Witam wszystkich serdecznie!!!! Założyłam taki temat ponieważ nie znalazłam w żadnym innym wątku waszych przemyśleń odnośnie wpływu psychiki na problem z zajściem w ciążę. Właściwie skłonił mnie chyba najbardziej artykuł który przeczytałam jakiś czas temu w gazecie " Claudia" pt. " Głowa nie pozwala mi zajść w ciążę". Ostanio po ponad roku prób zmieniło się moje podejście do planowania ciąży, zastanawia mnie czy to co wszyscy mówią " za bardzo się przejmujesz"....."za bardzo chcesz".........." jak nie będziesz chciała to napewno się uda"........ma jakieś przełożenie na realia??? czy jeśli przestanie się traktować zajście w ciążę jak zakupy w supermarkecie, czyli mam ochotę na czekoladę to ją sobie kupię, faktycznie można zwiększyć szanse że się uda??? czy cały stres związany z obserwacjami, skłanianiem mężczyzny do sexu bo właśnie są "te" dni, nerwówką czy owulacja była już czy może za 5h, dramatycznym spoglądaniem na termometr pod koniec fl, gorączkowym sprawdzaniem co godzinę czy nie przyszła tak znienawidzona @, nie powoduje tzw, blokady psychicznej???? dla lepszego zobrazowania wklejam cyctaty z w/w artykułu które mnie skłoniły do refeleksji:p jestem bardzo ciekawa jakie jest wasze zdanie i jakie macie obserwacje w życiu:))) pozdrawiam
Agnieszka, 34 lata Po latach bezowocnego leczenia zdecydowała się na adopcję. I gdy przestała obsesyjnie myśleć o ciąży… zaraz w nią zaszła Jeszcze nie widać, że Agnieszka jest w ciąży. To dopiero czwarty miesiąc. Poza tym szczupła, wygląda jak nastolatka, z kucykiem i lekko odsłoniętym brzuchem. Wcale nie je za dwoje, ale zawsze zostawia sobie miejsce na ciastko, babeczkę z owocami. – Mam wiele pasji. Nurkuję, chodzę po górach, uwielbiam wycieczki rowerowe, ale już wiem, że najwięcej radości sprawia mi macierzyństwo – wyznaje Agnieszka. Ma adoptowaną córeczkę, a teraz oczekuje na swoje biologiczne dziecko. Jest szczęśliwa. Częstuje zieloną herbatą i opowiada swą historię. – Miałam problemy z zajściem w ciążę. Pięć lat walczyliśmy z mężem o dziecko. Leczyłam się w kilku znanych klinikach. Okazało się, że mam niedrożny jeden jajowód. Lekarze podejrzewali, że to efekt zapalenia przydatków, które przeszłam w klasie maturalnej. Potem wykryto także polipy. Konieczne było operacyjne ich usunięcie i kuracja hormonalna. To trwało, a ja marzyłam o dziecku. Bałam się, że nie wyzdrowieję. Zastanawiałam się, co będzie – wspomina. Była w siódmym niebie, gdy podczas kolejnej wizyty u ginekologa usłyszała: „ Wszystko jest już w porządku. Nic tylko zachodzić i rodzić”. – Razem z mężem przystąpiliśmy więc do działania – śmieje się. – Ale w mojej głowie było masę obaw, czy nam się uda. Przez następne trzy lata Aga i jej mąż mieli tylko jeden cel: spłodzić potomka. – Stres był tak wielki, że nic nam z tych planów nie wychodziło. Im bardziej się staraliśmy, tym bardziej spinaliśmy się psychicznie. To było błędne koło. Na dodatek na nasze napięcie nałożyły się przytyki znajomych i rodziny. Ileż to razy słyszałam: „Może potrzebujecie instrukcji, jak to się robi?”, albo: „Będę u was kiedyś chrzciny?”. To raniło do żywego – mówi Aga. Po każdym zbliżeniu modliła się, by tym razem okres nie nadszedł. Gdy się pojawiał, wpadała w histerię. – Czułam, że uchodzi ze mnie energia. Lekarz zapewniał, że jestem zdrowa, a ja traciłam nadzieję na ciążę. Z tej psychicznej matni wyrwał ją po prostu przypadek: firma, w której pracowała Agnieszka, objęła opieką dom małego dziecka. – Odwiedzałam maluchy najpierw z obowiązku, a potem z miłości. Moje serce zabiło do czteromiesięcznej wówczas, uroczej Justynki. Karmiłam ją, przewijałam, myłam, tuliłam. I z każdym dniem byłam coraz badziej pewna, że chcę ją zaadoptować – opowiada Aga. Dopięła swego. Została mamą Justyny. – Dopiero wtedy poczułam, że zaczynam żyć naprawdę – mówi. – Przestałam myśleć o zajściu w ciążę, już nie miałam tego ciśnienia. A seks? Znów stał się radością, nie tylko aktem zapłodnienia. I wtedy, zupełnie nieoczekiwanie, bez żadnych starań, okazało się, że nasza córeczka będzie miała braciszka.
