Zarejestruj się

Aby dyskutować we wszystkich kategoriach, wymagana jest rejestracja.

 

Vanilla 1.1.4 jest produktem Lussumo. Więcej informacji: Dokumentacja, Forum.

    •  
      CommentAuthorYPolly
    • CommentTimeNov 29th 2012 zmieniony
     permalink
    Hahah, dopiero teraz zauwazylam, jak zabrzmialo, ale naprawde skuteczna metoda z tym wiszeniem.. Ja nie zdazylam kompletnie usiasc na stolku, zawiesilam sie i tak w ciagu 10 minut partych urodzilam. Ale zakwasy na ramionach potem masakryczne :-)
    --
    •  
      CommentAuthorvitani_82
    • CommentTimeNov 30th 2012
     permalink
    Ja rodziłam w zeszłym roku w Piasecznie i też mi na finale nacisnęli na brzuch. Nie wiem czy to źle czy dobrze, skurcze miałam słabe, młoda się cofała po każdym parciu, a parłam naprawdę w różnych pozycjach. Po prawie godzinie już opadłam z sił, więc gdy główka już wystawała, na ostatnim parciu lekarz nacisnął. Młodej nic nie było co prawda ale to może być kwestia przypadku i szczęścia.
    --
    •  
      CommentAuthoraravls
    • CommentTimeNov 30th 2012
     permalink
    Wiecie, nam położna na spotkaniu dla przyszłych matek mówiła, że to normalne, że dziecko przy skurczach partych najpierw się przesuwa ku wyjściu w kanale rodnym, a jak skurcz ustępuje, to się cofa. I tak powoli do przodu, bo nie cofa się o całą odległość, którą już pokonało. Oprócz tego, że tak działa fizyka skurczu, to to także chroni tkanki krocza, bo nacisk główki dziecka zwiększa się stopniowo.
    --
  1.  permalink
    To widocznie tylko cierpliwi lekarze nie naciskaja.ciekawe jakie praktyki wspomagania zastosuja u mnie.a chcialabym napisac kiedys tu moja historie porodu bez tych naciskan rodzenia na przekor grawitacji i przywiazywan do lozek...bo co oni jeszcze w szpitalu moga zaserwowac dla pierworodki...czytam historie z wielkim zainteresowaniem...ale czy w ogole istnieje porod idealny?
    --
    •  
      CommentAuthor_hydro_
    • CommentTimeDec 1st 2012
     permalink
    milena1984: ale czy w ogole istnieje porod idealny?


    Nie wiem, czy w ogóle można się tak nastawiać, żeby później się nie rozczarować. Ale na pewno można zrobić wszystko, żeby urodzić po swojemu. Wiem na własnym przykładzie, że da się i że warto :smile:
    •  
      CommentAuthorFafkulinda
    • CommentTimeDec 1st 2012
     permalink
    Pierwsze dziecko też miałam "wyciskane" :angry: Cholera, na samo wspomnienie mną telepie :devil:
    •  
      CommentAuthorTabaluga
    • CommentTimeDec 1st 2012
     permalink
    Ja też miałam to wyciskanie przy pierwszym dziecku, to jakiś taki szał się zrobił na tej porodówce, że nawet zareagować nie dałam rady. Złamane wuje :/
    -- <a href="http://www.suwaczki.com/"><img src="http://www.suwaczki.com/tickers/wff2iei3itxxyp2l.png" alt="Suwaczek z babyboom.pl" border="0"/></a>
    •  
      CommentAuthorFafkulinda
    • CommentTimeDec 1st 2012 zmieniony
     permalink
    Byle szybciej, rach ciach i można pójść spać (lekarz) lub kawę wypić(położne). Najbardziej wkrw jest utwierdzanie przez wszystkich w około w przekonaniu, że najważniejsze, że już po wszystkim, dziecko jest na świecie i super. Co tam ewentualne późniejsze konsekwencje oxy, wypychania czy innych mniej lub bardziej patologicznych rzeczy.
    Moja córka do tej pory boryka się z efektami niedotlenienia, które nastąpiło zapewne podczas porodu i choć zdaję sobie sprawę, że to nie aż tak straszny problem, to wiem, że można było tego uniknąć gdyby pozwolono mi rodzić w swoim tempie.
    •  
      CommentAuthorpani_wonka
    • CommentTimeDec 2nd 2012
     permalink
    Kurczę, serdecznie Wam tego wyciskania współczuję, zupełnie sobie tego nie wyobrażam. Ja rodziłam pierwsze dziecko w szpitalu i można było mieć mnóstwo zastrzeżeń (rodziłam z dwiema kobietami na sali, między nami parawanik;), musiałam się wdrapać na wielkie łoże Madejowe, itd.), ale przynajmniej dali mi urodzić w spokoju w sensie samego procesu - tyle tylko, że ja wjechałam na salę dopiero na wielki finał, więc nie zdążyli się mną zniecierpliwić;)
    -- "bez pretensji do mądrości, której nie mam, bez odbijania jej na ksero i wpadania w schemat"
    •  
      CommentAuthorLily
    • CommentTimeDec 2nd 2012
     permalink
    Pozostaje mi napisać, że cieszę się z możliwości porodów w domu - że się udało i odbyło bez komplikacji.
    •  
      CommentAuthornataliaa_
    • CommentTimeDec 2nd 2012
     permalink
    ja przy pierwszym porodzie również miałam córkę wypychaną z brzucha, źle tego nie wspominam.teraz już nie pamiętam dokładnie ...
    --
    •  
      CommentAuthor_hydro_
    • CommentTimeDec 3rd 2012
     permalink
    Lily: Pozostaje mi napisać, że cieszę się z możliwości porodów w domu - że się udało i odbyło bez komplikacji.


