Jak odsapnę, to jutro zdam relacje z egzaminu z ginekologii u prof. Gabrysia z Wrocka(niektorzy wiedza o kogo chodzi-na jakim wątku tę relacje umieścić?). Na razie umieszczam artykuł z wypowiedzią profa: zagadka pustego gniazda
W dniach 27 lutego, 3 i 5 marca o godzinie 19.00 w sali IV C na naszej > uczelni,Uniwersytecie Przyrodniczym we Wrocławiu, odbędzie się szkolenie z odkrywania > płodności.> > Umożliwi nam ono poznanie wskaźników płodności i > wykorzystania tej > wiedzy w praktyce przy planowaniu rodziny, płci dziecka, optymalnego > czasu poczęcia. > Uwaga!!Szkolenie będzie obejmowało wykład z fizjologii kobiecego > cyklu wygłoszony przez dr Agnieszkę Chrobak- polecam ja osobiście:), > świadectwa osób stosujących naturalne odkrywanie płodnośći z > sukcesami:) (oparte na badaniu temperatury, śluzu pochwowego i szyjki > macicy)oraz rozwiązywanie kart cykli. > Odpowiedzialna za szkolenie jestem osobiście:)więc możecie > spodziewać się pozytywnych emocji;)- mam nadzieję;) > Kontakt: monika.k-sz@wp.pl > lub tel. do mnie 665012752 >
Wiurzyczko czy to u Ciebie są zapisy? Proszę mnie w takim razie uwzględnić. Czy szkolenie jest bezpłatne? Mogę tą wiadomość rozpowszechnić w stowarzyszeniu?
Doroto, to nie są moje namiary,ale jak najbardziej można dzwonić do dziewczyny, która podała namiary-nie wiem, na jakim poziomie są te wykłady i to szkolenie jest bezpłatne. Oczywiście,że warto to rozpowszechnić i można! Myslę,że nie trzeba sie na nikogo powoływać,ale jak już ,to prosze się powołać na Weronikę Lis (to koleżanka tej dziewczyny-od Weroniki mam namiary), która rozpowszechniła tę informację wśród swoich znajomych i dotarło aż do 28 dni:)
Ja dzwoniłam :) nie trzeba się zapisywać, można po prostu przyjść :) Poziom - moim zdaniem - powinien być dobry, znam osobiście panią, która ma wykładać :D
Amaznko, na Norwida jest stary gmach uczelni - po przeciwnej stronie jest (na. pl Grunwaldzkim) nowe centrum UP - to tam jest sala IV C w której ma być spotkanie niestety miewam tam wykłady
Lekarze chcą zakazu sprzedaży „energy drinków” nieletnim. Większość młodych ludzi pije je ze względu na panującą modę lub w nadziei, że pomogą w nauce "rozjaśniając umysł". Napoje energetyczne oszukują organizm i uzależniają - alarmują naukowcy. Konsumenci sądzą, że energizery są źródłem energii, która jest szybko przyswajana przez organizm i dzięki temu poprawia jego kondycję psychiczną i fizyczną. Nie jest to zgodne z prawdą. Energię organizm czerpie z pożywienia, spalając węglowodany oraz tłuszcze i białka. Z tych składników w energizerach mamy tylko glukozę, jednak nie w takiej ilości, żeby mogła wpływać zdecydowanie na funkcjonowanie organizmu. Za pobudzające działanie tych napojów są odpowiedzialne zupełnie inne związki: kofeina, aminokwas tauryna i witaminy z grupy B. Pobudzające działanie tych substancji jest krótkotrwałe i dość szybko wraca uczucie zmęczenia i znużenia. ”Trzeba powiedzieć wprost: wina leży po stronie rodziców, którzy nie kontrolują tego, co robią ich dzieci. Ale także reklam, które zachęcają do picia napojów energetyzujących. A zmęczony organizm potrzebuje odpoczynku, a nie sztucznego pobudzenia” – stwierdził prof. Mariusz Jędrzejko. [Za: "Życie Warszawy", AP, Onet ]
dholubecka: wina leży po stronie rodziców, którzy nie kontrolują tego, co robią ich dzieci.
Z tym bym się jednak nie końca zgodziła. który rodzic tak na prawdę wie co jest w tych napojach, i przecież taka kontrola jest do końca niemożliwa, jeśli dajemy dziecku parę złoty na coś do picia.
Okazuje się, że można. Nawet w Polsce, pod warunkiem, że ten człowiek jest bardzo mały i poczęty „in vitro”.