Olga@: Przez kilkanaście miesięcy nie mogłam zajść w ciążę. Wariowałam od obsesyjnych myśli o dziecku. W końcu stwierdziłam: „Trudno, co ma być, to będzie”. Miesiąc później już byłam w ciąży. Klaudia, 33 lata Starała się o dziecko, ale panicznie bała się utraty pracy. Stres ją paraliżował – W moim dziale pracowały prawie same młode dziewczyny. Potencjalne przyszłe matki. Na każdym planowaniu słyszałyśmy od szefa: „Chcecie tu dalej pracować? To nie myślcie o pieluchach” – opowiada Klaudia, menedżer w zagranicznej spółce. – Zależało mi na pozostaniu w firmie, bo nieźle zarabiałam i miałam szansę na awans. Brałam więc tabletki antykoncepcyjne, a pytania mamy, kiedy zostanie babcią, zbywałam śmiechem – mówi. – Co było dalej? Lata leciały, koleżanki ze studiów rodziły dzieci, a ja od rana do wieczora siedziałam w pracy. Trochę czasu minęło, zanim dotarło do mnie, że to błąd. Pojawiła się myśl, że jeśli teraz nie zdecyduję się na macierzyństwo, potem może być za późno – dodaje. W trzydzieste urodziny podjęła decyzję: „Wolę stracić pracę niż szansę na dziecko”. Odstawiła pigułki, zaczęła wyliczać dni płodne. Mąż był szczęśliwy, bo pragnął dziecka. – A ja? Zachowywałam się, jakbym miała rozdwojenie jaźni. Raz chciałam, żeby nam się udało, innym razem panikowałam, że wylecę z pracy. Myślę, że te rozterki i lęki podświadomie mnie blokowały, bo mimo starań (i dobrego zdrowia) długo nie mogłam zajść w ciążę. Jakby mi ktoś wbił do głowy kod: „Dzieci zabronione!”. Udało mi się wymazać go z pamięci dopiero wtedy, gdy zmieniłam pracę.
Barbara, 37 lat Radości macierzyństwa zaznała dzięki pomocy psychologa – Syn jest akurat na wycieczce, ale pokażę pani jego zdjęcie – wita mnie Barbara, właścicielka małej cukierni. Fotografia Bartka stoi w salonie na kominku: okularnik, z rakietą tenisową w ręce. – Nie chcę nawet myśleć, że mogło go wcale nie być – mówi. Po ślubie przez trzy lata nie mogła zajść w ciążę. Powód? Podczas owulacji jej organizm wytwarzał śluz, który… zabijał plemniki, zanim dotarły do celu. – Leczyłam się, problem jednak nie znikał, a ja coraz bardziej zapadałam się w sobie – wspomina. Mąż namówił ją na wizytę u psychologa. – Do dziś codziennie mu za to dziękuję – podkreśla. W gabinecie terapeuty usłyszała, że przyczyna jej problemów może tkwić w dzieciństwie. Była zaskoczona. Co ma rodzinny dom do ciąży? Okazało się, że miał, i to wiele. – Mój ojciec lubił wódkę, a po niej urządzał awantury. Nienawidziłam go za to – opowiada. Nie miała pojęcia, że negatywne emocje podświadomie przenosiła na innych mężczyzn. Nawet tych jeszcze nienarodzonych. – Gdy myślałam, że mogę mieć chłopca, wpadałam w panikę. Może dlatego moje ciało pragnęło mi pomóc? – zastanawia się. Na spotkaniach z terapeutą (oczywiście leczenia u ginekologa nie przerwała) uczyła się, jak żyć bez nienawiści. Przyszedł moment, gdy stwierdziła: „Jestem wolna”. – Po zakończeniu terapii zrobiłam badanie śluzu. Wynik? Wszystko wróciło do normy.