    A ja się cieszę, że mimo wszystko przybywa szpitali, gdzie rodzi się w pełni naturalnie i bez tych wszystkich szpitalnych rytuałów :smile:
  2.  permalink
    Violet mi zostało 9 dni do terminu i kurcze czytając opis Twojego porodu popłakałam się ... bardzo chciałabym być już po i trzymać córeczkę w ramionach. A czułaś coś szybciej lub już jakieś rozwarcie szybciej miałaś ?
  3.  permalink
    Witajcie dziewczyny troche późno ale postanowiłam opisać i mój poród :) termin porodu miałam na 13 sierpnia bała ciążę znosiłam bardzo źle ( miałam ciśnienie indukowane ciażą i w letnie upały to byl koszmar) obawiałam się tego jak sobie poradzę bo kompletnie nie miałam sil ale im bliżej końca chciałam żeby chwila porodu szybko przyszła i 07.08 przy porannej toalecie odszedł pi czop taka byłam podekscytowana ze szok chyba bardziej niż pierwszymi skurczami które dopiero poczułam na drugi dzień w wieczór byly bardzo słabe i co 10 minut w nocy o 1 były już mocniejsze ale pomagały zmiany pozycji ciapła kąpiel i prysznic oczywiście mężowi powiedziałam żeby sobie smacznie spał bo ja napewno nie rodzę ale zadzwoniłam do swojej położnej która powiedziała żebym sobie spokojnie zjadła cos co da mi duzo energii i powolutku o 4 rano zbierala sie do szpitala a ona zostanie ze mną po swojej nocnej zmianie ale jeszcze skurcze były ciagle co 10 min wiec stwierdziłam ze jeszcze nie pojadę i wyjechaliśmy z domu o godzinie 7. Z tego stresu wogole przez godzne skurczów nie miałam wiec myślałam ze pewnie wrócę się do domu ale po zbadaniu okazało sie że mam rozwarcie na 3 cm i ze dzisiaj urodzę. Jak powiedziała to mojemu mężowi to taką minę zrobił jak bym mu powiedziała że to on rodzi:) poszłam z moja położna i lekarzem na usg i dowiedzialm sie ze moja Małgosia prawdopodobnie waży 3800 wiec strasznie sie przeraziłam całym porodem ale po chwili przyszedł skurcz i tylko myślałam o znieczuleniu. poszliśmy na porodówkę, mialam 1 w życiu lewatywę która tak naprawdę nie jest taka straszna szybki prysznic i już na moje łózko porodowe gdzie ciągle az do 2 fazy porody miałam mierzone ciśnienie i robione ktg dostałam znieczulenie zewnatrzoponowe które podał mi przemiły anestezjolog który mnie uspokoił rozśmieszył i wyprzytulal, gdy juz wogole nic nie bolało trochę się przespałam po nocy wrażeń i po obudzeniu miałam już 5 cm rozwarcia wskoczyłam na piłkę i po 40 minutach juz mialm 9 cm przygotowaliśmy łózko i było pełne rozwarcie i skurcze parte po 25 minutach ostrego parcia 09.08.2012 o 11.10 na świat przyszła moja kochana Małgosia która jak tylko mnie zobaczyla to tak krzyczała a ja popłakałam się ze szczęścia tak leżeliśmy godzinę później wzięli ja do ważenia i mierzenia 3530 i 50 cm i 10/10. miałam rozcinane krocze niestety ale bardzo mało po zszyciu na sale porodowa wpadł mój maż i ze szczescia oddal taki smieszny okrzyk smiechu i płaczu a wyglądał tak jak by ducha zobaczył i razem zostaliśmy tam 2 godziny a później na sale poporodowa gdzie byla naprawde przemila i fachowa opieka poloznych zarówno nad mama jak i dzidziusiem. Swój poród wspominam bardzo dobrze przebiegał tak jak chciałam położna bardzo liczyła się z tym co mowie i z całym planem porodu wspierała mnie psychicznie i fizycznie i z całego serca polecam szpital na Siemiradzkiego w Krakowie :)
    •  
      CommentAuthorDii
    • CommentTimeDec 3rd 2012
     permalink
    Kurcze agusienkaaaa poród idealny wręcz!!! Super. Zazdroszczę szybkiego i właściwie bezstresowego przebiegu. ja miałam bóle przez dobrych parę godzin , których nie mogłam wytrzymać... a ostre parcie u ciebie 25 minut a u mnie 50!!!
    I jaka piękna data 13 sierpnia - w moje imieniny :bigsmile:
    --
  4.  permalink
    Dii Małgosia urodziła się 9.08 :)ja chyba bym nie miala sily na 50 min parcia bo moich dziesieciu oszukiwalam polozna ze nie mam skurczu zeby jeszcze chwilke odpoczac ;D ale oszustwo mi sie nie udało. tak wiec Ciebie i maluszka bardzo podziwiam a poród naprawdę wspominam miło chociaż uważam ze każda mama tak ma bo nawet jeśli bardzo boli to i tak jest to najpiękniejsza chwila w życiu.
    •  
      CommentAuthorisiula
    • CommentTimeDec 3rd 2012
     permalink
    agusienkaaaa - miło się czyta takie opisy, świetny poród:smile:
    •  
      CommentAuthororanda
    • CommentTimeDec 4th 2012
     permalink
    Kurcze przeczytałam o wyciskaniu i jestem w szoku że w Polsce taki ciemnogród mamy nadal. Ja wiedziałam że kiedyś to robiono z opowieści teściowej co mówieła że położna jej na brzuch USIADŁA, wiedziałam że teraz to zakazane ale widzę że może nie stosuje się tej wersji hard ale taki lajcik z ręcznym uciskiem masakra. Co do pozycji wertykalnych 100% zgadzam się z Lilly i Hydrozagadką. Ja niestety tez rodziłam pod górkę i też położna marudziła że słabo prę. Na szczęście dałam rade i ne podano oxy czy też nie zastosowano łokcia. W którymś momencie czułam że gorzej mi idzie przez ta pozycje wbrew grawitacji i poprosiłam o zmianę pozycji na bardziej siedzącą (miałam na uwadze to co mówili nam na SR) skończyło się tym że jak mnie postawiła bardziej do pionu to po 2 parciach stwierdziła że siedzę małemu na głowie i tyle i powrót na leżąco. Skoro się tak rozpisałam dodam krótki opis porodu.

    Termin był na 19.09. Nad ranem 13.09 zaczęłam mieć skurcze i tak cały dzień co 3-5-7-15 minut nieregularne nie aż tak strasznie bolesne. Ponieważ już takie w tej ciąży miałam to nie myślałam że to to. Cały dzień spędziłam na nogach, odwiedził mnie tata i robiłam pierogi na czasy po porodzie :) Około 18 zjadłam no spę wzięłam kąpiel - nie przeszło. Zadzwoniłam do położnej spytać czy to mogą być skurcze przepowiadające a ta że takowe trwają 2 h a nie cały dzień i żeby zjeść nospę i jak nie przejdzie pojechać do szpitala. Nie przeszły ok 22 byliśmy na IP. Zaczynało coraz bardziej boleć. KTG skurczy nie pokazało :P a rozwarcie na 2 cm. Zostałam przyjęta na patologię. Ale zasnąć już nie dałam rady, nawet leżeć nie mogłam - skurcze co 3 min. Dostałam czopki, potem zastrzyk z nospy. Pielęgniarka podłączyła mnie pod KTG i zgadnijcie, mnie boli jak cholera a tam skurczyk na 30. Świetnie. Pielęgniarka na szczęście postanowiła mnie zbadać a tam 6 cm no i przenosimy sie na porodówkę ok. 2:30 dzwonie po męża. Po wejściu na porodówkę ledwo zipię, pierwsze co to pytam o znieczulenie :))) a jak już je dostałam i zaczęło działać powrócił dobry humor. Pożartowałam sobie z położną, lekarzem i czekam. Zrobiło się 8 cm ok 3-4 rano i tak zostało do 8. Nie chciały mi odejść wody. Dopiero jak przyszła kolejna zmiana przekuto mi pęcherz i zaczęło się parcie (co opisałam co nieco powyżej). O 8:45 na świat przyszedł Marcelek z wagą 3550, 55 cm i 10 pkt. Niestety po krótkim pobycie na moim brzuchu zabrano mi go ponieważ musieli mi wyskrobać resztkę łożyska i tu mam poważne wątpliwości czy mieli prawo to robić... Na szczęście po 30 minutach znowu był ze mną i jest non stop aż do dzisiaj.

    Ocena porodu, no cóż nie najgorzej ale bez rewelacji. W sumie nie przeżyłam żadnej traumy a to już powinno cieszyć, hm no właśnie tylko dlaczego tak musi być że mamy się cieszyć że nic nas złego nie spotkało :)
    Poród Warszawa ul. Czerniakowska
    -- <a href="http://suwaczki.maluchy.pl/li-70390.png">mój suwaczek</a>
    •  
      CommentAuthorflavia
    • CommentTimeDec 4th 2012
     permalink
    ja to nawet siniaka na brzuchu miałam, w pierwszej fazie Łucja się tak kręciła ze źle się w kanał wstawiała i położna jej od środka pomagała głowę odwrócić i przy okazji docisnęła, na całe szczęście nic nam z tego powodu złego nie było... pomijając zmasakrowanie mojej szyjki ( 26 szwów) :wink:
    --
    •  
      CommentAuthorDii
    • CommentTimeDec 4th 2012
     permalink
    agusienkaaaa: Dii Małgosia urodziła się 9.08 :)


    A sorry - za szybko czytałam - taki był termin...
    Faktycznie coś mi się nie zgadzało, bo zaczęło się 7.08. z tym czopem :confused:
    --
  5.  permalink
    Dii: Dii

    4 dni to chyba rodzic bym nie chciała
    •  
      CommentAuthorDii
    • CommentTimeDec 4th 2012
     permalink
    Pewnie nikt by nie chciał... Ja to bym chciała jeszcze raz mimo wszystko:bigsmile:

    Treść doklejona: 04.12.12 13:40
    I najlepiej żeby był taki jak Twój :bigsmile:
    --
  6.  permalink
    ja też pamietam jak byłam w ciązy i mówiłam ze nigdy wiecej a teraz po 4 miesiacach ciagle tylko o drugim dzidziusiu mysle :) i wszystkie ubranka z ktorych Małgosia wyrosła bardzo starannie składam i chowam na przyszłosc :)
    •  
      CommentAuthorDii
    • CommentTimeDec 4th 2012
     permalink
    Hehe:bigsmile: Ja tak samo :bigsmile:
    --
    • CommentAuthorcestmoi89
    • CommentTimeDec 4th 2012
     permalink
    Pozwolicie, że podzielę się swoją historią.

