Zarejestruj się

Aby dyskutować we wszystkich kategoriach, wymagana jest rejestracja.

 

Vanilla 1.1.4 jest produktem Lussumo. Więcej informacji: Dokumentacja, Forum.

    • CommentAuthor_Magda_
    • CommentTimeJun 21st 2011
     permalink
    Ja też miałam zabieg, ale zamrażania nadżerki. Problemu z rozmieraniem, skracaniem szyjki nie było. Przy drugim dziecku, tydzień przed porodem miałam już 2 cm rozwarcia, gdy do pierwszego porodu szłam z długą, twardą szyjką.
    --
    •  
      CommentAuthorTabaluga
    • CommentTimeAug 22nd 2011
     permalink
    Czy byś mogła, pelasiu, wrzucić jakąś skrótową relację z ostatniego porodu? Jestem ciekawa.
    -- <a href="http://www.suwaczki.com/"><img src="http://www.suwaczki.com/tickers/wff2iei3itxxyp2l.png" alt="Suwaczek z babyboom.pl" border="0"/></a>
    •  
      CommentAuthorKatarzynka
    • CommentTimeSep 5th 2011 zmieniony
     permalink
    A pewnie, właśnie się do tego przymierzałam :-) Mam poczucie, że warto wrzucać pozytywne relacje z porodów do neta, coby zrównoważyć te traumatyczne i żeby ciężarne się przekonały, że poród to nie musi być "rzeźnia". Chociaż ja miałam chyba wyjątkowego farta i jeśli chodzi o przebieg akcji, i jeśli chodzi o położne i podejście do rodzącej. Oto relacja- trochę długa, no końcu jest streszczenie:

    Termin miałam na 11.08, ale miałam chęć i przeświadczenie, że:
    a) urodzę wcześniej
    b) urodzę w weekend i nie w nocy- żeby kwestia przejęcia przez dziadków opieki nad Kalinką była jak najmniej kłopotliwa.
    Nie wiem, czy to siła mojej woli, czy przypadek, ale sprawdziło się jedno i drugie.
    Obudziłam się jakoś ok. 7 w niedzielę 07.08, wzięłam prysznic, zjadłam z Kalinką śniadanie i planowałam pójść z nią do kościoła na 9.30. Ale tak po 8-ej coś mi zaczęło lecieć po nogach- tak po trochu - po chwili zastanowienia doszłam do wniosku, że to chyba zaczynają się sączyć wody i lepiej zostanę jednak w domu. Zaraz potem, zaczęły się skurcze, takie średnio przekonujące (raz silne, raz słabe, raz co 10 minut, raz co 3), ale że nie chciałam stresować Kalinki, pojękującą matką, po 9-tej zadzwoniłam do rodziców, czy mogliby przyjechać po Kalinkę. Moja mama, jak usłyszała że mam skurcze średnio co 7 minut przestraszyła się chyba, że zaraz urodzę ;-) Pierwotnie planowaliśmy przekazać Kalinkę dziadkom i spokojnie dopakować się i pojechać do szpitala. Ale że nie chciałam stresować nazbyt moich rodzicieli, pojechaliśmy z tatą do szpitala. Na porodówkę zgłosiliśmy się między 10 a 11, po badaniu stwierdzili, że szyjka skrócona tylko w 30%, nie ma żadnego rozwarcia i po co tak szybko przyjechałam, i że zostawią mnie na obserwacje, ale pewnie wrócę jeszcze do domu. Skurcze zaczęły przechodzić, ja na luzie wypełniłam i podpisałam wszystkie ankiety i inne papiery, zrobili półgodzinny zapis ktg, przydzielili łóżko i powiedzieli, że w razie gdyby akcja zaczęła się rozkręcać, przyjść i powiedzieć. Porozmawialiśmy sobie chwilę z mężem w pokoju, doszłam do wniosku, że jak wstaję i zaczynam chodzić, zaczynają wracać skurcze- to zaczęłam piesze wycieczki ;-). W trakcie skurczu przyspieszałam, drobiąc dość śmiesznie i krążąc wokół męża, w szczycie skurczu zatrzymując się i opierając na nim - trochę bolało, ale w sumie to cały czas rozmawialiśmy, śmiałam się sama z siebie, no może przez te kilka sekund szczytu skurczu nie byłam zbyt rozmowna. Po 12 mąż wyskoczył na chwilę coś zjeść, ja jeszcze dorzuciłam, żeby kupił jakąś gazetę (w końcu byłam tylko na obserwacji ;-)). O 13 zjadłam obiad (z dwoma skurczami w trakcie), no ale ja mogłam i do wieczora rodzić (w końcu jestem tylko na obserwacji). O 13.15 doszłam do wniosku, że lepiej żeby mąż już wrócił - zadzwoniłam do niego, żeby się pospieszył i doszłam do kolejnego wniosku: po coś, głupia babo, ten obiad jadła, nikt Ci teraz nie da znieczulenia ;-) Mniej więcej o 13.30, jak już mąż wrócił, poszliśmy do położnych. Poszłam z położną, zbadała i stwierdziła, że jest rozwarcie 8 cm i idziemy rodzić- uff, to była ulga, że to już niedługo. Ja z położną przeszłam na salę porodową, mąż w tym czasie przeniósł moje rzeczy do sali poporodowej. Mąż wrócił, położna podpięła mi ktg (mogłam siedzieć na piłce- super sprawa, że nie trzeba było leżeć), ustaliłyśmy, że rodzę na siedząco i zostawiła nas samych. Mąż masował mi plecy, ja krzyczałam, jęczałam i starałam się oddychać jakoś sensownie. Po chwili przyszła położna, stwierdziła, że mnie „słychać na rodzenie” (tak to mniej więcej ujęła), stwierdziła, że jest pełne rozwarcie i zawołała resztę personelu „dziewczynki, rodzimy!” ;-) Z piłki przeniosłam się na łóżko porodowe, które zrobiło się krzesłem, jakoś przyjęłam postawę siedzącą, choć już byłam skłonna pozostać w pozycji leżącej na boku- niewiele do mnie docierało z tego, co mówią ludzie wokół, ale z pomocą męża się przekręciłam i po 3-5 skurczach (nie wiem dokładnie, ile ich było, bo były jeden za drugim, a ja byłam w fazie „odlotu”) urodził się Staśko i wylądował od razu na moim brzuchu - dla tej chwili i tej euforii, jaka wtedy się pojawia, to mogę rodzić jeszcze tuzin dzieci ;-). Położna, która odbierała poród, poinformowała, że nie było konieczności nacięcia, jest tylko delikatne pęknięcie, które zszyła raz-dwa, urodziło się łożysko, wstałam, Staśka zmierzyli i zważyli (4300g, 60 cm, 10 pkt) na sali porodowej, ja przesiadłam się na wózek i przewieźli mnie na salę poporodową, po minucie dojechał Staś, już ubrany, przyssał się, a my z mężem oddaliśmy się kontemplacji naszego synka :-)