Jacek, 33 lata Męskość płatała mu figle. Zbyt stresował się tym, że musiał być w pełnej gotowości – Nie namówiłabyś mnie na takie zwierzenia. Ale pomyślałem: może będzie z nich pożytek? Niech kobiety się dowiedzą, że faceci także mogą bać się ciąży – mówi Jacek, grafik, dzisiaj szczęśliwy ojciec rocznego Stasia. – U mnie blokada pojawiła się, gdy zacząłem się czuć jak byk rozpłodowy. Żona przysyłała mi SMS-y do pracy: „Uwaga! Dziś mamy dni płodne. Nie zawiedź!”. I tylko wtedy zgadzała się na seks. W zwykłe dni słyszałem: „Żartujesz? Jedno zbliżenie na tydzień. Wtedy plemniki są silniejsze”. Taka jazda trwała kilkanaście miesięcy, a efektów nie było. W końcu tak się stresowałem, że męskość odmawiała posłuszeństwa akurat wtedy, gdy Anka miała owulację. Zaczęliśmy się kłócić, obwiniać. Stwierdziłem: „Dosyć”. Od tej pory kochaliśmy się tylko spontanicznie. Pomogło!
Vika@: Spinałam się bardzo przez wiele miesięcy, by „zaskoczyć”. Chciałam wykorzystać to, że mam dobre warunki w pracy. Miesiąc po tym, jak te warunki się skończyły, udało się:) Jestem w 38. tygodniu, odliczam dni do spotkania z moim skarbem.
Lidia, 28 lat Zaszła w ciążę, gdy przestała o niej myśleć Na spotkanie przychodzi z trzyletnią córeczką, prawdziwą ślicznotką: rude loki, chabrowe oczy i dołeczki w policzkach. – Żywy dowód, że każdą blokadę, nawet psychiczną, można pokonać – żartuje Lidia, tuląc córeczkę. Opowiada: – Moja historia w skrócie przedstawia się tak: niby wszystko było OK, ale zajść w ciążę nie mogłam. Mąż, przebadany od a do zet, też był zdrowy. Tylko z tych dwóch okazów zdrowia nie chciało powstać upragnione nowe życie. Z każdym miesiącem, potem rokiem narastał w nas gniew i rozpacz. I obsesja: chcemy mieć dziecko! Wybraliśmy już imiona, mieliśmy upatrzone łóżeczko. Po pracy, zamiast wracać do domu, wchodziłam do sklepów z zabawkami. Kupowałam grzechotki, które potem chowałam w szafie. Miałam ich chyba ze sto – wspomina Lidia. Codzienność? – Rytm naszego życia wyznaczał mój cykl. Mierzyłam temperaturę, badałam ślinę, a z apteki wykupiłam wszystkie testy owulacyjne. Żyłam nadzieją, że tym razem się uda. Niestety. Każdy kolejny okres witałam łzami. Unikałam kontaktu z koleżankami, które były w ciąży albo już miały dzieci. Nawet do siostry przestałam jeździć, bo widok jej bliźniaków doprowadzał mnie do szału. Tak samo jak rady ginekologa: „Trzeba się wyluzować, a wszystko będzie OK” – wyznaje. Zaszła w ciążę, gdy stan zdrowia jej chorej mamy gwałtownie się pogorszył. – Świadomość, że może umrzeć, wyparła inne myśli. Nie miałam czasu rozpamiętywać swojego nieszczęścia ani myśleć o dniach płodnych. Może tego potrzebowało moje ciało? Bo wszystko zadziałało jak trzeba. A mama? Wyzdrowiała!
Elżbieta, 36 lat Dziecko to nie pizza, nie da się go zamówić na czas. Została mamą, gdy się z tym pogodziła – Moje życie? To był plan do wykonania, realizowany krok po kroku. Nigdy nie zdarzały się odstępstwa od niego – twierdzi Elżbieta, szefowa kancelarii prawniczej. Elegancka garsonka, markowy zegarek i absolutna szczerość. – Najpierw studia, potem świetna posada, odpowiedni mąż i wspólne dorabianie się. Oczywiście, dziecko także znalazło się na liście. Naiwnie myślałam, że zaproszę je do swojego życia tak, jak się zamawia pizzę. Na czas. Odpowiedni dla mnie. Tylko że człowiek nie może wszystkiego zaplanować… – zauważa dzisiaj z pokorą. Pamięta dokładnie: cztery lata temu w sylwestrową noc zrobiła bilans: „Wszystko już mam, pora na dziecko”. Odstawiła tabletki antykoncepcyjne, zaczęła łykać kwas foliowy i celować w dni płodne. – Pierwszy cykl i pudło. Kolejne, i też nic. Dwa lata prób. Czy byłam zrozpaczona? Raczej wściekła. Widok kobiet z wózkami wyprowadzał mnie z równowagi. Tak samo jak gadanie lekarzy, że powinnam uzbroić się w cierpliwość. Słyszałam, że jestem zdrowa, więc to może być jedynie silny stres z powodu wielkiego „chcenia”. Nie takich rad oczekiwałam. Chciałam przepisu na dziecko – oświadcza. Długo nie mogła uporać się z myślą, że natura ma gdzieś jej plany. – Byłam głupia. Macierzyństwo traktowałam nie emocjonalnie, lecz jak plan do zrealizowania. Chyba dlatego natura dała mi kopniaka – opowiada. Walczyła z nią jeszcze przez kilkanaście miesięcy, a potem, choć to nie w jej stylu, poddała się. – Skorygowałam swój plan. Wyrzuciłam z głowy myślenie o macierzyństwie. Znalazłam nowy cel: podróże. Zwiedziłam Europę, szykowałam się na podbój Ameryki. Nic z tego jednak nie wyszło. Zaszłam w ciążę. Nie myślałam, że będę taka szczęśliwa.
