Mamodusi- świadomosć śmierci własnego dziecka z pewnością musi byc porażająca i trudna do wypowiedzenia... Trzymaj się Klaudia z pewnością nie zastąpi Martynki, ale napewno ogrzeje Wasze serca
No tak jak jade to tesciow to mysle byle by tylko minely te dnibo juz chce do was ale teraz szwagierka kupila sobie laptopa to moze czasami da poklikac
Mamodusi Cieszę się, że nam zaufałas i opowiedziałaś o Martynce. Śliczna dziewczynka, tak samo uśmiechnięta jak Dusia. A z Ciebie dzielna kobieta i wspaniała mama
Mamodusi, bardzo współczuję przeżycia, które za wami, Martynka była śliczną dziewczynką i z Klaudii też na pewno wyrośnie mała laseczka :)) I gratuluję podejścia do życia, ciągłego uśmiechu u ciebie i u Dusi również.
W szpitalu byliśmy ok. 13:00, KTG pokazało porządne skurcze porodowe, niestety, rozwarcie tylko na mały palec. Wiele, wiele godzin trwała ta pierwsza faza, szyjka zniknęła, ale rozwarcie cały czas za małe. Dostałam jeden, drugi, trzeci czopek rozkurczowy. Na początku graliśmy w Scrabble, chodziłam, śpiewałam, wydaje mi się, że całkiem nieźle radziłam sobie ze skurczami. Na pół godziny weszłam do wanny, zapalono lampkę z olejkami eterycznymi na przyspieszenie rozwarcia. Dopiero gdy położna się przyszła żegnać, bo to koniec jej zmiany, uświadomiłam sobie, że jest już 22:00. Czas leciał jak szalony, koncentracja na oddechu zajęła całą moją świadomość.
W jakimś momencie w nocy lekarka przebiła pęcherz płodowy i odeszły w końcu wody.
Druga zmiana położnicza przyniosła pełne rozwarcie, pozwolono mi więc w końcu wejść do wanny. Była 3:00 w nocy, może trochę później. Ze skurczami nadal sobie radziłam, nawet zasypiałam w przerwach, choć były coraz krótsze. Po ok. 1,5 h przyszła lekarka i położna, obejrzały mnie i poprosiły o decyzję - czy chcę się jeszcze męczyć w wannie 3-4 godziny, czy mogą podać mi oksytocynę, a wtedy dziecko będzie "za chwilę". Byłam już "troszeczkę" zmęczona i zgodziłam się na kroplówkę.
Potem poszło prędko, skurcze coraz częstsze i mocniejsze, kolejna zmiana położnych, skurcze parte (ulga!), wspaniałe zdanie "widać już główkę". Niestety, w momencie, kiedy zapytałam położną, czy mogłaby zrobić mi masaż krocza, a ta odpowiedziała, że spróbuje, ale nigdy tego nie robiła, wiedziałam, że będą mnie ciąć. Prosiłam jeszcze lekarkę: nie tnijcie, ale ona mi tłumaczyła, że jeśli to pomoże dziecku, to będą ciąć. Jestem przekonana, że już wtedy nie mieli najmniejszego zamiaru z tym czekać. Cięcia nie poczułam, ale je usłyszałam, brrr.
Potem jeszcze dwa skurcze parte i na moim brzuszku wylądowała najpiękniejsza istotka na świecie, ćwicząc mocno płuca. Po krókiej chwili się uspokoiła, a ja spojrzałam na jej buźkę i już wiedziałam, że to będzie Maja Helena, a nie odwrotnie - taką opcję rozważaliśmy również. Poleżałyśmy tak dobrych parenaście minut, Maja zrobiła na mój wklęsły brzuch pierwszą kupkę - nawet tego nie zauważyłam, dopiero, jak mi ją zabrali. BYłam spocona i szczęśliwa, mój mąż się ledwie trzymał na nogach, ale też śmiał się przez łzy. Wszyscy mnie chwalili, mąż poszedł ważyć i mierzyć Majeczkę, a ja musiałam zostać na łóżku na szycie.
To była jak dla mnie najgorsza część porodu. Mimo znieczulenia miejscowego itp. Olbrzymie problemy sprawiło mi położenie łydek na podwyższenie - skurcze w nogach były dla mnie w tym momencie bardziej bolesne niż wszystkie porodowe. Moment szycia bardzo mało intymny, nastawienie lekarki raczej krawieckie i obojętne. Ja chciałam Maję, a tu lampa, ostre światło i babsztyl z wywalonym niemalże językiem. Zapytałam ją, czy będę mogła chociaż prosić o zdjęcie szwów po jakimś czasie, dostałam opowiedź, że nie ma takiej potrzeby, bo za dwa tygodnie (sic!) same się rozpuszczą. W końcu katorga szycia dobiegła końca i mogłam po raz pierwszy przystawić do piersi Córeczkę. Spodziewałam się skurczu, bólu - nic takiego nie nastąpiło. Było to po prostu piękne uczucie.