    Ujmując rzecz skrótowo, bo całość wyszła ciut długa:
    I faza porodu: 2 godz.15minu
    II faza porodu: 8 minut :-)
    samopoczucie po: gdyby nie Staś to nie byłabym pewna, czy rodziłam ;-), no lekko czułam to pęknięcie, ale w porównaniu do nacięcia przy pierwszym porodzie to był pikuś- mogłam chodzić, siadać, nie bolało
    Najbardziej męcząca z tego wszystkiego była noc w szpitalu - jak jedno dziecko przestawało płakać, to zaczynało drugie ;-)
    W niedzielę o 14.23 urodziłam, w poniedziałek wieczorem wróciliśmy do domu, we wtorek po południu poszliśmy w czwórkę na spacer :-)
    -- ,
    •  
      CommentAuthor_hydro_
    • CommentTimeSep 5th 2011
     permalink
    Pelasia, gratuluję udanego porodu! :bigsmile:
    •  
      CommentAuthorFafkulinda
    • CommentTimeSep 5th 2011
     permalink
    Pelasiu gratulacje :) I dzięki za optymistyczny opis - jest nadzieja, że drugi "pójdzie" szybciej ;)
    •  
      CommentAuthorJosaris
    • CommentTimeSep 5th 2011
     permalink
    No to jak ma być pozytywnie, to i ja się dorzucę :wink:. Relacja napisana kilka dni po porodzie, na gorąco, skopiowana spod wykresu.

    Wszystko zaczęło się nocą z Wielkiego Czwartku na Wielki Piątek. Około 2:00 zaczęlam odczuwać regularne skurcze co mniej więcej 7 minut. Postanowiłam poczekać, żeby mieć pewność, że to na pewno to. Mimo zmian pozycji i kąpieli skurcze nie mijały, więc o 5:00 obudziłam Bartka i sprowadziliśmy teściową. Skupiłam się na ogarnięciu mieszkania, przygotowaniu ciuchów dla Jasia, śniadania. Tymczasem skurcze wyciszyły się, a po przekroczeniu progu szpitala prawie odeszły w niebyt.

    Lekarz w izbie przyjęć zbadał mnie, stwierdzając rozwarcie na 1,5 cm. Zrobił usg, szacując wagę na 4200 g. Zobaczywszy GBS dodatni, nie chciał mnie puścić do domu, twierdząc, że lepiej dla mnie i dla dziecka będzie, jeśli poczekam sobie na patologii i przynajmniej nie dostanę antybiotyku zbyt późno. Poddałam się, ale było mi trochę przykro, bo nie pożegnałam się z Jasiem i mogłam ten czas spędzić z nim na świeżym powietrzu.

    Na oddziale zrobiono mi ktg. Skurcze były nieregularne, niezbyt mocne. Postanowiłam trochę odpocząć i nabrać sił. Leżałam, czytałam, drzemałam. Mój lekarz zaczynał dyżur, zajrzał do mnie i zachęcił do porodu, skoro już jest na posterunku.

    Starałam się myśleć pozytywnie, ale w głowie układały mi się czarne scenariusze. Bałam się, że jeśli nie urodzę, to w sobotę naszprycują mnie oksytocyną, żeby na Święta mieć spokój. Bartek przyjechał do mnie około 15:00. Była cudowna pogoda, więc poprosiłam położne o możliwość wyjścia na spacer. O dziwo, nikt nie stawiał oporu. Połaziliśmy sobie w słonku, stwierdzając, że od niepamiętnych czasów nie spacerowaliśmy sami. Skurcze wciąż były nieregularne, wyraźnie osłabły. Byłam zdesperowana i myślałam nawet o wyjściu na własne żądanie do domu. Bartka wysłałam do doktorka na zwiady (wciąż tkwiła mi w głowie groźba oksytocyny). Ten uspokajał i odradzał wychodzenie do domu. Bartek wrócił do Jasia, a ja zostałam. Postanowiłam się wreszcie trochę ogarnąć. Wzięłam długi prysznic i skurcze wróciły. Coś koło 20:00 zajrzał mój lekarz i usłyszawszy, że skurcze są i to dość regularne, powiedział, że jęsli będą wciąż co 5 minut, to za półtorej godziny mnie zbada.

    Nadeszła pora wieczornego ktg i musiałam się położyć. Miałam dość tego unieruchomienia w trakcie akcji skurczowej. Poprosiałam położną, żeby mnie puściła, bo naprawdę nie mogę juz uleżeć. Zerknęła na zapis i stwierdziła, że żadnych skurczy nie mam, więc mam jeszcze chwilę poleżeć. Długo nie wytrzymałam, inna położna puściła mnie wolno. Było coś koło 21:30, lekarz zaprosił mnie na badanie, ogłaszając radosną nowinę, że oto mamy 5 cm rozwarcia, więc mam się pakować i ewakuować na porodówkę.

    Zadzwoniłam po Bartka szczęśliwa, że wreszcie będe mogła coś sensownego zrobić, np. na piłce sobie poskakać na sali porodowej. Żeby nie było zbyt pięknie, pojawiła się położna z kolejną kroplówką z antybiotykiem, prosząc o położenie się do łóżka. Powiedziałam, że leżeć nie będę, że wolę pod kroplówką klęczeć niż się kłaść. Kroplówka zleciała, a na porodówce wciąż nie było żadnej wolnej sali, jakby wszystkie kobiety uparły się na poród w Wielki Piątek. Około 22:30 wreszcie znalazłam się na sali porodowej. Niestety, najmniejszej z możliwych. Przywitała mnie ta sama położna, z którą rodziłam Jasia. Okazało się, że nas pamięta (jakby można nas było nie zapamiętać ;) ), więc zrobiło się miło i sympatycznie. Badanie wykazało 7 cm rozwarcia (od razu włączyła mi sie lampka – kryzys 7 cm :) ). Dostałam piłkę i miałam sobie pod prysznicem poskakać, a położna poszła do innej rodzącej kobietki na chwilę.

    O 23:15 miałam dość kąpieli, więc wymknęłam się spod prysznica (miałam tam siedzieć do 23:30). Kolejne badanie i prawie pełne rozwarcie. „No, Magdula, idziesz jak burza” – utkwiły mi w głowie te słowa położnej. Miałam wdrapać się na łóżko porodowe, bo znów czekałao mnie ktg (po co im co chwilę zapis? co innego sprawdzenie tętna…). Położna zaproponowała (?) przebicie pęcherza na skurczu, bo tak ponoć fajniej (ciekawe dla kogo?). Położnej się nie udało, więc zrobił to lekarz taką przesympatyczną igłą. Myślałam, że umrę z bólu. Potem było już tylko gorzej. Skurcze były naprawdę silne i w niczym nie przypominały uczucia ulgi, które kojarzę z Jasiowego porodu. Zaczęłam marudzić, że nie dam rady, że chcę cesarkę (o ironio, ja, która, tak bardzo jej nie chciałam), krzyczałam. Nie poznawałam samej siebie. Miałam jakieś takie dziwne rozdwojenie jaźni. Zdawałam sobie sprawę z tego, że muszę wziąć się w garść, że przecież odwrotu nie ma, a jednocześnie nie miałam sił, by tak zrobić. Byłam roztrzęsiona, zagubiona. Położna zaproponowała oksytocynę, na którą zgodzić się nie chciałam. Powiedziałam, że boję się, że będzie jeszcze mocniej bolało. W odpowiedzi usłyszałam, że nie będzie boleć, tylko siła skurczy będzie mocniejsza (wychodzi na to samo, heh). Wtedy wzięłam się w garść i zaczęłam przeć (pewnie na złość tym, co chcieli mnie oksy uraczyć ;) ). Kiepsko mi szło i czułam, że opadam z sił. Bartek starał się mnie mobilizować do walki. W momencie nacięcia (pomysł lekarza, położna potem mi się tłumaczyła, że ona chciała próbować bez) to już chyba nawet wrzeszczałam. Nie minęło wiele czasu i cieplutki Stasiek wylądował w moich ramionach. Nie mogłam uwierzyć, że to już. Totalnie się rokleiłam, ale byłam na tyle trzeźwa, by spojrzeć na zegarek ;). Miała być sobota, wyszedł piątek ;).