    Noc z 23-go na 24-go października: Kładziemy się spać około jedenastej, przed północą wyrywa mnie ze snu pierwszy, póki co, delikatny skurcz. Zasypiam ponownie, ale nie na długo. Po dziesięciu minutach kolejny, mocniejszy skurcz. Wstaję, bo bóle są krzyżowe i ciężko leżeć. Po godzinie skurcze co 5 minut. Na zmianę kładę się i wstaję. Dreptam do łazienki pod półgodzinny prysznic, przestaje boleć, ale skurcze odczuwalne. Tak naprawdę dopiero po nim zaczyna boleć. Dalej mierzę odstęp między skurczami: regularnie co pięć minut. Od tej pory miarą czasu stają się skurcze. O czwartej decyzja: pojedźmy, bo mamy dość daleko. Telefon do umówionego taksówkarza, jest po dwóch skurczach pod blokiem. Widzę jego minę, uspokajam go, że nie urodzę mu w samochodzie. Śmiejemy się, pakujemy torbę, po kolejnych czterech skurczach i przy prędkości takiej, że boję się patrzeć na tablicę rozdzielczą, dojeżdżamy przed IP. Wita nas zaspana położna z grobową miną. Krótki wywiad „co ile skurcze?” „czy wody odeszły?” „adres, pesel, nazwisko?” i telefon do lekarza „przyszła taka, skurcze co pięć minut, czy zechce pan zbadać?”. Lekarz schodzi, bada, ktg „przyjmujemy na obserwacyjną, bo pani niemiejscowa. Rozwarcie na 2 cm, proszę się przespać, bo to potrwa”. Ale jak tu spać, jak co pięć minut boli z krzyża? Więc przytakuję i przebieram się. Do męża: „pan przyjedzie w dzień, pan tu niepotrzebny.” Rozczarowanie, złość, jak to niepotrzebny, jak mnie boli? Czemu nie może ze mną zostać? Bo procedury. Pakuje moje rzeczy, wychodzi. Dostaję sms „Kocham Cię, przyjadę, trzymaj się”. Zostałam zaprowadzona do sali, dostałam apap i nospę oraz przykaz przespania się. Nie da rady, nerwy, samotność, ból. Dreptam od okna do drzwi, cztery kroczki w każdą stronę. O siódmej nowa zmiana i kolejne ktg. Każą leżeć, skurcze między 90 a 120. Kolejne badanie, tym razem położna. „Dwa centymetry, proszę spać”. Dostaję śniadanie: parówka i dwie bułki. „Proszę nie jeść, zostanie pani zbadana przez ordynatora”. Dwie godziny dreptania i wpatrywania się w te bułki. „Proszę ze mną do zabiegowego”. „Proszę na fotel. Może zaboleć”. Mam łzy w oczach i zbielałe kostki z bólu. Nikt mnie nigdy tak boleśnie nie badał i mam nadzieję tego więcej nie przeżyć. „Rodzimy. Proszę się ubrać.” Wychodzi, położne podtrzymują, bo prawie spadam z fotela. Przepraszają za to, co zaszło, ale niesmak pozostał. Wracam do sali, jem suchą bułkę, kolejne godziny dreptania. Przychodzi położna ze strzykawką „środek naskurczowy, proszę się odwrócić” „po co, boli mnie przecież co pięć minut?” „brak postępu”. Szczęśliwie dojeżdża mąż, bo po kilkunastu minutach od zastrzyku odpływam. Mam ciśnienie 90/60, potem dowiaduję się, że przestałam kontaktować. Do wieczora dreptam po cztery kroczki od okna do drzwi. W międzyczasie usg: wymiarowo 38 Hbd, dziecko 3300g, kolejne ktg, godzina leżenia z tym ustrojstwem. Wieczorem znów zostaję sama – ciągle 2 cm rozwarcia „proszę jechać, wyspać się i przyjechać rano.” Jestem zmęczona ciągłym bólem, wszystkie skurcze krzyżowe. Odzyskuję świadomość po zastrzyku. Spędzam dużo czasu pod prysznicem i na spacerkach – okno, drzwi, okno. Około 22:00 zaczyna się. Położna z uśmiechem „nooo, mamy 4 cm!” Szczęście napływa na moment, po chwili przychodzi skurcz i zniecierpliwienie, że to trwa już prawie całą dobę. Od tego momentu godziny zlewają się ze sobą. Moja sala i dreptanie, przejście na porodówkę i badanie, znów do sali. W okolicy 3 nad ranem zaczynam czuć pierwsze parte. Zrobiło się całe 7 cm. Jeszcze kolejne 3 h, dojeżdża mąż i robi się 10 cm. Jest pod górkę, zaczynam tracić panowanie nad bólem, oddech nie za wiele już pomaga. Czuję się wykończona, niewyspana, głodna. Położna przebija pęcherz, odchodzą wody. W ilości takiej, że czuję fizyczne zmniejszenie się brzucha. Do siódmej opieram się na łóżku na skurczu i prę w klęczki. O siódmej przychodzi nowa zmiana. „Podłączyć panią pod kroplówkę – o ósmej obchód, męża nie może być, trzeba urodzić!” Po pięciu minutach poczułam PRAWDZIWE bóle. Mąż przytrzymywał mnie za ramiona, a ja w kucki na skurczu. Kilka kroków dla rozluźnienia, kolejny skurcz. Tracę siły. „Pod prysznic! Polewać i przeć!” Płaczę i prę na zmianę. Jest ósma, a ja nadal pod prysznicem. „Miałaś do ósmej urodzić, no nic, trudno.” Idziemy na łóżko. Po każdym skurczu sprawdzają tętno dziecięcia, każą siadać, kręcić biodrami, przeć na stojąco, leżąco, siedząco, opierać się, zwisać. Dostaję glukozę z kroplówce, bo skurcze zanikają. W pewnej chwili moja ręka ląduje za pomocą położnej między moimi nogami, czuję główkę i wielką siłę do walki o to śliskie maleństwo. Podeszły kolejne położne, lekarka. Za parawanem druga kobieta tuli już swoje dzieciątko. Szybko zmieniają łóżko na fotel, przytrzymują mi nogi na skurczu, lekarka mocno dociska mi głowę do klatki piersiowej, położna sięga po nożyczki, nacina, wyślizguje się główka. Kolejny skurcz, ramionka, kolejny: reszta maleństwa. Słyszę krzyk małej po chwili, po odśluzowaniu. Kładą mi ją na brzuch, mąż przecina pępowinę. Jest 9:05, 25 października. Zabierają mi córę, ważą i mierzą. I słychać zdziwienie. 4100 i 59 cm. Główka 37 cm, ramionka 39. „Gdzie ją zmieściłaś?” „Byłaby cesarka, gdybyśmy wiedzieli”. Lekarka zabiera się za cerowanie tego, co ze mnie zostało. „Nie wierzę, że nie ma nawet otarcia, poza nacięciem nic nie pękło.” Zaczyna się pośpiech, bo kolejny poród, wywożą mnie do mojej sali. Zbieramy rzeczy z mężem i przeprowadzamy na oddział. Dostaję moją wielką małą córeczkę. Płaczemy, śmiejemy się i jesteśmy szczęśliwi.
    --
    •  
      CommentAuthorDii
    • CommentTimeDec 4th 2012
     permalink
    O ja nie mogę! Przeczytałam chyba jednym tchem! Szczególnie końcówkę jak wszystko szybko się działo! Kawał baby z siebie wypchnęłaś. Jestem pod wrażeniem!:clap:
    --
  7.  permalink
    Jak czytam te historiw to z jednej steony jestem podekscytowana.a z drugiej baaardzo soe boje.

    Dziewczyny podziwiam Was.i wiem ze i mnie to czeka ale na razie.wole czytac Wasze.historie i nawet nie myslec o tym co mnie moze czekac za 5,5 m-ca..

