Ciesze sie dziewczyny, ze jednym dodalam otuchy , innym wzbudzilam szczesliwe wspomnienia...Dziekuje za dobre slowa. Jestem bardzo wdzieczna losowi i mam nadzieje, ze za 3-4 latka tez bede mogla podzielic sie z Wami opisem kolejnego porodu...
Tagusia SUPER! Wiem jak się czujecie i jak się czuliście tamtego dnia….my z moim M mieliśmy podobnie…. Znaliśmy termin porodu 11 dni wcześniej…magiczna dla nas data 29.02.08 godz. 19.30 (mieliśmy się stawić w instytucie). Noc z 28 na 29 nie przespana – myślenie o tym jak to będzie?, jak podołamy temu wszystkiemu? Lęk przed nieznanym…. Czy wszystko będzie ok.?! Mój M poraz kolejny stanął na wysokości zadania i nie okazywał strachu, pocieszał mnie, tłumaczył… W piątek 29.02.08 rano zjadłam jeszcze „lekkie” śniadanko, by pościć już do końca porodu…. Pojechaliśmy też na zakupki, by się odprężyć, zrelaksować – pogoda była piękna… O godz. 18.30 M zarządził ,iż JEDZIEMY…. Na izbie przyjęć niesamowity tłok! Pełno kobiet czekających na przyjęcie…. Odczekaliśmy chwilkę i zadzwoniłam do swojego gin. Że już jesteśmy i czekamy…- czuł chyba mój stres bo zaczął się śmiać i powiedział, że on też za chwilkę będzie i by wejść do wewnątrz instytutu i zaraz położna poprosi mnie do siebie…. Czekaliśmy około 30-40 min (miałam wrażenie, że czas się zatrzymał) – przyszła położna i poprosiła mnie do środka z dokumentami i torbą… spisała co trzeba, najgorsze było oświadczenie o tym kogo powiadomić w razie mojej śmierci czy śmierci dziecka…., czy wyrażam zgodę na sekcję gdyby się coś stało….(cud, że w tej chwili umiałam jeszcze racjonalnie myśleć), następnie poprosiła bym się przebrała w koszulę oraz zapytała czy chcę by M poszedł ze mną na górę? Odpowiedziałam, że jeśli jest taka możliwość to oczywiście…. poszedł. Na górze dostałam elektrolity w kroplówce i co jakiś czas musiałam iść na ktg…. Czas się dłużył niemiłosiernie, ja zaczęłam z nerwów dygotać… denerwowałam się już… pojawił się mój Gin. I powiedział że za chwilkę zaczynamy, przedstawił mi również drugą panią doktor która będzie pomagała przy zabiegu, zadała jeszcze kilka pytań…. Pożegnałam się z M. już nie było strachu, szłam w nieznane… wiedziałam że od tej chwili wszystko już będzie inne, że „wyjdę” odmieniona – nasze życie będzie odmienione…. Było około godz. 22.20 Sala operacyjna była dosyć duża, z zieloną na wysoki połysk glazurą oraz jak dla mnie wielkim łóżkiem ( mam 156 cm wzrostu) Było kilka kobiet, jedna z nich przedstawiła się jako anestezjolog, żartowały ze mną, były miłe…. Zostałam znieczulona podpajęczynówkowo (cały czas informowano mnie co mi robią i co się dzieje), nie było to miłe…,ale wiedziałam że w tej chwili nie mogę się ruszyć…. Pamiętam, że ostatni raz trzymałam rękę na brzuchu, ostatni raz trzymałam swoją Juleczkę jeszcze przez powłoki skórne mojego brzuszka…. Zaraz miało być po wszystkim… Usłyszałam śpiew Leonarda Cohen’a (mój gin. jest jego fanem), zrobiło się miło. Zaczęło się…. Czułam szarpnięcia, rwania (ale nic nie bolało) tylko czułam, miałam świadomość… miałam wrażenie, że wszystko trwa w nieskończoność…zrobiło mi się niedobrze, słabo, powiedziano mi że wszystko ok (że spada