    Łożysko było całe, więc doktorek zabrał sie do szycia. Zrobił to fenomenalnie! Poprawił to, co spartaczono ostatnim razem. Założył tylko szwy rozpuszczalne. Od początku nie miałam problemu z poruszaniem się, siedzeniem itp. Po szyciu trafiliśmy do przejściowej sali. Stasiek sobie pojadł trochę, a potem zajrzała położna. Miała czas, żeby usiąść i po ludzku pogadać. Widziała, że jestem rozbita. Pocieszała, mówiła, że widziała i czuła w czasie porodu, że jestem bardzo spięta, że nie mogę się rozluźnić. Odwiedziła mnie też w wielkanocny poranek, pytając, czy już sobie wszystko przeanalizowałam :).

    PODSUMOWANIE:

    Stasiek urodził się 22 kwietnia o 23:55, 4345 g, 58 cm, 10 puktów
    I faza: 4 h 45 min
    II faza: 10 min
    •  
      CommentAuthorMagdalena
    • CommentTimeSep 11th 2011
     permalink
    Kurde, Pelasia, ty fuksiaro!!:))) gratuluje i zazdroszcze.
    Josaris tez expres!
    Dzieki za relacje, laski.
    •  
      CommentAuthorLily
    • CommentTimeSep 11th 2011
     permalink
    widzę że Staśki ekspresowe chłopaki :) Nasz też:)
    •  
      CommentAuthorkaty222
    • CommentTimeSep 11th 2011
     permalink
    oj, jak miło się to czyta :)
    -- mama dwóch łobuziaków :)
    •  
      CommentAuthorNiiuniiaa
    • CommentTimeOct 14th 2011
     permalink
    Ja mam wpisane I faze : 4 h
    II faze: 15min
    wiec jak na pierwsze chyba nie jest tak źle :P
    Na porodówce to mnie chwaliły nawet nie krzyczałam. Cichutka jak myszka byłam :DD
    --
    •  
      CommentAuthorMagdalena
    • CommentTimeOct 17th 2011 zmieniony
     permalink
    Hejka, na prośbę dziewczyn wrzucam kilka informacji o CC. Będąc w szpitalu pomyslałam, że warto napisac,c zego się można spodziewac po CC, bo dzieki temu mozna to potem łatwiej znieść - przynajmniej ja tak miałam.
    Etap przygotowawczy pomijam, bo miałam awarie i wszystko odbywało sie ASAP, nie było czasu na ceregiele i dostałam narkozę. Ale z informacji pozytecznych:
    - cewnikowanie: nie boli. raczej poszczypuje jak sikanie podczas infekcji pęcherza. Potem cewnika nie czuć. Wyciąganie tez nie jest bolesne, lekko nieprzyjemne tylko. Cewnik zwykle jest jedną dobę. Po wyjęciu może troche pobolewac pęcherz lub cewka przy sikaniu. Uwaga: nie przetrzymywac moczu. ja raz tak zrobiłam tydzień po CC i umierałam z bólu podczas sikania.
    - depilacja: tak, ogolą Wam pipkę do połowy muszelki;)
    - miejsce cięcia: u mnie prawie na wzgórku łonowym, poniżej tej kreski, która sie robi na co bardziej obtłuszczonych brzuszkach. Standardowo na około 10 cm, u mnie na 25, bo trzeba było szybko wyjąć dziecko.
    - szwy: zakładaja tzw. plastcyzne; pojedynczy szew. Do czasu zdjęcia będzie wyglądało brzydko, po zdjęciu znacznie lepiej. Zdejmowanie szwów naprawde nic nie boli. Mi sciągneli w 7 dobie od CC.
    - ból: ja miałam narkoze, więc na pewno to wpływa na późniejsze pozbieranie się. cięzko mi sie było spionizować, bo czułam ucisk w klatce piersiowej. Ból nie jest bardzo dokuczliwy, gorzej z osłabieniem ogólnym. Na pewno w I i II dobie potrzebuje się opieki męża albo kogos bliskiego. po pionizowaniu na pewno lepiej samemu nie chodzić do toalety czy pod prysznic. Aha, przez pierwsze 2 dni boleśnie obkurcza się macica, ale bez przesady, da się przeżyć. Jak dla mnie ból taki jak podczas @. ustąpił po 2 dobach. Nie działa na niego ketonal ani dolargan (przynajmniej w moim przypadku).
    - doba "zero": leżysz. przynajmniej u mnie tak było. podają środki przeciwbólowe. krwawienie silne. majtki zbędne. lezy sie na podkładach
    - I doba: wyjęcie cewnika, odpięcie kroplówek (jeśli były konieczne), pionizowanie. będzie bolało. dla mnie to była najcięższa doba.
    - II doba: moim zdaniem przełomowa. trzeba sie dużo ruszać. wbrew pozorom, im więcej sie jest na nogach, tym mniej boli.
    - III doba: powrót do normalnej diety. tu już sie bardzo chce wyjść do domu ;)
    - IV doba: wypis z rana.
    - gojenie sie rany: mnie się ciało średnio goi, a mimo to rana szybko sie zagoiła i przy zdjęciu szwów naprawdę czułam ją już nie tak mocno.
    - pielęgnacja: przemywam szarym mydłem wzdłuż cięcia (Kate01, dzięki za radę! :wink:), niczym nie smaruję. Warto mieć majtki bezuciskowe (polecam bezszwowe) i luźne getry. spodnie biodrówki czy dżinsy ciazowe jak dla mnie uciskają ranę.
    - połóg: dość silne krwawienie przez 3 doby, potem normalne, po tygodniu tylko lekkie.
    - przeboje jelitowe: moga się pojawić ;) ale to po każdym porodzie. po CC zasadniczo nie ma zatwardzeń, raczej w drugą stronę ;) Ale niestety jak zaczełam brać żelazo (z powodu niedokrwistości), to pojawiły się wzdęcia i gazy, az przez dwie noce (10 i 11 doba po CC) wyłam z bólu. Pomogły płatki owsiane i herbatka na laktację. Można tez brać colon C.
    - pokarm: wiadomo, że to sprawa indywidualna, ale ja urodziłam w 32tc, przez CC, a mimo to w 3 dobie juz mnie zalewało. Nawał był w dobach 4-6. Myśl;ę,że warto uzbroić sie w laktator i powalczyć.
    - dieta: nie wiem jak jest po znieczuleniu miejscowym, ale po narkozie 2 dni są na kroplówkach, trzeci na sucharkach i kleiku, a czwarty na szpitalnej diecie.
    - powrót do formy: w drugim tygodniu jest już naprawdę ok. ja straciłam dużo krwi przed porodem i byłam bardzo osłabiona przez pierwsze 9 dni. ale myslę, że w normalnych przypadkach siły wracają wcześniej.
    - waga: w dniu porodu ważyłam 75 kg (+8kg na plusie). W dniu wypisu: 68 kg. 10 dni po CC ważę 65 kg. Brzuch schodzi szybko. No ale i to bardzo indywidualna sprawa, bo w końcu ominęły mnie 2 ostatnie miesiące rozciagania brzuszka.
    Chyba tyle pożytecznych rzeczy. Nie rodziłam nigdy SN, nie mam porównania. na pewno CC to nie bułka z masłem i jeśli się wczesniej nie przechodziło operacji (jak ja) mozna być w szoku z powodu bólu i własnej niedyspozycji. Ale dziecko mobilizuje. A poczucie, że się ma nienaruszoną pipke jest bardzo miłe i pozwala wiele wynagrodzić. ja już się szykuję na pierwsze serducho :wink:
    •  
      CommentAuthorask28
    • CommentTimeOct 17th 2011
     permalink
    Magdalena dzięki za opis:wink:
    Mam jeszcze nikłą nadzieję, że mała się obróci i chociaż spróbuję SN, ale gin daje mało szans na to.
    -- ,
    •  
      CommentAuthorMagdalena
    • CommentTimeOct 17th 2011
     permalink
    asik28: Mam jeszcze nikłą nadzieję, że mała się obróci i chociaż spróbuję SN, ale gin daje mało szans na to.