    Cestmoi - przeczytalam jednym tchem i sie wzruszylam bardzo! Usciski dla Ciebie i corci - kawal dziewuszki :o
    --
  8.  permalink
    Jejku, ale sie wzruszylam:)
    --
    •  
      CommentAuthorisiula
    • CommentTimeDec 4th 2012
     permalink
    cestmoi89: 4100 i 59 cm. Główka 37 cm, ramionka 39

    Wooooow:shocked:

    Mój synek ważył 4300 po urodzeniu, główkę miał 36cm i ramionka mniej więcej jak Twój synek (nie wiem dokładnie ile).
    Tylko u nas to wszystko prawie co do grama wyszło na usg i przez tę dysproporcję między główką a ramionkami 5-ciu lekarzy zalecało CC, bo bali się że się mały zaklinuje. Teraz się zastanawiam czy dałabym radę urodzić SN, ale nie ma co gdybać..

    Podziwiam! A opis porodu również przeczytałam jednym tchem :bigsmile:
    •  
      CommentAuthorAddictive
    • CommentTimeDec 4th 2012
     permalink
    Cestmoi89 - pięknie opisałaś poród:)

    Myślę, że to przez powolne tempo porodu dałaś radę urodzić takie duże dzieciatko!! Wielkie gratulacje!:bigsmile:
    --
    • CommentAuthorcestmoi89
    • CommentTimeDec 4th 2012
     permalink
    Wszyscy się dziwili, że taka duża panna. Szczególnie, że ja przed ciążą ważyłam 47 kilo :bigsmile:
    Moje brzuszkowe maksimum to 99 cm :wink:
    --
    •  
      CommentAuthorbari_87
    • CommentTimeDec 4th 2012
     permalink
    Chciałam opisać swój poród, ale po takich pięknych poprzednich opisach nie chcę zepsuć pozytywnego nastawienia czytających ciężarówek...:sad:
    --
    •  
      CommentAuthornataliaa_
    • CommentTimeDec 4th 2012
     permalink
    Omg a ja myślałam, że moje 16h42min to długo

    cestmoi89 szacun :whorship:
    --
    •  
      CommentAuthorSzklania79
    • CommentTimeDec 4th 2012
     permalink
    dawaj bari_87, każde wspomnienia są cenne,a najważniejszy jest finał i Dzieciątko, które nareszcie możesz tulić do siebie:))))
    --
    •  
      CommentAuthoraravls
    • CommentTimeDec 4th 2012
     permalink
    Bari, czekamy na Twoją historię! W tym wątku przecież nie chodzi o atmosferę, tylko o to, żeby każda mogła swobodnie się podzielić tymi chwilami tuż przed i tuż po narodzinach. Jakie by one nie były, dla Ciebie są przecież wyjątkowe i dlatego warto je tu opisać.

    Cestmoi, udawało Ci się chodzić lub pozostać aktywną przez pierwszy okres porodu? Szacun za taki wielogodzinny maraton!
    Wiesz może, czemu wykonano nacięcie krocza, jeśli dobrze zrozumiałam, to oprócz tego, dobrze zniosłaś w środku urodzenie dużego dziecka, tak?
    --
    •  
      CommentAuthorspidermanka
    • CommentTimeDec 4th 2012 zmieniony
     permalink
    Czas też i na moją relację z porodu. Rodziłam w szpitalu Św. Anny w Piasecznie.
    ____
    Od środy - 07 listopada 2012 roku od 9:00 jest z nami Marcelek. DZISIAJ MIJAJĄ 4 TYGODNIE... A oto moja relacja z porodu:
    _
    We wtorek wieczorem zgodnie z moim wczesniejszym planem wybralam sie z kolezankami oraz dziewczyną mojego brata na 20:00 do Multikina na KINO NA OBCASACH. Tego dnia grali komedie francuską pt. "Tylko nie miłość". W tym samym czasie moj mąż został wyciągniety przez mojego brata na 20:40 na mecz do pubu Lolek. Przed wyjsciem do kina nic nie zapowiadało, że to bedzie ostatni wieczór we "dwoje". Jako że był to wtorek standardowo po szkole mój starszy synek poszedł na noc do swojego ojca. Kiedy seans sie skonczył tj. około godziny 23-ej ze śmiechem głośno oznajmiłam moim kolezankom, że wszystkie zaplanowane sprawy zostały zrealizowane z czego bardzo sie cieszę. Po czym zapytałam je, jaki jest jutro dzien. Kiedy otrzymałam odpowiedź "07 listopada" jeszcze raz zapytałam "dziewczyny, czy 07 listopada to ładny dzien na poród" i wszystkie zaczęłysmy sie śmiać. Dodałam tylko, że nieco boli mnie w krzyżu i cos czuje, że "jutro" to mój dzien. Z niedowierzaniem wszystkie miały ze mnie niezły cyrk, bo ja mówiłam to na poważnie. Zostałam odwieziona przez Dorote (dziewczynę mojego brata) o 23:30 i czekając na mężunia dopakowałam sobie torbę szpitalną. Godzinę później wrócił eM wczesniej wysyłając mi smsy, jak sie czuje itp. Ja na to odpowiedziałam, że cos czuje że środa bedzie moim dniem... ;-) On stwierdził, że napewno urodzę w weekend 10-11 listopada, na co ja uparcie twierdziłam, że 7-ego listopada... Zjedlismy wspolną kolację, po czym stwierdzilismy sie szykujemy sie do łóżka, bo zrobiła sie juz prawie 1 w nocy. Zasnęłam baaardzo szybko.
    _
    Ok.3:30 obudziły mnie mocne 2 skurcze. Nie był to ten sam ból co zwykle wiec moja pierwsza myśl, czy TO JEST TO... W tym samym czasie przebudził sie Marek i stwierdził, że pewnie to jeszcze nie to, bo powinny mi najpierw odejść wody. :-)
    Po czym znów pojawiły silne bóle podbrzusza i znów silny skurcz, na który aż jęknęłam i... podarłam poszewkę od mojej długiej poduszki "rogala" hihi
    _
    3:46 - odeszły mi wody. Poczułam też okropny ból. Wtedy juz wiedziałam, że TO JEST TO...i łapiąc Marka za rękę powiedziałam "Kochanie... no to się zaczyna... A nie mówiłam, że urodzę 7-ego. ;-) Kotek… ja się boję.. Matko...tak czekałam na TEN dzień, a teraz sie tego boję. Proszę, bądź przy mnie cały czas". Marek sie do mnie uśmiechnął i pamiętam, jak powiedział: "Byłem, jestem i będę cały czas przy Tobie" po czym zaczął liczyć przerwy pomiędzy skurczami. Skurcze były nieregularne, ale ból podczas skurczu stawał sie juz na tyle bolesny, że Marek napuścił mi wody do wanny i zaproponował kąpiel. Ja jednak najpierw musiałam iść do toalety, bo złapało mnie cos w rodzaju biegunki. Nie byłam w stanie tego opanować. Ból jednak nie pozwalał mi na siedzenie na toalecie. Zdążyłam wtedy wysłać smsa do mojej przyjaciółki Asi (która od tego momentu cały czas mnie wspierała pisząc mi smsy) oraz dziewczyny mojego brata. Wtedy Marek zaproponował, że pomoże mi się przenieść do wanny. I to był trafiony pomysł! W wannie każdy skurcz był nieco lżejszy. W pewnym momencie zaczęły pojawiać sie tak mocne skurcze, że ani nie byłam w stanie wyjść z wanny ani tez powstrzymać wypróżniania się. Z tego wszystkiego zaczęły mi lecieć łzy i płacząc prosiłam Marka, aby wyszedł z łazienki w tym momencie, bo jest mi cholernie głupio i nie chce, aby na to patrzył, ze jest mi wstyd, bo podczas skurczu tego nie kontroluje, a nie mogę tez przejść do ubikacji. Po czym Marek przytulił mnie, pocałował i powiedział, że kocha mnie całą... i że to jest normalne podczas porodu. Następnie puścił bieżącą wodę do wanny i jednocześnie wypuścił korek. Było mi tak głupio, że mój mąż jest świadkiem takiej sytuacji, której chciałam uniknąć. Ale kto wiedział, że u mnie właśnie tak się zacznie poród. Marek wyczuł mój nastrój i powiedział, że lepiej iż to się stało tutaj – w domu, a nie w szpitalu, bo w domowej łazience czuję się swobodnie, natomiast w szpitalu będę już miała TAM czyściutko wiec nie będę się krępowała, że COS ze mnie wyjdzie podczas porodu. Dzięki Jego podejściu zrobiło mi się lepiej, ale hormony zaczęły buzować, bo łzy leciały mi jak grochy.
    _
    Mąż cały czas kontrolował sytuację, bo w momencie kiedy ja starałam się odpocząć w wannie on zaczął się golić (co by, jak to stwierdził Marek, pokazać się synkowi najpiękniej jak możliwe haha), wstawił wodę na herbatę i liczył przerwy pomiedzy skurczami. Czas dla mnie szybko leciał…przynajmniej w tej fazie.
    _
    3:50 kolejny skurcz i ok 4:00 kolejny , więc to już zaczęło się robić poważniejsze... Nie byłam w stanie już opanować skurczy. Skurcze wciąż były bardzo bolące...eM na moją prośbę podał mi No-spę, ale to cudowne połączenie 2 tabletek z ciepłą kąpielą nie wstrzymało skurczów, a wręcz przyśpieszyły.
    _
    2 skurcze co 7 minut, po czym kolejne już co 5 minut. Marek podjął decyzję o zadzwonieniu do naszej położnej. Decyzja: jedziemy do szpitala.
    _
    Wody mi się lały jak z kranu przy każdym kolejnym skurczu. Włożyłam sobie te duże podkłady i zaczęliśmy się zbierać. Nawet nie było czasu, aby zrobić kanapki… bo ból był już nie do zniesienia.
    _
    4:19 – skurcze co 3 minuty…
    Wychodzimy z domu. W samochodzie skurcze już co 2 minuty… Patrzę na Marka, a w jego oczach widzę przerażenie… (potem dowiedziałam się, że te jego przerażone oczy oznaczały, że bidulek zastanawiał się, jak odbierze poród w samochodzie i czym mi rozetnie spodnie, jak się okaże że zacznie wychodzić już główka hahaha Potem się z tego śmialiśmy…). O tej wczesnej porze na ulicach pustki, ale światła były włączone. Na pierwszych czerwonych Marek oznajmia, że woli nie przejeżdżać na czerwonym, aby nie spowodować wypadku, gdyby ktoś mu wyjechał. Zgadzam się z nim w 100% i zaraz potem jesteśmy już na głównej ulicy, gdzie trafia nam się „zielona fala” (dla nie wtajemniczonych – to oznacz, że na każdym skrzyżowaniu mamy zielone światła).
    _
    Ok 4:45 jesteśmy w szpitalu Św.Anny w Piasecznie. Naszej położnej jeszcze nie ma, więc dyżurująca położna wprowadza nas do sali „pomarańczowej”. Prosi o przebranie się w piżamę i położeniu na łóżku porodowym, abym móc mnie zbadać oraz podpiąć KTG. Badanie mocno nieprzyjemne… Rozwarcie ok. 4-5 cm. Leżymy i mamy podpięte ktg.
    _
    5:15 – wkoncu jest nasza położna. Rozwarcie ok 6 cm, i kolejne ktg 30 min. Połozna zadowolona z przebiegu porodu. Skurcze są dosyć bolesne, a już teraz Marek wraz z położną pomagają mi oddychać, bo z tego całego zamieszania zapomniałam „jak się oddycha”.
    _
    6:00 - coraz bardziej boli.. Skurcze są już mocno dokuczliwe. Pytanie położnej, czy chcemy znieczulenie. Po krótkiej analizie Marek namawia mnie na ZZO, a położna potwierdza, że jego decyzja jest bardzo trafiona, bo nie ma co się męczyć. Położna dzwoni po anestezjologa i stwierdza, że mam szczęście, bo dzisiaj na dyżurze przyjmuje bardzo dobry anestezjolog. Po ok.10 minutach pojawia się ten dobry anestezjolog. Pierwsza moja myśl – może i dobry, ale mógłby się choć ciut uśmiechnąć, bo minę ma taką, jakby był zły, że go obudziłam. Adrenalina i stres powoduje, że mam drgawki. Położna i anestezjolog uspakajają, że to normalne i za chwile powinno być lepiej.
    _
    6:40 - wow… jaki czad… Czuje się jak na jakiejś imprezie po kilku niezłych drinkach. Super uczucie hi hi Musimy poleżeć około 15 minut zgodnie z zaleceniami. Jest mi tak dobrze, że patrząc anestezjologowi prosto w oczy z oczami jak spaniel powtarzam kilkakrotnie, że baaaardzo mu dziękuje, i że baaaardzo mi pomógł… i jestem mu baaaardzo wdzięczna. Marek się śmiał potem, że czekał już tylko na moje wyznanie miłosne w kierunki anestezjologa, tak byłam nakręcona. Ale się tego nie doczekał.

