Zarejestruj się

Aby dyskutować we wszystkich kategoriach, wymagana jest rejestracja.

 

Vanilla 1.1.4 jest produktem Lussumo. Więcej informacji: Dokumentacja, Forum.

  1.  permalink
    Niesamowite jak szybko Jaś pojawił się na świecie, a Kronika taty aż się wzruszyłam:-))))
    --
    •  
      CommentAuthorMelodie
    • CommentTimeJun 3rd 2010
     permalink
    Piękny opis, gratuluję synka:)
    •  
      CommentAuthorrooda
    • CommentTimeJun 7th 2010
     permalink
    Pieknie Aine. Gratuluje.
    A opis taty wzruszajacy!
    --
    •  
      CommentAuthorkasiek80
    • CommentTimeJun 18th 2010
     permalink
    już go czytałam, trochę nielegalnie pod Twoją kartą :)
    opis piekny, spłakałam się bardzo :)
    --
    •  
      CommentAuthorAine
    • CommentTimeJun 19th 2010
     permalink
    Jak to nielegalnie :) Choc juz mam cykl dla przyjaciolek udostepniony i chyba karte tez. Ale to nie zmienia faktu ze jak ktos chce poczytac to wystarczy sie zaprosic do mnie.
    Dziekujemy z emkiem za komplementy.
    --
    •  
      CommentAuthorkaty222
    • CommentTimeJul 13th 2010
     permalink
    łał, więc tak to wygląda oczami faceta :)
    Ma chłopak talent do opowiadania!
    -- mama dwóch łobuziaków :)
    •  
      CommentAuthorkfiatuszek
    • CommentTimeSep 27th 2010
     permalink
    No to wam co nieco powiem jak to było tym razem :) w nocy z wtorku na środę jak oszalala chodziłam siku normalnie co pól godziny :) potem po 4 złapaly mnie krzyżowej ale myślałam ze to jak zawsze ze wstane i mina ale nie minęły a nasilily się i to w dość krótkich odstępach .zadzwoniłam wiec do mamy żeby przyszła do chłopców a my pojechaliśmy z M :) taksówkarz przerażony bo mnie już tak na maxa brało a tu światła tu autobus;) byliśmy na miejscu coś koło 5:30 lekarz odrazu mnie na porodowke rozwarcie pełne tylko pęcherz trzymał:) o 5:55 odeszły wody a raczej chlusnely bo miałam już parte . o 6:00 Wojtus już był z nami :) mam jeden szewek w środku bo jakieś małe otarcie miałam i woleli założyć :) na szczęście obyło się bez nacinania :) No to chyba na tyle :)
    --
    •  
      CommentAuthorWiktoria25
    • CommentTimeSep 27th 2010
     permalink
    Super! Gratulacje Kfiatuszku!!!:bigsmile: Też bym chciała tak delikatnie z jednym szewkiem a ja ponad 10mialam!!!:confused:
    --
    •  
      CommentAuthorWiktoria25
    • CommentTimeSep 27th 2010 zmieniony
     permalink
    To może ja wkleję swój opis:
    Położyliśmy się z mężem spać ale nie mogłam zasnąć,więc grałam sobie na telefonie i w pewnym momencie poczułam mocnego kopniaka od Julki prosto w pęcherz i ciepło na udzie. Myślałm,ze to mocz ale mąż zasiał ziarno niepewności ,że może to jednak wody… Na prześieradle była ledwie widoczna plamka. Na wszelki wypadek nie kładlam sie,zeby sprawdzić, czy coś sie dalej wydarzy. Zeby nie zasnać ugotowałm w środku nocy zupę i ryż na mleku na śniadanie ;) Poczułam,że chce mi się kupę, nie było to rozwolnienie ale poszło dość łatwo co mnie zastanowiło bo miałam zatwardzenie… Na wszelki wypadek wzięłam prysznic, wysuszyłam włosy ale nic się nie dzialo więc zdecydowalam,ze idę spać, po drodze do sypialni polecialo mi coś po nodze więc byłam prawie pewna,ze to wody, na szczęście czyste. Obudziłam męża,zeby pojechał po mamę (miała zostać z Adasiem). Ja poszłam jeszcze na sedes…i już z niego nie wstałam! W ciągu kilku minut dostałam tak masakrycznych skurczy partych,że nogami mało kabiny nie roz…łam! Mąż zadzwonił po pogotowie, bo nic ze mną nie był wstanie zrobić, przybiegła jego siostra, która mieszka obok a M zszedł na dól pilnować,zeby trafili bo dyspozytorka tak kazała. Ja próbowałam nie przeć, bo byłam pewna,ze nie ma jeszcze pełnego rozwarcia, przecież nic sie wcześniej nie działo a pozatym nie chciałam urodzić w domu. Trwalo to masakrycznie długo wg mnie a le wkońcu wpadl lekarz i 3 sanitariuszy. Przenieśli mnie na podlogę w salonie, kazali M przygotować czyste prześcieradła i ręczniki! Zdecydowali,ze rodzę w domu bo nie zdążymy do szpitala, mimoże byłam otępiała z bólu nie zgodziłam sie, bo się bałam o dziecko, M z siostrą równiez mnie poparli więc zgodzili się mnie zawiźć nie dając jednak dużych szans,ze dojedziemy! Znieśli mnie na dół na krzesełku sanitarnym całą gołą owiniętą tylko w prześcieradła!Nie macie pojęcia jaki to ból siedzić na czymś takim przypiętym na sztywno pasami i próbując powtrzymać parte!!! Jechali z prędkościa światła cały czas mnie głaszcząc i chwaląc,że jestem dzielna. Wpadli do szpitala i krzyczą,zeby ochroniarz windę łapał a on na to: jaką winde, to na IP trzeba najpierw! Lekarz krzyknął tylko,że nie ma na to czasu i sam pobiegł do windy ale tam juz czekała położna, zawieźli mnie na porodówkę a tam już wszyscy czekali. Podłaączyli KTG, badanie:rozwarcie na 7-8cm i gin krzyczy: przyj! (na szczęśćie trafiłam na swoją ulubioną p doktor z oddziału, młodziutka ale to cenny skarb tego szpitala). Już widocznie wiedzieli,ze coś jest nie tak i dlatego kazali rodzić na niepełnym rozwarciu! Nie szło szybko, więc gin wypychał malutką z brzucha własnym ciałem i w pewnym momencie mówi, przygotowujemy się do ciecia. Myślałm,ze cesarka a jej chodziło o naciecie krocza. Położna ciachnęla a gin wpadła na mnie z całą sila i Julka poprostu wyskoczyła. Szybko ja zabrali,żeby przywrócić czynności zyciowe, bo nie oddychała o czym ja nawet pojęcia nie miałam, dopiero jak juz leżała w inkubatorze przyszli mnie poinformować jak to wszystko wygladało.
    Było naprawdę ciężko mimo,ze tak krótko… nie zapomnę żadnej sekundy z tego do końca zycia! Gin darła sie Justyna musisz ją urodzić, musisz mieć to dziecko i dopiero gdy to pisze dotarło do mnie co miala na myśli i łzy mi płyna… Mąż oczywiście dojechal jak już bylo po wszystkim ale to nieważne, najważniejsze,zeby Julcia była zdrowa :)

    Trochę sie rozpisałam ale to wszystko wydaje mi sie tak nierealne,że musiałam. Nigdy nie słyszałam o takim porodzie, zeby bez żadnych wcześniejszych skurczy odrazu mieć parte i to tak silne, bez żadnej praktycznie przerwy. Myślalam,ze bede godzinami sie męczyć na porodówce i chodzić, żeby przyspieszyć poród a tu takie zaskoczenie. :shocked:
    --
    •  
      CommentAuthorkasiek80
    • CommentTimeSep 27th 2010
     permalink
    Kfiatuszek, poród ekspres :)
    Wiktoria25, ale miałaś przeżycia... i poród bez skurczy? obłęd
    moje dziecko też urodziło się bez oddechu wiec wiem o czym piszesz
    trzymaj się
    --
    •  
      CommentAuthorWiktoria25
    • CommentTimeSep 27th 2010
     permalink
    Lekarze tez byli moze nie w szoku, ale zdziwieni, podobno po lekach podtrzymujących raz na jakis czas tak sie moze zdarzyc...hmm
    Kasiek a Twoj maluszek zdrowy? Moja Julka miała wylew i ma powiększoną lewa komorę mózgową. Ale wierzymy,ze będzie dobrze.:smile:
    --
    •  
      CommentAuthorAine
    • CommentTimeSep 27th 2010 zmieniony
     permalink
    Wiktoria aż ciary mam po tym Twoim opisie. Całe szczęście że się tak skończyło.