    życzę Ci tego. słysząłam krzyki dziewczyn rodzących SN. było mi ich szkoda. ale potem one śmigały po korytarzu, a ja zdychałam dwa dni. Nie wiaodmo co lepsze czy gorsze, dopóki się samemu nie przeżyje.
    •  
      CommentAuthorTEORKA
    • CommentTimeOct 17th 2011 zmieniony
     permalink
    Magdalena: - depilacja: tak, ogolą Wam pipkę do połowy muszelki;)


    do CC też ? :wink:


    Magdalena: waga: w dniu porodu ważyłam 75 kg (+8kg na plusie). W dniu wypisu: 68 kg. 10 dni po CC ważę 65 kg.


    o kurde ! mniej niż przed zajściem w ciążę ? :smile:


    Magdalena: ja już się szykuję na pierwsze serducho :wink:


    :devil::devil::devil:
    --
    •  
      CommentAuthormareza
    • CommentTimeOct 17th 2011
     permalink
    Magda - dzięki wielkie za opis
    --
    •  
      CommentAuthorkate1
    • CommentTimeOct 17th 2011
     permalink
    Magdalena: Kate01, dzięki za radę! :wink:

    Nie ma sprawy, cieszę się, że mogłam pomóc :smile:

    Dziewczyny, ja wiem, że obiecywałam swoją relację z CC no i ... dałam dupy, mówiąc bez ogródek.
    Spisałam swego czasu relację z 1go dnia pod wykresem (mareza i Magdalena czytały), ale dla reszty wkleję to, co mam. Teraz się zrehabilituję :wink:
    U Madzi była narkoza, u mnie planowana CC więc będzie kilka różnic. Może którejś z Was się przyda.