Leżałyśmy tak sobie, najpierw przy piersi, potem po prostu Maja na moim brzuchu, jakieś pół godziny, może dłużej. Wszyscy nas zostawili w spokoju, Maja patrzyła wielkimi ciemnymi oczami to na mnie, to na swojego Tatę. Nigdy nie zapomnę tego pierwszego spojrzenia.
Po jakimś czasie przełożono Maję do łóżeczka, a nam przyniesiono śniadanie. Musiałam zjeść, a potem wziąć prysznic - taki był warunek wyjęcia wenflonu. Jak położna zobaczyła, że po tych 18 godzinach nie tylko wzięłam prysznic, ale i umyłam głowę, nie wiedziała, czy mnie opieprzyć, czy się śmiać. Wenflon zniknął, mnie przewieziono na blok "połogowy" razem z Mają i mężem. Sebastian został jeszcze trochę, a potem poszedł do domu się położyć - ale i tak nie zmrużył oka... Na oddziale zostałam do piątku, a więc 3,5 doby. Maja przeszła wszelkie konieczne badania, ma 10 punktów w skali Apgar, słyszy na oba uszka, wszystko rozwija się prawidłowo. Jest największym szczęściem, jakie spotkało mnie w życiu.
Gdyby nie to cięcie, byłby to piękny poród. A tak to był tylko w porządku. Bez wahania poszłabym rodzić raz jeszcze (no, może nie dzisiaj ).
Nota bene dopiero po kilku dniach wyczytałam, że oprócz pęknięcia krocza miałam też pęknięcie pochwy. Ale że podczas badania ginekologicznego nic nie czułam, zakładam, że było niewielkie.
witaj Fiufiu super opisalas swoj porod i sie poryczalam wrocily wspomnienia taka sliczna istotka wielkie gratki dla ciebie no i buzka w stopke dla Maji
Fiufiu- ciesze się,ze masz pozytywne wspomnienia z porodu :) A co do cięcia... Ja chciałam,zeby mnie cięli i od razu powiedziałam to polożnej,że jezeli będzie taka potrzeba to ma ciąć bez wahania. To bardzo często( wbrew obiegowej opinii) zapobiega wieeelu późniejszym komplikacjom. A tak w ogole to jeszcze raz gratulacje
Fiufiu.....super! poczytałam, popłakałam się i też już chcę "iść" zobaczyć swoją córcię .... Pozdrawiamy z Julką bardzo gorąco i życzymy dużo zdrówka!!!!
Dzięki za ciepłe słowa. W moim przypadku naprawdę było tak, że ból skurczy wyleciał mi z głowy w momencie, gdy zobaczyłam Maję. A ból, który odczuwam w tej chwili przy siadaniu to pestka, ale mnie irytuje ze wspomnianych już względów. Było, minęło.
hahahah dziewczyny jestescie niemozliwe.Ja pamietam tylko ,że jak urodzilam to strasznie byłam głodna at o było po północy i jedzienia nie serwowano juz nawet w Macdonaldzie.Tak ,że zjadłam rodzynki w czekoladie które ciocia miała schowane dla swojego pieska na przekupstwo -juz byłam taka zdesperowana ,ze zjadłam je na poczekaniu
Nie dali Ci nic ze szpitalnej kuchni?! Myślałam, że już takie rzeczy się nie dzieją. Trzydzieści lat temu moja Mama musiała zapłacić sprzątaczce setkę z Waryńskim, żeby ta przyniosła jej szklankę herbaty po porodzie, ale teraz mamy przecież 21. wiek?! Skandal.