mi ciśnienie) – podano jakiś środek… Nagle usłyszałam jakieś zakwilenie…, a może mi się zdawało?! Nieeee, przestraszyłam się, że coś jest nie tak, ale po chwili moja córcia zaczęła porządnie krzyczeć!!!! Była 22.50 Gin. powiedział, że jeszcze chwilka…. Zaczęłam płakać, pani pediatra pyta mnie jak mała ma na imię i czy poprosić męża, byłam w stanie tylko kiwnąć głową, wpadłam w histeryczny płacz, aż mój Gin zaczął się śmiać jak ja się mężowi pokażę z podpuchniętymi oczami…. Pojawił się mój M. przez szybkę, widział ją już, zrobił pierwsze zdjęcia – był dumny jak paw, był twardy! Pamiętam, tylko że powiedział że jest śliczna i że mnie strasznie kocha….- przyniesiono mi córcię (szkoda że tylko na chwilkę) była jeszcze umorusana w wodach, kwiliła ale już nie płakała…. Zabrali ją do mycia. Potem pamiętam tylko ból i coś ciężkiego na moim brzuchu był to worek z piaskiem by szybciej obkurczała się macica… leżałam na Sali pooperacyjnej i M mógł zostać tylko chwilkę…- wynajął pielęgniarkę która opiekowała się mną i małą całą noc, przynosiła malutką do karmienia (mimo że nie miałam pokarmu), przytulałam malutką jak tylko umiałam najlepiej, mimo że nie czułam dolnej połowy ciała…. Kochane nasza kruszynka przyszłą na świat 29.02.08 o godz. 22.50 z wagą 2460 i 50 cm długości – 10 pkt. w skali Apgar. WARTO BYŁO POCIERPIEĆ DLA TEGO MALEŃSTWA….
Poniżej wpis na blogu, który założył mój M zaraz po powrocie do domku… po narodzinach Julci Wszystko widziane jego oczami.... Piątek, ostatni dzień lutego 2008 roku. Instytut Matki i Dziecka przy Szpitalu Wolskim w Warszawie. Pawilon nr 10, 1 piętro, sala porodowa... Nerwy. Cała masa nerwów. Kilka kilogramów stresu, tony oczekiwań, nieprzespane noce, niespodzianki losu, wzajemne wsparcie, wielka miłość... W końcu długo oczekiwany moment. Ja na korytarzu. Spaceruję w tą i z powrotem. Jaki ten korytarz ciasny! czas stanął w miejscu? Nie, chyba się cofa! Monika na sali porodowej od najdłuższych w naszej historii 30 minut. Nic. Cisza. Buczą tylko jarzeniówki na korytarzu szpitalnym. W końcu coś słyszę. COŚ SŁYSZĘ!!! Jakieś dziecko kwili. Po chwili już nieźle płacze! Na cały głos!!! Zaraz, przecież tylko my o tej porze rodzimy! To musi być nasze dziecko. Nasza JULCIA!!! TAAAK! To ona... Czas już nie ważny. Dzrzwi do sali porodowej. Czemu zamknięte? Czemu nadal zamknięte???!!! Czy nikt ich nie otworzy? Nagle ktoś naciska klamkę. -Dobry wieczór, czy pan zniecierpliwiony tata? Jestem anastezjologiem znieczulającym pana żonę. Mam przyjemność poinformować, że ma pan córkę-Julkę! Gratulacje. Szok. Radość. Muszę być twardy. Dla nich. Dla moich dziewczyn. Łzy precz! Będzie na nie czas. -Jak pan chce, może pan wejść na salę. Pediatra bada pana córkę... Drżącymi rękami otwieram drzwi. Jest. To ona! Leży. Taka mała, taka bezbronna…. Moja kochana córcia! 2460 g, 50 cm. 38 tydzień 1 dzień. I jest w końcu z nami. 10 punktów w skali Apgar. Zdrowa! Nasza, wyjątkowa, kochana, już na zawsze z nami!!!
Ależ się popłakałam. Kicia wspaniały opis, jednak najbardziej wzruszył mnie opis Twojego M. Niewielu mężczyzn stać na coś takiego. Wielkie gratulacje dla Was i całuski dla Julci.