    No więc, jak wiecie, w piątek 05 sierpnia poszłam do szpitala i po porannym badaniu zastępca ordynatora (ordynator na urlopie) stwierdził, że przez weekend akcja porodowa prawdopodobnie się nie rozkręci i powinnam wytrzymać do poniedziałku, cesarka wtedy 7:00 08 sierpnia.
    No i tak sobie leżałam i łaziłam po szpitalu, bo co było robić. Opcja z CC w poniedziałek rano była aktualna na każdym obchodzie aż do niedzieli wieczorem, kiedy to z-ca ordynatora stwierdził, że CC na drugi dzień rano jest owszem brana pod uwagę, ale on jednak podejmie decyzję po porannym badaniu. Na moje pytanie dlaczego tak, powiedział, że rozwarcie w piątek było na 1 palec a przydałoby się więcej, żeby odchody miały jak swobodnie odpływać. Zdziwiło mnie to bardzo, bo nigdy nie słyszałam o czymś takim, ale tak teraz na spokojnie jak o tym myślę, to chyba praktyką mojego szpitala jest to, że jak się ma zalecenie CC i już leży w szpitalu, to chcą poczekać na jakąkolwiek naturalną akcję porodową, czy to rozwieranie szyjki, czy to skurcze, żeby organizm sam zaczął poród i hormony ciążowe zaczęły samodzielnie „wymieniać” się z poporodowymi. To tak po mojemu jak myślę o tym po fakcie, choć wtedy byłam na bank pewna, że to ściema i chcą mnie przerzucić na wtorek (gdybym nie zaczęła sama rodzić), bo podobno w poniedziałek mieli mieć nawał operacyjny.
    No, ale na szczęście badanie w poniedziałek rano wykazało, że rozwarcie mam na 2 palce (a palce lekarza to normalnie chyba w gardle czułam, brrr), KTG wykazało skurcze, choć ja nic nie czułam. Nawet położna mi powiedziała „brzuszek twardnieje”, na co ja jej, że nie, nie czuję, a ona się tylko uśmiechnęła :)
    Zaraz po badaniu się spakowałam i zabrali mnie na porodówkę. Zdążyłam tylko po drodze zadzwonić do mamy i napisać tu do Was i już siedziałam na sali przedporodowej. Bardzo miła położna podpięła mi jeszcze KTG, wkłuła wenflon, podała środek przeciwwymiotny i założyła cewnik (dość nieprzyjemne uczucie – jeszcze potem jak szłam na salę cięć i trzymałam ten worek na mocz w drugiej ręce to mi się ta rura od cewnika zaplątała o jakiś uchwyt koło łóżka, nie zauważyłam tego i jak mnie nie szarpnie przy którymś kroku do tyłu! aż się skuliłam jak mnie ten cewnik pociągnął tam na dole…., drugie brrr). A, i jeszcze golenie oczywiście było, dość nisko zlikwidowali owłosienie. Na sali CC była cała armia ludzi: 2 anestezjologów, 2 lekarzy, położna, 2 osoby od obsługi sprzętu medycznego i chyba ze trzy te, które przejmują i badają dziecko.
    Ogólnie atmosfera na sali wesoła, kawały sobie opowiadają, mnie się pytają na kogo czekamy, jak usłyszeli, że na Milenkę, to wszyscy chórem stwierdzili, że bardzo ładne imię no i się zaczęło. Posadzili mnie na łóżku, jedna pielęgniarka trzymała mi głowę przyciśniętą do klatki piersiowej, tak żeby kręgosłup maksymalnie wygiął się w pałąk, a anestezjolog szukała tego miejsca do wkłucia się. Wysmarowali mi do tego caluteńkie plecy jakąś czerwoną substancją, nie mogłam tego potem zmyć, po kilku prysznicach dopiero zeszło. Wkłuła się dość szybko, koszula poszła po szyję w górę, położyłam się, moją prawą rękę włożyli w jakąś taką tubę wzdłuż mojego ciała (gin, który stał z prawej strony stwierdził z uśmiechem, że to dla jego bezpieczeństwa) a lewą położyli na takim wysięgniku i przypięli cuś do palca. Na szyi postawili parawan, a na brzuch taką wielką chustę z dziurą w środku.
    Anestezjolog co chwilą psikała mnie zimną wodą i pytała co czuję. Szybka przestałam czuć – tzn. czułam, że coś mi pryska na rękę, ale szybko przestałam czuć, że to zimne jest. I w sumie nawet nie wiem, kiedy zaczęła się operacja.
    --
    •  
      CommentAuthorkate1
    • CommentTimeOct 17th 2011 zmieniony
     permalink
    Nad moją głową stała cały czas pani anestezjolog, młoda dziewczyna, zresztą też w ciąży i cały czas mnie zagadywała, na początku pewnie dlatego, żebym się za bardzo nie wsłuchiwała w to, co się dzieje za parawanem, pytała też czy nie robi mi się słabo (przez chwilę chyba mi się robiło ale już sama nie wiedziałam, czy mi się zdaje, czy nie), a po kilku chyba minutach powiedziała, że teraz poczuję takie szarpanie brzucha i bioder, no i faktycznie, zaraz zaczęło mną tak dziwnie bujać na tym stole operacyjnym. Nic nie czułam, żeby mi ktoś z brzuchu grzebał, tylko tak jakby mnie ktoś mocno z obu stron za biodra huśtał. Zaraz potem powiedziała „Teraz rodzi pani dziecko, już jest pupcia, teraz nóżki, jeszcze tylko główka. O, jest główka”. I w tej samej sekundzie jak powiedziała o główce to usłyszałam płacz Milenki. Nie widziałam jej znad tego parawanu, tylko słyszałam jak jej płacz ciut się oddalił a ja się poryczałam. Za krótką chwilę przynieśli mi ją owiniętą w pieluszki i szpitalny becik, taka całą umazaną białej klejącej mazi, przystawili mi córcię do głowy, pocałowałam ją w policzek a potem zabrali ją do pomieszczenie obok na mierzenie, ważenie, ocenę Apgar no i do Taty, który stał z aparatem na korytarzu, i potem mówił mi, że też się popłakał jak usłyszał ten pierwszy płacz. Mówił mi też, bo ja straciłam rachubę czasu, że od momentu jak weszłam na salę do płaczu Milenki minęło może z 12-15 minut. Fakt, szybko mi się wkłuli w kręgosłup to poszło raz dwa, bo dziewczynie, która leżała ze mną na sali przed i po cc a miała cc w niedzielę wieczorem nie mogli się wkłuć, dopiero po 1,5h się udało. Masakra.
    Ale wracając – jak zabrali Milenkę to anestezjolog powiedziała, że teraz może mi się chcieć spać i jakby tak było, to żebym usnęła. I uwierzcie, że od tego jej zdania nic potem nie pamiętam. Nie ma siły, dali mi jakiegoś głupiego jasia, co bym nie słyszała, jak mnie czyszczą i szyją. Nie pamiętam jak mnie wieźli na salę pooperacyjną, jak mąż za mną szedł i mówił coś do mnie (potem się mnie pytał co ja taka smutna byłam i nic się nie odzywałam, bo nie wiedział, że mnie trochę uśpili). Mam tylko przebłysk tego, jak mnie chyba dwie osoby wzięły z obu stron i przeniosły na szpitalne łóżko, już na sali poporodowej. Nie wiem ile trwała ta część operacji ale mąż wykalkulował, że z pół godziny na pewno.
    z tego głupiego jasia chyba dość szybko się ocknęłam, leżałam już plackiem na łóżku z koszulą podciągniętą pod biust, opatrunkiem na ranie (bardzo nisko), cewnikiem zwisającym z łóżka i brakiem czucia gdzieś od żeber (może nawet niżej) w dół. Mówię Wam, jakie dziwne uczucie jak palcami ręki dotknęłam swojego uda, to jak nie moje! Takie w dotyku było jak bardzo mokra gąbka. To znieczulenie bardzo szybko zaczęło schodzić, czułam jak puszcza najpierw od góry a potem chyba od dołu bo pamiętam jak nieświadomie poruszyłam stopą i się zdziwiłam, bo się faktycznie poruszyła, a tego się nie spodziewałam :)
    Nie wiem dokładnie kiedy ale strzelam, że jakieś 2 godziny po CC przynieśli mi Milenkę i położna pomagała mi przystawić ją do piersi. I tu były pierwsze schody, bo nie dość, że człowiek leży plackiem i to dzieciątko tak z góry przystawiają, no bo jak inaczej, ono biedne szuka a ssać jeszcze nie bardzo umie, moje brodawki małe, Milenka nie może chwycić, pokarm jest, ale co z tego? Położna poradziła kupić kapturki w najmniejszym rozmiarze a małą zabrali na noworodki na dokarmienie, no bo jak z mojego nic nie wyszło, to dziecko głodne być nie mogło. Mąż poleciał do apteki po kapturki więc na następne karmienie już były.
    W godzinach popołudniowych zaczęła mnie boleć ta rana. Położna w między czasie podpięła oksytocynę, na obkurczenie macicy. Za którymś razem jak przyszła i zapytała, jak się czuję, to powiedziałam, że boli brzuch, a ona zapytała czy rana czy brzuch w środku. Jednak bolała rana, bo znieczulenie już zeszło niżej i wszystko zaczynało dokuczać. Przyniosła mi chyba Ketonal w kroplówce i faktycznie z grubsza przeszło. Przeszła rana a tu nagle jak się nie zaczną skurcze!! Świeczki aż mi w oczach stawały, skurcze się zrobiły regularne i czułam jak mnie łapią od góry w dół. Jak powiedziałam położnej, że chyba mam skurcze, to powiedziała, że właśnie nie taki ból czekała i że to bardzo dobrze, że macica się obkurcza, a że boli dopiero teraz bo nie miała żadnych skurczów przed CC. Dostałam kolejny zastrzyk przeciwbólowy i zrobiło się znośniej. W ogóle położna mi się trafiła super, a jeszcze mój mąż wsunął jej conieco do kieszeni jak zobaczył, że ona się mną zajmuje (choć potem mówił, że w sumie to przecież nie wiedział komu daje i zaryzykował trochę), i potem faktycznie jak tylko miała dyżur to latała koło mnie jak z pieprzem. Do dwóch pozostałych dziewczyn na sali też była w porządku, nie można powiedzieć, że nie, ale do mnie jakoś bardziej :) Cieszę się, bo ona miała dyżur w ten dzień kiedy miałam CC do 19tej a potem w następny dzień była całą noc i bardzo mi pomogła przy karmieniu małej.
    W tych skurczach to najgorsze było to, że trafiły się po porodzie i to jeszcze człowiek się ruszyć nie może, ani zmienić pozycji, żeby spróbować sobie ulżyć, ani wstać, dosłownie nic. Leżysz jak kłoda i czekasz na następny skurcz. Jakby to były skurcze w czasie SN to można sobie spróbować samemu ulżyć no i wiadomo, że służą one temu, że rodzi się dziecko, a tutaj to trochę takie bezcelowe, choć wiadomo, że nie do końca bo jednak macica obkurczyć się musi.