    Ja na feno ledwo czułam szkurcze przed partymi, takie ćmienie ledwo ledwo.
    --
  2.  permalink
    Coś ostatnio same ekspresowe porody- ja rodziłam pierwszy raz, akcja trwała 1,5h. Wcześniej nie było żadnych skurczy...
    Kfiatuszku, gratulacje! Tym bardziej, że synuś spory był. Moja ważyła 2470g, to co się dziwić, że na drugim parciu ją wypchnęłam. Ale dla Ciebie szacuneczek :)
    --
    •  
      CommentAuthorkasiek80
    • CommentTimeOct 3rd 2010
     permalink
    Wiktoria25: Kasiek a Twoj maluszek zdrowy
    zdrowy
    trzymam kciuki aby u Was też wszystko dobrze byłlo
    --
    •  
      CommentAuthoraniajaz
    • CommentTimeNov 8th 2010
     permalink
    Moja relacja pisana 3 dni po porodzie ;D
    Na drugi poród nie czekałam z takim utęsknieniem jak na pierwszy. Wizja dwójki małych dzieci w domu jakoś specjalnie mnie nie ekscytowała ;) Oboje z mężem byliśmy przerażeni nowymi obowiązkami zatem, gdyby nie ogólne samopoczucie na końcówce ciąży, z chęcią pochodziłabym z brzuchem do Nowego Roku ;)
    Kilka dni przed samym porodem moje ciało zaczęło niedomagać. Ból pleców stawał się nie do zniesienia tym bardziej, że pod nogami miałam Nikosia, który potrzebował mojej uwagi i aktywności w codziennych zabawach. W sobotę, na 2 dni przed porodem poczułam się psychicznie gotowa do roli podwójnej mamy.
    Mój organizm chyba dość mocno jest związany z psyche ;) bo w niedziele od rana fundował mi pojedyncze skurcze. Niezbyt mocne, ale na pewno przepowiadające zbliżający się poród. Regularności nie było w tym żadnej, więc starałam się normalnie funkcjonować. Jedynie co wyróżniło ten dzień od innych niedziel to fakt, że postanowiliśmy spędzić go leniwie. Jak nigdy ;) Czyli cały dzień w domowych pieleszach wraz z rodzinną drzemką w południe ;) Tzn. moi mężczyźni spali, a ja po prostu odpoczywałam zastanawiając się, czy jutro urodzę ;) Po południu mieliśmy już dawno zapowiedzianą wizytę rodziny, która przyjechała z Wysp na urlop. Nikt specjalnie nie zwrócił uwagi, że co jakiś czas dziwnie się wykręcam na fotelu… choć teraz oczywiście każdy z obecnych wówczas osób mówi, że wiedział, że coś się święci :P terefere… Po wyjściu gości posprzątałam i zaczęłam liczyć skurcze. Co 7-12 minut… Postanowiłam się wykąpać, aby sprawdzić, czy to przypadkiem nie fałszywy alarm. Po gorącej kąpieli skurczybyki na ok. pół godziny sobie poszły całkowicie, aby wrócić z większą siłą i częstotliwością. Po położeniu spać starszego synka postanowiliśmy zadzwonić po babcię, a sami zaczęliśmy szykować się do szpitala. Skurcze nie były bardzo często, ale co 10-12 minut i dość bolesne… na tyle, że musiałam wówczas przystanąć oprzeć się rękoma o jakiś mebel i bujać biodrami, aby jakoś to opanować.
    Musicie też wiedzieć, że do samego końca nie wiedziałam jak urodzę. Z racji tego, że pierwszy poród miałam przez cięcie cesarskie kwalifikowałam się do kolejnego cięcia. Z tą małą różnicą, ze… bardzo chciałam spróbować urodzić naturalnie. Miałam w tym wsparcie swojego lekarza prowadzącego. W sumie tylko jego… Kilka dni przed porodem byłam na Izbie Przyjęć, aby zorientować się, czy będę miała taką możliwość i tam lekarz sugerował mi zmianę decyzji. Wówczas podjęliśmy z mężem decyzję, że ostatecznie zadecydujemy jak rozkręci się akcja. Warunkiem porodu naturalnego był przychylny ku temu personel, który choć podobnie jak ja uwierzy, że mi się uda… bez tego uznałam, że nie będzie sensu się męczyć.
    Godzina 22.20 meldujemy się na Izbie przyjęć. Gadki, szmatki, telefon położnej do lekarza dyżurującego „ pacjentka „stan po cięciu” z akcją porodową”… Przywitała mnie młoda lekarka, która z miejsca założyła, że szykujemy się do cc. Po moim sprostowaniu, że jednak bym chciała spróbować urodzić naturalnie spojrzała na mnie podejrzliwie i spytała „na pewno? Próbować zawsze można…” . Po krótkiej rozmowie zadecydowałyśmy, że jeśli maluch nie będzie zbyt duży, a akcja w przeciągu dwóch kolejnych godzin będzie postępować to próbujemy :)
    --
    •  
      CommentAuthoraniajaz
    • CommentTimeNov 8th 2010
     permalink
    Na usg okazało się, że Kajtuś waży ok. 3650g. To nie jest aż tak wiele… więc wagą się nie przejmujemy. Pani doktor proponuje przebicie pęcherza i rozchulanie w ten sposób akcji skurczowej. Umawiamy się, że jeśli w przeciągu 2h poród nie będzie postępował tniemy.
    Godz. 23.00 lądujemy w boksie nr.1. Skurcze są „przyzwoite”, do wytrzymania… trochę mniej przyjemne gdy podłączają mnie do ktg i muszę leżeć. Okazuje się, że ze względu na „stan po cięciu” cały poród muszę być podłączona do tych urządzeń, więc wszystkie skurcze muszę przechodzić na łóżku… Wtedy po raz pierwszy zwątpiłam, czy damy radę… ale jeszcze jestem cicho ;)
    23 .10- przebicie wód płodowych. Zabieg ku mojemu zdziwieniu nic nie boli i faktycznie skurcze po nim stają się częstsze (co 2-3 minuty) i mocniejsze. Ciągle do wytrzymania… nawet na leżąco.
    W między czasie wywiad położnych.” Przebyte operacje?”, ja: „Laparoskopia grudzień 2007, cięcie cesarskie styczeń 2009…”. Konsternacja. „Który rok?” „2009”. Obie panie spojrzały na siebie. „Ale przecież to było rok temu!?”, „rok i 9 miesięcy”- sprecyzowałam :P Położne wywinęły oczami, wyszły za drzwi, o czymś żywo dyskutowały, po czym wróciły dokończyć wywiad. Spytałam się, czy jest jakiś problem, odpowiedziały, ze nie, że po prostu się nie zdarza, aby w tak krótkim czasie pacjentka decydowała się na poród drogami natury, a nawet jak to rezygnują przy pierwszej porządnej akcji skurczowej. Zaliczyłam wówczas zwątpienie numer dwa…
    Mija godzina. Robi się naprawdę ciężko. Przypominam sobie, że nikt nie zaproponował mi lewatywy. Wysyłam Tomka, aby zakomunikował położnym, że nie chcę zrobić kupy przy porodzie. Pani doktor zgadza się na odłączenie ktg i pójście do toalety.
