Zarejestruj się

Aby dyskutować we wszystkich kategoriach, wymagana jest rejestracja.

 

Vanilla 1.1.4 jest produktem Lussumo. Więcej informacji: Dokumentacja, Forum.

    •  
      CommentAuthor_Fragile_
    • CommentTimeJan 9th 2013
     permalink
    marylove: Ja też przez chwile chyba należałam do straszących...


    No właśnie, a powiedz mi dlaczego? Bo ja rozumiem, że każdy poród jest inny, są takie, które faktycznie były jak z horroru, ale nie rozumiem, dlaczego chciałabyś "straszyć" ciężarne, które mają to dopiero przed sobą? Nie wiem, co ludźmi powoduje i pytam z ciekawości.

    W życiu by mi do głowy nie przyszło, żeby kogoś chociażby przed jakimś zabiegiem straszyć, nawet jeśli był dla mnie nieprzyjemny. Po co? I tak ma wystarczająco dużo stresu.
    --
    •  
      CommentAuthormarylove
    • CommentTimeJan 9th 2013 zmieniony
     permalink
    The_Fragile: No właśnie, a powiedz mi dlaczego?

    Nie nie, nigdy nie przyszło mi do głowy mówić że poród jest straszny i róbcie wszystko by go uniknąć - byłam i jestem zwolenniczką naturalnego porodu, zwolenniczką to nawet może mało powiedziane :wink: Jednak gdy opowiadałam o swoim porodzie kilka miesięcy temu to w tym opisie ból wysuwał się na pierwsze miejsce - teraz tak mi się wydaje. I to mogło być tym straszeniem chociaż absolutnie nie robiłam tego celowo! Teraz lubię opowiadać o tym ale bardziej pamiętam inne aspekty: bliskość męża, wsparcie douli, pomocną położną, muzykę...itd.
    The_Fragile: dlaczego chciałabyś "straszyć" ciężarne, które mają to dopiero przed sobą?
    Nie chciałam. Nie miałam takiego zamiaru. Napisałam: "chyba należałam do straszących" bo być może moje wspomnienia mogły być tak odebrane. To miało być wyrażenie obawy że moje niefortunne opowiadanie kiedyś mogło kogoś wystraszyć. Naprawdę tego nie widać? (Inna sprawa że nie opowiadałam o swoim porodzie na prawo i lewo, jedynie paru bliskim osobom, więc wierzę że aż takich zniszczeń nie poczyniłam.)
    --
    •  
      CommentAuthor_Fragile_
    • CommentTimeJan 9th 2013
     permalink
    Eee, to Ty raczej nie straszyłaś ;) Strasznie to jak u mojej sąsiadki (swoją drogą kochana kobieta): "kiedy rodzisz? W marcu? Ech, to uważaj, bo wtedy jest zimno/pada śnieg/spadają żaby z nieba. A gdzie rodzisz? Tam!? To daleko przecież, nie dojedziesz/urodzisz w samochodzie/do marca zamkną ten szpital. Tak w ogóle to muszę Ci opowiedzieć ku przestrodze..." - i w tym momencie zaczyna się litania straszenia, opowiadania w najdrobniejszych szczegółach i tak, żeby była wizualizacja ;))))
    --
    •  
      CommentAuthormontenia
    • CommentTimeJan 9th 2013
     permalink
    Marylove, jak rodzilo Ci sie z Doulą?
  1.  permalink
    Jedną noc miałam nie przespaną w szpitalu bo powiedzieli że na drugi dzień może wywołają mi poród więc się stresowałam okazało się że nie potrzebnie bo na następny dzień wychodziło na to że raczej wypuszczą mnie jeszcze do domu na drugi dzień jak nic się nie stanie no i o 1.3o w nocy obudziłam się czuję mokro ... idę do wc a tam leci i leci ze mnie woda przezroczyste ale jak by kran ktoś odkręcił , obudziłam położną zawołała lekarza , zbadali mnie i rozwarcie na 1cm , podłączyli pod KTG . Ja zadzwoniłam do Męża i przyjechał do mnie skurcze były co 7 minut nie raz co 10 i z każdym razem robiły się mocniejsze, ale do wytrzymania . Położna powiedziała że o 12 może już dadzą mnie na trakt jak będzie tak dalej . No i chodziłam , leżałam pod KTG i tak na zmianę skurczę co raz mocniej bolały aż była już 18 a mi nawet nikt nie sprawdził czy rozwarcie się powiększyło tylko położna przychodziła podłączać pod KTG i spr serduszko. Jak przychodził skurcz to już leciały mi łzy miałam dosyć, chodziłam pod prysznic bo to trochę pomagało , Mąż był cały czas przy mnie za co jestem mu strasznie wdzięczna bo bez niego bym czuła się tam strasznie . Około chyba 20 przyszła moja mama ja już leżałam zapłakana , Mąż siedział obok bezradny ... Mama poszła do położnej i powiedziała że po co jest pokój z piłkami , wanną itp skoro każą mi tutaj leżeć i nie mogę z tego korzystać , poszła z Mężem też do lekarza wykłócili się , postraszyli telewizją i nagle po prawie 20 godzinach sprawdzili mi rozwarcie które przez cały dzień skurczy posunęło się o pół cm czyli nic było na 1,5 cm a ja wykończona. Dali mnie w końcu do pokoju z piłkami itp skakałam , Mąż masował plecy , weszłam do wanny ale wydawało mi się że już nic mi nie pomaga i że to już się nie skończy , że nie dam rady . W między czasie dostawałam antybiotyk dożylnie na tą bakterię. Były jeszcze 3 inne porody słyszałam jak te kobiety krzyczą chyba już przy bólach partych kurcze byłam normalnie w szoku i przerażona tego co mnie czeka a ja już nie miałam sił. Minęło prawie 24 godziny od odejścia wód KTG przestało pokazywać już skurcze a jak pokazywało to małe a ja czułam że mnie od środka rozrywa i że ten ból jest już ciągły . Prosiłam żeby ktoś mi pomógł bo nie daję rady . Po tylu godzinach postanowli podać mi oxy nie wyraziłam zgody bo bałam się że może mnie coś jeszcze bardziej boleć , prosiłam o cesarkę . Mąż zaczął się kłócić że wody odeszły tak dawno a ja nie mam siły że cesarka będzie najlepszym rozwiązaniem ale lekarz mowił że dam rade. Więc ja zgodziłam się na to oxy lekarz przed podaniem sprawdził rozwarcie zobaczył że ani trochę się nie powiększyło i już nie podał oxy tylko powiedział że zrobi cesarkę ponieważ jestem nie dojrzała emocjonalnie do naturalnego porodu ( co za głupota nie chciał przyznać racji mojemu Mężowi który mówił mu to szybciej że na pewno zakończy się to CC bo żona nie daje rady i nic się nie dzieje ) i nagle szybko zaczęli obok mnie biegać , szybko cewnik , dzwonili po anestezjologa kazali być jak najszybciej i znalazłam się na sali operacyjnej płakałam dalej z bólu , a jak dostałam zastrzyki w kręgosłup poczułam taką ulgę że szok w końcu nie czułam bólu - raj Nacięcie trwało chwile i usłyszałam płacz mojej Księżniczki pokazali mi ją ucałowałam jej rączkę i już został uśmiech na mojej twarzy czułam się taka szczęśliwa , nie wierzyłam że ona już jest moje wymarzone CUDEŃKO :)Po zszyciu na sali pooperacyjnej wpuścili na chwilę Męża i moją Mamę przywieźli nam Malutką a mi nie znikał uśmiech z twarzy ) Noc nie należała do przyjemnych bo znieczulenie szybko zeszło i brzuch strasznie bolał podawano mi coś przeciwbólowego ale nie pomagało za bardzo. Pomagała tylko myśl że już po wszystkim , Malutka jest cała i zdrowa i teraz będzie tylko lepiej Za szybko kazali mi unieść głowę i miałam zespół popunkcyjny czyli kolejne 5 dni na leżąco z środkami przeciwbólowymi , moje żyły na rękach były już popuchnięte i sine. Księżniczka to prawdziwy śpioszek i mogłam spokojnie odpoczywać jak Mała się najadła . Teraz już jestem 28 dni po wszystkim i czuję się bardzo dobrze Pola teraz słodko śpi a ja z Mężem jesteśmy bardzo szczęśliwi ) A i zszyli mnie nićmi rozpuszczalnymi jak nikogo , położne były zdziwione , lekarz chyba bo tych kłótniach z Mężem nie wiem czy się wystraszył a rano nawet przyszedł pogratulować mi córeczki i zapytać o wagę .
    •  
      CommentAuthormarylove
    • CommentTimeJan 9th 2013
     permalink
    The_Fragile: Eee, to Ty raczej nie straszyłaś ;) Strasznie to jak u mojej sąsiadki (swoją drogą kochana kobieta): "kiedy rodzisz? W marcu? Ech, to uważaj, bo wtedy jest zimno/pada śnieg/spadają żaby z nieba. A gdzie rodzisz? Tam!? To daleko przecież, nie dojedziesz/urodzisz w samochodzie/do marca zamkną ten szpital. Tak w ogóle to muszę Ci opowiedzieć ku przestrodze..." - i w tym momencie zaczyna się litania straszenia, opowiadania w najdrobniejszych szczegółach i tak, żeby była wizualizacja ;))))

    no nie aż tak to na pewno nie:bigsmile: przypomniała mi się jedna znajoma która chętnie informowała mnie co i jak bardzo może pójść źle... ech.

    montenia: Marylove, jak rodzilo Ci sie z Doulą?