    Tyle udało mi się sklecić po porodzie. Milenka pewnie mi się za chwilę obudzi to nie zdąże teraz dopisać reszty, ale postaram się może wieczorem (jak dziecko da :wink:)
    --
    •  
      CommentAuthorMagdalena
    • CommentTimeOct 17th 2011
     permalink
    TEORKA: o kurde ! mniej niż przed zajściem w ciążę ? :smile:


    noo. tylko, że u mnie to raczej zeszło ze zmartwienia, nie naturalnie. wolałabym zostać z 10kg na plusie i urodzić w terminie.:confused:
    no ale było, mineło, trzeba teraz szybko zapomnieć. a ta waga to taka drobna osłoda.
    bardziej chodzi o to, że to schodzenie brzucha to pewnie indywidualna kwestia. kate narzekała, że jej wolno schodził, ale ona miała CC w 9 mcu, brzuch dużo bardziej rozciągnięty.
    ja tam zawsze miałam flaka i nie miałam mięśni wyćwiczonych, więc teraz to schodzenie to raczej kwestia, owszem, laktacji, ale tez i tego, co przeszliśmy.

    Jeszcze jedno, co moge wyznac i poradzić: nigdy przenigdy nie zdecydowałabym sie na narkozę, gdyby to ode mnie zależało. Fakt, że sie nie slyszy tego pierwszego krzyku jest dośc trudny. nie dośc, że było mi cięzko z wiadomych powodów, to jeszcze miałam wrażenie, że nie urodziłam, tylko mi zrobili operację.
    tak więc nie wiem, czy w szpitalach dają czasem wybór, ale jak tak, to nie polecam decydowac sie na narkozę.
    •  
      CommentAuthorTEORKA
    • CommentTimeOct 17th 2011
     permalink
    Magdalena: noo. tylko, że u mnie to raczej zeszło ze zmartwienia, nie naturalnie. wolałabym zostać z 10kg na plusie i urodzić w terminie.:confused:


    ano racja... :sad:
    sorki, że tak wypaliłam...


    Magdalena: Jeszcze jedno, co moge wyznac i poradzić: nigdy przenigdy nie zdecydowałabym sie na narkozę,


    o ja się podpiszę pod tym.....
    co prawda nie miałam nigdy ZZO ale narkozę i owszem i to było najgorsze przeżycie w moim życiu...
    oczywiście z innych przyczyn niż u Madzi ale jednak.....
    --
    •  
      CommentAuthorkate1
    • CommentTimeOct 17th 2011 zmieniony
     permalink
    Magdalena: kate narzekała, że jej wolno schodził, ale ona miała CC w 9 mcu, brzuch dużo bardziej rozciągnięty

    Madzia, mi niestety nadal brzuch sterczy :sad: W brzuchu mam w tej chwili 87cm i już sam nie spada, tylko ćwiczenia mogą coś zmienić.
    Ja myślę, że tak mi się zrobiło nie z faktu dodatkowych (w stosunku do Ciebie) 2 miesięcy rozciągania, ale z tego, że na samym początku ciąży przytyłam z dobre 6-7 kilo a w sumie 16. Zawsze byłam bardzo szczupła i miałam niedowagę więc ten mega apetyt w pierwszych 3 miesiącach i wywalony od razu brzuch to chyba było uzupełnienie niedoboru wagi - wszystko niestety poszło w brzuch i trochę w uda, no i teraz zostało mi tylko 2 kilo na plusie w stosunku do wagi sprzed ciąży ale wanc taki jak w 15tc :sad:
    Od kilku dni robię brzuszki i kręcę hula-hop. Poczekamy, zobaczymy...

    Magdalena: Fakt, że sie nie slyszy tego pierwszego krzyku jest dośc trudny.

    Wyobrażam sobie. To jest jednak tak bardzo wyczekiwany przez każdego rodzica moment.
    Ale najważniejsze, że i Ty i Marysia wyszłyście z tego obronną ręką!
    --
    •  
      CommentAuthorTEORKA
    • CommentTimeOct 17th 2011
     permalink
    kate1: ale z tego, że na samym początku ciąży przytyłam z dobre 6-7 kilo a w sumie 16


    oj to ja sobie nie chcę nawet wyobrażać co mi zostanie ......
    --
    •  
      CommentAuthorkate1
    • CommentTimeOct 17th 2011
     permalink
    TEORKA: oj to ja sobie nie chcę nawet wyobrażać co mi zostanie ......

    Teo, ale na to nie ma reguły :smile:
    Ja całe studia i kilka lat po ważyłam w okolicy 45-47kg (przy wzroście 1,65m), dopiero rok przed ciążą udało się podskoczyć do 50kg a do szpitala poszłam ważąc 66kg.
    Przybrałam w ciąży 1/3, więc wiesz...
    --
    •  
      CommentAuthorTEORKA
    • CommentTimeOct 17th 2011
     permalink
    kate1: Przybrałam w ciąży 1/3, więc wiesz...


    no właśnie wiem dlatego się boję bo ja z 62 kg przybrałam do 85 kg z czego ok 10 kg w I trymestrze....
    i jak to ma znaczenie w późniejszym obkurczaniu się brzuchola to ja dziękuję :devil:
    --
    •  
      CommentAuthorkate1
    • CommentTimeOct 17th 2011
     permalink
    TEORKA: i jak to ma znaczenie w późniejszym obkurczaniu się brzuchola to ja dziękuję :devil:

    U mnie tak było, ale czy to reguła, to czort wie. Życzę Ci, żeby u Ciebie to się nie sprawdziło!

    Na pewno ma znaczenie czy mięśnie brzucha są wyćwiczone przed ciążą, wtedy podobno brzuch później staje się widoczny. Ja niestety na bakier byłam z aktywnością fizyczną, więc wylazło szydło z worka dość szybko.
    Nie żebym dowalała do pieca, bo przeczytałam na innym wątku o tej właśnie aktywności fizycznej :wink: :devil:
    --
    •  
      CommentAuthorTEORKA
    • CommentTimeOct 17th 2011
     permalink
    kate1: Nie żebym dowalała do pieca, bo przeczytałam na innym wątku o tej właśnie aktywności fizycznej :wink: :devil:


    hahahahah no własnie miałam wspomnieć ale mnie ubiegłaś :cool::cool:
    --
    •  
      CommentAuthorMagdalena
    • CommentTimeOct 17th 2011
     permalink
    TEORKA: sorki, że tak wypaliłam...