Procedura poczęcia pozaustrojowego zawiera wiele bardzo kontrowersyjnych elementów, o których społeczeństwo nie wie. Ostatnio szok opinii publicznej wywołały doniesienia prasowe, co robi się w Polsce z embrionami poczętymi „in vitro”. Kliniki prowadzące tę procedurę za właścicieli poczętych „in vitro” embrionów z reguły uznają ich rodziców (dawców komórek rozrodczych). Jak usłyszeli dziennikarze podający się za niepłodne małżeństwo, mogą oni zrobić z tymi odrzuconymi dziećmi, co zechcą. Zapłacić za ich dalsze przechowywanie, oddać lub sprzedać do dalszych eksperymentów, dostać do domu w termosie lub kazać zabić. Nikt nie bierze pod uwagę polskiego prawa, które chroni zdrowie i życie dzieci poczętych, jakimi niewątpliwie są ludzkie embriony.
Reklamy pokazują nam śliczne, wymarzone dziecko w ramionach szczęśliwych rodziców. Niewygodną prawdę pomija się milczeniem. Postanowiłam więc zebrać trochę faktów na ten temat.
Przede wszystkim procedura ta nie przywraca żadnych funkcji, nie można więc uznać jej za leczenie. Polega na ryzykownej manipulacji ludzkim zdrowiem i życiem. Dziecko staje się produktem nowoczesnej technologii.
Aby pobrać komórki jajowe trzeba poddać kobietę hiperstymulacji hormonalnej. Nie jest to obojętne dla jej zdrowia. Znane są przypadki poważnych powikłań, a nawet zgonów. Następnie podczas bolesnego zabiegu nakłuwa się powłoki brzuszne i pobiera dojrzałe komórki jajowe.
Natomiast mężczyzna podczas wizyty w przychodni dostaje do ręki sterylne naczynie z poleceniem pójścia do toalety i wypełnienia go swoim nasieniem. Wszyscy oczekujący w kolejce wiedzą, co on robi. Należy się dziwić, że nikt przeciwko takiemu traktowaniu głośno nie protestuje.
Większość osób sądzi, że komórka jajowa i plemnik same z siebie połączą się również w warunkach „in vitro. Tymczasem one wcale nie chcą się połączyć. Komórka jajowa broni się, jej osłonka robi się zbyt twarda, aby plemnik mógł ją spenetrować. Wobec tego umieszcza się ją w mini imadełku i nakłuwa, następnie wciskając do niej plemnik. Jest to czysty gwałt na naturze. A natura nie wybacza nigdy!
Poczęte w ten sposób ludzkie embriony najpierw się selekcjonuje. Po kilku dniach najbardziej „dorodne” umieszcza się w macicy, licząc że się zagnieżdżą. Procedura ta jest mało skuteczna (od 2 – 25%), więc dla zwiększenia szans na utrzymanie przy życiu chociaż jednego dziecka, umieszcza się w macicy kilka embrionów. Jeśli wszystkie przeżyją, proponuje się aborcję selektywną, argumentując, że utrzymanie ciąży mnogiej jest niemożliwe. Obecnie w Polsce odchodzi się od tej praktyki i umieszcza w macicy najczęściej dwa embriony.
Pod pretekstem naruszania prywatności nikt nie bada stanu zdrowia tych dzieci, chociaż jest ich już w skali świata ok. 2 mln. Istnieją nieliczne badania zagraniczne pokazujące, że ich waga urodzeniowa jest niższa oraz że częściej występują problemy zdrowotne. Pojawiają się wypowiedzi psychologów dziecięcych, że przypadki problemów psychicznych, a zwłaszcza autyzm, występują znacznie częściej. W Polsce jednak nikt ani tego nie śledzi, ani się tym nie przejmuje.
Najstarsze „dziecko z probówki” - Louisa Brown ma obecnie 29 lat. W Polsce procedury „in vitro” prowadzi się od 19. lat, a na Zachodzie znacznie dłużej. Dotychczas nie ma żadnego doniesienia, że dziecko zrodzone z zapłodnienia pozaustrojowego po dojściu do dojrzałości urodziło swoje dziecko. Daje to wiele do myślenia.
Praktycznie nikt nie ponosi odpowiedzialności za pozostałe embriony. Niektóre są zamrożone przez długie lata i nie wiadomo, co z nimi dalej zrobić. Prof. Jerome Lejeune nazywał to puszką koncentracyjną, gdzie zamknięte istoty ludzkie nie mogą ani życ, ani umrzeć. Adopcja tych embrionów jest niezwykle rzadka. Większość, porzucona przez rodziców, jest traktowana jak „odpady”.