    Jej spokój był mi bardzo potrzebny. Cieszę się że z nami była. Było bardzo rodzinnie:smile:
    --
    •  
      CommentAuthorannie128
    • CommentTimeJan 15th 2013
     permalink
    Ponieważ mój synek kończy dziś 6 miesięcy wspomnienia powróciły:)
    Uczciwie będzie dodać, że spisałam je tydzień po porodzie- po prostu przeklejam.
    Rodziłam w boksie, jak to mój mąż mówi "w świetle reflektorów":)

    W karcie ciąży, którą skrupulatnie wypełniałam online każdego dnia, przy dacie 15 lipca 2012 dodałam notatkę prywatną takiej treści:

    MAMO, PO TEJ DACIE MOGĘ JUŻ WYCHODZIĆ!

    Zrobiłam to, kiedy w 33tc okazało się, że mam niewydolną szyjkę i rozwarcie na 3cm. Przez kolejne 3 tygodnie przyjmowałam leki przeciwskurczowe, które jednak w 36tc przestały działać i wylądowaliśmy w szpitalnej izbie przyjęć. 8 lipca przyjęli mnie na porodówkę, twierdząc, że RODZĘ. Po 12h w sali porodów rodzinnych czynność skurczowa się wyciszyła. Nie urodziłam. Na bloku porodowym zostałam na obserwacji jeszcze tydzień, zaliczając jeszcze jeden fałszywy poród. W piątek późnym wieczorem przeniesiono mnie na patologie ciąży, 2 piętra niżej. Ciężko to zniosłam, zwłaszcza, że byłam w sali z dziewczynami, których wiek ciążowy wynosił od 26 do 30 tygodnia i każda walczyła o każdy dzień dla siebie i swojego maluszka. Doskonale rozumiałam ich frustrację i lęki- sama walczyłam o swojego malca w zasadzie od pierwszych chwil, kiedy tylko ujrzałam dwie kreski na teście. Co nie zmienia faktu, że ja ze swoją "prawie donoszoną" ciążą nie wpływałam na nie najlepiej. Czekała mnie więc długa samotna noc. KTG wciąż nie pokazywało skurczy, nic się nie działo. Całą sobotę spędziłam odwiedzając koleżanki z 6 piętra, które czekały na swoje porody lub przechadzając się po szpitalnych korytarzach. Po 22 poszłam pod prysznic, bardzo długi prysznic. Kiedy wróciłam do łóżka, o 23:11 poczułam skurcz. Zapisałam go, ale nic wielkiego sobie z tego nie robiłam. Takich skurczy czułam już wiele. A mając na uwadze dwa fałszywe porody, obiecałam sobie, że tym razem nie dam się zaciągnąć na porodówkę dopóki mi nie odejdą wody. O 23:26 kolejny skurcz. Próbuję zasnąć, ale o 23:39 odchodzą mi wody. Zrywam się z łóżka i pokracznie biegnę do dyżurki pielęgniarek. Mówię: "Odeszły mi wody" w odpowiedzi słyszę: "Niemożliwe". " W takim razie zlałam się w majty"- ripostuję. Pielęgniarka wzywa lekarza. Po krótkim badaniu słyszę: "No to się pani w końcu posypała". Lekarz mówi, żeby raczej nie dzwonić jeszcze po męża, niech się wyśpi, bo to może potrwać. Pakuję torbę. Sadzają mnie na wózek i zawożą na 6 piętro od razu na blok porodowy. Na zmianie jest położna, która mnie nie lubi i z resztą z wzajemnością. Wredny babsztyl, który przez cały mój pobyt pozwalał sobie na niewybredne żarty pod moim adresem. Na mój widok pozwala sobie na kolejny :"Pani znowu tutaj? Co tym razem?". "Tym razem zostaję. Rodzę"- odpowiadam. "To się jeszcze okaże" słyszę w odpowiedzi. Trafiam jednak na inną położną. Młodą, trochę rockendrollową babeczkę. Dzwonię po męża. Jest 00:30. Położna każe się kłaść na łóżko, podpinamy KTG. Skurcze się nasilają. Proszę o znieczulenie zewnątrzoponowe, póki jeszcze rozwarcie (6cm) na to pozwala. Przychodzi anestezjolog. Położna bada mnie jeszcze raz przed założeniem ZZO. Widzę, że szepcą coś między sobą. M. przyjeżdża. Coraz trudniej znieść mi skurcze. Są jakieś inne. Zaczynam czuć lekką potrzebę parcia, którą usilnie blokuję. Nie dobrze, nie chcę się otworzyć na te skurcze, przez to są dla mnie coraz bardziej bolesne. Nie ma co się oszukiwać. Krzyczę z bólu. Położna podchodzi i mówi, że na ZZO jest za późno- rozwarcie prawie pełne, mały się rodzi. Wydaje mi się, że moje wrzaski słyszy całe miasto. Leżę na boku, z owalną piłką między nogami. M. cały czas jest ze mną. wyciera pot z czoła, masuje plecy i podaje wodę. Cała się trzęsę. Jestem zmęczona. Mówię, że idę do domu, że już nie chce rodzić. Podają mi znieczulenie dożylne. Nie kontroluję już swojego ciała, cała się telepie, a kiedy przychodzi skurcz- krzyczę. Przez ten cały tydzień na sali przedporodowej, strikte na przeciwko bloku porodowego słyszałam krzyki kobiet rodzących każdej nocy. Myślałam, że może mnie ta potrzeba ominie, nawet trochę się tego bałam. Jeszcze będąc w ciąży ktoś mi powiedział, że przy porodzie krzyczą tylko kobiety, które nie chodziły na szkołę rodzenia i nie wiedzą jak oddychać i radzić sobie z bólami. Ja chodziłam. Nabieram powietrza do brzucha, oddycham w zasadzie instynktownie, ale napływające skurcze i tak wyzwalają we mnie ten krzyk. Jeszcze nie wiem, że kiedy to wszystko się już skończy samego krzyku nie będę pamiętać. Będę pamiętać, że krzyczałam, ale samego dźwięku nie będę w stanie oddtworzyć we wspomnieniach. Podchodzi do mnie inna położna. Nachyla się nade mną, łapie mnie za ramie, ściska mocno i mówi:" Przestań drzeć tą mordę". Rejestruję to zdanie, zapamiętuję, ale nie jestem w stanie w żaden sposób zareagować. Kiedy już wrócę do domu to zdanie będzie powracać do mnie wielokrotnie. Zaczynają się właściwe parte, dochodzi druga w nocy. Kiedy w końcu z pomocą położnej otwieram się na parte idzie już lepiej. Jeszcze trochę pozwalają mi leżeć na boku, chociaż mój instynkt podpowiada mi, że chcę wstać, że będzie mi lepiej w pionie, w kuckach. Niestety na moje pytanie, czy mogę wstać słyszę, że nie ma mowy. Między jednym a drugim partym słuchamy serca. Mały przeciska się główką przez miednice, do bóli partych dochodzą te krzyżowe. Proszę męża żeby pomasował mi plecy. Przysypiam między skurczami. Mały jeszcze nóżkami kopie mnie w brzuch. Położna prosi abym odwróciła się na plecy. Przychodzi skurcz. I znów instynktownie podkurczam nogi do siebie, biorę głęboki wdech na przeponę i dociskam brodę do klatki. Prę, może to śmieszne, ale jak na kupę. Położna krzyczy:"Dawaj, dawaj, dawaj. Trzymaj, trzymaj, trzymaj. Puść, wdech, przyj!". Tuż przed skurczem położna robi mi masaż krocza. Jedno z najmniej przyjemnych doznań porodowych, które mogę przyrównać do smarowania tłoka smarem. Boli, ale być może też pomaga. Jest mi powoli wszystko jedno.Działam trochę jak robot. Już nie krzyczę, jestem skupiona, chociaż nie myślę o niczym konkretnym. Nie myślę o małym, o ludziach na około, czy o mężu. W chwilach wytchnienia między skurczami oddycham szybko, głęboko. Mąż głaszcze mnie po głowie. Nie wytrzymuję tego, odwracam się do niego, łapię go za kurtkę i mówię:"Przestań mnie ku..wa głaskać po głowie". Potem jest mi przykro, że to powiedziałam. Kolejne parte znoszę dzielnie, chociaż jestem coraz bardziej zmęczona, pot leje się ze mnie ciurkiem. Na wdechu moja twarz zmienia kolory od purpury po sino fioletowy. Nacinają mnie.Położna bierze moją rękę i kładzie na krocze. Czuję główkę mojego dziecka. Słyszę jak położna mówi: "Ania, jest 2 w nocy, o 2:05 urodzi się Twój syn." W następnym partym przechodzi główka. Po porodzie mąż mi dokładnie opisze ten moment:
    "Zobaczyłem włochatą główkę. Jul otworzył jedno oko, obleciał chybotliwym wzrokiem okolice, jakby sprawdzał, czy aby na pewno chce już wyjść."