    Ee, cos Ty, nie odebralam tego tak. Tylko tak dla jasnosci napisalam.
    •  
      CommentAuthormareza
    • CommentTimeOct 17th 2011
     permalink
    Ja dziś pytałam jakie znieczulenie do CC - na pewno nie narkoza, będę przytomna tylko znieczulona od pasa w dół...
    a to co mam na nogach to ewidentne rozstępy
    --
    •  
      CommentAuthorkate1
    • CommentTimeOct 17th 2011
     permalink
    No tak, bo przy planowanej CC jest znieczulenie, a przy nagłej akcji tak jak u Madzi albo w przypadku porodu SN, który nagle zmienia charakter na CC - narkoza, bo nie ma czasu na szukanie miejsca na wkłucie w kręgosłup.
    --
    •  
      CommentAuthorScorpi
    • CommentTimeOct 17th 2011
     permalink
    Kate, przy planowanej cc nie musisz zgodzić się na znieczulenie zewnątrzoponowe,
    ja miałam planowane cc i znieczulenie ogólne, nie zgodziłam się na wkłucie w kręgosłup
    •  
      CommentAuthorsushka
    • CommentTimeOct 17th 2011
     permalink
    kate1: No tak, bo przy planowanej CC jest znieczulenie, a przy nagłej akcji tak jak u Madzi albo w przypadku porodu SN, który nagle zmienia charakter na CC - narkoza, bo nie ma czasu na szukanie miejsca na wkłucie w kręgosłup.

    Nieprawda:smile: Ja miałam nagłą cesarkę i dostałam znieczulenie w kręgosłup. Przeprowadzili akcję błyskawicznie.
    --
    •  
      CommentAuthorkate1
    • CommentTimeOct 17th 2011
     permalink
    Scorpi: przy planowanej cc nie musisz zgodzić się na znieczulenie zewnątrzoponowe

    Owszem, podpisuje się zgodę na znieczulenie.

    agael77: Nieprawda:smile:

    No to znów co szpital, to obyczaj :smile: U mnie do pilnych przypadków tylko narkoza.
    --
    •  
      CommentAuthorTEORKA
    • CommentTimeOct 17th 2011
     permalink
    a nie orientujecie się dziewczyny, czy przy ZZO problemem może być dość spory tatuaż mniej więcej w miejscu, gdzie się anestezjolog wkłuwa ?
    tzn tak myślę, że tam to robi bo dokładnie nie wiem....
    --
    •  
      CommentAuthorgracjanna
    • CommentTimeOct 17th 2011
     permalink
    anestezjolog wkłuwa się na wysokości tzw."krzyża" czyli mniej więcej w okolicy talii, a dokładnie na wysokości talerza biodrowego
    tatuaż nie przeszkadza, tyle że lekarz sobie poogląda :)
    znieczulenie do cc zależy od doświadczenia anestezjologów i tego, co częściej robią, obecnie przyjmuje się, że znieczulenie podpajęczynówkowe jest bezpieczniejsze-no i dodatkowa frajda, bo od razu można zobaczyć maleństwo-widok niemowlęcej pięty-bezcenny :)
    •  
      CommentAuthorMagdalena
    • CommentTimeOct 17th 2011
     permalink
    agael77: Nieprawda Ja miałam nagłą cesarkę i dostałam znieczulenie w kręgosłup. Przeprowadzili akcję błyskawicznie.

    Ykhm. To chyba jest roznica miedzy nagła a nagła cc. Ja mialam krwotok od godziny, jednoczesnie mnie golili, cewnikowali, smarowali czyms brzuch i ustawiali narkoze. Nie wyobrazam sobie, ze mieliby jeszcze wkluwac sie w kregoslup. Sa NAGŁE przypadki, gdzie narkoza jest szybsza, bo znieczula szybciej.
    •  
      CommentAuthorTEORKA
    • CommentTimeOct 17th 2011
     permalink
    gracjanna: anestezjolog wkłuwa się na wysokości tzw."krzyża" czyli mniej więcej w okolicy talii, a dokładnie na wysokości talerza biodrowego


    no dokładnie gdzieś tu mam właśnie :smile:
    ale to dobrze bo już myślałam, ze to będzie jakaś przeszkoda...
    --
    •  
      CommentAuthorgracjanna
    • CommentTimeOct 17th 2011
     permalink
    przeszkodą mogą być tipsy albo lakier na paznokciach-pielęgniarki narzekają na każdy, ale znaczenie ma tylko taki nienaturalny-czyli bezbarwny, cielisty albo różowy mogą być
    •  
      CommentAuthorsliwson
    • CommentTimeOct 17th 2011 zmieniony
     permalink
    To może i ja opiszę przyjście na świat mojego synka:)
    Mimo iż minęło już 15 miesięcy, wciąż dokładnie wszystko pamiętam...:)

    13. 07 (na tydzień przed terminem) około 22 poczułam dziwny ucisk w dole brzucha,taki jak na @ ale bardziej niepokojący. Stwierdziłam, że to zapewne skurcze ale nie były one jeszcze regularne. Całą podekscytowana nie mogłam zasnąć... Około 1 w nocy zauważyłam pewną prawidłowość- skurcze powtarzają się co 10 min! Nauczona doświadczeniem (miałam już za sobą fałszywy alarm, kiedy to skurcze co 10 minut na IP okazały się być przepowiadającymi... :-/) nie spanikowałam tylko usilnie próbowałam zasnąć.
    Około 3 w nocy skurcze powtarzały się co 5-7min ale wody nie odchodziły a ponieważ ból nie był jakieś bardzo dokuczliwy, zwyczajnie nie wiedziałam czy to „to”.
    Około 4 wzięłam kąpiel co nieco osłabiło skurcze. Przekonana, że skoro przechodzi- na pewno nie rodzę, w dodatku mocno zmęczona- poszłam spać. O 6 obudził mnie już znacznie silniejszy skurcz... Nie zdążyłam doczłapać się do łazienki na siusiu gdy nawiedził mnie następny. Z zegarkiem w ręku łaziłam w kółko po domu. O 7 zdecydowałam się obudzić męża. Jako, że był to dzień jego urodzin, uznał, że robię sobie z niego jaja i na pewno nie rodzę:))
    O tym, że bynajmniej nie robię sobie jaj mój mąż zorientował się po moim telefonie do położnej... Kazała mi wtedy spokojnie przyjechać na IP. W aucie okazało się, że zabrakło płynu chłodniowego więc po drodze zahaczyliśmy jeszcze o stację benzynową potem utknęliśmy w niezłym korku a mój zdolny mąż parkując pod szpitalem obił 2 zaparkowane obok samochody...:)
    Idąc na IP tak koszmarnie bałam się, że znowu odeślą nas z kwitkiem, że zupełnie przestałam czuć skurcze... Już w zasadzie chciałam wracać do domu ale znajoma położna kazała dać się podpiąć pod KTG... Przez całe badanie czułam może ze 2 skurcze (podpięta byłam ponad 30 min) mimo to na badaniu wyszły silne, regularne skurcze!
    O 9 przyjęli nas na porodówkę z rozwarciem na 2 palce. O 10:30 położna przebiła pęcherz i o 11 znowu zaczęłam czuć skurcze ale dużo, dużo silniejsze. Ból był nie do wytrzymania (jak się potem okazało, dlatego, że rozwarcie postępowało błyskawicznie i po prostu musiało boleć). Weszłam do wanny. O 13 błagałam o znieczulenie ale okazało się, że mam małopłytkowość i nie mogą mi go podać.... Byłam załamana i generalnie stwierdziłam, że dalej nie rodzę :P
    Znowu weszłam do wanny i tam przeżyłam jakoś w skurczach do 15. Wtedy przyszła położna zbadać rozwarcie (ja już w między czasie poczułam, że z każdym skurczem co raz bardziej czuję uczucie rozrywania/rozpychania na dole coś mi każe pchać). Położna położyła mnie na łóżku i mówi „oooo! jak tu ładnie, będziemy przeć”
    Parte trwały godzinę i o 15:55 Tymek wylądował na moim brzuchu cały i zdrowy (3600g, 53cm i 10pkt:))
    Niestety nie obyło się bez cięcia krocza co wspominam bardzo negatywnie. Szycie bolało i nie jestem zadowolona z efektu bo tydzień po porodzie szwy puściły i musiałam wrócić do szpitala na zabieg odnawiania rany i ponownego zszywania pod narkozą... :-/ Przyczyniło się to do bardzo dużych problemów z chodzeniem i siadaniem przez właściwie cały okres połogu... Dodatkowo po tym drugim szyciu lekarze napisali na wypisie szpitalnym, że szwy były rozpuszczalne, a były normalne... Że coś jest nie tak zorientowałam się po 2,5tyg...Można się już domyśleć jaki był efekt, gdy szwy zdążyły się już zrosnąć... Koszmar... ;-(
    Teraz poród wspominam jako najwspanialsze wydarzenie w moim życiu i już nie mogę się doczekać drugiej ciąży, boję się tylko połogu...:)