    <span style="font-size:11px;color#333;">Treść doklejona: 05.12.12 00:58</span>
    _
    6:50 - decyzja położnej o zmianie salki porodową, która się właśnie zwolniła. Przechodzimy zatem wolniutko na salę „niebieską” - większa i z wanną. Położna proponuje Markowi kawę a mi wodę. Marek cały czas mnie przytulał. Kompletnie nie panikował. Skupił się maksymalnie na swoim zadaniu. Super mnie wspierał, a jednocześnie współpracował z położna nieco jej tez pomagając.
    _
    7:00 – mam rozwarcie na 8 cm. Położna pod ogromnym wrażeniem, a ja tylko patrze na zegar na ścianie, jak mija kolejna godzina, a za oknem robi się widno. Mam podpiętą kroplówkę, z którą chodzę sobie po pokoju, bo mi najwygodniej…
    _
    7:30 – znów piłka, oraz przy każdym skurczu staje i mocno prę. Na podłodze rozłożone mam przez położną ręczniki papierowe , aby mi było łatwiej przejść kolejny skurcz kiedy leją mi się wody . Faktycznie ten sposób jest lepszy, bo dzięki temu każdy skurcz w tej pozycji jest łagodniejszy. Wtedy przeszła mnie myśl, że skurcze są bolesne, ale do wytrzymania… wiec poród naturalny fizjologiczny nie jest taki zły… Nie wiedziałam, że może być jeszcze gorzej hihi
    _
    8:00 - rozwarcie 10 cm… PRAWDZIWY POCZĄTEK PORODU. Skurcze już tak bolesne, że nie jestem w stanie się opanować i choć obiecałam, że będę cicho to jednak nie daje rady i drę się okropnie. Położna mi pomaga i dodatkowo uspakaja, że mam krzyczeć bo to pomaga dziecku wychodzić, ale mam nie gadać. Niestety ja, jak to ja… znana gaduła… nie byłam w stanie TYLKO krzyczeć… ;-) wiec co jakiś czas oczywiście starałam się położną i Marka zachęcić do wspólnej rozmowy. Niestety pojawiają się też w moich wypowiedziach niecenzuralne słowa, za które od razu przepraszałam…
    _
    8:30 – czuję, że już nie dam rady. Położna namawia mnie na różne pozycje. Raz na leżąco na łóżku, raz na siedząco na piłce…ale jedynie pozycja stojąca pomaga mi przejść kolejny skurcz i przeć. W tym samym czasie położna masuje mi szyjkę, przyjmuje takie pozycje, abym móc mnie chwycić i pomóc wyjść maleństwu na świat.
    Decyzja położnej, aby już położyć się na łózko, by w tej pozycji już przeć. Marek mocno przyciska moją głowę do mojej klatki piersiowej przy każdym skurczu i wraz ze mną głośno oddycha. Bardzo mi to pomaga. Nigdy nie myślałam, że tak mi to pomoże. A pomyśleć, że na szkole rodzenia się z tego śmiałam… Robi się gorąco, bo główka małego raz się pojawia, a następnie się cofa i tak non stop. Położna karze mi wydłużać parcie, ale moje mięśnie w nogach i rekach nie dają rady.
    _
    8:45 – głośno oznajmiam, że „JA JUŻ NIE WYTRZYMAM I WYCHODZĘ !!!!!! Na moje stwierdzenie pada pytanie od położnej GDZIE??? Wiec informuję, że IDĘ DO DOMU, BO JA JUŻ NIE MAM SIŁY PRZEĆ I MAM JUŻ DOSYĆ.
    I tu zaczyna się już ciężka praca, a właściwie jak to określił Marek „orka” zwłaszcza dla mnie, choć położna też wykonała ciężką robotę. Starała się wycisnąć małego i nie pozwolić, aby jego główka się nie wracała. Wtedy słyszę od położnej, że jeszcze 10-15 minut i urodzę, tylko muszę mocno przeć. Położna poprosiła tez dodatkowo do pomocy 2 inne położne, które trzymały mój brzuch i uciskały małego, aby się już nie przesuwał ku górze, a raczej schodził w dół.
    _
    Nie wierzę położnej i mocno łapię ją za nadgarstek prosząc, aby mi obiecała, że do 9-ej urodzę. Z uśmiechem na twarzy potwierdza to co powiedziała wcześniej dodając, że jeszcze 3 duże skurcze i mały będzie na świecie. Wtedy zadała mi pytanie, czy zgadzam się na nacięcie bo widzi, że główka jest duża, a ja jestem tam mało elastyczna, pomimo iż ona mocno wszystko rozciąga własnymi rękami. Zgadzam się od razu, bowiem tę kwestię już z nią wcześniej uzgodniłam, że w razie konieczności nacinamy.
    _
    8:50 – położna prosi Marka, aby włożył 2 pieluchy tetrowe pod bluzkę. Wtedy już czuję, że chyba robi się poważniej, choć tak naprawdę nie wierzę w to co się dzieje. Ból jest… MASAKRYCZNY !!! Zbyt długo się to ciągnie, co odbiera mi czasem nadzieje, że kiedyś się skończy.
    _
    8:55 - nacięcie... Nawet nie bolało, tylko troszkę zaszczypało. No i prę… MATKO !!!!!!! KOSZMARNY BÓL !!!! Słyszę od położnej, że mogę dotknąć główki. Z tego ogromnego bólu odmawiam dotknięcia się w kroczu, ale nie dowierzając pytam Marka czy naprawdę już widać. On zaglądając tam co jakiś czas potwierdza, że widzi już nasze maleństwo i tak jak położna mówi, za chwile będzie ono już na świecie. Dodatkowo obydwoje, aby mnie zmotywować do mocnego parcia informują mnie, że chciałam aby moje dziecko miało włosy i ma włosy… Widzą czarną główkę. No i wtedy wzięłam się do roboty. Bolało jak CHOLERA, darłam się jakby mnie obdzierali ze skóry plus co jakiś czas mocno przeklinałam za chwile za to przepraszając…
    _
    !!!! - PUNKTUALNIE o 9:00 - poród i nasz przesłodki Marcelek wyskakuje na drugą stronę brzuszka. Waży 3540g i ma 53cm, 10 pkt Apgar. Nie słychać go, ale po wytarciu go już dochodzą do mnie jego pierwsze odgłosy. NASZ SYNEK zostaje owinięty w pieluchy, które były trzymane pod bluzką Marka i położna kładzie go na mojej klatce piersiowej.
    _
    NIE MOGĘ W TO UWIERZYĆ. Z jednej strony chce mi się płakać, ale adrenalina jest tak wielka, że nie jestem w stanie. Patrzę na Marka i w jego oczach widzę to samo. Ma załzawione oczy, ale łzy nie lecą. Nigdy go takiego nie widziałam. Przytula swoją głowę do mojej głowy, łapie swoją ogromną męską dłonią tę malutką Marcelkową rączkę i mówi do mnie „Kochanie… Mamy synka!!! W tej chwili jesteśmy połączeni naszym synkiem. Ale mamy piękne dziecko. Kurcze… mam syna !!!”
    _
    Marcelek leżał tak na mnie przez 2 godziny, a jego tatuś siedział blisko mnie wpatrując się na nasz cud co jakiś czas komentując i zachwycając się, jakie to on zrobił piękne dziecko. Sobie zrobił hahahaha i pewnie tez sobie urodził ;-)
    _
    A teraz przyszedł czas na urodzenie łożyska. W związku z tym, że miałam TAM już wszystko mocno obolałe nie miałam siły przeć. Już nawet prosiłam położną, aby mi sama TO wyjęła, bo ja już nie mam siły. Przez cały poród położna była mega miła, cierpliwa, troskliwa itp.. ale w niektórych momentach (takich jak np. teraz) kazała mi się wziąć w garść i przeć. Miała super podejście i wspaniale się rozumiałyśmy. Dla mnie była idealna. Nie krzyczała na mnie ani razu, żartowała kiedy tylko mogła, ale kiedy trzeba było stawiała mnie do pionu, aby mi pomóc.
    Łożysko urodziłam calutkie. Oczywiście moja ciekawość musiała zostać zaspokojona, wiec poprosiłam aby mi pokazała moje łożysko. Była baaaardzo mocno zaskoczona, jakie to jest wielkie. Po obejrzeniu go przez moją położną i jakaś dodatkową, która tez przyszła pod sam koniec oznajmiły, że jest całe. Oznaczało to, że nie ma konieczności łyżeczkowania. CAŁE SZCZECIE.