    Odwrotu już nie było. W następnym partym przychodzi na świat nasz syn. Jest 2:05.
    Uczucie, kiedy opuszcza na zawsze mój brzuch wspominam tak, jakby ktoś spuścił ze mnie powietrze. Dotykam brzucha, szukając jego ruchów, ale on już jest po naszej stronie. Odśluzowują go. Wyciągam ręce. Położna pyta: "Co?"
    Mówię bez wahania:"Dawać moją nagrodę"
    Kładą mi go na piersi, przykrywają go. Ta krótka chwila wystarczy. Jul wie kim jestem, momentalnie przestaje płakać. Muska nosem moją szyję, szuka piersi. Chwilę później go zabierają. Tata odważnie przecina pępowinę, a młode zostaje zabrane do dziecięcego kącika. Rodząc łożysko słyszę jak neonatolog krzyczy:
    "3 kilogramy, 50cm, 10 punktów"

    Ból gdzieś znika.Tata jest cały czas przy Julku. Nie spuszcza z niego czujnego, rodzicielskiego oka, chociaż jeszcze nie wie, że właśnie zadziałał u niego pierwszy raz rodzicielski instynkt. Ja leżę z rozkraczonymi nogami. Muszą mnie jeszcze opatrzeć i pozszywać. Słyszę jak Jul miauczy. Nie płacze, ale właśnie miauczy. Zakochuję się po raz drugi.
    Kiedy już mogą, przenoszą mnie do boksu obok. Spędzimy tu w trójkę nasze pierwsze wspólne chwile. Julian nie jest już siny, a różowiutki, pachnie sobą. Wdycham ten zapach i wydaje mi się, że mogłabym umrzeć z samego szczęścia. Moje ręce jeszcze próbują sięgać brzucha, jeszcze dziwię się na brak kopniaczków. Chwilę później zapach mojego syna uświadamia mi znów, że łono już puste. Rozpakowaliśmy się. Mąż nas tuli. Szepce mi do ucha:
    " Jesteś superbohaterką"

    Jestem matką.
    --
    •  
      CommentAuthorCaris
    • CommentTimeJan 15th 2013 zmieniony
     permalink
    annie128: "Zobaczyłem włochatą główkę. Jul otworzył jedno oko, obleciał chybotliwym wzrokiem okolice, jakby sprawdzał, czy aby na pewno chce już wyjść."

    No i się popłakałam ze wzruszenia :wink: Piękny opis :smile:
    annie128: " Przestań drzeć tą mordę"
    :shocked::shocked::shocked:
    --
    •  
      CommentAuthorazniee
    • CommentTimeJan 16th 2013
     permalink
    Ja się też poryczałam, a to mi się niewiele razy zdarzyło, nawet przy czytaniu tego działu. Raz, bo bardzo wzruszający opis,a dwa- ze złości na okrucieństwo położnych, o których pisałaś :confused:
    Napiszesz jeszcze gdzie rodziłaś?
    --
    •  
      CommentAuthoraravls
    • CommentTimeJan 16th 2013
     permalink
    Ja też zaliczyłam poranny bek przy tym opisie. Mam ciazową chwiejność :wink:
    --
    •  
      CommentAuthorAgaMama
    • CommentTimeJan 16th 2013
     permalink
    I ja się popłakałam na końcówce. Piękny opis.
    A tekst położnej- no comment!:shocked::shocked::shocked:
    -- Hubert 24.07.2009, Bruno 13.05.2013 i Igor w drodze :D
    •  
      CommentAuthorkatka_81
    • CommentTimeJan 16th 2013
     permalink
    Aniu, ja tez się spłakałam... i jeszcze bardziej żałuję ze nie mogłam urodzić naturalnie...
    --
    •  
      CommentAuthor_Fragile_
    • CommentTimeJan 16th 2013
     permalink
    Też się popłakałam, piękny opis Annie. Napisz gdzie rodziłaś, co? Położną bym obsmarowała po porodzie równo. Ja wiem, że potem nie ma siły, że nie chce się już do tego wracać, ale jak my - kobiety przez to przechodzące nie poskarżymy się na takie zachowanie to kolejne dziewczyny za nami będą miały dokładnie to samo jak nie gorzej...
    --
    •  
      CommentAuthormadzinka83
    • CommentTimeJan 16th 2013
     permalink
    katka_81: jeszcze bardziej żałuję ze nie mogłam urodzić naturalnie...

    I mnie się łezka zakręciła i pierwszy raz miałam uczucie jak Katka, że szkoda, że nie rodziłam sn, ale wszystko przed nami :bigsmile:.
    -- [url=http://lilypie.com][/url
    •  
      CommentAuthorkatka_81
    • CommentTimeJan 16th 2013
     permalink
    madzinka83: ale wszystko przed nami :bigsmile:.