Ryczę właśnie jak bóbr. Jeju,mnie też to czeka...pięknie to opisałaś.te ostatnie chwile z ręką na brzuszku.Aż mi się szkoda zrobiło,że nie długo nie będzie brzuszka i tego kontaktu z córcią,niezastąpionego, nikt inny poza nami matkami go nie zna
Kicia po raz pierwszy uroniłam kilka łez podczas czytania. A opis twojego męża to już mnie powalił na kolana. Cudony opis. gratuluje wam obojgu małej, słodkiej Julci
no to teraz ja!!!jak wczesniej pisalam w temacie sex w ciazy!bylam sama cala ciaze ale kwitlam wspaniale sie czulam i wygladalam przytylam tylko 14 kilo a jak wychodzilam ze szpitala po porodzie wazylam prawie tyle co przed ciaza!!ale dziewczyny rodzilam strasznie dlugo 24 godziny i jak juz mialam rozwarcie okazalo sie ze wiktor nie ma zamiaru wyjsc i zaklinowal sie gdzies w kanale!!nie bede wam opisywala calego porodu bo nie chce nastraszyc przyszle mamy ale bole mialam z krzyza i z brzucha przez wszystkie te godziny!!urodzilam syna 3:15 w nocy lekarz po telefonie od poloznej przez krociutki korytaz szedl 15 minut!!mialam porod kleszczowy!wiktorek mial na skroniach siniaki ale byl zdrowy nie uszkodzili mu zadnych nazadow !wazyl 3,400 i mierzyl 55 dlugosci!ale jak uslyszalam kleszcze!!!!!!! to pomyslalam zeby Bog go mial w opiece aby byl zdrowy!!widzialam go przez mgle bo mialam bialka w oczach popekane(naczynka)!nio i po kleszczach mialam problem z zejsciem z lozka porodowego!!polozna podstawila mi schody i kazala zejsc!nawet mi nie pomogla!mialam potem ok 3 miesiecy problemy z chodzeniem idac na spacer z malym musialam opierac sie o wozek i co 10 minut siadac bo mdlaly mi nogi!naszczescie wszystko po kilkudziesieciu dniach sie cofnelo!bylo mi ciezko bo nawet nie mialam faceta ktory by mnie wspieral i pomagal ale moglam liczyc na moja mame i reszte rodziny!Ciesze sie ze nie wszystkie kobiety rodza tak jak ja!!teraz jestem i zyje na stale w stanach i mam nadzieje ze moje 2 dziecko nie bedzie tak cierpialo jak moj synek!!tu sa inne metody i nawet nie ma czegos takiego jak kleszcze!!nie prowadza takiej polityki w szpitalach ze jak jest cos zabronione to dalej to stosuja!!!tym razem chciala bym poprosic o znieczulenie poniewaz nie chce aby bol zaklocil szczescie jakim jest poczecie dziecka!!pozdrawiam babeczki!!
Mahabi współczuję. Moja koleżanka też miałą poród kleszczowy miesiąc temu. Strasznie się zdzwiłam, że jednak, mimo że nie powinni, to praktykują to nadal. Dobrze, że wszystko dobrze się skończyło i życzę szcześliwego i cudownego kolejnego rozwiązania.
dzieki serdeczne!1tez znam wiele przypadkow nieszczesliwego porodu kleszczowego(moja sasiadka miala taki porod dziecko pozniej mialo zeza i ponoc guza w glowce ale nie wiem jak to sie skonczylo!bo wyjechalam!ale ten krwiaczek lekarz mowil ze moze sie cofnac bo to malutkie dziecko a jak nie to operacja!!)teraz dziewczynka ma chyba ze 2 latka!i nie wiem jak sie ma!
Dziewczynki dziękujemy bardzo za miłe słówka ja jak wspomnę sobie tamten dzień to też ryczę... Kaczusia masz rację to jest nasz mały cud! Całuski od Julci
kicia, kaczusia czekalam na wasze opisy sa super teraz bedzie kolej na mnie. Cesarke jedna juz mam za soba teraz poczecie SN mam nadzieje ze sie nic niewydazy. Mam pytanko czy wasi mezowie niemogli byc razem z wami na sali?moj mnie trzymal calyczas za reke przy cc to bylo dlamnie bardzo duzo. Jak urodze to wam krociutko opisze pierwsza ciaze ktorej niewspominam z usmiechem.
Mahabi wspolczucia ja mam ciagle wlasnie taka wizje zeby tylko mala sie niezaklinowala najbardziej boje sie komplikacji a nie bolu.
moze ciezej znosilam porod bo wlasnie nikogo nie bylo ze mna!!nie polecam samotnosci i samotnej matce jest ciezej!!9polozna powiedziala ze mam niski prog bolu!!a ja moze pani wsadzimy kleszcze w tylek zobaczymy kto ma nizszy!!hehehe jak sobie teraz przypomne jej mine ahhahaha
Dziewczyny, pilne pytanie: jak odczułyście pęknięcie worka owodniowego w sobie?????