    [URL=http://imageshack.us/photo/my-images/267/dsc02476d.jpg/][/URL]
    --
    •  
      CommentAuthormareza
    • CommentTimeOct 17th 2011
     permalink
    czy to wkłucie w krzyż to boli ? czy po prostu jest nieprzyjemne ?
    --
    •  
      CommentAuthorsushka
    • CommentTimeOct 17th 2011
     permalink
    Ja, największa panikara, stwierdzam, że nawet nie bolało.
    A przyznam szczerze, że w momencie, gdy sobie uświadomiłam, że dostanę zastrzyk w kręgosłup, chciałam uciec z łóżka:cool:
    --
    •  
      CommentAuthorgracjanna
    • CommentTimeOct 17th 2011
     permalink
    wkłucie w plecy trochę kłuje, w niektórych szpitalach znieczulają skórę takim czymś jak u dentysty(to szczypie i rozpiera),
    może być nieprzyjemne jeśli za słabo się wygniesz(trzeba wypchnąć część lędźwiową do tyłu) i lekarz dotknie tą igiełką do kości
    ale generalnie to plecy są słabo unerwione czuciowo ;)
    trzeba się dobrze położyć, nie napinać i nie podskakiwać
    •  
      CommentAuthormareza
    • CommentTimeOct 17th 2011
     permalink
    a duża jest ta igła???
    --
    •  
      CommentAuthorgracjanna
    • CommentTimeOct 17th 2011
     permalink
    hm, takiej długości, żeby doszła do kręgosłupa ;)
    ale bardzo cieniutka :) grubości włosa mniej więcej
    •  
      CommentAuthorsushka
    • CommentTimeOct 17th 2011 zmieniony
     permalink
    Magdalena, w moim przypadku też musiało być nagle,bo było zagrożone życie dziecka(zanik tętna). Na sali było 8 osób, każdy zajmował się czym innym, a przygotowanie do wkłucia i samo wkłucie trwało zaledwie jakieś 2 minuty. Zaczęli ciąć tak szybko, ze zaczęłam wrzeszczeć, że chyba jeszcze znieczulenie nie działa.
    Myślę, ze raczej zależy to od szpitala:smile:
    --
    •  
      CommentAuthorkate1
    • CommentTimeOct 17th 2011
     permalink
    Wkłucie nie bolało, poczułam tylko takie mało przyjemne ukłucie i faktycznie ta igła musiała być bardzo cienka bo nawet tak to było czuć. Mnie wkłuwali na siedząco i też raz dwa poszło.
    --
    •  
      CommentAuthormorela1
    • CommentTimeOct 18th 2011 zmieniony
     permalink
    matko dziewczyny nie piszcie o tych igłach , bo ja już osrana siedze
    teraz to się boje na maksa...
    :shocked:
    --
    •  
      CommentAuthorgracjanna
    • CommentTimeOct 18th 2011
     permalink
    to pomyśl jak cudnie zobaczyć maleństwo zaraz po urodzeniu-gdy nic Cię nie boli...
    •  
      CommentAuthormorela1
    • CommentTimeOct 18th 2011 zmieniony
     permalink
    no tak to na pewno :bigsmile:
    igła mnie przeraża jedynie :wink:
    co do zobaczenia malucha nie mam wątpliwości że musi to być najpiękniejsza chwila :smile:
    --
    •  
      CommentAuthorMagdalena
    • CommentTimeOct 18th 2011 zmieniony
     permalink
    agael77: Myślę, ze raczej zależy to od szpitala:smile:

    Aga, nie chcę do tego wracac, żeby udowadniać swoje racje, bo mam po prostu traumę. Powiem tylko, że ja bym nie przezyła bez narkozy. Po prostu już schodziłam z tego świata i tyle. Rozmawiałam potem z anestezjologiem i ordynatorem i wyjasnili mi, czym by sie skończyło ZZO w moim przypadku.
    Wybacz, ale nie ma porównania pomiędzy porodem SN zamieniającym sie w CC czy jakimkolwiek CC w TERMINIE, a rodzeniem w 32tc czy wczesniej.
    Ale zgadzam się, że jeśli chodzi o pozostałe przypadki, na pewno jest to kwestia szpitala. nie spotkałam się jednak dotąd z tym, żeby gdziekolwiek woleli dac kobiecie narkozę niż ZZO przy CC. Po narkozie trzeba się kobieta dłużej opiekować, po ZZO szybciej sie wraca do siebie.
    •  
      CommentAuthorsushka
    • CommentTimeOct 18th 2011
     permalink
    Madzia, ale tu nie chodzi o to, żeby wracać do czegoś, a już na pewno, żeby coś udowadniać.
    Chodziło mi tylko o to, że w nagłych przypadkach również stosuje się znieczulenie w kręgosłup.
    Jeśli jest zagrożone życie dziecka, nie ma znaczenia, czy to 32tc czy 40. Ratuje się jedno i drugie.
    Sugerujesz, że skoro moje dziecko było donoszone, to lekarze powiedzieli "ee, nie będziemy się spieszyć i damy w kręgosłup zamiast narkozy"?
    W Twoim przypadku była konieczna raczej z Twojego powodu, więc zrobili.
    --
    I dla ścisłości- nie ZZO tylko ZP:smile:
    I koniec tematu, bo nie chcę nikogo ranić:hugging:
    --
    •  
      CommentAuthorbladykot
    • CommentTimeOct 18th 2011 zmieniony
     permalink
    gracjanna: ale bardzo cieniutka :) grubości włosa mniej więcej


    przesadziłaś :)

    agael77: I dla ścisłości- nie ZZO tylko ZP

    u nas w szpitali stosują skrót ZOP
    --
Chcesz dodać komentarz? Zarejestruj się lub zaloguj.
Nie chcesz rejestrować konta? Dyskutuj w kategoriach Pytanie / Odpowiedź i Dział dla początkujących.