    Lewatywa- ktoś mocno ją przereklamował. Chwila moment i po sprawie. Cała procedura znowu nadała tempo skurczom, które stawały się bardzo, baaaaardzo bolesne. Wiedziałam, że powrót na łóżko będzie niemożliwy. Nie dam rady przeżyć tego leżąc. Skurcze w tej pozycji wydawały mi się dużo gorsze, miałam mniej możliwości uśmierzenia bólu. Jeszcze z łazienki krzyczałam, żeby szykowali salę, bo ja się położyć już nie dam. CHCĘ CIĘCIE! Pani doktor zaproponowała badanie, aby sprawdzić postęp i po nim mieliśmy zadecydować o ewentualnym cięćiu. Ok….
    --
    •  
      CommentAuthoraniajaz
    • CommentTimeNov 8th 2010
     permalink
    Badanie, oczy z orbit… aby usłyszeć- mamy 6 cm. Przyjęto mnie z 3 cm rozwarciem, więc wg mnie szału nie było, ale Pani doktor i położna były zachwycone, więc zdopingowały mnie, abym jeszcze wytrzymała... zgodziłam się tylko dlatego, że obiecano mi „lek narkotyczny” po którym miało być mi lepiej :D I faktycznie na jednym skurczu odpłynęłam. W głowie totalny korkociąg, ból był, ale gdzieś obok… no ale jeden skurcz to zdecydowanie za mało, skoro następny przychodził zaraz za nim. Nagle krzyczę, że muszę iść znowu do toalety, że pewnie jeszcze po lewatywie mnie goni (miałam ją jakieś 15-20 minut temu). Pani Doktor, która przycupnęła sobie w kącie na krzesełku, powiedziała, że to dzidzia naciska i mam sobie poprzeć. Jezzooo jakie dziwne uczucie… jakbym miała załatwić się na leżąco… tak przy wszystkich. No ale faktycznie to nie była potrzeba toaletowa ;) Pani Doktor nawet nie drgnęła z miejsca i oznajmiła, że mamy pełne rozwarcie. Jasnowidz, czy jak? Położna wróciła ubrana w zielony kitelek, powiedziała, że pediatra został zawołany, sprawdziła rozwarcie i z wielkim uśmiechem powiedziała- „no pani Aniu, rodzimy!” Jak to? Już? Przecież to dopiero 6 cm… Położna przysunęła wózeczek, opuściła część fotela i szybko zaznajomiła mnie z zasadami parcia. Ledwo skończyła mówić, a już miałam skurcz… poszło…. Ooo nie jest najgorzej, już tak nie boli… tylko ten ucisk na tyłek…Pytam się ile to potrwa. W odpowiedzi dostaję „maks pół godziny, wszystko zależy od tego jak będziesz parła”. Zerkam na zegarek- dochodzi pierwsza…. Kolejny party, doktorka i położna są ze mnie bardzo zadowolone, co dodaje mi sił i motywację do kolejnego parcia. Między skurczami dopytuje się o nacięcie, p.Kamila (położna) pyta się, czy bardzo chcę to nacięcie, czy może spróbujemy jednak bez ;) A no pewnie, że próbujemy! Co chwile jest mi aplikowany jakiś żel- myślę, że właśnie w celu profilaktyki chronienia krocza. Nagle położna krzyczy „Anka nie przyj teraz, nie wolno Ci, otwórz oczy i NIE PRZYJ”. Spojrzałam na męża, który powtarzał słowa za położna. Trudny moment, bo parcia nie da się tak po prostu „odłączyć”, a w głosie specjalistów słyszysz, że od tego zależy zdrowie dziecka… no więc staram się, nie prę… jakoś samo idzie…i nagle na moim brzuchu pojawia się fioletowa, pomarszczona kluseczka. Jest!! Jest nasz synek!! Niezapomniana chwila… witamy się z krzyczącym maleństwem, tata dumnie przecina pępowinę. I znowu mamy chwile dla siebie, dla naszej trójki. Nikt nie spieszy się, żeby zabrać małego do badania. Jest zdrowy- jego krzyk ewidentnie o tym świadczy :D
    Po dłuższym momencie położna pyta się, czy może zabrać Kajtusia na badania- tata idzie z synkiem, a mnie czeka jeszcze urodzenie łożyska. Nie było to przyjemne, tymbardziej, że Pani Doktor musiała nacisnąć kilka razy na zbolały brzuch… ale poszło. Łożysko całe- ufff.
    Teraz sprawdzanie krocza- mam delikatne pęknięcie 1stopnia- trzy szwy załatwią sprawę. Dostaję znieczulenie i Pani Doktor zabiera się za cerowanie. Nie było to przyjemne, ale w porównaniu do przeżyć z ostatnich dwóch godzin to czułam się jak w SPA ;)
    Kolejna godzinka była dla nas na sali porodowej. Kajtulek pięknie przyssał się do piersi, a my z mężem nie mogliśmy uwierzyć, że tak szybko poszło. Od mojej prośby (delikatnie pisząc :P ) o zrobienie cc do samego finału minęło dosłownie 20-25 minut. Na sale poporodową szłam o własnych siłach. Kajtuś poszedł z położoną chwilę wcześniej. Tomek został w pokoju z małym, a ja poszłam pod gorący prysznic ciągle nie wierząc, że jesteśmy już PO.
    Jestem jedną z nielicznych osób, które miały okazję doświadczyć dwóch rodzajów porodów.
    Z mojego doświadczenia wynika i chciałabym to podkreślić, że poród przez cc w niczym nie ujmuje magii, jaką jest pojawienie się dziecka na świecie. Człowiek tak samo się wzrusza, tak samo jest przejęty i podekscytowany. Jedyną różnicę stanowi oczywiście nieopisany wysiłek przy porodzie naturalnym (wielki ukłon dla Was wszystkich, które rodziły przez długie godziny) i sposób dochodzenia do siebie po porodzie. Teraz, przy tym niewielkim pęknięciu byłam w stanie robić dosłownie wszystko. Począwszy od swobodnego siedzenia, poprzez kucanie, schylanie się… te wszystkie czynności były absolutnie nie do wykonania, albo do wykonania z ogromnym trudem przez ok. tydzień po cc. A wiadomo, przy dziecku to nieuniknione. U mnie to podwójna korzyść, bo wracając do domu, wracałam do niespełna dwuletniego malucha, który potrzebuje sprawnej, energicznej mamy.
    A tak? fizycznie oprócz ogólnego zmęczenia czuję się znakomicie :) Teraz stoi przede mną nowe wyzwanie… rola podwójnej mamy. Coś czuję, że poród to przy tym „pikuś”….
    --
    • CommentAuthor_Magda_
    • CommentTimeNov 8th 2010
     permalink
    Ślicznie opisane, od razu powórciły wspomnienia. Aniajaz dodałaś mi energii na zbliżający się poród. Dziękuję.:hugging:
    --
    •  
      CommentAuthorWiktoria25
    • CommentTimeNov 8th 2010
     permalink
    Ania gratulacje! Piękna historia porodu :) Ja tez jestem jedna z nielicznych, która miała i cc i sn ;))))
    --
    •  
      CommentAuthoraniajaz
    • CommentTimeNov 10th 2010
     permalink
    mada- energia Ci się na pewno przyda ;) Życzę Ci takiego szybkiego porodu jak mój... bo że będzie bolało to pewnik, byle jak najkrócej!
    --
    •  
      CommentAuthorkasiek80
    • CommentTimeNov 10th 2010
     permalink
    super opisane :)
    gratuluję!
    --
    •  
      CommentAuthorbiedrona
    • CommentTimeNov 11th 2010 zmieniony
     permalink
    Aniajaz - piękna relacja! Zazdroszczę bardzo, że tak Wam super poszło.
    Gratulacje :) :) :)
    A z jakiego powodu pierwszy poród miałaś przez cc, jeśli możesz powiedzieć?