Ja przed chwila byłam w WC, gdy wstałam :) poczułam nagle w środku na dole potężne, choć zupełnie bezbolesne PUK!!! Nie wiem, co to było, ale woda mi nie leci. Przynajmniej na razie ... Hmm, czy jest możliwe, że worek pękł, lecz nic nie wyleci przez zamkniętą szyjkę? Hmm...
Hmm, bo chyba niemożliwe, by tak nagle szybko, z przytupem :) sie głowa zsunęła???? Nie wiem, co myśleć. No nic, poczekamy na cokolwiek, co będzie działo się później :)
Ponieważ jest to coraz częściej sygnalizowana przyczyna porodów przedwczesnych, można się domyślać, że używa się go do przekonywaniu klientek, aby "się zabezpieczały" i nie myślały o konsekwencjach.
Może teraz ja...: Ogólnie skurcze jakieś większe niż zwykle miałam, zaczęły sie w sobotę 22.03 ok. 15:30. Od razu co 8 minut, szybko osiągnęły częstotliwość co 4 minut, jednocześnie coraz bardziej bolesne. Zapisywaliśmy z mężem ich częstotliwość. Pojechaliśmy do szpitala o 17:00. Od razu wzięto nas na porodówkę, trafiliśmy do ładnego pokoju porodowego, gdzie było łóżko, wanna, piłka itp. Od razu badanie, rozwarcie na 1,5 cm, dostałam Dolargan, jednak on zamiast uśmierzyć choć troszkę ból, przyspieszył jeszcze dodatkowo akcję, skakałam na piłce, a raczej to Adam kręcił mną na piłce i naciskał na ramiona, bym skakała :) Stanął na wysokości zadania od samego początku. Gdy zaczynał sie skurcz skakaliśmy, w czasie przerwy kręciliśmy się na piłce. Po godzinie już były 4 cm. Ból faktycznie specyficzny, nie da się go pomylić z żadnym innym! Maż pytał czy chcę ZZO (u nas w szpitalu jest darmowe, wcześniej zgłosiłam że być może poproszę o ZZO, więc w tym celu pobrano mi dodatkowo na początku krew do badania). Położna jednak sprawdziła rozwarcie i mówi, ze nie ma sensu już brać znieczulenia, bo rozwarcie "dotarło" do 8 cm… i nagle mam wchodzić na łóżko. Męża na chwilę wyprosili, po czym położne wsunęły mi miskę pode mnie, leżałam pod pewnym katem i wzięto jakieś narzędzia. Potem dowiedziałam sie, ze położne próbowały pobrać z główki dziecka (jeszcze we mnie) krew do szybkiego badania, ponieważ Małemu zaczęło gwałtownie spadać tętno (do 28), co było wynikiem zaniedbania ze strony położnych, które zawołane były do porodu obok. Ja w tym czasie właśnie miałam najgorsze skurcze i bardzo szybko zaczęła następować akcja porodowa. Nie udało im się jednak pobrać krwi z główki, gdyż Mały cofnął się, zdążyły tylko skaleczyć go w główkę, co tłumaczyły potem w trakcie gdy już wychodził. Mąż mówił mi potem, ze wyczuł coś złego, więc wszedł drugimi drzwiami i stał niezauważony. Potem go poprosiły, by już wszedł, a on był już przy mnie. Przebiły na tym łóżku mi pęcherz płodowy, szybko nastąpiło rozwarcie całkowite, położne szybko zdejmują ze mnie moją koszulę, zakładają białą sznurowaną i zaczęły się bóle parte. Akcja niestety szła zbyt szybko i dostałam dożylnie trochę Fenoterolu, by osłabić akcję porodową. Jednak zadziałały bóle parte. Partych bólów nie da się powstrzymać, nawet nie czułam jak Mały mi wychodził, widziałam tylko nożyczki, położne mówią, że widać ciemne włoski i czy chce dotknąć główki, dotknęłam więc, a po chwili miałam go na brzuchu :) Poród ogólnie trwał 5,5 godziny, szybciutko poszło. Mąż przeciął pępowinę, zniknął z położnymi na mierzenie i ważenie. Mi położna założyła 3 szwy skórne, gdyż mam małe nacięcie prawostronne, z czego bardzo się cieszę. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym pęknąć nie w tę stronę co trzeba, np. w stronę odbytu. Trafiliśmy następnie z Adamem do pokoju, który mieliśmy przydzielony. Byliśmy tam tylko my (w sumie ja) przez cały pobyt. To duży komfort. Od razu po porodzie dostałam powera, poszłam do łazienki, krzątałam się. Na drugi dzień czuć było obrzęki. Oczywiście jesteśmy już w domu. Myślałam, ze będzie problem z kroczem, jednak prawie od początku siedzę normalnie, nie ma z tym problemu, z czego się bardzo cieszę, kółko dmuchane nieużywane :) Damian jest ok, ciągle je i śpi. Płacze oczywiście również.