Iza@: Najlepszy sposób na wyluzowanie się to praca. Wiem coś o tym. Jestem nauczycielką. Zaczęliśmy myśleć o dziecku w maju, bo zaraz wakacje i dużo czasu na seks. Nadszedł wrzesień: wywiadówki, sprawdzanie zeszytów, a między obowiązkami szybkie numerki. I co? Będę mamą!
*AniuM* czytałam ale zależało mi bardziej na tym aby dziewczyny, które też martwią się czy z nimi wszystko OK przeczytały te przykłady:p dziękuję jednak za uwagę:)
Jak mi ktos jeszcze kiedys powie, ze mam sie wyluzowac to go po prostu jadem smierdzacym opluje. A te artykuly sa po prostu zalosne. Wiekszosc weteranek nie moze zafasolkowac ze wzgledow zdrowotnych. Czy od niemyslenia nagle wyzdrowieja?!
Skarbie, a to co piszesz o weterankach to już zupełnie inna sprawa. Chodzi pewnie o takie małżeństwa, w krórych wszystko wg mozliwości obecnej medycyny jest OK, a jednak nie dochodzi do poczęcia upragnionego dziecka. Przyznaję, sposób przedstawiania sprawy jest szalenie istotny. Jestem zdania, ze należy przedstawiać to w taki sposób, żeby nie dobijać już i tak wystarczająco przygnębionych osób. Okazuje sie, że psychika ma wpływ na powstawanie wielu chorób, jak o tym czytalam, to sama nie mogłam w to uwierzyć. Organizm ludzki jest całością psycho- neuro- immuno-endokrynną. Psychoneuroimmunologia - to dyscyplina zajmująca się badaniem powiązanego ze sobą funcjonowania organów i gruczołów, które regulują nasze zachowanie i równowagę psychiczną. /Zainteresowanym polecam "Ciało a stres" Gabor Mate/ Jeśli mówię, o czynniku psychicznym w powstawaniu chorób, to chcę dać osobie nadzieję, a nie ją jeszcze tym dodatkowo dobić. Trzeba to robić umiejętnie, nie jest to łatwe. Pozdrawiam.
Śp. Fijałkowski w swojej książce "O miesiączkowaniu i jego zaburzeniach" pisze o nagłych krwawieniach wywołanych silnym stresem lub o zatrzymaniu krwawienia spowodowanym długotrwałą presją psychiczną. Akurat zaburzenia krwawienia łatwiej jest zauważyć. Zaburzenia jajeczkowania trudniej, ale można wyciągnąć podobny wniosek. I oczywiście tak jak napisała Emjana, nie chodzi o bagatelizowanie problemów, tylko o pokazanie sytuacji jak psychika wpływa na sferę fizyczną.
skarbie nie zakładam że te artykuły dotyczą każdej staraczkę, przecież wiem, że większośc z nas ma problemy ze zdrowiem, ale są też takie pary u których niby wszystko jest OK a i tak się nie udaje i w zasadzie do takich dziewczyn kierowałam ten temat,oczywiście jeśli isnieją jakieś przeszkody natury zdrowotnej to naturalnym faktem jest że trzeba je najpierw pokonać. Ale chyba sama przyznasz, że te wszystkie informacje zawarte tutaj jak i przykłady, które napewno nie jeden dobrze chcący człowiek ci przytoczył o podobnej treści, są conajmniej zastanawiające i wg mnie bardzo ciekawe, ale oczywiście nie wszyscy muszą tak sądzić:p
Wszystko co napisalas, jest prawda. Tylko, ze z tych przykladow i opowiesci, ktore kazda z nas zna z zycia - nic nie wynika. Diagnoza lekarska 'niech sie pani wyluzuje' jest genialna. Tylko jakos nikt nie wpadl jeszcze na pomysl 'jak' to zrobic. Stad moja zlosc na 'genialne' artykuly. Bo po takiej lekturze w babskiej gazecie co druga 'madra' opowiada te same historie. Pisze sie odkrywcze artykuly o 5% kobiet, ktorym 'luz' dal upragniona ciaze (co oczywiscie jest niesprawdzalne, bo jak?!). Pozostaje jeszcze 95%, o ktorych nie pisze nikt. Bo nie pasuja do genialnej recepty na dziecko: daj sobie luz.