    niczego nie pragnę bardziej :)
    --
    •  
      CommentAuthordagus84
    • CommentTimeJan 16th 2013
     permalink
    Powiem tylko, że popłakałam się ze wzruszenia :)
    --
    •  
      CommentAuthorwyder
    • CommentTimeJan 16th 2013
     permalink
    położne straszne opis piękny poplakalam się jak bóbr...
    --
    •  
      CommentAuthorlapa
    • CommentTimeJan 17th 2013
     permalink
    to i ja opiszę swój długaśny poród:
    Rano 28 grudnia powiedziałam mężowi, że dziś pełni księżyca więc może coś się zacznie, choć żadnych objawów nie miałam. Uśmiechnął się i powiedział żebym nie wierzyła w zabobony:-)
    Tego dnia wybraliśmy się na zakupy do centrum handlowego. Ja czułam się dobrze, trochę ciężko mi się już chodziło ale przeleciałam się po kilku sklepach z mamą i teściową. Coś tam nawet kupiłyśmy, poszliśmy na kawę. Wszyscy zgodnie orzekli, że dziś rodzić nie będę, bo za dużo mam energii, no i brzuch nadal wysoko:-)Po powrocie do domu zjedliśmy kolację a ja poczułam się dość słabo i postanowiłam się położyć. Będąc już w łóżku ok 22.00 poczułam dziwny ból, niby okresowy ale zupełnie inny niż odczuwałam do tej pory a przecież skurcze męczyły mnie już dobre 3 tygodnie, więc niby wiedziałam czego się spodziewać. Jakoś nie mogłam zasnąć. Ok 23.00 do łóżka przyszedł mąż i spytał czy ma mi wymasować sutki, bo skoro to pełnia to może zadziała. To miał być żart...ale zaczął masować...a dokładnie wykonał dwa ruchy a ja poczułam, że coś ze mnie leci- jakbym właśnie dostała okres. Poszłam do toalety i okazało się, że krwawię. Nie była to jednak krew ze śluzem, której spodziewałabym się w przypadku odejścia czopa, a świeża krew. Pamiętając, że lekarka kazała mi jechać do szpitala w przypadku krwawienia stwierdziłam, że lepiej będzie podjechać na IP by to sprawdzić.
    Ok 24.00 pojechaliśmy do szpitala. W samochodzie doszły bóle, silne bóle okresowe i krzyżowe ale ciężko było mi wyczuć ich regularność bo czułam się jakby bolało mnie cały czas. Humor nam jeszcze dopisywał, bo stwierdziłam, że to pewnie fałszywy alarm i raczej nie czuję się jakbym miała rodzić i pewnie za godzinkę, dwie wrócimy do domu.
    W szpitalu przywitała nas średnio przyjemna, za to bardzo zaspana położna pytając czy rodzę. Bardzo inteligentnie odpowiedziałam jej, że nie wiem:-) ale krwawię i chciałabym to sprawdzić. Wiedziałam, że powie że to jest czop a czop nie jest oznaką szybkiego porodu...i tak dokładnie powiedziała. Ale stwierdziła, że podłączy mnie pod ktg tak dla sprawdzenia. I tu zaczęła się jazda, bo jak tylko położyłam się na łóżko, zaczęłam zwijać się z bólu, nie mogłam wyczuć ruchów małego, zapis pokazywał moje skurcze na poziomie 80-130. Położna zaczęła obracać mnie w różne strony bym mogła czuć ruchy synka. Bóle zaczęły się nasilać i dokładnie pokrywały się z zapisem ktg. Po ok. 30 minutach zaczęłam odczuwać ruchy synka. Położna stwierdziła, że nie rodzę i mogę iść do domu, ale druga doszła do wniosku że lepiej zawołać lekarza. Lekarka zbadała mnie wewnętrznie, nie stwierdziła rozwarcia. Zrobiła usg. Wszystko wyglądało w porządku. Zapytałam czy mogę więc iść do domu na co dostałam odpowiedź, że jednak zostaję w szpitalu bo w domu sobie z tym bólem nie poradzę!
    Tak więc ok 4 rano 29 grudnia zostałam przyjęta do szpitala. Skurcze zaczęły się robić bardziej regularne, mniej więcej co 10-12 minut. Zaczęłam je zapisywać...i tak do 8 rano, kiedy nie przyjechał mąż i nie wyręczył mnie z tego obowiązku. Rozwarcie nadal nie postępowało! Nie dostałam też nic przeciwbólowego i byłam zła, że spędziłam noc w szpitalu a przecież mogłam być w domu! Ok 13.00 przyszła położna, sprawdziła jak się mam i stwierdziła, że może da mi panadol a ja jej na to, że ja najpierw chcę pochodzić trochę. Doprawdy nie wiem jak wpadłam na taki pomysł, ale... wzięłam męża pod ramię i poszliśmy na spacer - 40 minut po zimnym korytarzu. Skurcze nadal co 10 minut ale ból coraz większy. Mąż z kartką zapisywał każdy skurcz:-) Przy każdym skurczu musiałam się zatrzymać, oprzeć głowę o barierkę i oddychać. miałam ochotę ugryźć metalową barierkę. Wróciliśmy na salę, bo już nie mogłam chodzić. Przyszła położna, zbadała...jest rozwarcie na 3 cm. Kazała chodzić dalej. Mąż zwlekł mnie z łóżka, choć ja nie chciałam. Znów zimny korytarz, zimna barierka tylko skurcze jakby coraz częściej- 7-5 minut. Po 15 minutach proszę męża byśmy już wrócili bo nie dam rady już chodzić. Wracamy, ok 14.30 przychodzi położna i nie chce mnie zbadać, ale mąż mówi że skurcze się nasilają i są coraz częstsze więc niech mnie zbada. Zagląda i zdziwiona mówi, że jest rozwarcie na 4-5 cm. Możemy jechać na porodówkę. Zabieramy niezbędne rzeczy i idziemy na porodówkę- tzn.ja się wlekę i co chwilę przystaję na skurczach- jestem potwornie zmęczona.
    Wchodzimy na porodówkę- zimno jak cholera. Okno otwarte na oścież, radio gra pełną parą...wchodzi położna...pyta się czy my do niej? Przegląda papiery, patrzy na moje rozwarcie i stwierdza, że szybko to nam tu nie pójdzie...ja już mam prawie łzy w oczach! Skurcze mam od ponad 12 godz. ile mogę jeszcze wytrzymać!!! Położna pyta się czy chcę gaz. CHCĘ! Uczy mnie jak wdychać i wydychać. Trochę mi lepiej, ale szału nie ma. Położna sugeruje przeniesienie się do basenu. CHCĘ! o ile w nim nie będę rodzić- położna gwarantuje mi, że nie urodzę w basenie.
    Ale po 15 minutach okazuje się, że termometr jest zepsuty i nie mogę skorzystać z basenu!!! Korzystam więc nadal z gazu. Ok. 17.00 mam dosyć. Robi mi się niedobrze. Nie chcę gazu! Położna przynosi piłkę... jest mi niewygodnie i w niczym mi ta piłka nie pomaga. Piłka okazuje się być za mała. Nie ma większych piłek. Wracam na łóżko. Nie wiem jak się ułożyć by mi choć trochę ulżyło. Mąż mnie masuje i chwała mu za to...ale mnie ciągle boli a sił mi już brak. Położna sugeruje zastrzyk z petydyną, który ma też załagodzić efekt uboczny gazu. Ostrzega jednak, że nie na wszystkich on działa. BIORĘ! Okazuje się to być strzałem w 10! Na mnie petydyna działa idealnie. Odczuwam skurcze, ale zaraz po zasypiam i tak za każdym razem! 19.00 położna informuje mnie, że jesteśmy już przy rozwarciu na 7cm i teraz musimy podjąć decyzję, czy chcę epidural czy nie... Ja wiję się i jęczę. Magiczne 7 cm daje mi się we znaki. Nie wiem co mam robić. Choć wielokrotnie omawialiśmy tą kwestię z mężem i byłam stanowczo na nie w zw.z epiduralem teraz się łamię!. Jestem wykończona, nie mam sił i boję się że nie dam rady urodzić. Położna dyskutuje z moim mężem, przedstawiając wszystkie za i przeciw, w końcu pyta się jakie było moje stanowisko przed porodem. Mąż zgodnie z prawdą mówi, że byłam przeciwna. Położna sugeruje alternatywę: przebicie worka płodowego, ale nie ma gwarancji że przyśpieszy to poród, będzie za to bardziej boleć. Krzyczę, że chcę by przebiła mi worek i niech się dzieje co chce. 19.15 worek przebity, odeszły wody... boli jak skurczybyk!!!! Położna mówi że kończy pracę o 20.00 i że raczej z nią nie urodzę, chyba że się pośpieszę. To w ramach żartu. 20 minut później zaczynam czuć, że muszę przeć! Krzyczę do niej, że ja chcę przeć. Uspokaja mnie, zagląda i sama nie wierzy jest 10 cm!!! Zaczyna się robić tłoczno. Podpinają ktg. Synek ma się dobrze, ale zaraz tętno zaczyna spadać. Ja się drę, próbuję przeć na klęczkach ale jest mi niewygodnie, nie mam sił. Kładę się. Położna mówi że trzeba wezwać lekarza. Tłumaczy coś mojemu mężowi, ja mam odlot...nie mam sił...proszę by ratować synka. Okazuje się, że przy główce jest trochę smółki, więc muszę szybko urodzić. Ale ja kompletnie opadłam z sił, więc muszą wezwać lekarza by pomóc wyciągnąć dziecko. Lekarz jest w...domu...więc musimy czekać, aż przyjedzie! A ja się drę i tracę coraz więcej sił!Położna wychodzi gdzieś, ja muszę przeć, drę się, tętno synka spada do 68...mój mąż biegnie szukać pomocy. Jest 19.50, nadal nie ma lekarza, nie ma położnej, mąż szuka pomocy a ja muszę przeć. Zdzieram całe gardło, bo w tym wszystkich zapomniałam jak przeć i prę gardłowo-zupełnie nieprawidłowo. Wbiega mąż z jakimiś położnymi, nie wiem co robią ale tętno synka wraca do normy. Wraca też nasza położna ze swoją zastępczynią, bo przecież o 20.00 kończy pracę. Wprowadza ją w sytuację a ja się drę...każą mi powstrzymać parcie, bo nie dam rady urodzić synka. Zaraz ma się zjawić lekarz i mi pomóc. Przestaję kontaktować, zaczynam się trząść. Nie jestem w stanie powstrzymać mojej trzęsącej się szczęki. Jest 20.15, wchodzi lekarz i oznajmia: próżnociąg. Mam przeć. Nie mam już sił – trzęsą mi się nogi. Położne podtrzymują mi nogi, mąż trzyma głowę. prę...ale za słabo. Jeszcze raz...udaje się zaczepić próżnociąg. I teraz mam przeć z całych sił. Spinam się niesamowicie. Czuję ogromne nacisk na moje krocze, coś chce je rozerwać. Wszyscy krzyczą bym parła. PRĘ, tak silnie jak tylko mogę. PRĘ, krzyczę i płaczę. Widzę próżnociąg, czarny łepek i nagle coś dużego, śliskiego ląduje na mojej piersi! Jest 20.24. Nie ma bólu, są trzęsące się nogi. Wszyscy gratulują pięknego, dużego synka. Lekarz wyciąga łożysko i zaczyna mnie zszywać (i choć nie czułam nacięcia to zszywanie boli jak cholera!) a ja i tak mam wrażenie że to wszystko dzieje się poza mną. Mam synka na piersi, który szybko uspokaja się i przestaje płakać. Od razu przysysał się do piersi. Nasz synek ważył 3840g i dostał 10pkt.
    A nasz świat zawirował i zmienił się diametralnie.
    Wiem, że poród to coś co każda kobieta musi doświadczyć sama ale nie wiem, czy przeżyłabym go bez mojego kochanego męża, który wspierał mnie cały czas, zachował zimną krew i dopilnował wszystkiego, łącznie z szyciem mojego krocza!
    --
    •  
      CommentAuthorsardynka85
    • CommentTimeJan 17th 2013 zmieniony
     permalink
    lapa co to za szpital, że nie było na dyżurze lekarza? :shocked:
    --
    •  
      CommentAuthorlapa
    • CommentTimeJan 18th 2013
     permalink
    sardynka, nie sądzę by taki problem groził ci w Polsce:wink: ja rodziłam w Irlandii w Cork University Maternity Hospital. Miałam prawo skorzystać z tzw. konsultanta a nie stażysty, tylko przyszło mi rodzić w weekend i to jeszcze wieczorem, więc lekarz był już w domu pod telefonem.
    --
    •  
      CommentAuthorwyder
    • CommentTimeJan 18th 2013
     permalink
    wzruszający opis płakałam jak bóbr...
    --
    •  
      CommentAuthorsardynka85
    • CommentTimeJan 18th 2013
     permalink
    lapa: sardynka, nie sądzę by taki problem groził ci w Polsce ja rodziłam w Irlandii w Cork University Maternity Hospital. Miałam prawo skorzystać z tzw. konsultanta a nie stażysty, tylko przyszło mi rodzić w weekend i to jeszcze wieczorem, więc lekarz był już w domu pod telefonem.


