna data ( ja też z 27.08

    Tak, dokładnie 27-go :)
    -- [url=http://lilypie.com][/url
    •  
      CommentAuthor_Fragile_
    • CommentTimeOct 3rd 2012
     permalink
    PoLeMama: PoLeMama


    PoLeMama - przepiękny opis! gratuluję!
    --
    •  
      CommentAuthorjeżynka
    • CommentTimeOct 3rd 2012
     permalink
    Takie piękne opisy, że samej mi się chce opisać swój poród, ale musze czekać na komputet bo z telefonu to chyba bym padła opisując to.
    A tak na marginesie- zaczynam mieć chcicę na drugię takie przeżycie.:tooth:
    -- [/url]
  8.  permalink
    mdk- nie wiem czy dobre vacum nie jest zle, ale dla mnie juz sam fakt ze dziecko bedzie wyssane przez delikatna glowke to mnie przeraza. Prawda jest ze dobrze uzyty moze przyniesc wiecej pozytku niz szkody, nie trzeba kroic. Choc moze ja wolalabym sie poswiecic zeby dziecio nie mial krwiaczkow.heh...

    Treść doklejona: 04.10.12 02:36
    judka- szok i wyrazy wspolczucia!!

    Treść doklejona: 04.10.12 02:45
    montenia- to w Uk trend na SN? no i Austria...
    a ja sama sie zastanawiam jak w USA mnie potraktuja. Wiem ze panuje tu takie myslenie w szpitalach(rozmawialam ze znajomymi pielegniarzami) ze niewazne co by sie dzialo ale rodzacej ma byc wygodnie i mozliwie bezkomplikacyjnie, a jak za dlugo to od razu na stol. Wielu lekarzy w ten sposob mimo ze musza kroic zszywac itd itp boi sie pacjentow czyt. klientow bo a noz moze pozwac do sadu o zaniedbanie albo nieprawidlowe leczenie/opieke. A odszkodowania to niektore w mln $ wiec wola takich problemow unikac. A no i rutynowo podaja znieczulenia... to tyle co sie dowiedzialam. A skale bolu przy skurczach oczywiscie okreslaja od 1-10.

    Treść doklejona: 04.10.12 02:48
    co do dogadywania sie u gina np. mimo ze plynnie po ang mowie to i tak biore m. bo te medyczne terminy mnie dobijaja. Ah no i tez zauwazylam roznice w traktowaniu.
    --
    •  
      CommentAuthor_hydro_
    • CommentTimeOct 4th 2012
     permalink
    Milena, o porodach w USA wygooglaj sobie film pt. "Porodowy biznes", powinien być dostępny gdzieś w sieci.
    •  
      CommentAuthorQuelle
    • CommentTimeOct 4th 2012 zmieniony
     permalink
    Dziewczyny nie mozna porownywac szpitala w ktorym rodzila Judka do calej Austrii.W szpitalu w ktorym ja rodzilam cesarke zrobili po 5h odejscia wod.Dziewczyna ktora lezala ze mna na oddziale byla 10 dni po terminie i lekarze chcieli robic CC ale ona chciala rodzic naturalnie i robili wszystko zeby wywolac skurcze.Tutaj w Grazu nie robia nacisku na SN a wrecz przeciwne wygodniej dla lekarzy zrobic cc.
    Wiem ze gdybym sie uparla to moze urodzilabym naturalnie ale lekarze nie chcieli zebym tak sie meczyla i decyzja padla bardzo szybko.

    elfika
    ja tez mialam CC a chcialam SN,ale nie zaluje,bo mam cudowna coreczke ktora kocham z calego serca a jej pierwszego krzyku nie zapomne do konca zycia
    :smile:e
    -- http://wwwsuwaczki.com/tickers/p655ybbha8ok1b4a.png[/img][/url]
    •  
      CommentAuthorjudka25
    • CommentTimeOct 4th 2012 zmieniony
     permalink
    gina1511: Dziewczyny nie mozna porownywac szpitala w krorym rodzila Judka do calej Austrii.

    Zgadzam się, ale tak właśnie jest wszędzie, w Polsce też są szpitale i szpitale, lepsze i gorsze.
    Jeśli jednak porównując prowadzenie ciąży (badania itd.) i teoretyczną wiedzę wiedzę pielęgniarek i położnych, które zostają nimi po dwuletnim kursie, to Polska wypada zdecydowanie lepiej :wink:
  9.  permalink
    Zgadzam się z judka, po przeczytaniu postów ekoleżanek dochodzę do wniosku, że w Polsce bardziej troszczą się o ciężarną pacjentkę niż za granicą. Wiadomo co szpital to inne podejście, ale opieka w ciąży lepsza wg mnie jest w Polsce.
    --
  10.  permalink
    hydrozagadka- OMG!!!! ogladalam film przedwczoraj z mezem, i doszlismy do wspolnego wniosku ze tez film opowiada cala prawde, taki panuje realia w USA!!!!! cesarka rutynowa, brak indywidualnego opdejscia do rodzacej, i przemial w szpitalach, tak by lozka byly wypelnione i szybka zmiana-zreszta taka sama filozofia panuje w niektorych sieciach restauracji w US np. Olive Garden, szybko zamowic, zjesc, rachunek, napiwek i sio. Dlatego najlepiej wynajac akuszerke i mi jakos nie odpowiada porod w domu, ale wolalabym miec swoja akuszerke ale w szpitalu ktora nie pospiesza i nie naciska na rodzaca tylko jej asystuje i pomaga. I jak zobaczylam namiary na ta kobiete to az nie moglam uwierzyc ze takie cos jest mozliwe w mojej okolicy polecam te filmiki http://buffalomidwiferyservices.com/media/video.html
    Misia-ludek- tez jestem tego samego zdania, podejscie do pacjentki niestety w amerykaskich realiach zauwazylam ze jest bardzo szablonowe, i nadmiar pytan uchodzi za " niepoprawnosc polityczna" ale ja i tak swoje wierce w brzuchu mojej poloznej, bo moj gin wiecznie zabiegany. dlatego z polskich lekarzy bylabym zadowolona gdybym przechodzila ciaze w PL.
    --
Chcesz dodać komentarz? Zarejestruj się lub zaloguj.
Nie chcesz rejestrować konta? Dyskutuj w kategoriach Pytanie / Odpowiedź i Dział dla początkujących.