I jeszcze jedno: jestem bardzo zadowolona z mojego Męża, urodziliśmy razem, był ze mną od początku, skupiony, kontrolował sytuację, całym sercem i całym sobą urodził ze mną nasze dziecko! Jest szczęśliwy, mówi, że nie wyobraża sobie być w tym czasie gdzie indziej i że nie rozumie jak można czuć po tym obrzydzenie. Wszystko miało być tak jak było :) Jest mi bardzo bliski. Kocham Cię Mężu!!!! Pozdrawiam!!!!!!!!
Damianek kochany rośnie i zmienia się z dnia na dzień, rzadko płacze (a raczej niegłośno skrzeczy), regularnie budzi sie na jedzenie, polubił też kąpiel, nie możemy doczekać się, aż odpadnie mu pępek, bo chcemy go zanurzyć do pasa w wodzie :) Od dziś podajemy standardowe witaminki: D3 i K
Honia, proponuję żebyś opowiadała o kolejnych wyczynach Damianka na rozpakowanych, będziecie bardziej zauważeni :)) a poród z tego co widać poszedł całkiem sprawnie, więc super
p.s. czy znacie kogoś kto czuje obrzydzenie po porodzie? bo wg mnie to fama i raczej argument w ustach panów, którzy nie chcą rodzić z żonami
Dziewczyny bardzo Wam dziękuję za relacje z porodów. Nie raz zakręciła mi się łza w oku... Teraz jeszcze bardziej nie mogę doczekać się chwili, gdy zobaczę i przytulę naszego Tomusia :) Gratuluję wszystkim szczęśliwym Mamusiom i Tatusiom
zaczęło się 5 kwietnia. Wg moich obliczeń trwało to wszystko około 32 godzin (skurczów) ktore doprowadziły do rozwarcia zaledwie na 5 cm. Z powodu braku postepu w porodzie, zielonych wód płodowych i problemów z tętnem u dziecka - Tomek urodził się przez cesarskie cięcie 7 kwietnia o 1:09. Wazył 3775, mierzył 57 cm i dostał 10 punktów
Mam chwile to opisze jak to u nas było Jak wiecie ze swoim ginem byłam umówiona na oddział w środę , po przyjęciu zbadał mnie i okazało się że są 4 cm rozwarcia, na ktg tez wyszło trochę skurczy , więc gin mój spróbujemy dziś urodzić podłączymy kroplówkę , jeśli w ciągu dwóch godzin akcja porodowa się nie rozwinie to na siłę rodzić nie będziemy i odpuszczamy. O 15 leżałam na łóżku ( wrrrr okropna pozycja , chciałam chodzić a nie leżeć !) , z MM nie zakładaliśmy porodu rodzinnego , bo nie chciałam go do tego namawiać znając jaki jest wrażliwy, z racji że rodziłam w szpitalu oddalonym o 35 km , chciał czekać obok na bieg wydarzeń a nie w domu. Szybko zrobiło się rozwarcie na 6cm , położna bardzo delikatnie masowała szyjkę, w trakcie mówi a mąż co tak się miota po korytarzu ? Bo fakt podobno chodził w kółko i płakał. Pan tu przyjdzie z żoną posiedzi i tak bidulek blady jak ściana siedział obok mnie, nie powiem żeby mi tak szzczególnie pomógł bo cały czas wysyłał smsy o przebiegu akcji porodowej Potem gin przebił pęcherz i skurcze nasiliły się , w końcu się zbuntowałam i wstałam z tego nieszczęsnego wyra, dreptałam i trzymałam się łóżka jak przychodził skurcz, potem zmieniła się położna, mówi : pani wchodzi na łóżko i poleży na bokach może to przyspieszy i faktycznie poleżałam po 5 skurczy na każdym boku i już czuję że mały sie pcha. Wołam siostro będziemy rodzić ! Zadzwoniła po gina, zaczęliśmy przeć, MM wyszedł na korytarz, mały wyskoczył po 5 minutach, gin woła gdzie tata ? ! ściągnął go z korytarza, chodź pan będziemy pępowinę przecinać ! I ten mój bidulek na miękkich nogach ją przeciął, gin zaczął mu gratulować ściskać , widzi pan jak fajnie ! Fajnie było nie ? Ale chłop , super ! Gratulacje ! I wiecie tak sie przyjemnie i rodzinnie zrobiło że o całym bólu zapomniałam, niestety musieli mnie naciąć ( 6 szwów ) bo mały był duży, ale fizycznie już jest ok, fakt za drugim razem poszło dokładnie o połowę szybciej , ale ból ten sam, cieszę się że mam to już za sobą