    aha :) myślałam właśnie, że to jakiś szpital w Pl i się trochę przeraziłam (ja akurat rodzę w molochu położniczym, więc u mnie wszelkiej maści lekarzy będzie pod dostatkiem :p)... ale faktycznie jak to w Irlandii to tam jest trochę inne podejście do porodów... najważniejsze, że wszystko się u Was dobrze skończyło :smile:
    --
    •  
      CommentAuthorannie128
    • CommentTimeJan 18th 2013
     permalink
    The_Fragile: Napisz gdzie rodziłaś, co? Położną bym obsmarowała po porodzie równo.


    Rodziłam we Wrocławiu. Pewnie i tak by się stało, gdyby nie to, że nie chciało mi się na francę energii marnować i czasu. Do położnej, która odbierała narodziny Julka nie mam najmniejszych zastrzeżeń.

    lapa trzymałaś mnie w napięciu do ostatniej sekundy, przysięgam! Poród ciężki, ale synek dorodny!
    lapa: Jest 19.50, nadal nie ma lekarza, nie ma położnej, mąż szuka pomocy a ja muszę przeć.


    W sensie, że zostałaś sama - sama? Nikogo nie było?:shocked:
    --
    •  
      CommentAuthorlapa
    • CommentTimeJan 18th 2013
     permalink
    annie128: W sensie, że zostałaś sama - sama? Nikogo nie było?


    dokładnie tak, położne gdzieś wyszły (podobno zadzwonić po raz kolejny po lekarza),pielęgniarki się ulotniły a mąż wybiegł szybko szukać pomocy gdy tętno synka zaczęło gwałtownie spadać.
    --
    •  
      CommentAuthoremza
    • CommentTimeJan 18th 2013 zmieniony
     permalink
    Dziewczyny i ja zamieszczam opis swojego ekspresowego porodu (2h 40min).

    13 styczeń 2013r. Dzień jak co dzień. Żadnych objawów, skurczy, znaków na niebie i ziemi
    zapowiadających zbliżający się poród. Choć w zasadzie całkiem pechowy dzień… Około południa mój
    mąż zaaferowany robieniem porządków zrzucił na ziemie moje ukochane storczyki. Doniczki
    potłuczone, kwiaty połamane. Ponieważ już tak długo czekałam na poród wybujałam sobie w głowie,
    że jeśli zakwitnie biały storczyk, mój ukochany – w tym dniu urodzi się Gabrysia. Biały zakwitł 10
    stycznia… 13 stycznia mój mąż połamał mu kwiatki. Zmartwiłam się. Jeszcze długo poczekam sobie na
    poród. Wieczorem, po godzinie 19:00 poszliśmy z mężem do lasu trochę potrekkingować. Szło mi
    naprawdę gibko, kondycyjnie czułam się co najwyżej na drugi trymestr. Przy wyjeżdżaniu z parkingu
    leśnego mąż najechał na spory kamień, masakrując tym samym podwozie samochodu. Kolejny stres.
    Mówię do męża głęboko oddychając, że jeszcze jedną drakę mi zaserwuje w dniu dzisiejszym, to
    niechybnie skończę na porodówce. O 23:00 kładziemy się spać. Zaczynam się modlić o zniesienie
    grypowych zakazów odbywania porodów rodzinnych. W połowie zdania słyszę (dosłownie) ‘pyk!’!.
    Takie delikatne, ale bardzo wymowne ‘pyk’!. Coś ‘poleciało’. Wstałam i mówię do męża ‘cholera, a
    miałam nadzieję, że w dniu porodu będę chociaż wyspana’. Wychodzi ze mnie czop i co jakiś czas
    mocniejszy niekontrolowany ‘sik’. Na szczęście wszystko w kolorze jasnym, lekko różowym. Nie
    panikuję, ale czekam na więcej, bo nie mogę uwierzyć w niespodziewaność tej sytuacji. Zaczyna
    regularnie boleć mnie podbrzusze w połączeniu z krzyżami. Tak co 9-10minut. Myślę sobie, że nie
    chcę jechać na porodówkę, bo rozwarcie na pewno jest mizerne i powinnam pojawić się tam kiedy
    skurcze będą powtarzały się co 5-7minut. No ale przecież sączą mi się wody… Mąż w tym czasie
    obdzwania zhierarchizowane przeze mnie szpitale, w celu znalezienia takiego z pozwoleniem
    przeprowadzenia porodu rodzinnego. W ‘moim’ wciąż zakaz jest utrzymany.. W pierwszym
    zastępczym - sukces! Zakazy są, owszem, ale tylko jeśli osoba towarzysząca jest chora! Jeszcze dwa
    dni temu zarzekali się, że nie wpuszczą osoby towarzyszącej nawet do marca! Jedziemy! Na miejscu
    okazuje się, że mam 1cm rozwarcia i skurcze co 12minut. Ze względu na sączące się wody mam
    zostać na patologii ciąży. Nawet się ucieszyłam. Pomyślałam, że przynajmniej się wyśpię☺ Nie
    wyspałam się… Skurcze krzyżowe budzą mnie regularnie co 15mnut. Są naprawdę bolesne, choć z
    perspektywy czasu wiem, że przy tych porodowych są porównywalne zaledwie do wizyty u dentysty…
    Rano lekarka stwierdza dwa centymetry rozwarcia i wysyła mnie na porodówkę. Tam czeka mnie
    ochrzan, po którym chcę się rozpłakać i wrócić do domu. Położna mówi, że z takim rozwarciem i
    skurczami, to chyba sobie cyrk urządzam. Jestem bardzo karna i napomykam o sączących się wodach
    płodowych, i że gdyby nie one wcale nie miałam ochoty tutaj przyjeżdżać. Kobieta mięknie i
    przeprasza. Nikt jej o tym nie poinformował. Kładzie mnie na przepięknej sali porodowej i podłącza
    pod KTG. Sala jest w kolorze niezapominajki. Z wanną, drabinkami, workiem sako, piłką, liną
    zwisającą z sufitu oraz nowoczesnym łóżkiem. Czuję jakbym na nią nie zasłużyła. Mam skurcze
    krzyżowe, a te nie chcą zapisywać się na KTG. Czuję się jak symulantka. O godzinie 9:00 położna
    postanawia podpiąć mnie pod kroplówkę z oksytocyną i tu zaczyna się jazda bez trzymanki. Mówi, że
    to trochę potrwa i na 11:00 mam zadzwonić po męża. Dochodzi 9:15 a ja mam skurcze co 3 minuty,
    tak silne, że postanawiam dzwonić już po męża. Wszyscy są zdziwieni prędkością działania
    oksytocyny, przecież macica nie zdążyła się jeszcze porządnie opić. Terefere. Dzwonię po męża by
    natychmiast przyjeżdżał, bo ja jestem bliżej niż dalej, a rozwarcie leci jak szalone, na łeb na szyję! Z
    dostępnych akcesoriów zdążyłam wykorzystać… parapet. Kręcę przy nim biodrami i to by było na tyle.
    Kładę się na łóżku porodowym w celu ustalenia poziomu rozwarcia i już tam zostaję. Ból przerasta
    moje wcześniejsze wyobrażenia o nim. Skurcze mają zdwojoną moc, ze względu na swój krzyżowy
    charakter. Pytam o coś przeciwbólowego. Dostaję dolargan, którego zbawiennego działania nie
    zarejestrowałam do końca porodu. Nie mogę jednak po nim hasać po sali porodowej i korzystać z
    akcesoriów. Niech to szlag… Nie tak miało być. Mąż przyjeżdża na moje 8cm rozwarcia. Do tego czasu
    studentka położnictwa trzyma mnie za rękę podczas każdego ze skurczów. W 30-sto sekundowych
    przerwach międzybólowych sylabizuję zdania podziękowania, proszę by do mnie mówili stale i
    pocieszali, że jestem dzielna. Podobno wzorowo oddycham i jestem mega dzielna, choć wcale nie
    miałam sił taką być. Wiem jednak, że jak się rozkleję, albo odpuszczę zaszkodzę tylko sprawie.
    Przyjeżdża mąż – nareszcie! Teraz on ściska mnie za rękę, masuje krzyże i zagrzewa do walki,
    przypominając jak to wjeżdżałam w górach na rowerze na ciężkie przewyższenia. Ten sam oddech, ta
    sama satysfakcja z przeżytego skurczu, porównywanego z osiągnięciem szczytowego celu. Najtrudniej
    jest przetrzymać parcie, kiedy tak bardzo chce się przeć. O bólu więcej nie napiszę, bo chyba nie ma
    sensu. W końcu innym się udało... Położna daje hasło, że teraz przechodzimy do fazy parcia. Mówi po
    kolei jak mam się zachować, jest dla mnie taka dobra, że zapatruję się w nią jak sroka w gnat i patrzę
    z ufnością dziecka, głęboko w oczy. Skurczy partych zaliczam ze 3-4 sztuki. Lekarz ciśnie mi na brzuch,
    wiem że dziewczyny na forum pisały, że to karygodne i że nie wolno, ale wówczas bardzo im ufam.
    Jak rodzicom. Położna nacina krocze, mąż podniecony mówi, że widzi już szczyt główki i mnóstwo
    włosów! Jestem strasznie podniecona i mimo, że boli jak stąd do księżyca (albo i dalej…) cieszę się na
    każdy party skurcz. Teraz przynajmniej mam wpływ na sytuację i czuję już zapach mety w powietrzu!
    W dwóch ostatnich parciach wychodzi główka, a ja czuję się jakby już było po wszystkim, mimo, że
    jeszcze muszę wypchnąć ciałko, ale to już jest pestką. Po dwóch godzinach od podania oksytocyny, tj.
    o 11:10 słyszę płacz małej. Dostaję ją na klatkę piersiową. Miała być umazana, pomarszczona i
    brzydkawa. Jest śliczna! Co ja mówię, prześliczna! Całuję ją, głaszczę, przytulam. Jest drobniutka i ma
    mnóstwo włosów. Mierzwię jej czuprynę z niedowierzania, że się udało, a ona otwiera oczy i
    przeogromnym zezem wpatruje się w moją twarz. A więc, to Ty Kruszynko… Witaj na świecie… Nie
    sądziłam, że tak szybko skradniesz moje serce…
    Nie miało być oksytocyny i dolarganu, nacinanego krocza i wyciskania maleństwa przez lekarza. Miał
    być aktywny poród. W zasadzie wszystko nie po mojej myśli. Ale jest ona i teraz ten cały
    niezrealizowany plan porodu przestał mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie…
    --
    •  
      CommentAuthornana81
    • CommentTimeJan 18th 2013
     permalink
    Poród raczej do ekspresowych nie należał :confused:
    Dobrze, że masz tak cudowne wspomnienia mimo oxy.
    Gratulacje :flowers:
    --
    •  
      CommentAuthorkatka_81
    • CommentTimeJan 18th 2013
     permalink
    nana81: Poród raczej do ekspresowych nie należał :confused:

    własnie to miałam napisać :)
    --
    •  
      CommentAuthoremza
    • CommentTimeJan 18th 2013
     permalink
    Naprawdę? Wydawało mi się, że 3h w sumie, to nie tak sporo...
    --
    •  
      CommentAuthornana81
    • CommentTimeJan 18th 2013
     permalink
    Start porodu liczysz od podania oxy?
    --
    •  
      CommentAuthoremza
    • CommentTimeJan 18th 2013
     permalink
    W szpitalu policzyli jeszcze z KTG przed podaniem oxy. Po podaniu oxy w zasadzie to 2h10min. Wcześniej w zasadzie nic się nie działo, poza oczywiście odejściem wód... Wtedy jednak leżałam na patologii.
    Mogę odszczekać słowo 'ekspresowy' - tak o nim mówili inni, więc powtórzyłam, jeśli chodzi o mnie to były to bardzo długie 2h40m.......:devil:
    --
    •  
      CommentAuthornana81
    • CommentTimeJan 18th 2013
     permalink
    Zdziwiłam się, bo piszesz, że wody zaczęły odchodzić ok 23, a urodziłaś po 11 dnia następnego, czyli 12h. Napisałaś też, że regularne skurcze pojawiły się po odejściu wód.
    --
    • CommentAuthormilena1984
    • CommentTimeJan 18th 2013
     permalink
    emza: . Ponieważ już tak długo czekałam na poród wybujałam sobie w głowie,
    że jeśli zakwitnie biały storczyk, mój ukochany – w tym dniu urodzi się Gabrysia.

    Ja tez mam jednego storczyka i 3 paki wyszly i tez jakos sobie ubzduralam ze jak wszystkie zakwitna to ide rodzic, wlasnie czekam na ostatni zeby sie otworzyl:smile:
    --
    •  
      CommentAuthorwyder
    • CommentTimeJan 18th 2013
     permalink
    wspaniały poród mimo że wogóle nie po twojej myśli jestem wzruszona ja tam chyba od odejścia wód bym jednak czas liczyła :-)
    --
    •  
      CommentAuthorSzklania79
    • CommentTimeJan 18th 2013
     permalink
    OMG:) Ryczę........cudowne przezycie, juz się nie moge doczekac spojrzenia w oczy mojej Paproszkowej Oliwce....Gratulacje emza. dużo zdrowia:)
    --
    •  
      CommentAuthorazniee
    • CommentTimeJan 18th 2013
     permalink
    Ja bym też poród liczyła od odejścia wód :wink: No ale nieważne, ważne, że w końcu byłaś z mężem (za co po cichu trzymałam kciuki) i że masz córcię przy sobie :smile: Gratulacje!
    --
    •  
      CommentAuthoremza
    • CommentTimeJan 19th 2013
     permalink
    Oczywiście się nie upieram i mogę liczyć od odejścia wód:)
    Tak na marginesie to się cieszę, że mam już to za sobą:)
    --
    •  
      CommentAuthor1aleks1
    • CommentTimeFeb 12th 2013
     permalink
    Wklejam opis porodu ten co mam pod kartą moze komuś pomoze bo w moim przypadku słuchanie własnego ciała było dobrym rozwiązaniem
    Urodziłam Malutką 08.02.2013 o 6.26.
    Poród miał obyć sie jako indukowany dostałam tamponik z Prostaglandin’em na rozszerzenie skrócenie i zmiękczenie szyjki. Po 24h wyjęli go i stwierdzili ze nic nie zadziałał i nie mogą nawet spuścić wód płodowych bo szyjka ok 2 cm czyli tyle co przyjechałam. Sprawdzili akcje skurczową KGT i stwierdzili ze nie ma akcji ze macica sobie ćwiczy. Kazali mi iść spać a rano miał lekarz podać mi dopochwowo tabletki z mocniejszym hormonem na rozszerzenie szyjki.
    Ok 00.30 poczułam jak Mała kopnęła bardzo silnie i zaczęły i sie sączyć wody miałam lekkie napięcia brzucha ale takie jak wtedy co robili KGT wiec nawet nie zwracałam uwagi zadzwoniłam po M tylko zeby pojechał do znajomego i przenocował bo o mieszka w mieście gdzie szpital. a od nas 50 min samochodem bo pojechał do domu po tym jak powiedzieli ze rano po 9.00 bedą decydować co dalej..
    Ok 3 rano poczułam ze skurcze sa mocniejsze ale nie panikowałam poszłam do wanny i wzięłam kąpiel żeby zobaczyć czy sie wyciszą ale sie nie wyciszyły no to do położnej i mowie ze są dość silne i czy może sprawdzać szynkę i czy mąż może przyjechać a ona mówi ze mnie podepnie pod KGT i zobaczymy
    Na KGT czynności skurczowe na 30 i to jeszcze co 10 min cały czas leżałam pod aparatem ona stwierdziła ze nie bardzo chce sprawdzać szyjkę jak nie musi bo odeszły i wody i moze dojść do zakażenia. Powiedziała ze da mi tabl (dała paracetamol z kodeina) i jak nie przejdzie/nie wyciszy się po nich to mi zrobi to badanie szyjki. Podała tabletki a ja do męża dzwonie od razu ze mam w du…e ta babe i nie ważne czy go wpuszcza ma przyjechać bo czuje ze są dość silne te skurcze mimo tych wykresów na KGT.
    Oczywiście po 15min przyszła położona a bóle nie przeszły wiec wzięła i mi sprawdziła szyjke całe 3 cm Bóle miałam juz dość silne miałam problem z oddychaniem w trakcie bo leżałam podpięta pod monitor W międzyczasie przyszedł mąż wpuścili go bez problemu. Jak przyszedł mowie mu ze chcesz od razu znieczulenie zewnątrz oponowe bo nie bede sie jeszcze 7 cm męczyć przy takich mocnych bólach szyjka według poloznej slabo sie rozbiera skurcze niby tez kiepskie ja leżę i nawet nie moge pozycji zmienic a gdzie parte. Przyszła położna i mąż mowi co ja chce a ona ze tu skurcze rzadko co 10mini słabe na wykresie szyjka nie skrocona ze moze bym od gazu zaczęła, później zastrzyk w udo ze środkiem przeciwbólowym i ze dopiero Epidural ja sie jednak uparłam i musieli mnie na oddział porodowy zawieźć bo tylko tam podają zewnątrz oponowe. W wiezli mnie na góre znowu podłączyli pod KGT a tam dalej skurcze na 30 wiec znowu ta druga połozna co mnie przejęła ze moze by od gazu zaczęła bo to dużo czasu bla bla bla i takie dyskusje ona jeszcze papierki wypełnia a ja czuje ze skurcze chyba ok co 2 min i przy jednym mam uczucie ze chyba ma ochotę przeć. No to mowie jej o tym wtedy ona szybko zostawiła papiery i sprawdza szyjke a tam 8 cm rozwarcia i juz za późno na Epidural następnie poszło błyskawicznie chyba 3 skurcze i juz czuje ze mam przymus pchania ale jeszcze nie pcham tylko pytam sie jej czy mogę juz a o na do mnie ze mogę no i wypchnęłam Małą w 4-5 skurczach.
    Poród policzyli pierwsza faza 1.49h parte 11min poród łożyska 9 min całość 2h09min a i zeby było ciekawie do konca były czynności skurczowe na monitorze na poziomie 30.
    Tak jak napisałam Mała urodziła sie o 6.26 ważyła 3300 do domu pojechaliśmy juz parę min po 12 czyli ok 6h po porodzie. No i skończyło sie na porodzie siłami natury tongue_out
    --
    •  
      CommentAuthorkatka_81
    • CommentTimeFeb 12th 2013
     permalink
    emza: Oczywiście się nie upieram i mogę liczyć od odejścia wód:)