Warto zauważyć, że do wszelkich eksperymentów na ludzkich embrionach (klonowania, pobierania embrionanych komórek macierzystych, zastępczych matek, ciąży u kobiet po menopauzie, selekcji dzieci według określonych cech itd.) potrzebna jest dojrzała komórka jajowa, którą trzeba pobrać od kobiety, co jest trudne, bolesne i ryzykowne. Wykorzystuje się więc te kobiety, które gorąco pragną mieć dziecko, ale mają problemy zdrowotne. Pod pretekstem pomocy w poczęciu wymarzonego dziecka pozyskuje się komórki i tworzy embriony, z których tylko nieliczne mają szansę się urodzić. Reszta pozostaje znakomitym materiałem do dalszych eksperymentów na człowieku. I na dodatek nic nie kosztuje, bo niepłodni rodzice sami za to wszystko zapłacą. Jest to potężny, bezlitosny przemysł.
Nikt w Polsce nie kontroluje działalności tzw. klinik leczenia niepłodności. Mamy nadzieję, że rozpoczęta ostatnio dyskusja coś zmieni. Otwarty jednak pozostaje problem bardzo wysokiej aprobaty społecznej dla tej procedury. Nie jest prawdą, że jeżeli poczęty i implantowany będzie tylko jeden embrion, to wszystko będzie w porządku. Procedura „in vitro” jest w samym swoim założeniu niegodziwa i groźna dla przyszłości ludzkości.
Naszym zadaniem jest informować społeczeństwo na ten temat.
Serdecznie pozdrawiam
Ewa Kowalewska, Dyrektor Human Life International – Europa
Bardzo ciekawe, ale troche ogolne te artykuly. Rozumiem, ze NPR moze bardzo wiele powiedziec o cyklu i jego nieprawidlowosciach, pozwala lepiej zaplanowac badania i monitorowac poprawe (poza oczywistym wyznaczaniem okresu najbardzie plodnego). Wtedy mozna planowac jakies niezbedne zabiegi czy operacje majace na celu wyleczenie bezplodnosci. Czy dobrze rozumiem istote naprotechnologii? Wydaje mi sie zrozumiale, ze niektorym parom przedwczesnie sie mowi, ze in-vitro to jedyne wyjscie. Przeciez te drogie zabiegi to zyla zlota a para desperacko pragnaca dziecka zrobi wszystko, doslownie wszystko, zeby spelnic marzenia o powiekszeniu rodziny. Wiec ewentualny naciagacz nie musi sie specjalnie wysilac. I tutaj naprotechnologia zastepuje in-vitro i daje lepsze efekty chyba w kazdej dziedzinie (no moze, ale moze bo na pewno nie wiem, poza dochodami kliniki).
Ale chyba naprotechnologia nie zawsze jest alternatywa do in-vitro. O ile mi wiadomo niedrozne (i nie nadajace sie do udroznienia) jajowody to bariera nie do przeskoczenia dla NPR (dla in-vitro nie). I co z problemami immunologicznymi? Czy NPR moze pomoc w przypadku przeciwcial plemnikowych czy jajnikowych czy jakis tam innych, na ktorych sie nie znam? Dziewczyny, ktore mialy 'przyjemnosc' z tym problemem twierdza, ze tylko i wylacznie in-vitro ma moc uczynic je mamami. Czyli mowienie, ze naprotechnologia jest lepsza niz in-vitro jest troche naciagane. (W tym momencie kwestii etycznych nie biore pod uwage poniewaz ta sprawa subiektywna i nie kazdy sie zgadza z twierdzeniem, ze in-vitro to cos zlego.)
W którymś z artykułów było porównanie skuteczności in vitro i naprotechnologii w konkretnych problemach ze zdrowiem. Chirurgia też jest częścią naprotechnologii. Jeśli nie bierzesz pod uwagę kwestii etycznych, to czy metoda skuteczniejsza nie jest lepsza?
Natomiast kwestia immunologi jest też w trakcie badań, właśnie także zgodnie z cyklem. Głównym założeniem naprotechnologii jest współdziałanie z organizmem i uzupełnianie niedoborów naturalnymi hormonami. Ale także stosowane są laparoskopia czy inne zabiegi. Jeszcze dokładnie się w to nie wgryzłam , bo mam niestety barierę językową. A polska strona wciąż niedostępna.