i ja się biorę do opisywania swojej historii. 18 marca 2008 r. pojechałam do szpitala z`zaplanowana na 19 marca cesarka.Jak na złość spadło w naszym rejonie mnostwo sniegu- a maz zmienil opony na letnie. Gdy dojechalismy do szpitala moj lekarz zapytal-Pani Marto,jest Pani na czczo?bo zrobimy cesarke dzis albo pojutrze. Nogi sie pode mna ugiely...no ale okazalo sie ze pojutrze...spedzilam dwa dni na patologii-okropne przezycie-sposob w jaki traktuja tam pacjentki-nie za fajny. w srode wieczorem dowiedzialam sie ze `cesarka bedzie w okolicach godziny 11 dnia nastepnego.umowilam sie z mezem ze przyjedzie na 8.i dzieki Bogu ze przyjechal wczesniej,bo juz po7 zaczelo sie dziac.Poprosili mnie o 5 nad ranem na lewatywe.pozniej zalozyli mi cewnik i juz z lozka nie wstalam.Pamietam ten moment gdy mnie wiezli przez korytarz-patrzysz w sufit,migaja swiatla.stres i nerwy niesamowite.Bardzo sie balam.Minelam meza i wjechalam na korytarz bloku operacyjnego.Dali mi antybiotyk do wypicia.i rozpoczely sie kolejne etapy...Podlaczanie do rurek,znieczulenie...itp itd.Cala sie trzeslam tak bardzo sie balam.a moze to tez emocje,cos nieznanego,nie wiem,nie moglam nad soba zapanowac. wyciaganie Alicji trwało może z 3 minuty.Pokazano mi słodki tyłeczek i powiedziano córka.łzy ciekły mi po twarzy,słyszałam jak płacze i płakałam razem z nią. Potem położna mi ją przyniosła i dotknęła mojego policzka. Moja malutka... po zszyciu zwieźli mnie na dół do tzw sali wybudzeń gdzie leżałam 45 minut i cała się telepałam.to leki przestawały działać. Potem już znowu jechałam na tym łóżku-do mojej dzieciny-tak przynajmniej myślałam Pamiętam rozanielone oczy mojego męża jak mówił-jaka ona śliczna. Ale dziecka nie było...Wzięli je na obserwację.Dostał się dwutlenek węgla,miała robioną gazometrię. 24 godziny nie mogłam nic pić,jeść,ani podnosić głowę.Trafiła mi się super położna dzięki której szybko wróciłam do formy.Powiedziała ze jak tylko zaczne czuc nogi to zebym jak najczesciej sie obracala na boki. Dzieki temu szybko na drugi dzien wstalam,a motywacje mialam i to spora-chcialam sie dostac do Alicji.Niestety nie chciano mnie wpuscic.Przyjechala do mie dopiero o 14. taka sliczna mala kruszynka. Alicja z uwagi na to ze lezala przez pol roku w polozeniu miednicowym i bylo malo wod na koniec ma koślawą stópkę-która masazami da sie przywrocic do normalnosci.tak tez robie. Inne sprawy nad ktorymi pracujemy- ma zwichniete biodro.Dzis o 16 zakladaja jej na tydzien szyne,jezeli to nie pomoze-niestety nie mozna wykluczyc operacji.Ma krotka panewke. Jestesmy pod kontrola neurologa poniewaz ma obnizone napiecie miesniowe-cwiczymy metoda Wojty i powinno byc okej. Bylismy tez wczoraj u genetyka-na szczescie narazie choroby genetyczne zostaly wykluczone. Malutka jest bardzo grzeczna.Je moj pokarm ale odciagam go laktatorem i je przez butelke. z piersiami to tez byl horror w szpitalu. Nauczyla sie sama zasypiac w lozeczku-i to jest dla mnie bardzo satysfakcjonujace.W ogole jest bardzo kochana :)