ja też nie bardzo wierze w te całe blokady - przecież każda kobieta nawet jeśli już prawie całkiem straciła nadzieje to gdzieś tam w środku liczy że się uda - ale jednak choćby nie wiem jaką była optymistką nie wyleczy się z endometriozy, zaburzeń hormonalnych itp ot tak
Lily zgadzam sie z toba ja postanowilam pojsc za przykladem i ''wyluzowac'' bo wtedy nam sie uda ,przestalam brac te cholerne tabletki , mniej myslec i co - i nicccc nam nie wyszlo,trzeba jak karze lekarz lykac tableteczki i duzo bara ,bara
zerknijcie proszę do książki, o której pisałam, dużo wyjaśnia... Trudno dać jedną receptę, bo takowej nie ma. A wyluzować - fajnie by było, tylko jak?????? - tu jest pies pogrzebany. Bo gdybyśmy wiedziały jak, to byśmy sie nie zamartwiały, nie stresowały, tylko chłonęły to życie pęłną piersią i cieszyły się. Coś sie takiego zdarzyło, że nie wiemy dlaczego sie stresujemy i że w ogóle stresujemy się. Tak skrzętnie to kryjemy przed innymi i sobą!!! Ale nie dajmy sobie wmówić, ze to jest nasza wina!, że to czyjakolwiek jest wina!!! Tak się wydarzyło i trzeba dla swojego dobra to zmieniać, bo zmienić sie da. Mi pomaga w tym wiara. Według mojej wiary dziecko to dar, nie nagroda czy kara!!!! Tylko dar. Albo aż DAR!!! Pozdrawiam
To oczywiste, że nie da się postanowić sobie: "wyluzuję się". To bzdura. Ale czasem przychodzą sytuacje, które odwracają naszą uwagę. Na jakiś czas pochłaniają tak bardzo, że przestajemy się podświadomie zajmować tylko problemem niespełnionego pragnienia dziecka. Nie wypowiadałabym się na temat wcale, gdybym sama tego nie doświadczyła, kiedy przed ponad pół roku nie udało nam się zrealizować marzenia o drugim dziecku. Wydarzyło się coś, co całkowicie mnie pochłonęło. Kontakt z bliską osobą, której nie widziałam kilka lat ze względu na ówczesne uwarunkowania polityczne. I wtedy wystarczył jeden raz w całym cyklu, na drugi dzień mąż wyjechał, a kiedy wrócił już mogłam mu powiedzieć o pewności, że synek w drodze. Całym sercem podpisuję się pod wypowiedzią Emjany: dziecko to dar, a nie należność.
dholubecka zgadzam się calkowicie z tobą, mi też się wydaje, że w przypadku, gdy nie ma przeszkód zdrowotnych w zajściu w ciążę duży wpływ mogą mieć włąsnie zdarzenia nie związane z myśleniem o macierzyństwie:p
czesc dziewczyny ja juz 2 latka ze staraniem o drugie dziecko i nadal nic ,wiec postanowilam sie zapisac na silownie przestane myslec o dzidzi pobiegam troche na biezni zmeczona wroce do domku szybki numerek z mezulkiem i mam nadzieje ze sie troche odstresuje i moze ,moze.........
Marto te artykuły moim zdaniem są świetne, bardzo żałuje że nie mogę znaleźć swoich gazetek w których tez miałam wiele podobnych sytuacji. Przy niektórych nawet łezka w oku sie zakręciła ... Ja sama staram sie myślec pozytywnie i odblokować, zwłaszcza po rozmowie z moim wujkiem który jest ginekologiem. Też wcześniej bardzo denerwowałam się że nie będę może mogła mieć dzieci, ale on przeanalizował wszystkie moje badani i stwierdził że wszystko jest ok, teraz uczę się wierzyć że wszystko będzie ok, bo przecież inaczej być nie może.