Mimo wszystko, artykuł jednak w sbyt hurraoptymistycznym wydźwięku. Bycie tak młodą matką jest problemem, oczywiście media i ludzie go demonizują, ale to nie jest aż takie cudowne "chyba".
Chociaż, znam trzy młodociane matki i wszystkie wyszły na tym nienajgorzej
O korzyściach z córki płynących Olga Woźniak/"Przekrój"
Synowie skracają życie, przyprawiają o depresję, obniżają odporność swoich mam. Czy jednak można jakoś wpłynąć na płeć przyszłego potomka?
No więc proszę pani – to chłopiec – oświadczył lekarz, analizując obraz z USG. Mój mąż przyjrzał się wnikliwie czarno-białej kaszy na ekranie i stwierdził: – Rzeczywiście, chłop jak dąb. Lekarz popatrzył na niego sceptycznie: – To, co pan widzi, to noga – ostudził jego zapał. Słuchałam tego jednym uchem, walcząc z mieszanymi uczuciami: chłopiec? No, fajnie, ale miała być dziewczynka...
Dziś mój syn ma półtora roku i nie zmieniłabym mu płci, ale marzenie o córce pozostało. W zasadzie czemu? W czym dziewczynki są lepsze od chłopców? Internetowe fora przyszłych rodziców pełne są pytań tego typu. Nauka przynosi na nie odpowiedź. Córki na starość Po pierwsze, z córkami żyje się lepiej. A już na pewno dłużej. Z Programu Badań Polskich Stulatków prowadzonych w Międzynarodowym Instytucie Biologii Molekularnej i Komórkowej w Warszawie wynika, że łatwiej dożyć setki, mając córkę. Przypuszczalnie córki chętniej opiekują się swoimi rodzicami. Dzięki temu starsi ludzie są w lepszej kondycji psychicznej i fizycznej.
A więc córka wydłuża życie. A syn? Pół biedy, gdyby po prostu był obojętny dla przewidywanego wieku swej matki. Jednak z badań fińskich uczonych wynika, że tak nie jest. Zespół pod kierunkiem Samuli Helle z Uniwersytetu w Turku w Finlandii zebrał dane z ksiąg parafialnych z lat 1640–1870 na temat rodzin lapońskich żyjących na północy Finlandii. Dlaczego badano akurat Lapończyków? Bo nie znali oni żadnych metod profesjonalnej opieki medycznej, które mogłyby wpływać na naturalną śmiertelność. Dlatego łatwo można było stwierdzić, jak i czy wpływa na nią liczba i płeć posiadanego potomstwa. A więc okazało się, że liczba dzieci nie miała wpływu na długość życia matki. Kiedy jednak przeanalizowano, jak miała się do tego płeć dziecka, a... to już była całkiem inna historia. Otóż urodzenie chłopca, w przeciwieństwie do urodzenia córki, wiązało się ze skróceniem życia matki. I tak posiadanie jednego syna skracało je średnio o 34 tygodnie (od 4 do 64 tygodni). Wydanie natomiast na świat córki wpływało korzystnie na długość życia matki, ale statystycznie nie był to znaczący wynik. Gdy jednak badacze przeanalizowali wyniki pod kątem liczby dorosłych już synów i córek, wpływ tych ostatnich na wydłużenie życia matki stawał się bardziej widoczny. Córki wydłużały życie matki o więcej lat, niż skracał je syn. Nie zaobserwowano przy tym, by płeć dziecka była związana z długością życia ojca. – Nasze wyniki wskazują, że urodzenie i wychowywanie syna związane jest z większymi kosztami dla organizmu matki – podsumowują badacze. Autorzy podkreślają, że może to być związane zarówno z poniesionymi kosztami w czasie ciąży i porodu, jak i z tym, że dziewczynki pełnią społecznie≠ inną funkcję i często muszą pomagać matce w codziennych pracach. Chłopcy krwiopijcy To, że synowie są dla organizmu ciężarnej kobiety bardziej wyczerpujący, potwierdza wiele innych badań. Dlaczego tak się dzieje? Ano dlatego, że chłopcy statystycznie rodzą się więksi (są ciężsi średnio o 200–300 gramów), więc, będąc jeszcze w brzuchu, więcej jedzą, trawią, oddychają. Są przy tym delikatniejsi. Jeśli matka jest niedożywiona – męskie płody częściej niż żeńskie ulegają poronieniu, a męskie noworodki łatwiej umierają. Na dodatek nosząc w łonie chłopca, kobieta jest narażona na wyższy poziom testosteronu, czyli męskiego hormonu płciowego. Testosteron natomiast obniża odporność organizmu kobiety. Urodzenie większej liczby synów może zaowocować mniejszą odpornością matki w starszym wieku. No i jakby tego było mało, chłopcy, którzy statystycznie są więksi od dziewczynek, rodzą się trudniej.