    I czy pierwszy poród przez cc zawsze jest wskazaniem do cesarki przy drugim dziecku, czy to zależy od lekarza albo od "chcenia" kobiety?
    -- http://28dni.pl/biedrona_a
    •  
      CommentAuthoraniajaz
    • CommentTimeNov 12th 2010
     permalink
    Pierwszy poród miałam przez cc ze wskazań ortopedycznych- w ciąży bardzo męczyła mnie rwa kulszowa, a że nie można było zdiagnozować mojego kręgośłupa, w jakim jest stanie, to zapobiegawczo skierowano na cięcie... Po poierwszym porodzie zrobiłam zdjęcie rtg i nie wykaząło żadnych nieprawidłowości, więc kręgosłup nie stanowił problemu odnośnie drugiego porodu...
    W Polsce masz prawo wyboru- jeśli pierwszy poród był przez cc nikt nie może zmusić Cię do rodzenia drogami natury. A jeśli zechcesz- to wszystko zależy z jakich przyczyn była pierwsza cesarka, jak duże jest dziecko, kiedy nastapiło ostatnie cięcie... w sumie jest sporo spraw, które to "chcenie" może zdeptać, ale nam się udało i serdecznie zachęcam to próby porodu sn po cc.
    --
    •  
      CommentAuthorbiedrona
    • CommentTimeNov 13th 2010
     permalink
    Dzięki Aniujaz za odpowiedź.

    To może i ja się podzielę swoją relacją... Minęły już 3 miesiące od naszego porodu. Bardzo, bardzo chciałam rodzić naturalnie. A wyszło, jak wyszło niestety. Spisywane niedługo po powrocie do domu, dlatego mocno szczegółowo ;)
    Najpierw trafiłam na patologię ciąży. Użyty w relacji skrót dr M - chodzi o mojego lekarza prowadzącego ciąże, bo rodziłam w szpitalu, w którym on pracuje.
    .
    SOBOTA (31.07):
    Na izbie przyjęć sterta papierów do wypełnienia. Pytania w stylu: data pierwszej miesiączki, intensywność krwawień, choroby w rodzinie, ostatnia wizyta u fryzjera, kosmetyczki… Na moje pytanie, czy pacjentki ze skurczami też tak przepytują, padła odpowiedź, że to zależy, jak w miarę przytomnie odpowiadają to tak, jeśli nie, to od razu wysyłają na porodówkę. Zważono mnie, zmierzono, sprawdzono wielkość miednicy, sprawdzono ciśnienie.
    Jak już trafiłam na patologię ciąży, czekało mnie badanie przez dyżurującego lekarza. Była to pani dr Z-L, niestety będzie o niej jeszcze kilka razy. Ciśnienie miałam 140/90, lekarka zdziwiła się bardzo, że z takimi wartościami dr M. skierował mnie do szpitala. Badanie nieprzyjemne, okropnie niedelikatna i do tego niezbyt miła kobieta. Rozwarcie na pół palca, czyli wcale. Jak to jest, że różni lekarze robią w sumie to samo: wkładają łapę i macają szyjkę, a jeden może zrobić to bezboleśnie a drugi tak, że gwiazdki się badanej pokazują przed oczami. Z atrakcji dnia była jeszcze głodowa porcja kolacji i moje pierwsze w życiu KTG ;)
    Miałam w pokoju dwie współlokatorki, jedną z jakąś alergią, cała wysypana i drapiąca się, drugą z mocno podwyższonym ciśnieniem, obie przyjęte tego samego dnia, co ja.
    Zwiększyli mi dawkę leku na ciśnienie i kolejne pomiary były już prawidłowe.
    Wieczorem nie dane mi było normalnie zasnąć, bo jedna z dziewczyn w pokoju chrapała niemiłosiernie. Wzięłam więc Tracy Hogg, paczkę herbatników i udałam się na korytarz czytać. Kiedy o drugiej z minutami poczułam, że jestem już tak zmęczona, że usnę nawet przy defiladzie czołgów, wróciłam do pokoju.
    NIEDZIELA (1.08):
    W niedzielę dyżur miał mój gin. Wystarczyło, że zmienił fartuch z białego na zielony a moje ciśnienie się unormowało. ;) A tak poważnie, to nie było w sumie konieczności trzymania mnie na tej patologii. Ale skoro wytyczne z NFZtu mówią o trzech dobach hospitalizacji pacjenta, by szpital dostał zwrot kosztów, to mnie zostawili i na trzecią dobę, czyli na poniedziałek, dr M. zaplanował test oksytocynowy.
    Rozłożyłam się więc z moim koralikowym majdanem (wzbudzając żywe zainteresowanie dyżurujących położnych i salowych ;) coby nie umrzeć z nudów (T.H. skończyłam czytać, szczerze, to nie powaliła mnie niestety na kolana) i skleciłam dla Spontanki dwa naszyjniki.
    Wieczorem odwiedziła mnie na chwilę położna, pani S., z którą byłam umówiona na indywidualną opiekę w czasie porodu. Twierdziła, że jest szansa, by po teście oksytocynowym macica sama się ruszyła (w zależności od tego, jak przygotowana jest szyjka oczywiście) i może w poniedziałek po południu albo wieczorem poród się zacznie sam, bez konieczności podpinania kolejnych kroplówek.
    Chrapiąca koleżanka w ciągu dnia została odwieziona karetką do Wrocławia. Okazało się, że oprócz wysokiego ciśnienia miała dziwne zapisy KTG. Dr Z-L zrobiła w sobotę awanturę położnym, że w ogóle podpinały tę kobietę pod aparaturę, bo ona była dopiero w 28 tyg ciąży, a KTG robią dwa razy dziennie kobietom po 30 tyg. dr M. natomiast w niedzielę kazał zapis powtórzyć, zrobił jej dodatkowo USG, na którym okazało się, że dziecko jest obrzęknięte i ma wewnątrzmaciczne zakażenie. Z miejsca wysłali ją do Wrocka, bo w O. nie ma niestety sprzętu do ratowania noworodków, a już na pewno nie takich wcześniaków. Także pojechała kobitka, z wyrokiem, że z dużym prawdopodobieństwem, będą jej ciążę rozwiązywać, by ratować malucha i leczyć go pozamacicznie. Nie wiem jak to się skoczyło, ale dziękowałam Bogu, że mam donoszone, zdrowe dziecko…
    -- http://28dni.pl/biedrona_a
    •  
      CommentAuthorbiedrona
    • CommentTimeNov 13th 2010
     permalink
    PONIEDZIAŁEK (2.08):
    Chwilę po ósmej rano podłączyli mnie pod kroplówkę. Macica przez trzy godziny traktowana oksytocyną ani drgnęła. Ale za to na porodówce ruch był nieziemski. Zamknięty oddział położniczy w Brzegu plus wrocławski Brochów w remoncie skutkowały tym, że porodówka całą noc i w dzień była na najwyższych obrotach. Obok mnie, w bocznych boksach dwa porody. Jedna kobitka cichuteńko, urodziła synka w dwie godziny. Druga, jęczała okropnie jak ja przyszłam, jęczała nadal jak wychodziłam. I wykrzykiwała raz po raz, że chce cesarkę. Dr M. widząc moją przerażoną minę przy tych wszystkich odgłosach tylko się śmiał i proponował, bym pilnie słuchała i zapamiętywała, jak położne podpowiadały jednej z tych rodzących kiedy i jak ma przeć. A rzucając okiem na zapis mojego KTG z testu stwierdził, że chyba wodę mi podano zamiast oxy, i że jutro będziemy we mnie wlewać dalej, tym razem większe dawki. Super, nieziemsko byłam z tego uradowana.
    Wróciłam więc na patologię. Przeszkadzał mi wenflon założony na przegubie ręki i udało mi się w końcu znaleźć pielęgniarkę, która dała się namówić, by mi go zdjąć.
    Postanowiłam chodzić po schodach, by uniknąć kroplówki ;)
    Pięć pięter szpitala, w górę i w dół, w sumie to nawet nie liczyłam ile razy zrobiłam tę trasę.