alena23 ja teraz postanowiłam dociągnąć ten cykl do końca pojadę do kliniki w Poznaniu z czystej ciekawości a od nowego rokuprzechodzę na rygorystyczną dietę aby zgubić wszystkie kilogramy, które nabrałam dzięki hormonkom, i niech się dzieje wola Boga, jestem już przemęczona staraniami i chyba czas zacząć myśleć o sobie:):)
Marta_1982 ! masz rację podzielam ja to samo mam zamiar zrobić.Też przytyłam dzięki hormonkom ale już na szczęście trochę zgubiłam tych kilogramków lecz jeszcze trochę przydałoby się zgubić.Wiesz w tym miesiącu próbuje zapomnieć o staraniach o bobaska zobacze czy mi się to uda?trudno będzie wiem.Ale teraz moje myśli będe pomału skupiać na adopcji.Pozdrawiam,trzymaj się cieplutko
rozumiem was dziewczyny ja powoli tez juz mam dosyc wszystkiego wiec schowalam gleboko termometr i ide na zywiol zobaczymy co wyniknie -dodam ,ze wrozylam w andrzejki i wyszla mi dzidzia moze sie wkoncu spelni i moj synus bedzie mial rodzenstwo.
emaiko wrozylam w andrzejki -lalam wosk,az bylam w szoku jak zobaczylam dzidzie myslalam ze sobie wmawiam ale maz tez to zauwazyl.dzieki dziewczyny za cieple slowa
Widzę, że ten wątek bardzo podupadł. Ale może ktoś tu jeszcze zajrzy. Moja opinia jest troche pod prąd. Uważam, że jednak warto świadomie starać się o dziecko. Ja po kilku cyklach nie tyle starań, co nie zabezpieczania się, stwierdizłam że chyba to jeszcze nie teraz, a może mamy jakiś problem, tyle że badania zrobi się kiedyś tam. No więc dałam na luz i ...... zaszłam w ciążę. I do tej pory teoria się potwierdza. Tyle że w 7 tc poroniłam. Być może wpływ miało na to bardzo dużo obowiązków w pracy i związany z tym niehigieniczny tryb życia (mało snu, stres). Teraz czekam na mozliwość ropoczecia nowych starań, ale mam zamiar dbać o siebie i obserwowac organizm. Czy takie podejście okaże się skuteczniejsze? Dam znać!!!
czytajac jestem wszoku ta pierwsza wypowiedz,,,,to tak jakbym czytała o sobie,,,,,tylko nie do konca,,,,bo u mnie efektu stran nie widac ale popadam juz w paranoje,,,,nie radze sobie sama ze soba,,,,,widok wozków, dzieci, szczesliwych rodziców,,,az serce mi sie kraja, zaczynam omijac szeroikim łukiem kolezanki posiadajace dzieci,,nawet do siory nie chodze,,,bo widok jej pociechy,,,,ahhhh,,skzoda gadac jestem zdrowa,,jajeczkuje co mieisac ,,jao peka, maz plemniory ma silne,,,,,,,,,,,i co,,,klapa
Rito zajrzałam na twój opis. Staranka przepisowo - do 12 m-cy w ogóle nie ma co się przejmować (wiem, że łatwo powiedzieć), a ostatnio słyszałam, że niektórzy lekarze mówią, że zdrowi partnerzy moga się starać 2 lata i jeszcze nie jest to anomalia.
Rita moj gin mowil ze na skutek "cywilizacji" ten okres sie wlasnie do 2 lat wydluzyl i dopiero po 2 latach jest podstawa do skierowania na leczenie. z tego co czytalam w prasie wiekszosc par zachodzi miedzy 9 a 12 miesiacem staran
na jednym z wykresow przyjaciolek znalazlam tez informacje o ksiazce dot. blokady psychicznej info o niej TUTAJ ponoc lektura wciagajaca i bardzo ciekawa
Mi tez lekarze powiedzieli po roku starań że jeszcze czas ...że niby wszystko w pożądeczku i że do 2 lat to normalne ...później to dopiero na badania wyślą np. drożnośći jajowodów. Choilera mnie wzieła i poszłam do inne lekarza który zrobił USG i okazało się ze mam polipy, które w moim przypadku były przyczyna niepłodności.
Ja jestem zdania że norma normą, ale w pewnym wieku mozna by juz parze pomóc jesli chce. Ja mam prawie 29 lat i naprawdę chcialabym dziecko przed 30 urodzić. A jak mi lekarze każą 2 lata czekać ot tak, to prawdziwe starania moge zacząć jak będę miała 31. Bez sensu. 2 lata to sobie może czekać dziewczyna 23 letnia.
-- Za mężczyzn, którzy nas zdobyli. Za dupków, którzy nas stracili. Za farciarzy, którzy nas poznają!
Zgadzam się z tobą Wilma. Te statystyki sobie są, ale to my decydujemy, kiedy chcemy pójść krok dalej. Mój M wraca w marcu i po raz drugi rozpoczynamy staranka (poprzednie zakończyły się poronieniem). Mam 29 lat i na prawdę nie chce mi się czekać. Dajemy sobie pół roku (a nie 2 lata), jeżeli się nie uda - badamy się na wszystkie możliwe sposoby ... i na tym nie koniec!
