te 4 ostatnie robiłam w czwartek - bo tato suszył mi głowę że mu obiecałam :-) polakierować musi sobie sam jest tyle technik i możliwości, tylko wiadomo że potrzebnych jest sporo materiałów typu farby i inne cuda wianki oraz warsztatu - to co robię teraz to jest bardzo łatwe i proste - nawet nie robiłam żadnego cieniowania - ot przyklejony papier ryżowy lub serwetki na pomalowane butelki
bardzo fajnie Ci to wychodzi trzeba miec zaciecie do takiej roboty, ja nie mam cierpliwosci. dwa lata temu robilam bombki origami na choinke, szczyty osiagnelam w uspokajaniu samej siebie ;)
MrsHyde - powiem Ci że ja nie mam cierpca do niczego i jak mnie mąż namówił żeby dać się nauczyć tego (co by mnie odciągnęło od myślenia o lekarzach, leczeniu itp) to poszłam do jego znajomej dla świętego spokoju ...i od czasu do czasu jak już nie wiem co ze sobą zrobić to wyciągam klamoty i robię :-) Ba! nawet zaczęłam się uczyć robienia tzw frywolitek :-) ale tu już mnie cholera strzelała bo tak zaciskałam mocno nici że wychodziło mi to nędznie :-)
oprócz tego to mamy 3 akwaria (100l w pokoiku i zostanie tam dla maluchów, w pokoju są dwa, jedno małe z krewetkami i drugie takie 45l z krabem tęczowym którego chcemy sprzedać ze względu na dzieci) w domu i psa - a za chwilę będą bliźniaki - także nie nudzimy się :-)
ten ze zdjecia to nie nasz - ale ten sam model :-) nasz ma tylko odwrotnie duży szczypiec :-)
ma 45l akwarium z oświetleniem, żwirek, pół kokosa do schowania się, mały filterek żeby napowietrzać wodę i wody tyle żeby mógł się zanurzyć ale ze żwiru musi być usypana górka żeby mógł się trochę wygrzewać - my go karmimy chipsami dla krabów , oczywiście można spróbować surowym czymś :-)
no i raz nam zwiał bo akwarium nie było dobrze przykryte, a usypał sobie ze żwiru dość zgrabną górkę i wywędrował na przedpokój
ale macie odlotowe zwierzaki w domu :) o ile krab wydaje mi sie calkiem przyjazny i ciekawy o tyle tej jaszczury (czy co to tam jest) bym sie bala a jeszcze myszki w domu trzymac nawet jesli na pokarm sa to juz w ogole brrr dla mnie
dżungarki są słodkie :-) takie malusie , mają milutkie futerko i w ogóle :-) - to jeszcze w domu moglabym trzymać , ale np koszatniczek już nie - dla mnie to takie miniaturowe szczury
Heh, mając w domu jedno i drugie, stwierdzam, że jaszczur jest o wiele bardziej przyjazny niż krab :-) Krab potrafi nieźle uszczypnąć i w ogóle nie lubi, jak się go tyka- natomiast jaszczurka zachowuje się prawie tak samo jak piesek :-) I nigdy nikogo nie zaatakowała- stawianie szyi to odruch obronny, szczególnie, gdy jest na nowym terenie. Co do myszek...no cóż - taka natura...nie my to wymyśliliśmy.
Takiego kraba mogłabym mieć ale niech siedzi w akwarium bez dotykania. A ta jaszczurka hmm całkiem przyjazna. Jak węży się boję okropnie, jaszczurkę zniosłabym, ba, nawet do ręki wzięłabym. Ale jest jeden wyjątek, tak samo jak węży boje się też padalców (chociaż to odmiana jaszczurki). Jeszcze się nie zdarzyło, żeby nie reagowała krzykiem wniebogłosy na widok węża (raz wydarłam się jak potłuczona na widok skóry zrzuconej z węża, którą napotkałam podczas spaceru w lesie).
Raz też weszłam do sklepu zoologicznego i tak się rozglądam, rozglądam. Obracam i... przede mnę wielkie terrarrium, a w nim wieeeeeeeeeeelki wąż, już rozwarłam paszczę aby wykonać pewien dźwięk, ale widząc to znajoma zatkała mi paszczynkę. I dobrze, było trochę ludzi w sklepie...
Raz też wyszłam z domu do szkoły (jeszcze mieszkałam w rodzinnej miejscowości) i idę sobie idę (a wychodziło się od nas do "centrum" wsi taką alejką (uroczą jakże) i tam na drodze leży padalec. I koniec. Dalej nie szłam. Nogi miałam jak z waty, dygotałam jak nie wiem co. Wrócilam się do domu i tato wyszedł ze mną i oddzielając mnie od padalca, przeszłam. Ale jeszcze kilka razy obracalam się za siebie czy czasem za mną " nie idzie ". No tak się boję!
I to najlepsze - któregoś dnia, mój wujek robiąc coś na dworze, woła mnie i podaje wiadro i mówi: Kasia, nalej wody. Ja ok, biorę to wiadro przez okno, zaglądam do środka a tam padalec! Jak sie zamachnęłam, rzuciłam tym wiadrem, aż uderzyło o sufit i padalec wypadł na dywan. Już nie mówić jakie były efekty dźwiękowe. W każdym bądź razie wszyscy sąsiedzi zlecieli się bo myśleli, że coś poważnego się stało, jakiś wypadek. To była masakra.
Już nie wspominając o koszeniu trawy i przygodach z padalcami. Ale o tym nie będę sie rozpisywać bo za pewne niektóre z Was właśnie jedzą śniadanie, albo mają zamiar.
Ogólnie - boję się obślizgłych gadzin typu węże i padalce (chociaż płazek). Zresztą dowód na to jest w moim drugim poście. :-) Malusi łobuz i wielki pieszczoch w jednym. :-) Ale się rozpisałam.
A czemu łobuz - hmm - np. dlatego, że raz "niechcący" złamał mi palec i to w dwóch miejscach (poprzez pociągnięcie mnie nagłe - niby to ja z nim wychodziłam na spacer, a nie odwrotnie, ale owinęłam sobie smycz wokół dłoni, a on zobaczył kota!! I trzasnęło!! Moja reakcja - śmiech i płacz w jednym. Śmiałam się bo to było na prawdę dziwne, jak pies mógł połamać paluch, a i trochę jednak bolało). Dwa miesiące nosiłam gips pod sam łokieć. Koleżanki z pracy zabroniły mi spacerów z psem. :-) Ale i tak chodziłam. Zresztą do pracy również. Bo uwielbiałam moją pracę. Ale jak mnie przepraszało to moje pluszowe psiątko. :-)
Celowo zdjęcie obróciłam bo tak śmieszniej wygląda. :) Rodzinka śmiała się, że tu przypomina świnkę. ;-) A zdjęcie zrobiłam gdy Borys spał.