Ciężko się zatem dziwić wynikom badań, z których wynika, że ryzyko depresji poporodowej jest wyższe po urodzeniu chłopca. Francuscy naukowcy przebadali pod tym kątem 181 matek. Wyszło im, że trzy czwarte matek z ciężką depresją urodziło syna, a depresja o średnim nasileniu była częstsza wśród kobiet, które urodziły córkę. No dobrze, a co dzieje się, kiedy już chłopcy się urodzą, a ich matka wykaraska z depresji? Synowie dalej są wymagający. Rosną szybciej od córek, osiągają większą masę ciała, potrzebują zatem więcej pożywienia niż dziewczynki. Do tego, z racji większych rozmiarów, są bardziej narażeni na kontakt z pasożytami. Częściej więc chorują i szybciej umierają. cdn
Syn uczula Trudno się więc dziwić, że wysiłek związany z urodzeniem i odchowaniem chłopca jest na tyle duży, że kobieta po urodzeniu syna potrzebuje więcej czasu, by zajść w kolejną ciążę niż po urodzeniu córki. Nawet jeśli się jej to uda, to sprawa wcale nie jest pewna. Badacze z Danii odkryli, że kobiety, które jako pierwsze dziecko urodziły syna, znacznie częściej niż matki pierworodnych córek roniły kolejne ciąże. – Wiem z mojej praktyki lekarskiej, że więcej kobiet nie może urodzić drugiego dziecka, wówczas gdy ich pierworodnym potomkiem jest syn – komentuje kierujący badaniami doktor Ole Christiansen z kliniki Fertilitetsklinik szpitala Rigshospitalet w Kopenhadze. Zdaniem badacza za to zjawisko odpowiedzialna jest reakcja układu odpornościowego matki na obecność płodu męskiego. – Komórki odpornościowe tych kobiet mogą silniej reagować na obecność tkanek specyficznych dla zarodków męskich – mówi Christiansen. Są one obecne w łożysku, które powstaje z tkanek matki i zarodka i umożliwia wymianę składników pokarmowych i produktów przemiany materii oraz wymianę gazową między nimi. Układ odpornościowy matki może reagować, produkując odpowiednie przeciwciała, które będą skierowane przeciwko komórkom łożyska. W czasie pierwszej ciąży nie dochodzi jednak tak często do komplikacji, bo układ odpornościowy uczy się powoli reagować agresywnie na obecność łożyska. Jak spekuluje Christiansen, w czasie kolejnych ciąż „przeszkolony” układ odpornościowy reaguje szybciej i szybciej produkuje przeciwciała, które atakują i niszczą łożysko.
Jaki pynie z tego wniosek? Ze wszech miar lepiej mieć córkę. Dziewczynki są odporniejsze, silniejsze, mniej wymagające. Rodzą się w ciężkich czasach i łatwiej je przeżywają. No dobrze, tylko jak to zrobić? Czy istnieje jakiś „przepis na dziewczynkę”? Czy płcią potomstwa da się sterować? Wiele badań pokazuje, że tak. Można na przykład zadbać o właściwego partnera. Ze statystyk wynika, że mężczyźni o wysokim statusie społecznym częściej płodzą synów. Wystrzegać się ich. Szukać takich „z odzysku”, którzy już sprawdzili się jako ojcowie córek. Stwierdzono, że w spermie ojców samych córek 70 procent to „dziewczyńskie” plemniki. Można też poszukać kandydata na ojca wśród panów szczególnie narażonych na stres. Na przykład nurkowie i kierowcy Formuły 1 częściej mają córki. Kolejna rada – nie warto ponaglać partnera. Im starszy ojciec, tym większa szansa na córkę. Inna: nie kochać się przed owulacją, ale raczej w jej trakcie (termin pomogą ustalić specjalne testy owulacyjne do nabycia w każdej aptece). Uważa się, że tuż przed szczytem płodności organizm kobiety „woli” plemniki z chromosomem Y, a więc te „chłopackie”. Częstszy seks może więc preferować chłopców – wcześniej dochodzi do zapłodnienia. Inne przydatne dane: więcej synów rodzi się po wojnie; rodzice, którzy palą papierosy, mają o 10 procent większe szanse na córkę; mieszkańcy południowej Europy mają częściej synów niż Skandynawowie. cdn