A już zupełnie nie rozumiem panci, u której byłam ostatnio. Jeśli od razu wiadomo że jest problem, to co z tego że odczekam przepisowy rok czy dwa skoro już na starcie mam obniżone szanse?? Tak mnie to wkurza że nie wiem. Lekarze sami mówią że rok to może czekać ZDROWA para. Sami sobie zaprzeczają. A potem biadolą że się tak długo czekało z decyzją o dziecku...
-- Za mężczyzn, którzy nas zdobyli. Za dupków, którzy nas stracili. Za farciarzy, którzy nas poznają!
hej.Niektore komentarze wzruszyly mnie do lez.Ja mialam podobna sytuacje 2 lata temu.Bylo pieknie, wszystko sie ukladalo wiec czas na wymarzonego dzidziusia.Skupilam sie, spielam i tylko o tym obsesyjnie myslalam-zeby zajsc.Dwa mni pozniej zmusilam partnera do powtorki.I to samo-jedna mysl "zeby zajsc, zeby zajsc".Zaszlam.Ale cieszylam sie tym faktem tylko 10 minut, zanim wyladowalam na stole operacyjnym.Ciąza jajowodowa.Dlugo dochodzilam do siebie.W odpowiedziach na moje pytania slyszalam tylko "tak sie czasem dzieje".Minely dwa lata, wlasnie dwazylam sie na ten krok.I co?Stres, nerwy,wylicznie dni kiedy mozna zrobic test.Skurcze żoładka, zmeczenie, sennosc, wszelkiego rodzaju bole.Wkoncu lekarz,USG i....nic.Kto zna recepte na tzw "wyluzowanie sie".Ciagle myslalam o tym zeby niemyslec.Wiec co mam teraz myslec?Co myslec zeby niemyslec?Czuje sie osamotniona bo nieznam nikogo, kto czuje podobnie.Pozdrawiam.
Adaja, Co myslec zeby niemyslec?Czuje sie osamotniona bo nieznam nikogo, kto czuje podobnie.No to wlasnie poznalas sporo takich osob. Witaj w klubie 'relaksujacych sie' przy staraniach
Dziewczyny, nie chciałabym być źle zrozumiana, bo w Polsce jeszcze nie ma zrozumienia dla tych kwestii, ale sądzę, że kiedy dochodzi do sytuacji, w której człowiek cierpi psychicznie, emocjonalnie, to powinien skorzystać z profesjonalnej pomocy. Tak łatwo łykamy tabletki na najmniejsze dolegliwości, albo szukamy innego sposobu na poprawę choćby obniżonego samopoczucia fizycznego, a tak mało troszczymy się psychikę. To żaden wstyd zadbać o swoje uczucia, sferę emocjonalną. Szukacie zrozumienia, wsparcia. To nie tylko normalne, ale macie do tego pełne prawo. A więc korzystajcie z pomocy tych, którzy są do tego specjalnie przygotowani i profesjonalni. Bardzo proszę, nie zrozumcie mnie źle, nie robię z Was wariatek, ani nie wysyłam do psychiatry. Sugeruję tylko, że są osoby, które zajmują sie profesjonalne leczeniem ran duszy, psychiki, pomagają stanąć na własnych nogach i zmierzyć się z rzeczywistością, która jakże często nie spełnia naszych oczekiwań. Nie znam człowieka, któremu spełniłyby się wszystkie marzenia. A często nie spełniają się i te najzwyklejsze. Ale z bólem nie wolno zostawać samemu, bo on jest informacją, że potrzebujemy pomocy. Czasem też wystarczy po prostu wyrzucić z siebie komuś życzliwemu a mądremu, nie koniecznie to musi być psycholog, ale tak jest chyba nawet bezpieczniej, kiedy mamy do czynienia z osobą nie związaną z nami emocjonalnie a w dodatku przeszkoloną. Popatrzcie. Wiele z Was korzysta z wiedzy pracujących tu ekspertów. I często czytamy słowa "dobrze, ze tu trafiłam", "dobrze, że jest taka stronka" itp. Jeśli trzeba, nie wahajcie się skorzystać z innej pomocy. O psychikę uważam że trzeba dbać więcej niż o ciało. Jest oczywiste, że nie da się powiedzieć sobie "mam nie myśleć", to bzdura. Ale można trochę zmienić tok myślenia i odczuwania, zapanować nad tym. Ale samemu jest bardzo trudno. Wiem coś o tym od tym od czasu gdy miałam włamanie do domu.