    poród liczy się jak najbardziej od odejścia wód :)
    --
    •  
      CommentAuthorKasiaMW
    • CommentTimeFeb 12th 2013
     permalink
    1aleks1: 6.26 ważyła 3300 do domu pojechaliśmy juz parę min po 12 czyli ok 6h po porodzie

    no poród ekspresowy super:)
    -
    ja bym się bała tak szybko jechać do domu.. jakoś obawiałam się żółtaczki, całe szczęście Milkę ominęła...
    katka_81: poród liczy się jak najbardziej od odejścia wód :)

    ja uważam że mój poród trwał 26h wraz CC a wody mi nie odeszły hehe a mówili że mam ich mało albo wcale nie wiem gdzie się podziały nic mi się nie sączyło nie siusiałam często a spuchnięta byłam od ciśnienia jak bańka może wodę wchłonęłam kurka:D(pewnie dopiero przy cc wyleciała)
    --
    •  
      CommentAuthorAddictive
    • CommentTimeFeb 12th 2013
     permalink
    Aleks - normalnie zazdroszczę togo szybkiego porodu.......:):)też tak chcę!!
    --
    •  
      CommentAuthorsysiajaw
    • CommentTimeFeb 12th 2013
     permalink
    poród liczy się jak najbardziej od odejścia wód :)


    ale to chyba zależy bo jakbym miała policzyć od odejścia wód to mój poród trwał 28 minut :rolling:, bo ja taka expresowa babka jestem a w ogóle w książeczce po porodzie mam wpisane ostatnia faza 0,05 :shocked: dobrze że nie czekałam w domu na odejście wód bo bym w samochodzie urodziła..:cool:
    --
    •  
      CommentAuthorwyder
    • CommentTimeFeb 12th 2013
     permalink
    ach marzy mi się tak szybki poród :-)
    --
  2.  permalink
    mi się też marzy szybki poród, ale nie każdej jest to dane:)
    --
  3.  permalink
    sysiajaw: dobrze że nie czekałam w domu na odejście wód bo bym w samochodzie urodziła..


    heh, ja tak samo :) dobrze, ze mnie dzien wczesniej w szpitalu zostawili :P u mnie od odejscia wod wszystko trwalo 1h25min
    --
    •  
      CommentAuthornatalcia85
    • CommentTimeFeb 12th 2013
     permalink
    Mi niestety nie było dane rodzić SN, ale CC wspominam dobrze. Relacja na moim blogu, wklejac nie bede całości bo się tam trochę rozpisałam :)
    http://www.malamama.pl/cesarka-nie-taki-diabel-straszny/
    --
    •  
      CommentAuthorsysiajaw
    • CommentTimeFeb 12th 2013
     permalink
    Dziewczyny to nie jest powiedziane że was to nie spotka, mój poród pierwszy od odejścia wód bo od tego się zaczęło trwał 2,5h no a ten to był w ogóle expres, wiedziałam że będzie szybko ale że aż tak to się nie spodziewałam, to mój drugi poród i był naprawdę cudowny bo bóle porodowe to były trochę większe od @, obyło się bez nacinania i szycia, natomiast pierwszy poród był ciężki mimo iż był krótki i było szycie, trzeba jechać na porodówkę z dobrymi myślami a nuż którejś z was się trafi tak lekki poród :bigsmile: tego wam życzę
    --
  4.  permalink
    A jak się rodzi z pęcherzem to wody odchodza jak główka wychodzi na zewnątrz - moja córka tak urodzona i wtedy czas jak sie liczy?:wink:
    --
    •  
      CommentAuthorwyder
    • CommentTimeFeb 13th 2013
     permalink
    słyszałam zabobon że dzieci w tym worku urodzone będą bardzo szczęśliwe i nigdy się nie utopia

    szczęścia życzę małej ale na wodę i tak bym uważała :-D

    no krótki poród mi się marzy ale moja mama mnie rodziła 24 g więc myślę że ze mną może być podobnie...
    --
    • CommentAuthorDajen_q
    • CommentTimeFeb 14th 2013 zmieniony
     permalink
    Nadszedł czas, żebym i ja podzieliła się z Wami swoimi przeżyciami z porodu :)
    Termin miałam na 13.02.2013 i od skończenia 37 tygodnia niecierpliwie wypatrywałam jakichkolwiek oznak porodu… Przeglądałam się w lustrze sprawdzając czy opadł mi brzuszek, molestowałam gina o sprawdzanie szyjki, ktg (na próżno), narzekałam wszem i wobec że na pewno przenoszę no i oczywiście uprawiałam wszelkie aktywności mogące poród przyspieszyć (ostre sprzątanie, skakanie na piłce, spacery, itp.).
    Mój mąż początkowo zalecał cierpliwie czekanie do terminu, natomiast z czasem, gdzieś w 38 tc też już zaczął marudzić, że właściwie Mały już mógłby być na świecie.
    I tak oto nadeszła sobota 2.02.2012. Nadal nic nie zapowiadało zbliżającego się porodu (zero skurczy przepowiadających, bólów brzucha, odchodzącego czopa…). Cały dzień mieliśmy zaplanowany bardzo aktywnie: spacer, obiad z przyjaciółmi w gruzińskiej knajpce, potem ostatnie zakupy dla Małego (wanienka!) i na koniec kino Drogówka Smarzowskiego. Wróciliśmy do domu, byłam już porządnie zmęczona. Poczytałam sobie jeszcze chwilę książkę ćwicząc mięśnie Kegla na piłce, potem wzięłam ciepłą kąpiel i zabrałam się do masażu krocza olejkiem migdałowym. Przyszło mi do głowy, żeby spróbować też masażu sutków. No to posiedziałam sobie chwilę w ciepłej łazience miętoląc te sutki. Prawie od raz poczułam delikatne napięcie w dole brzucha, ale pomyślałam sobie, eee pewnie nic z tego i położyłam się obok śpiącego męża.
    O 00:20 kiedy już prawie zasypiałam poczułam dziwny ból brzucha, coś co od biedy mogłabym nazwać skurczem, wtedy pomyślałam, że przepowiadającym i dalej próbowałam zasnąć. Chwilę później kolejna fala bólu, takiego do zniesienia, ale ponieważ byłam już wyczulona na ten rodzaj bólu to wstałam i poszłam po zegarek i do łazienki. Była 00:30. 9 min później kolejny skurcz, który sprowokował mnie do pójścia po kartkę i długopis i zapisywania skurczybyków. Ogarnęła mnie fala podekscytowania, kiedy ok. 8-9 min później poczułam, że idzie kolejny skurcz. Pomyślałam sobie złośliwie, że zaraz zobaczę bezcenną minę zaskoczenia jak obudzę P. i powiem mu, że to chyba już :) Bujając bioderkami przy umywalce przetrwałam kolejną falę bólu i poszłam budzić męża.
    Akcja potoczyła się szybko, zaczęliśmy liczyć czas trwania skurczy i przerwy między nimi – wyszło, że są ok. 20 sek, co 6-7 min. Poszłam pod ciepły prysznic i zjadłam 2 nospy, które P. błyskawicznie dostarczył z pobliskiej apteki całodobowej. Nie było już czasu, żeby poczekać na działanie nospy – nasilała się zarówno częstotliwość jak i długość trwania skurczów. Decyzja – jedziemy do szpitala!
    Ubraliśmy się błyskawicznie, wzięliśmy torby, dokumenty, wpakowałam się na tylne siedzienie auta, żeby w razie skurczu móc wyginać śmiało ciało, myśl o siedzeniu w bezruchu napawała mnie grozą. P. przeklinał na światłach, powtarzał co chwilę, żebym oddychała lub, że to na pewno tylko skurcze przepowiadające, bo przecież na szkole rodzenia mówili, że poród nie następuje tak nagle :) Ale skurcze były już co 5 min i były silne, jak na mój gust. Pomagało oddychanie i kręcenie bioderkami, ale na szczycie skurczu musiałam mocno zaciskać ząbki.