    Położna od wenflonu stwierdziła, że powinnam dać sobie spokój, bo jeśli szyjka nie ma rozwarcia, to nic to nie da, a tylko zmęczona będę. Ja się uparłam i łaziłam dalej. Niestety, miała rację, nic to nie dało…
    WTOREK (3.08):
    Pierwsza przymiarka do porodu. Na śniadanie lewatywa i heja pod kroplówkę. Podpinała mnie już moja położna i była ze mną cały czas. Rozwarcie na jeden palec. Na początku skurcze były bezbolesne, w sumie samo spinanie brzucha. Zresztą same wiecie, byłam w stanie dziarsko pisać smsy, więc nie mogło być źle ;)
    Po jakimś czasie skurcze były silniejsze i regularne, co 3 minuty. Jednak typowo oksytocynowe a nie moje własne. Nawet masaż szyjki (bolało…) dał rozwarcie tylko na 1,5 palca. Macica i szyjka nie chciały współpracować.
    O 12 miała przyjść badać mnie dr Z-L i zdecydować, czy odłączamy kroplówkę, skoro nic się nie dzieje. O 12:45, kiedy nadal nie przychodziła, położna zadzwoniła po nią, okazało się, że w międzyczasie zeszła z dyżuru i przyjdzie dr M. Ten po badaniu stwierdził, że nic z tego dziś nie będzie i po jednodniowej przerwie, czyli w czwartek, miała być powtórka z rozrywki.
    Po odłączeniu kroplówki, w ciągu kilku godzin skurcze przeszły całkowicie.
    Z rozmów z położną dowiedziałam się, że normalna procedura jest taka, że test oxy robią w 9 dniu po terminie porodu a na 10 dobę dają pierwszą kroplówkę. U mnie było to przyśpieszone o dwa dni… p.S też była zdania, że może to po prostu za wcześnie.
    Poza tym ona i druga położna, która miała dyżur, bardzo były zdziwione, że z taką wadą wzroku i okulista i dr M. pozwolili mi rodzić naturalnie. Obie zgodnie twierdziły, że bałyby się na moim miejscu. I trochę mnie w sumie wystraszyły, w końcu tylko jeden okulista oglądał moje oczy. Nie pomyślałam, że może warto na wszelki wypadek skonsultować to z drugim lekarzem.
    -- http://28dni.pl/biedrona_a
    •  
      CommentAuthorbiedrona
    • CommentTimeNov 13th 2010
     permalink
    ŚRODA (4.08):
    W środę w sumie chyba nie działo się nic ciekawego, zmieniały mi się tylko składy osobowe w pokoju, składy osobowe na całym oddziale patologii, co rusz któraś szła rodzić i już nie wracała na oddział. Tylko ja ciągle tam kwitłam…
    CZWARTEK (5.08):
    Przed ósmą p.S. znowu podłączyła mnie pod kroplówkę. Tym razem skurcze pojawiły się szybciej i były trochę bardziej intensywne. Spacerowałam po korytarzu, około 9:00 były już na tyle silne, że na skurczu musiałam przystawać przy drabinkach, a położna masowała mi krzyż. Zbadała mnie, ale okazało się, że rozwarcie nie postępowało. Posadziła mnie na worku sako, dostawałam już wtedy największą dawkę oxy, ale… skurcze, gdy siedziałam, przeszły prawie całkowicie. Dyżur na porodówce miała niestety dr Z-L. Odbierała obok poród, była dla rodzącej bardzo niemiła, a biedna dziewczyna przy szyciu przez nią krocza, stękała bardziej niż przy partych skurczach. O 10:30 miałam zostać zbadana przez lekarkę. Położna podpięła mnie pod KTG; nie powiedziała mi o tym, ale wstając z worka sako, zostawiłam podobno po sobie zielony czop śluzowy. Dlatego poprosiła lekarkę, by przyszła do mnie szybciej. No i przyszła. Badanie to był horror. Najpierw próbowała rozewrzeć szyjkę, bo postępu nie było żadnego, a chciała się dostać do pęcherza owodniowego. Zmieniała dwa razy wziernik, bo nie mogła się dostać do szyjki na tyle, by przebić pęcherz. Jak już w końcu się dostała, zmieniała trzy razy grubość igły, bo pęcherz nie chciał się poddać. Gdy w końcu udało jej się go przebić, chlusnęły ciepłe, zielone wody płodowe w duuuuuuużej ilości. Z ust lekarki padło tylko: „tak jak myślałam” i sobie poszła. Mina położnej mówiła sama za siebie: „nie jest dobrze”. I chociaż p.S próbowała mnie przekonywać, że jeżeli teraz, po przebiciu pęcherza zacznie się szyjka rozwierać, to urodzimy naturalnie, to ja ryczałam nie wierząc, że będzie ok, czując i widząc po ich minach, że to zmierza nieuchronnie do cesarki…. Biedna położna nie wiedziała co ze mną zrobić, bo jak już się rozkleiłam, to nie mogłam przestać płakać, siedząc cały czas na łóżku porodowym. Z bólu po badaniu, z bezsilności i złości, że nie panuję nad własnym porodem i nie idzie to tak jak powinno i jeszcze wkurzona byłam, bo P. (mąż) nie odbierał telefonu akurat wtedy, gdy chciałam, żeby już przyjechał. W końcu się do niego dodzwoniłam na szczęście.
    Tymczasem, po przebiciu pęcherza, skurcze rzeczywiście przybrały na sile. Zaczęły być mocne i częste, tak co 2-3 minuty, bolało jak cholera. Nie przy każdym udawało mi się dobrze oddychać przeponowo. Pozwolono mi zleźć z łóżka, chodziłam sobie po boksie porodowym, kręciłam biodrami; zastrzeżono jednak, że ze względu na Młodą, KTG będzie częściej, bo przez te zielone wody muszą mieć jej tętno monitorowane na bieżąco. I rzeczywiście, o 11:30 znowu musiałam wleźć na łóżko porodowe i podpięto mnie do kabli. Pojawił się dr M. Mina mu nieco zrzedła, jak położna powitała go informacjami o naszych postępach a w zasadzie ich braku. Przyszedł do mnie po zapis KTG z „dzień dobry” na ustach. Powiedziałam, ze wcale bym go dobrym nie nazwała, na co usłyszałam, że to jest dzień porodu, więc niezależnie od tego, jaką formę jego zakończenia sobie wybiorę (phi! dobre sobie, sobie wybrałam…) to jest to dobry dzień. I poszedł.
    -- http://28dni.pl/biedrona_a
    •  
      CommentAuthorbiedrona
    • CommentTimeNov 13th 2010
     permalink
    Przyjechał P. Ja cały czas pod KTG, niezbyt wygodnie było mi na tym łóżku z tymi silnymi skurczami; do 13 stękałam z ostatnimi iskierkami nadziei, że moja szyjka się w końcu zacznie rozwierać. Kolejne badanie przez dr Z-L – rozwarcie na 3 cm, wyrok: przygotować do cięcia.
    Znowu ryczałam ze złości i bezsilności, ale jednocześnie cieszyłam się, że ta farsa się za chwilę skończy i zobaczę mojego Malucha.