    _
    W tym czasie oczywiście było zszywanie. Położna spytała, czy chcę znieczulenie, tylko że wtedy będzie musiała się kilka razy wkłuć, aby je podać. Tak wiec zdecydowałam, że wolę aby już zabrała się za zszywanie, bo im szybciej tym lepiej. Nie ukrywam, że zszywanie mnie nie bolało… Okazało się, że przy tych ostatnich 3 partych skurczach pękła mi szyjka… Wiec i ją trzeba było zszywać. Ból był wielki – nie ukrywam. Ale w tej chwili, jak już mi się wszystko zagoiło po tym antybiotyku to faktycznie TEN ból już się zapomina.
    _
    Ku mojemu (miłemu) zaskoczeniu od momentu kiedy Marcel trafił na mój brzuch zaraz dopiął się do cacusia, a u mnie zaczęła się produkcja mleka. Położna była zszokowana, bo nie musiała ani mnie instruować, jak przystawiać Marcelka, ani tez małego dostawiać. Obydwoje tak się super zgraliśmy, że mały w ciągu kilku sekund zassał i mleczko zaczęło lecieć … i tak do dzisiaj. Mam po prostu rzekę pełną mleka. I oby tak dalej. W tej chwili mały w ciągu dnia śpi cudnie, tylko je i śpi, a w nocy od 12:00 do 01:30 pokazuje, jaki ma głos. ;-) Po czym od 1:30 cichnie i już do następnego dnia nie słychać, że mamy dziecko.
    _
    Obsługa w szpitalu CUDOWNA. Każdej kobiecie polecam tam rodzic, bo tak jak jest wszedzie promowane tak w szpitalu w Piasecznie faktycznie można rodzić po ludzku. Połozne są przemiłe, uprzejme. Kilka razy w ciagu dnia pytają, czy mogą w czymś pomóc. Na obchodzie kobieta jest traktowana bardzo personalnie i czuje sie wyjątkowo. Jestem pod ogromnym wrazeniem tego miejsca. Poprzedni poród 10 lat temu miałam w szpitalu na Karowej. WTedy niby miałam cc (teraz sn), ale nie wspominam porodu zbyt miło.
    _
    Starszy brat cały czas super się zachowuje, wspaniale mi pomaga np. wstawia prania, odkurza, abym się nie męczyła. A ja w nagrodę tak wszystko organizuję, aby Marcelek po kąpieli trafiał w rece do tatusia, a ja z Matinkiem spędzamy razem czas na składaniu lego, albo robieniu innych plastycznych rzeczy WSPÓLNIE.
    _
    A mój Marunio też zasłużył na ogromną pochwałę. Pomaga mi w domu, czasem nocy te 1,5 godziny siedzi z małym w drugim pokoju i przynosi mi na karmienie. Pozwala mi wyjść do kina i zostaje sam z synkiem. No wlasnie – nie pochwaliłam się, ale jak Marcel skonczył 2 tygodnie wybrałam się z babcią Lilą na film do kina. :-) I to sam tatuś nas wypchnął.
    _
    <strong>Jestem przeszczęśliwa, że mam dwoje dzieci. Spełniły się moje dwa marzenia… Mieć dwoje wspaniałych dzieci i cudownego męża… I TAK MAM :-)</strong>
    -- ___
    •  
      CommentAuthorbeagraf
    • CommentTimeDec 5th 2012
     permalink
    Rety, rycze tu jak bóbr... :-)
    -- Ona 2010, On 2013 :-)
  9.  permalink
    spidermenka normalnie zazdroszcze ci takiego brawurowego porodu i tych poloznych co przyczynily sie do tak pieknych wspomnien.twoj m. tez widac ze doslownie "rodzil z toba" 0
    piekne to az sie cieplo na sercu robi!!!!
    --
    •  
      CommentAuthormooniia
    • CommentTimeDec 5th 2012
     permalink
    to ja tez tu wkleje swoja historie choc moze nie jest ona typowa bo mialam cc, w sumie planowane
    no wiec tak
    do szpitala wsadzili mnie 18 listopada nastawiajac, ze cesarka bedzie za 2-3 dni, bo dziecko hypotroficzne, wody w granicach 4-5, wiecnie ma na co czekac. Ale po zrobieniu kilku usg i 2 x dziennie ktg ordynator stwierdził, ze nie ma co, troche poczekamy. Wiec kwitłam tam tak sobie do poniedziałku 27, kiedy to, po kilku wczesniejszych juz wersjach ustalono ostateczny termin cc na czwartek 29 listopada na godz 10 rano.
    W srode od rana czulam napinanie sie brzucha, ale niebolesne nieregularne za to dosc czeste. Po ktg o godz 17 gdzie te napinania nie przekraczały 25% lekarz dyzurny ( robił mi juz wczesniej dwie cesarki) stwierdził , ze z takim ktg to ja jeszcze bym do terminu dotrwała, ze wszystko super zapis tetna idealny itd itp. Zaliczyłam wizyte anestezjologa internisty okulisty i ok 21 zgasiłam swiatło i uwalilam sie z laptopem ogladac „przyjacioł”. W pewnym momencie zasmiałam sie i poczułam, ze cos poleciało, poszłam do toalety nic sie nie działo wiec smiałam sie sama z siebie ze stara jestem i moczu nie trzymam ciazowo. Po jakiejs godz usnełam spokojnie, brzuch cały czas sie spinał czasem zabolał miesiaczkowo czasem w kzyzu ale nic szczegolnego. Ok 24 do kolezanki przyszła połozna zmienic jej strzykawke w pompie infuzyjnej. Obudziałam sie i pomyslałam pójde do toalety to spokojnie dospie do rana. Wstałam i po drodze czułam , ze cos leci, takie uczucie jak spory okres, wysikałam sie ale to dalej leci – i tu wpadłam na pomysł, ze to moze wody ;) Doczłapałam sie do połoznych juz w mokrej pizamie i mówie ze cos ze mnie leci, zawołała lekarza ten mnie na fotel i mówi – pani Moniko jaja sobie pani robi tu jest ponad 5 cm rozwarcia pani juz musi rodzic od dłuzszego czasu i do rana to by nam tu pani urodziła - moja mina bezcenna. W czasie badania chlusneły wody juz konkretnie. Jesli to była ilosc z małowodzia i to sporego to nawet nie chce myslec ile ich jest w wielowodziu hehe. No i szybka decyzja cc na cito – bali sie ze blizny podwóch cc nie wytrzymaja i macica peknie przy naturalnym porodzie.
    Znieczulenie miałam podpajeczynówkowe. zabieg sam w sobie trudny, lekarz wiedzacy, ze sama bywam na sali operacyjnej zartował ze mna ze nie musi sie ograniczac i kurwami rzucał na lewo i prawo. Miałam pełno zrostów musieli oddzielac macice od otrzewnej, pecherz od macicy itp, wiec najpier długo długo grzebali, naprawiali a potem dopiero wyciagali mała. zaczeła sie drzec od razu, przyłozyli ja do mnie taka jeszcze szaro sina mokra w mazi płodowej z pepowina na jakas minute a potem zabrali na mierzenie wazenie itd. Urodziła sie z waga 2710, 50cm, 10 pkt, 29.11.2012 o godz 0.55. Jak mi ja pokazali po tych zabiegach była juz rózowa jak prosiak ;) Dostała od mamy buziaka i pojechala z tata na sale obserwacyjna.
    lezałam na płasko do godz 13, w miedzyczasie Michał przywiózł mi ja 2 razy na proby karmienia i na przytulanie. Ok 13 przyszła rehabilitantka , rozruszała mnie i postawiła na nogi, kazała powoli chodzic i sie oswajac z pozycja pionowa i poszła a ja w te pedy na obserwacyjna po mała i juz jej nie oddałam, została ze mna juz na stałe - super mobilizacja do nieuzalania sie nad soba . ;)
    W pierwszej dobie straciła 200 gram, ale potem juz odbijała i wyszłysmy po 3 dobach z waga 2540, z zółtaczka do obserwacji, za dwa tygodnie mamy wyznaczona wizyte w poradni neonatologicznej bo zakwalifikowali ja jako wczesniaka ( urodziła sie dokładnie 36,6tc czyli zabrakło jej 1 dnia do donoszonej ciazy). w szpitalu przeszła cała mase badan lacznie z usg głowki i brzuszka – wszystko jest ok
    jest cudna narazie je i spi, cyca ciagnie pieknie tfutfu oby tak dalej