    Dojechaliśmy w ok. 15 min. Drogę na IP prawie przebiegliśmy. Wpadliśmy na IP, a tam powitała nas ruda nietoperzyca w wielkich okularach i na moje stwierdzenie, że mam silne i częste skurcze i że chyba będę rodzić, powiedziała, że to niemożliwe, bo ona wie jak wyglądają kobiety które rodzą, a po mnie tego nie widać. Ale łaskawie zrobiła mi szybkie usg, powiedziała „phi – kolejna co panikuje” i zawołała lekarkę, która miała mi zrobić badanie na fotelu.
    Przyszła młoda, miła pani doktor, włożyła swoje przyrządy gdzie trzeba i powiedziała radośnie: „ooo, mamy 2-3 cm rozwarcia!! Proszę się ubierać i na porodówkę!!”. Kolejna bezcenna rzecz tego wieczoru – szok na twarzy nietoperzycy, która zawyrokowała, że w takim razie będę miała szybki i lekki poród. Dzięki ci dobra kobieto za tą przepowiednię! Przebrałam się w sexi-loverską koszulkę do porodu i zaczęło się żmudne wypełnianie formalności. Nigdy nie zapomnę składania podpisów na jakichś formularzach wijąc się z bólu przy biurku nietoperzycy. W międzyczasie zadzwoniłam do swojej położnej, która powiedziała, że zaraz będzie.

    Poszliśmy na oddział, tam powitała nas młoda położna i zaprowadziła na salkę porodową – małą, wyciszoną i delikatnie oświetloną. Zobaczyłam też piłkę i worek sako i aż mi się mordka uśmiechnęła, ale pani położna powiedziała, że nie nie – „musimy pani zrobić ktg”. No i bardzo bojąc się unieruchomienia musiałam się położyć na pół godziny na tym kosmicznym łóżku. To było najgorsze – ciągnęło mnie do podłoża, do piłki, do ruchu, a tu cholera trzeba było grzecznie leżeć na boczku i się nie wiercić. Efekt izby przyjęć nie zadział, skurcze się nie wytłumiły i przeżyłam naprawdę ciężkie pół godziny. Mąż podawał mi wodę i próbował masować krzyż – pomagało się zrelaksować w przerwach między skurczami. Upłynęła wieczność zanim usłyszałam dziarski głos pani Ewy, mojej umówionej położnej, która natychmiast przejęła dowodzenie. Zerknęła na wydruk ktg, mówi, że skurcze szału nie robią, ale tętno dziecka jest ok. Powiedziała też, że mnie zbada i puści luzem pomiędzy piłki i worki. Podczas badania usłyszłam ciche „pyk” i polały mi się po nogach ciepłe wody płodowe. Pani Ewa mówi, że jest 5 cm :) No to schodzę z wyrka i zaczynam bujać bioderkami i wyginać kręgosłup. Kolejne skurcze sprowadzają mnie na podłogę, na której najpierw uprawiam klęk podparty, a potem klęczę z brzuchem między kolanami. Mąż chce masować plecy ale włącza mi się zosia-samosia i warczę, żeby mnie nie dotykał. Pani Ewa mówi, że to chyba efekt 7. cm. (halo? Tak szybko?) i podsuwa mi materacyk pod kolana, ale ja najbezpieczniej czuję się nisko przy samej podłodze. Zaczynam odczuwać ucisk jak na kupę, mówię położnej i podczas badania na łóżku oznajmia radośnie, że mamy 10 cm i zaraz rodzimy :)

    Zostaję już na łóżku porodowym – położna składa je tak, że mogę sobie siedzieć w klęku na jego dolnej części z brzuchem między nogami i wypiętą pupą a ramiona i głowę opierać na górnej części. Położna instruuje mnie jak przeć, nie jest to dla mnie aż takie intuicyjne. Położna mówi, żeby nabrać powietrza i pępek w dół, ja się trochę szczypię, że tak to zrobię kupę, a w jelitach krążą jeszcze zdradliwe gruzińskie pierożki chinkali, które jedliśmy na obiad. Dostaję zimny kompres na czoło i ciepły na krocze – trochę się rozluźniam. Po jakichś 20 min położna mówi, że główka ładnie już schodzi i żeby przekręcić się na fotelu i urodzić na siedząco twarzą i kroczem do świata. Łaskawie wyrażam zgodę i przekręcam się na plecy… w nagrodę dostaję ciepło-zimne kompresy i badanie, podczas którego położna stwierdza, że jak chcę to mogę włożyć palce gdzie trzeba i poczuć głowę Młodego. Ja mówię, że dopiero jak będzie na zewnątrz. Siedzę na tym fotelu wygięta w chińskie 8, na boczku, jedna noga na biodrze pani Ewy, druga na podpórce no i prę. Położna mówi: „Dianka, nie pomagasz mi – przyj tak jak na kupę”, no to dobra, sama tego chciała, coś tam poszło (ja mówię, że sorry, to te pierożki, ona mówi, że cicho, nikt nic nie widział). W międzyczasie położna woła lekarza, ten przychodzi i cichutko siada sobie w kąciku gapiąc się bezczelnie w moje krocze ;P

    Kolejne kompresy, kolejny skurcz, położna mówi: „Dianka, walczysz, dajesz!”, ja krzyczę (bardziej z wysiłku niż z bólu). Położna mówi, że coś główka nie chce przejść i że będzie musiała delikatnie naciąć. Polewa mi krocze ciepłą wodą i tnie na skurczu (czuję tylko lekkie szczypanie) i prawie zaraz po tym krzycząc wypycham główkę. P. ma za zadanie unieść mi koszulkę bo zaraz na piersi wyląduje Obcy :) Ja macam nieśmiało główkę i na następnym skurczu wychodzi ciałko. Jeeeest!!! Mamy go! Jest 4:15 - na brzuchu ląduje mokra sino-czerwono-biała istotka, oblepiona mazią, wokół niej wije się niebieskawa pępowina. Mój Kurczak, Pchełka, Robaczek, Kruszynka, moje własne osobiste Dziecko. Uczucie jest niepowtarzalne, Kurczak skrzeczy i kokosi się na mojej piersi, my z P. śmiejemy się do siebie.

    W międzyczasie rodzę łożysko, okazało się, że nie całe, więc czeka mnie jeszcze łyżeczkowanie a potem szycie – rzeczywiście nic przyjemnego, ale mam już to w nosie. Myślami jestem w kąciku noworodka, gdzie Młody jest mierzony i ważony pod okiem Taty. Jak już jestem w całości przewożą mnie na salę obserwacyjną i dostaję wyczyszczonego Młodego – mamy teraz ok. 2h na zapoznanie się i naukę karmienia – pomaga nam położna, ale Mały szybko łapie i się zasysa, najpierw do jednej, potem do drugiej piersi. Po tym Młodego zabierają na oddział noworodkowy, a ja zostaję na porodówce (na położnictwie nie było miejsc). Zalety i wady opcji rooming-in poznajemy po południu, kiedy zwalnia się miejsce na położnictwie.

    Dodam na koniec, że rodziłam we Wrocławiu, w szpitalu na Kamieńskiego, miałam wynajętą położną (młoda, energiczna babka, bardzo pewnie się z nią czułam). Jestem zadowolona zarówno z porodówki, jak i opieki na oddziale położniczym. Jest pełen rooming-in, szpital zatrudnia doradcę laktacyjnego, dokarmiają butelką w ostateczności.
    -- ,
    •  
      CommentAuthorwyder
    • CommentTimeFeb 14th 2013
     permalink
    piękny opis prawie się płakałam :-) dobrze że tak szybko ci poszło chciałabym bardzo żeby mój poród był taki jak twój :-)
    --
Chcesz dodać komentarz? Zarejestruj się lub zaloguj.
Nie chcesz rejestrować konta? Dyskutuj w kategoriach Pytanie / Odpowiedź i Dział dla początkujących.