    Po decyzji, że poród nie postępuje jak należy i należy ciąć, poszło już szybko: wcisnęli mi papiery do podpisania, że się zgadzam na operację, w ruch poszedł cewnik, oxy odłączono, przełożyli mnie na łóżko na kółkach i wywieźli do Sali operacyjnej. Wszystko oczywiście ciągle ze skurczami, nie dało się ich wyłączyć ;)
    Poprzypinali mi jakieś kable do rąk i nóg, kazali usiąść i pochylić się do przodu. Anestezjolożki zabrały się za znieczulanie. I to był kolejny hard core. Jedno ukłucie w kręgosłup, drugie, trzecie i gadka, że coś jest nie tak, że za płytko wchodzi igła, że kręgosłup jakiś zrotowany w prawo (a przez ostatnie dwa tygodnie ciąży krzyż bolał mnie dosyć dziwnie, właśnie po prawej stronie a nie centralnie), że muszą próbować w kolejne miejsca, bo może nie zadziałać tak jak trzeba. Jeżeli dobrze policzyłam, to dopiero za ósmym wkłuciem się udało i w końcu mnie położyli. Mrowienie w nogach czułam, skurcze zelżały, ale szczypanie i próbę skalpela czułam nadal. Znieczulenie działało wolniej niż normalnie, może ze względu na moją wagę i wzrost, może dlatego, że byłam nafaszerowana oksytocyną, nie wiem… ale ginekolodzy (dr M i zajebista dr Z-L) chcieli ciąć a anestezjolog nie pozwalał. W końcu podjęły decyzję, że dostanę na wszelki wypadek minimalną dawkę jakiegoś „głupiego Jasia”. I rzeczywiście, dostałam coś dożylnie, lampy nade mną zaczęły wirować, zrobiło mi się dobrze, normalnie jak w jakimś matriksie ;) i odpłynęłam. Musiało to trwać jakieś trzy, może cztery minuty, bo jak się ocknęłam to było już w takcie szycia a mi kazali spojrzeć w prawą stronę, gdzie P. trzymał zawiniętą w rożek Weronikę. Na czas znieczulania położna wyprosiła mojego M, żeby na to nie patrzył ;) ale potem mógł operację oglądać przez szybę. Wynieśli mu ją do przecięcia pępowiny. Była owinięta pępowiną, stąd zielone wody, bo prawdopodobnie lekko się poddusiła i zaczęła oddawać smółkę. Ale punktów dostała 10. Mi przynieśli ją tylko na chwilę, położyli ją tak blisko twarzy, że nawet nie zdołałam jej obejrzeć. Także nie widziałam nic z samego wyciągania jej z brzucha, wszystko mnie ominęło.
    Do dr M, jak już przestał mi się plątać język powiedziałam, że ma szczęście, że dobrze płeć określił, bo miałam dla niego przygotowaną reklamówkę z różowymi ciuszkami, gdyby jednak się okazało, że chłopak ;) Stwierdził tylko, że niedobrze, że nie mam zaufania do swojego lekarza ;)
    Przewieźli mnie na salę pooperacyjną, P mógł tam chwilę ze mną posiedzieć, dzwonił do rodziny i do Sponti ;) P.S. na chwilę przyniosła mi Małą i pomogła przystawić ją do piersi. Mały Smoczek załapał o co chodzi bez problemu, przyssała się jak należy ;)
    -- http://28dni.pl/biedrona_a
    •  
      CommentAuthorbiedrona
    • CommentTimeNov 13th 2010
     permalink
    PO PORODZIE…
    Po paru godzinach zaczęło puszczać znieczulenie. Dostałam przeciwbólowe kroplówki. Noc i następne dni, dochodzenie do siebie były okropne. Maluchę przynieśli mi tylko kilka razy, gdy sama nie mogłam wstać, musiałam się o to prosić, potem, jak już mnie pionizowali, sama mogłam po nią pójść. W piątek z rana musiałam wstać, pierwsza wizyta w toalecie po rozcewnikowaniu była koszmarna. Wyprostować się nie dało, rana ciągnęła okropnie, chodzenie i mycie się było nie lada wyczynem, do tego koszmarne bóle i zawroty głowy. Wszystko na głodniaka, dopiero wieczorem dostałam jakieś suchary.
    Jak już byłam w stanie usiąść, to próbowałam brać Weronikę do siebie i przystawiać. Trochę ciumkała z piersi, ale denerwowała się mocno, bo nie leciało tak jak z butelki, którą ja karmili. Do tego wszystkiego ja dosyć nieporadnie ją przystawiałam, położne na zmianie były średnio pomocne. I zabrano mi ją na drugą noc, na trzecią oddałam ją sama… ona płakała pół nocy na ogólnej sali, gdzie były noworodki z cięcia cesarskiego, ja płakałam u siebie, że nie jestem w stanie się nią zająć, i że mi ją oduczą ssania piersi.
    Cały czas byłam na lekach przeciwbólowych, czasami działały, czasami nie. Ból głowy był koszmarny, paraliżujący wręcz, ale zupełnie inny niż takie zwykłe bóle migrenowe. Tylko leżenie na płasko przynosiło nieco ulgi. A jak tu się zajmować noworodkiem leżąc?
    W niedzielę dyżur miał mój gin. Mówił, że wcale się nie dziwi, że po takiej ilości wkłuć w kręgosłup jakie dostałam, mam takie zawroty i bóle głowy. I że będzie się to utrzymywać jeszcze kilka dni, zanim rany po znieczuleniu się nie zasklepią. Ale samo cięcie goiło się dobrze, więc po moich zapewnieniach, że dam sobie radę w domu i zdecydowanie lepiej będę się tam czuła niż w szpitalu, stwierdził, że mnie wypuści. Z zastrzeżeniem, że ostatnie słowo należy jednak do pediatry, bo dziecko mam trochę żółte. Na szczęście ordynator, będący jednocześnie pediatrą i neonatologiem stwierdził, że z takim lekkim śladem żółtaczki może Córa pójść do domu. CRP miała ujemne, wszystkie inne badania były ok.; zrobili jej jeszcze badanie słuchu i USG główki, bo miała szerokie szwy czaszkowe i duże ciemiączko – na szczęście też wszystko ok.
    -- http://28dni.pl/biedrona_a
    •  
      CommentAuthorbiedrona
    • CommentTimeNov 13th 2010
     permalink
    Wnioski i przemyślenia? Nie zwracać uwagi na to, że się wykluczają ;)
    1. nigdy więcej porodów. następne dzieci adoptuję. dobrych wspomnień nie mam, zero mistycyzmu. 3 w 1, czyli patologię ciąży, sn i cc jednocześnie wcale mnie nie rajcują;.
    2. jeśli poród naturalny, to lekarza, oprócz położnej, też sobie wynajmę, żeby drugi raz na taką sucz jak dr Z-L nie trafić. bardzo się cieszę z tego, że miałam swoją położną; mocno mi to pomogło, zdecydowanie pewniej się czułam i jakiś taki bardziej osobowy ten mój poród był; zdanie się na aktualnie dyżurującą położną i ewentualne ich zmiany byłyby dla mnie dodatkowym stresem, zwłaszcza, że nie wszystkie te położne były ach i och; także: dobra położna do porodu tak, koniecznie; mąż – miły dodatek, ale nie niezbędny ;)
    3. poród w domu wybiłam sobie z głowy; co by było, gdyby zielone wody po jej owinięciu się nie odeszły same? Gdybyśmy nie zdążyli dojechać do szpitala?
    4. a poza tym, i tak najpewniej, mimo całej masakry jaką jest dochodzenie do siebie po operacji, pójdę najpewniej za radą położnej i następne dziecko będę rodzić od razu przez cc, ze względu na ryzyko związane z moimi ślepiami.
    -- http://28dni.pl/biedrona_a
    •  
      CommentAuthordanap
    • CommentTimeNov 13th 2010 zmieniony
     permalink
    myślałam że poród przez cc nie nadaje się do opisu, ale widzę że można. Więc poniżej mój opis tez świeżo napisany po. Czytając inne opisy ciągle mam opory żeby nazwać to porodem, wyciągneli ze mnie dzieciaka i tyle.
    w niedzielę wieczorem w przeddzień cc zgłosiłam się do szpitala z tobołami (spakowana wg listy którą otrzymałam wcześniej w szpitalu) pobadali mnie (ktg, ankiety) zostałam zaprowadzona do swojego pokoju (wolna była jedynka więc sobie ją wzięłam) przebrałam w pidżame,zaaplikowałam 2 czopki które otrzymałam potem tv no i obudziłam się rano.