A jeśli chodzi o to, kiedy zacząć badania, to moje zdanie jest takie, że taka "norma" 1-2 lata, jest wtedy uzasadniona, gdy para nic nie wie o swojej płodności i stara się na chybił-trafił. I ona chyba nie dotyczy tych, które dzięki samoobserwacji potrafią uchwycić zaburzenia. Pozdrawiam Was wszystkie serdecznie
witaj konwalijka i wszyscyTlumaczylam sobie to wszystko na milion sposobow.Sama dawalam sobie tysiac odpowiedzi.Ostanie zdarzenie tlumacze sobie, ze tak mialo byc, bo wlasnie dochodze do siebie po grypie.(znajoma poronila chorujac na grype).Gdyby sie udalo bylabym w 5 tygodniu i niewiadomo jakby sie to skonczylo.Tak sobie tlumacze, bo latwiej mi wtedy zyc.A w tym miesiacu nie ryzykuje bo zazywam antybiotyk.Czy grypa naprawde wyrzadza szkody?A jak wyglada sprawa z antybiotykami?Slysze rozne opinie.Jak jest naprawde?
Wydaje mi się, że wiele osób nie zauważa, że starania mogą być psychicznie większym wyzwaniem, niż odkładanie, ze wszystkimi jego ograniczeniami, przetrzymaniem okresu płodnego, obniżonym libido w III fazie itp. Mam wrażenie, że większość ludzi uważa, że największa trudność leży w powstrzymaniu się od współżycia, a zupełnie nie uwzględnia tego, że świadome zbliżenia z myślą o poczęciu też mają swój "ciężar gatunkowy" i wcale nie jest tak łatwo się od tego uwolnić, i to nie tylko kobiecie, ale i mężczyźnie.
Ja zaszłam w ciążę po kilku miesiącach mniej lub bardziej intensywnych starań i również doświadczyłam tych ambiwalentnych uczuć - z jednej strony pragnęliśmy dziecka, a z drugiej strony męczyła nas pewna "konieczność" współżycia w określonym czasie i - paradoksalnie - doskonała świadomość, że "teraz albo wcale", utrata spontaniczności na rzecz celowości. Też czekaliśmy na dwie kreseczki na teście i też opłakiwałam negatywny wynik, z samego tego faktu, że taki był, choć nie było powodu do obaw, że stoi za nim coś więcej niż brak "trafienia". Mimo to, po jakimś czasie udało nam się wspólnie przegadać to wszystko, ułożyć w głowach, i cieszyliśmy się na myśl o nadchodzącym okresie starań a przestaliśmy się nim tak stresować i tego samego Wam życzę, babeczki
-- "bez pretensji do mądrości, której nie mam, bez odbijania jej na ksero i wpadania w schemat"
Adajo ja też poroniłam w trakcie grypy. Wiedziałam, że jestem w ciązy i nie brałam w tym czasie żadnych leków oprócz tantum verde do ssania i soli fizjologicznej do nosa.
Ja jeszcze do końca nie wiem jak przejdę okres starań. Póki co przepisowa abstynencja, dodatkowo wymuszona nieobecnością M. W marcu M wraca, a gin - mam nadzieję - da zielone swiatełko. Ale co do marca to raczej jestem pewna, że to będzie sponatan i radość, że znów jesteśmy razem. Fasolkowanie zejdzie na drugi plan.
Adaja - w ciazy z mala bralam antybiotyki bo mialam powazne zapalenie drog moczowych i bylo ok. w druga ciaze zaszlam w okresie kuracji antybiotykowej na angine, pozniej mialam rwe kulszowa i znowu antybiotyki. maly urodzil sie z wada wrodzona ale lekarze twierdza ze nie ma zadnych dowodow potwierdzajacych ze wytrzewienie moze byc spowodowane przyjmowaniem antybiotykow.
dholubecka - ja chcialam udac sie do psychologa a ze prywatnie nie bardzo mnie stac to zadzwonilam do przychogni gdzie po rozmowie telefonicznej (tak tak nim cie zapisza dzwonisz porozmawiac) uslyszalam ze Pani nie jest przygotowana pomagac w TEGO typu sprawach... pozniej w ciazy jak byly problemy i nie moglam sobie poradzic z choroba Krzysia i lekiem przed operacja znowu zadzwonilam, rozmaiwalam z 2 roznymi i uslyszalam ze nie wiedza czy beda w stanie mi pomoc bo w TEGO typu sprawach sie nie specjalizuja... az zapytalam malo grzecznie w czym do cholery sie specjalizuja skoro 2 razy chcialam sie umowic pogadac a one w zadnej ze spraw nie sa dobre... zniechecilam sie totalnie i poradzilam sobie sama!!