    jeszcze zapomniałam dodac, ze na sale operacyjna wjechałam z telefonem bo przeciez musiałam meza powiadomic ;) – mina lekarza – bezcenna, ale suma sumarum telefon został ze mna, pewnie był jałowy hehe. Michał zdazył na etap kiedy mała juz była zawijana, ubierana itd
    Tym wydarzeniem koncze swoja przygode z porodami i ciazami. Nie było łatwo, to okres w moim zyciu który zawsze był dosc trudny i wymagał wiele poswiecen z mojej strony i ze strony Michała, ale warto było :) i troche mi smutno, ze to juz zamkniety rozdział - mimo wszystko :) teraz czekam na wnuki ;)
    -- mama piątki :)
    •  
      CommentAuthorgolaa
    • CommentTimeDec 5th 2012
     permalink
    Cudowne te Wasze historie :wink: Rozczulam się niesamowicie i czekam na moja kolej:wink:
    --
    •  
      CommentAuthoraravls
    • CommentTimeDec 5th 2012
     permalink
    Spidermanka, mooniia, piękne historie, dziękuję Wam za cudowny poranek.
    Spidi, Twoją czytałam z komórki jeszcze w łóżku, mąż zajrzał mi przez ramię i najpierw szyderczo skomentował: "Powiem Ci, jak to się skończy, ona urodzi!", ale potem i jego wciągnęło i przyssał się do ekranu.
    Mooniia, cudownie, że mimo zaplanowanej cc udało Ci się w sumie urodzić w momencie, kiedy córa miała na to ochotę i Twój poród zaczął się naturalnie. Piękny opis!
    --
  10.  permalink
    Cudne opisy:-)
    Mooniia wspaniale opisałaś swój poród i że przeszłaś go jednak w taki magiczny sposób mimo i ż zaplanowano cc. Dodałaś mi otuchy przed prawdopodobnie moją drugą cc.:bigsmile:
    --
    •  
      CommentAuthorazniee
    • CommentTimeDec 5th 2012 zmieniony
     permalink
    Spidermanka, minęłyśmy się o kilka dni (wyszłam w niedzielę 4.11 :wink:) i rodziłyśmy w tej samej sali :wink: Cieszę się, że też jesteś zadowolona :smile:
    Medal dla męża za postawę :smile:

    Polecam znieczulenie do zszywania, ja nic nie czułam- w sumie to położna mnie w ogóle nie pytała czy znieczulać, po prostu to zrobiła. Nie wiem jak bym to wytrzymała, bo strasznie długo trwało, mimo, że u mnie szyjka była cała.
    --
    •  
      CommentAuthorAnula85
    • CommentTimeDec 5th 2012
     permalink
    Spidermanka dzięki zryczałam się jak głupia :)
    Chyba porób monii przeczytam wieczorem bo nie mogę się otrząsnąć po opisie Spidi.
    --
    • CommentAuthorcestmoi89
    • CommentTimeDec 5th 2012 zmieniony
     permalink
    aravls coś mi mówiło, że muszę chodzić. To było jedyne wyjście, aby poradzić sobie z bólem. Miałam dwie godzinne przerwy w chodzeniu na ktg :wink: i lubię sobie pomyśleć, że wszystkie interwencje miały jakieś medyczne uzasadnienie...

    Basiu, czekamy na Twój opis.

    Miło tak powspominać :wink:
    --
    •  
      CommentAuthorkuleczka_69
    • CommentTimeDec 5th 2012 zmieniony
     permalink
    cestmoi89 wwidze, ze tez mialas kawal babeczki do wyciskania :) moj synek po urodzeniu wazyl 4450 gram, 58 cm a obwod glowki mial 35 cm :) tyle, ze ja poszlam do szpitalu ze skierowaniem na cc, bo lekarz bal sie dystocji barkowej, poniewaz u niego na usg wyszlo, ze obwod brzuszka jest wiekszy o 5 cm od glowki. A po porodzie okazalo sie, ze to tylko 2 cm roznicy. Spidi poryczalam sie, Monia, mimo, iz bylo to planowane CC, to tez chwila magiczna :)
    --
    •  
      CommentAuthorkasiek80
    • CommentTimeDec 5th 2012
     permalink
    super opisy :bigsmile:

    spidermanka się uśmiałam i uryczałam :smile: ależ cudnie że Marcelek już z Wami :bigsmile:
    --
    •  
      CommentAuthorbari_87
    • CommentTimeDec 5th 2012 zmieniony
     permalink
    29/11/2012 ok godz. 11 wpadła ciotka eMa i już od drzwi zresztą jak co dzień krzyczy "i co, co i co bierze cię już coś" przeszło mi przez myśl "tak cholera" ale grzecznie odpowiedziałam nie. O 12 teściówka zawołała na kawę (mam do niej 12 schodów) wyszłam, usiadłam na ławie coś mnie ukłuło w plecach, ale nie przywiązałam do tego uwagi, za 20 minut powtórzyło się mocniej...myśli w głowie tysiące czyżby to już...nie, to niemożliwe żeby od tak. Zeszłam na dół włączyłam forum nieśmiało napisałam, że coś się zaczyna dziać i poczułam mokro w gaciach, poleciałam do łazienki dużo białego kremowego śluzu. Wróciłam do kompa, znowu mokro, wkładka zielona, strasznie się wystraszyłam, w międzyczasie pościeliłam łóżeczko i wtedy poleciało po nogach, zobaczyłam na wkładce czop-przeźroczysta zielona galareta (przepraszam). Wołam do teściowej, że jedziemy, a ona nie jeszcze nie (myślała, że do krawcowej), ja:wody mi odeszły,, ona:cooo, wody, wody, a wody już się ubieram. Z domu wyjechałyśmy o 13:30, w szpitalu byłyśmy o 14. Oddział pełny, ani jednego łóżka, ale dzięki znajomości udało się załatwić. Formalności, przebieranie, wywiad z lekarką, badanie-szyjka zgładzona, 4 cm rozwarcia, główka u ujścia, wyczuwalny pęcherz płodowy. Idę ulokować się na blok porodowy, biorą mnie na ktg (idealne), usg mały 3200 i wszystko w porządku. W międzyczasie pojawiały się bóle krzyżowe. Położna zaprowadziła mnie na salę do porodów rodzinnych, mąż mi nie towarzyszył tylko teściowa stanęła na wysokości zadania hehe. Rozwarcie nie postępowało, ktg nadal super. Została oddelegowana na korytarz do podreptania, bóle krzyżowe nasiliły się okrutnie, łamały w pół. Wracam na sale, tętno maluszka w porządku, lekarka decyduje o podłączeniu kroplówki. Poprosiłam wcześniej o lewatywę, o 17 podłączono kroplówkę, która bardzo wzmocniła bóle krzyżowe. Skakałam na piłce, w końcu trafiłam do wanny, zgaszono światło, włączona muzyka, zapalone świeczki, pomogło ale tylko na chwilę, puls malucha cały czas idealny. O 18 pojawiły się skurcze, które nakładały się z krzyżowymi. Na skurczu krzyczałam, że nie dam rady, że mam dość. W chwili spokoju, że inne dały radę to ja też, że z każdym skurczem jestem coraz bliżej poznania syneczka. Skakałam na piłce, teściowa masowała mi krzyże, później klęczałam przy łóżku kiedy poczułam, że muszę przeć. rozwarcie 8-9 cm. Położne krzyczały, że mi nie wolno, że mam na skurczu oddychać, nie było łatwo ale się starałam. Mówię, że dłużej nie wytrzymam, padła decyzja rodzimy. Zmieniałam pozycję z 5 razy, parłam ale było ciężko, mały zaczął się przekręcać w sposób nie właściwy, wyparłam 1/3 główki i dalej nie chciało iść, położna nacięła mnie, włożyła palce i kazała się skupić na wypchaniu jej palców. Pojawiła się główka, później jeszcze dwa parte i wystrzelił jak z procy, była 19:40 cały ból minął.
    I tu zaczyna się mój horror...leżał na dłoniach położnej bezwładny i siny, miał szeroko otwarte zimne oczy, nie wydał z siebie żadnego odgłosu, zabrali go na bok. Krzyczałam co z nim, ale nikt mi nie odpowiedział, panowała nerwowa atmosfera. Widziałam jak coś z nim robią, coś do buzi przykładają, ale był za daleko. Płakałam. Łożysko nie chciało się odkleić, w końcu i ono wyszło, było w kiepskim stanie. W końcu usłyszałam delikatne kwilenie, poczułam niesamowitą ulgę. Dostałam go na 3 sekundy i zabrali go. Lekarka założyła mi 3 szwy i musiała wykonać łyżeczkowanie, ale nic nie czułam i nic nie słyszałam co do mnie mówią, odleciałam. Trafiłam na salę na bloku, nie mogłam iść do małego, a mąż nie mógł do mnie wejść. Teściowa mi załatwiła, że mnie wywiezie na korytarz do męża. Powiedział mi, że jest śliczny. Zobaczyłam go dopiero na następny dzień w południe, wyglądał w inkubatorze jakby był na wczasach, taki spokojny cały czas spał. Nie miałam mleka, a tak bardzo chciałam, żeby dostawał moje, chyba się przez ten stres zablokowałam i przez "pomocny" personel.
    Nikt tak właściwie nie wie co się stało. Wszystkie badania dwukrotnie w granicach normy. Nie znaleziono w nich przyczyny zielonych wód. Mały urodził się w zamartwicy, nie oddychał, brak napięcia mięśniowego, siny tylko z akcją malutkiego serduszka, które bardzo chciało bić dla mamusi. Mamy jeszcze obustronne krwawienie I stopnia w czaszce, które musimy skontrolować za miesiąc, ale według pani dr powinno się wchłonąć.
    I faza porodu 1h35 min, II faza 10 minut.
    Teraz już tylko będzie lepiej :heartbounce:
    --
    •  
      CommentAuthormooniia
    • CommentTimeDec 5th 2012
     permalink
    bari.... bedzie dobrze Kacperek juz pokazał , ze jest uparty i wbrew pozorom silny facet i nie da sobie w kasze dmuchac :hugging:
    -- mama piątki :)
    •  
      CommentAuthorlapa
    • CommentTimeDec 5th 2012
     permalink
    bari, poród błyskawiczny ale domyślam się co musiałaś czuć po porodzie! Jesteście oboje dzielni i z Kacperekiem z pewnością będzie wszystko w porządku. A co do zielonych wód, to czy to nie jest tak że wody robią się zielone kiedy układ trawienno-wydalniczy maluszka jest już dojrzały i zaczyna funkcjonować?
    --
Chcesz dodać komentarz? Zarejestruj się lub zaloguj.
Nie chcesz rejestrować konta? Dyskutuj w kategoriach Pytanie / Odpowiedź i Dział dla początkujących.