    Rano powtórka czyli ktg, ciśnienie, temp, welflon, 2 kroplówki, lewatywa :/ (było lepiej niż się spodziewałam :) no i tak sobie grzecznie czekałam, wszystko szło wolno jakoś tak leniwie dopóki nie przyleciała (chyba) siostra i szybko, szybko na operacyjną. Tam podłączanie pod aparaty, znieczulenie, nagle z 3 osób na sali zrobiło się 8. Od „szybko, szybko” minęło jakies 15 minut i o 8:35 Gaja była na świecie, pomachali mi nią zza parawanu i poszła do mierzenia ważenia. Wyszedł Pan doktor od dzieciaków poinformował mnie o jej stanie (10pkt) a mnie zszywali dalej. Po jakiś 30-40 min opuścili parawan 2 doktorów których wcześniej nie widziałam powiedziało skończone dziękujemy, odpowiedziałam dziękuję i w zasadzie było po.
    po cc przewieźli mnie na salę pooperacyjną tam czekała na mnie moja powiększona rodzinka :) dostalam rozebrana Gaję pod koszulę i tak siedzieliśmy jakies 2-3 godziny. Po chwili zaczeło mną trząść, nie z zimna ale normalnie dygotałam cała tak prawie 2 godziny. Zaczęły się 2 nieciekawe doby, nieciekawe bo przez piersze 24 godziny musiałam leżeć (nie podnosić głowy) i nie pić. Na szczęscie elektrycznie sterowane łóżka ozwalają chociaz trochę pooszukiwac ;)
    Następnego ranka zostałam „uruchomiona” pierwsze wstanie było trochę szokujące, kąpanie i przeprowadziłam się znowu do swojego pojedynczego pokoju.
    Ból był do zniesienia poza tym dostawałam leki przeciwbólowe na każde zawołanie, gorzej było z moją ręką która myślałam że mi odpadnie. Kroplówki lały się jedna za drugą w sumie chyba ze 12 w ciągu 48 godzin.
    Gaję dostałam we wtorek ok 11 była ze mną cały dzień, na noc ją oddalam. Dopiero środę spędziłyśmy całą razem.
    Biore tabletki przeciwko laktacji także od początku Młoda jest na sztucznym mleku.
    W szpitalu zostawiłam 7 kg, ale brzuch mam ciągle wielgaśny bo spadł mi tylko 4 cm, ale za to piersi aż 8!!!

    generalnie było ok. Ani lepiej ani gorzej niż się spodziewałam, uważam że taki powinien być standard w każdym szpitalu.
    ----------------------------------------------
    w dniu wyjścia ze szpitaja tj w 4 dobie byłam już całkiem na chodzie, trochę pobolewało jak się zasiedziałam i musiałam wstać, ale mogłam całkiem normalnie funkcjonować myślę że spokojnie nawet do pracy mogłam pójść.
    Po tygodniu tylko swędząca blizna i moja mała córeczka przypominała mi że byłam w ciąży i rodziłam.
    •  
      CommentAuthorrooda
    • CommentTimeNov 13th 2010
     permalink
    Aniajaz gratulacje. Milo czytac, ze podejscie w szpitalach sie jednak zmienia. Szkoda, ze nie pozwolili Ci chodzic, jak bylas podpieta, ja moglam, wiec mozna. Moge zapytac w ktorym szpitalu w Sz. rodzilas?
    --
    •  
      CommentAuthoraniajaz
    • CommentTimeNov 13th 2010
     permalink
    rooda rodziłam w Zdrojach :)

    biedrona- nie dziwię się, że nie masz dobrych wspomnień z porodu :shocked: przeżyłaś po prostu wszystko co tylko było można i co jest związane z porodem... masakra po prostu! Mam nadzieję, że Córeczka wybagradza Ci teraz te niemiłe przeżycia :)

    donap- bardzo "surowo" napisana relacja. Pierwszy poród miałam przez cc i powiem szczerze, że emcjonalnie przeżyłam go równie głęboko jak ten sprzed niespełna 3 tygodni siłami natury.
    --
    •  
      CommentAuthorbrombap
    • CommentTimeNov 13th 2010
     permalink
    To w takim wypadku jeszcze jeden opis porodu cc.
    Wszystko miało miejsce prawie rok temu. O cc wiedziałam, z uwagi na zanik mięśni nie przyszło mi do głowy, by próbować rodzić sn. Zresztą, nie pozwolono by mi na to. Dodatkowym "bajerem" był problem ze znieczuleniem - z uwagi na stan zdrowia musiałam mieć niestandardowe, nowatorskie itd - zaserwowane przez szefa anestezjologów szpitala, w którym rodziłam.
    W szpitalu znalazłam się tydzień przed porodem - z uwagi na nie dokońca idealne ktg musiałam być pod kontrolą. Zresztą ktg kojarzy mi się ze strasznym stresem - to wsłuchiwanie się w tętno własnego dziecka... I ciągła obawa, czy za bardzo nie zwalnia.
    Termin miałąm na 1-2 stycznia 2010 r., ale postanowiono nie czekać - z uwagi na ryzyko rozpoczęcia naturalnego porodu, który nie mógł mieć miejsca. Tak więc ostatecznie mój lekarz prowadzący postanowił, że urodzę dzień przed Wigilią, 23 grudnia 2009 r.
    Oczywiście od samego rana zaczęły się przygotowania, jakaś kroplówka (nawodnienie?). Wiedziałam, że mój mąż jest już w szpitalu gdzieś na oddziale porodowym. Ja tam przyjechałam z oddziału, potem wszystkie formalności i okazało się, że muszę czekać, by weszło nieplanowane cc. Nie wiedziałam, gdzie dokłanie jest P. i tak sobie sama siedziałam. Tych chwil nie zapomnę do końca życia - obok z sali porodowej dobiegały odgłosy porodu, ja delikatnie rzecz ujmując - podekscytowana;-) bo przecież to już za chwilkę, a w tle - "Gdy śliczna panna synka kołysała". Gdy to sobie przypominam, płączę.
    Po chwili znalazł się P., potem przyszedł anestezjolog (cudowny lekarz) i zaczął nas zabawiać rozmową o podróżach. W końcu przyszła pora na mnie.
    Zabrano mnie na salę, P. został na korytarzu. Na sali mnóstwo ludzi (bo to niestandardowe znieczulenie, do tego moja choroba...). Najpierw znieczulenie - nic przyjemnego. Potem położono mnie, i mój lekarz prowadzący zabrał się za cięcie. Musiał się bardzo spieszyć, bo znieczulenie nie mogło być długotrwałe, ale w sumie troszkę czasu to zabrało. Dziwne było takie uczucie szarpania przy wyciąganiu Malutkiej, ale to chyba z tego pośpiechu. Anestezjolog (właściwie jeden z nich) ciągle do mnie mówił, a w pewnej chwili powiedział "teraz rodzi się MArta" i poszedł ją zobaczyć. Po chwili usłyszałam płacz dziecka... Po chwili lekarz mi szepnął "Ojciec płacze" (to o P.:)) i dano mi MArtę - tylko na chwilkę, bo trzeba było ją ważyć itd, a mnie pozszywać. W pierwszej minucie dostałą 9 pkt (ze względu na kolor skóry), ale potem już 10.
    Martusia z tatą czekali na mnie na sali poporodowej. MAgiczne chwile:))
    Potem było trudniej, zwłaszcza gdy trzeba było wstać po wyciągnięciu cewnika. No i to zakażenie układu moczowego... Ale i tak wspominam to jako najpiękniejsze chwile w moim życiu.
    A kolęda "Gdy śliczna panna..." zawsze będzie mi o nich przypominać:)))
    --
    •  
      CommentAuthorLily
    • CommentTimeNov 13th 2010
     permalink
    Biedrona - w którym tyg trafiłaś na tą patologię?
    •  
      CommentAuthorbiedrona
    • CommentTimeNov 13th 2010
     permalink
    Lily 40t6dz.
    6 dni po terminie wyznaczonym z OM i 1 dzień po terminie wyznaczonym ze szczytu śluzu wg.Rotzera (w dupie wszyscy mieli moje wyliczenia i tłumaczenie, że to za wcześnie...)
    Z jednej strony mogę mieć pretensje do lekarzy (siebie), że tak się pośpieszyli z wywoływaniem porodu (że na to pozwoliłam), a z drugiej, gdybym się uparła i na własne życzenie na przykład wypisała się ze szpitala (bo ciśnienie przecież już miałam ok) chcąc w domu czekać na poród aż zacznie się sam, czy nie skończyłoby się to tragicznie?
    Sama nie wiem... teraz to już nie ma znaczenia, bo tak jak Aniajaz pisze, Córcia wynagradza mi wszystko :)
    .
    Danap piękne imię ma Twoja Córa :)
    -- http://28dni.pl/biedrona_a
    •  
      CommentAuthorLily
    • CommentTimeNov 13th 2010
     permalink
    Pewnie zadziałała kobieca intuicja :)
    Ja miałam silne przeświadczenie, że nie chcę mieć wywoływanej akcji w szpitalu - zdesperowana byłam bardzo bo też chcieli mnie już zatrzymać po kolejnym ktg. Współczuję tylko, że musiałaś znosić taką zołzowatą lekarkę i że punkt pierwszy się pojawił.
    •  
      CommentAuthordanap
    • CommentTimeNov 14th 2010
     permalink
    aniajaz: donap- bardzo "surowo" napisana relacja

    tak juz mam, co nie znaczy że nie było emocji

    biedrona_: Danap piękne imię ma Twoja Córa :)

    dziękuję
    •  
      CommentAuthorAmazonka
    • CommentTimeNov 15th 2010
     permalink
    Danap, masz przeciwskazania do karmienia?
    --
    •  
      CommentAuthordanap
    • CommentTimeNov 15th 2010
     permalink
    Amazonka: Danap, masz przeciwskazania do karmienia?

    nie, nie miałam
    •  
      CommentAuthorAmazonka
    • CommentTimeNov 15th 2010
     permalink
    A wskazania do brania tabletek na laktację?
    --
    •  
      CommentAuthorrooda
    • CommentTimeNov 15th 2010
     permalink
    aniajaz: rooda rodziłam w Zdrojach :)


    moja sis tez, miala wywolywany porod... fajnie, ze tam sie podejscie do porodu zmienia:)
    --
    •  
      CommentAuthorAine
    • CommentTimeNov 16th 2010
     permalink
    Ja też mogłam chodzić w czasie ktg a w zasadzie miałam już sobie "popierać" w dowolnej pozycji
    Biedrona przypomniałaś mi zielone wody płodowe z mojego porodu, jak je zobaczyłam to myślałam że nie pociągnę dalszego ciągu tak się wystraszyłam. Ale poszło :D Mogłabyś napisać co mowili ci okulisci nt wysokosci wady wzroku jako wskazania do cc? Bo ja mam spora wade, w sumie teraz po porodzie musze sprawdzic bo pewnie bedzie jeszcze gorzej a chcialabym drugi porod sn. A z innej beczki, super był Twój lekarz (oczywiście w odróżnienoiu od lekarki)
    --
    •  
      CommentAuthor_hydro_
    • CommentTimeNov 17th 2010
     permalink
    U mnie KTG było tylko na początku, przy przyjęciu na porodówkę. Trwało pół godzinki, mogłam się poruszać i zmieniać pozycję na długość kabli ;-) Potem już ani razu mnie nie podpięli, położna kontrolowała tętno po każdym skurczu przenośnym detektorem - musiała się czasem nagimnastykować, zależy w jakiej akurat byłam pozycji ;-) To prawda, że zmienia się na lepsze, ale niestety nie w każdym szpitalu. Ja, żeby urodzić mniej więcej tak, jak chciałam (piszę mniej więcej, bo w 100% idealnie jednak nie było) musiałam jechać 80 km do większego miasta. W mojej mieścinie niestety na oddziale ginekologiczno-położniczym królują standardy rodem z lat 80-tych i nic nie wskazuje na to, żeby miało się to zmienić w najbliższych latach :-/
    •  
      CommentAuthorkasiek80
    • CommentTimeNov 19th 2010
     permalink
    ale dużo opisów!!!
    zielone wody mnie przyprawiają o zawał, ale to dlatego ze swoje przezyłam
    gdybym po odpłynięciu takich wód miała wybór, natychmiast bym szła na cc
    biedrona, czytałam opis z ogromnym zaciekawieniem- super napisane i opisane :)
    --
    •  
      CommentAuthormartitap
    • CommentTimeNov 19th 2010
     permalink
    Witajcie dziewczyny :bigsmile:
    czytam Wasze opisy z porodów i jestem zaskoczona, że mogłyście chodzić w trakcie KTG. Pamiętam, że pierszą rzeczą po przyjęciu mnie na porodówkę położna podpięła mnie pod KTG, ale niestety nie dokończyła bo dostała telefon z pogotowia, że wiozą rodzącą (która wprawdzie urodziła 1 dzień później niż ja - panikara była) i musiałam schodzić z łóżka. Tak więc mieliśmy tylko częściowy odczyt, tyle dobrze, że dopiero pod koniec położna odebrała tel :wink:
    --
    •  
      CommentAuthormartitap
    • CommentTimeNov 20th 2010
     permalink
    Szczerze współczuję pandy, bo dla mnie najgorsze było leżenie w trakcie skurczu. Najlepiej było mi w pozycji stojącej. Biorąc pod uwagę, że skurcze męczyły mnie 20 godz, a wody położna przebiła mi dopiero 2 godz przed samym porodem, to troszkę się nastałam :confused:
    --
    •  
      CommentAuthor_hydro_
    • CommentTimeNov 20th 2010
     permalink
    Dla mnie najgorszym momentem był skurcz w pozycji leżącej na plecach, chwilę wcześniej położna mnie zbadała, żeby sprawdzić postęp i właśnie miałam złazić z wyrka, żeby dalej dreptać. Nie zdążyłam. Koszmar :-/ Ból 4 x silniejszy i jeszcze jakaś taka bezradność, bo w ogóle nie mogłam się ruszyć. Nie wyobrażam sobie, jak musi być strasznie, gdy musisz cały czas leżeć. To wbrew naturze.
    •  
      CommentAuthormartitap
    • CommentTimeNov 20th 2010
     permalink
    Dokładnie, ja podczas każdego skurczu trochę się pochylałam i było mi ciut lepiej. Do tego M masował mi plecy, bo miałam bóle krzyżowe... Dużo czasu też spędzałam na piłce co też przynosiło ulgę.
    --
    •  
      CommentAuthoraniajaz
    • CommentTimeNov 20th 2010
     permalink
    I ja się z tym zgadzam... skurcze na leżąco są dużo gorsze... dlatego już nie chciałam wracać na łóżko tylko kazałam się ciąć :P hehe dobrze, ze później już wszystko błyskiem poszło ;)
    To czy można chodzić przy ktg, czy nie pewnie także zalezy od klasy sprzętu. U nas ktg się nie pisało jak się ruszałam... więc tylko leżenie było możliwe.
    --
    •  
      CommentAuthor_hydro_
    • CommentTimeNov 21st 2010 zmieniony
     permalink
    No to pomyślcie sobie, że nasze mamy w większości właśnie tak rodziły :-/ Moja mama opowiadała mi, że przy pierwszym porodzie od razu po przyjęciu do szpitala unieruchomili ją na łóżku porodowym. I tak do końca - 12 h... Koszmar jakiś. Przy kolejnych, jak sama mówi, już nie była taka naiwna i czekała w domu najdłużej, jak się da na rozkręcenie się akcji, byle znowu nie musieć leżeć.
Chcesz dodać komentarz? Zarejestruj się lub zaloguj.
Nie chcesz rejestrować konta? Dyskutuj w kategoriach Pytanie / Odpowiedź i Dział dla początkujących.