no niestey nic mi ie dali:(( a nie jadłam wtedy cały dzien bo wody mi odeszły po przebudzeniu.zjadłam te rodzynki i tak nie zasnełam bo małego mi połozna przyniosła i powiedziała ze mam go przytulic bo mu zimno.Wiec go tak przytulałam do ramna i zapomniałam zasnąć:))
jak ja czytam te wasze opowiadania to mam skojarzenie jakbym rodziła w buszu :D te granie w scrable prysznic na sali jakies piłki czy inne przyrzady dla mnie to jakies nierealne ;) nie wspominam porodu zle ale hmm nasza sala to były dwa łozka przesłoniete jakims parawanem przyzady do mierzenia skurczy i jeszcze jakas aparatura i małe krzesełko sciany wymagały odmalowania a kafelki to chyba pamietaja mieszka I :D w sumie mnie to jakos nie przeszkadzało ale zazdroszcze wam tego czasu spedzonego razem z mezem i dzieciatkiem po porodzie ... połozyli mi Kacperka na jakas minutke na brzusiu i zabrali do mierzenia a mnie w tym czasie zszywali potem zabrali gdzies małego a meza wyprosili... wywiezli mnie do jakiegos kąta i tam podobno lezałam z 2 h przysypiajac obserwowałam sprzatajace sprztacazki i kobitki kotre były za mna w kolejce ... a sniadanie ?? hmmm wysłałam meza po biszkopty do sklepu ;)
Kachula bardzo dziekuje ja tez wiele lez wylalam wylewam i pewnie jeszcze wiele ich wyleje coz życie roznie nas doswiadcza i trzeba sie z tym pogodzic tym bardziej teraz gdy znow doswiadczam przykrych rzeczy i choroby ale musze byc dzielna przeciez mam Dusie no i kochajacego Meza
Widzisz Honiu, zasadniczo przyznaję Ci rację. Ino że mnie nacięli, a i tak pękłam. Tam, gdzie pękłam, już mnie nic nie boli i się pięknie wygoiło, pod raną ciętą zrobiło się paskudztwo i potrzebowałam pomocy lekarza.
A położna powiedziała, że nacięcie jest kuriozalne, bo gdyby cięli, żeby zapobiec pęknięciu, to powinni byli ciąć w innym kierunku. I bądź tu kobieto mądra.
a u mnie Fiufiu odwrotnie.Naciecie zagoiło sie szybko i dzisiaj jest niewidoczne prawie i niewyczuwalne natomiast pękniecie daje mi sie we znaki do dzis szczególnie przy przytulankach
Dziecko usnęło, więc mam chwilkę, żeby dołożyć swój opis porodu. Zasadniczo przebieg mojego porodu podobny do Fiufiu, tyle że ja nie byłam taka dzielna, ale od początku: W nocy z 21 na 22 stycznia, ok 2 obudziły mnie skurcze, ale zasnęłam, za godzinę znowu, postanowiłam sprawdzić co ile są - co 5 minut, potem nagle zaczęły przyspieszać, co 3 minuty, było ok 3. Obudziłam męża, wygonił mnie do wanny, nie przeszło, ale skurcze były co 5, co 7, czasem co 3 minuty. Pojechaliśmy do szpitala, przyjęli nas na porodówkę, rozwarcie 1 cm, podłączyli ktg - skurcze nieregularne, mam chodzić dużo, no to chodziłam, ok 8 przyszedł lekarz, zbadał, nadal 1cm, brak postępu porodu i propozycja od lekarza: dajemy oxytocyne, ale może być ciężki poród lub przechodzimy na patologię ciąży i czekamy co dalej. No to przeszliśmy na patologię. Skurcze były cały czas, na ktg wychodziły nieregularne, udało mi się lekko przymknąć oko, nie tyle spałam co odpoczęłam chwilkę. Ok 14 M poszedł po lekarza, obiecał przyjść o 16. Przyszedł, zbadał, nadal 1 cm, powiedział, że czekamy do rana. No to czekamy, ok 18 skurcze zdecydowanie się nasiliły, M zadzwonił do położnej, do któej chodziliśmy na szkołe rodzenia i ona zadziałała, za chwilkę przyszła nowa pani dr, wzięła mnie na badanie, stwierdziła, że są jednak 3 cm i idziemy rodzić, kazała przyjść ok 19 kiedy ona już zmianę zacznie. No to się jeszcze wykąpałam, zebraliśmy rzeczy i na porodówkę. Tam znów badanie i szok - jest 5 cm - no to mogę wchodzić do wanny, żeby złagodzić ból i przyspieszyć rozwarcie. Dodam, że na ktg skurcze nadal nieregularne. Woda się lała a ja chodziłam i próbowałam rozchodzić skurcze. Najgorsze były te z krzyża, bo brzuch przestawał już boleć a plecy nadal bolały, te które przyszły bez bóli w krzyżu były ulgą prawie W wannie było faktycznie lepiej, skurcze tak bardzo nie bolały, mogłam się rozluźnić, zrelaksować. Na komendę położnej po jakimś czasie zmieniłam pozycję w wannie, potem położna jeszcze coś pogrzebała, ustawiła główkę chyba -bolaaaało. Po wyjściu z wanny okazało się, że moja szyjka jednak przestała się tak aktywnie rozwierać, miało być ok 9, a było 6-7. Była 20.30 Decyzja - przebijamy pęcherz i podłączamy oxytocynę, żeby szybciej poszło. Wody już się sączyły, przebicie - fajna sprawa, takie ciepełko mi poleciało po nogach i chwila ulgi, potem oxytocyna i ktg - myślałam że mi krzyż rozerwie, bo ktg na siedząco, w końcu odłączyli mogłam chodzić, no i potem się zaczęło piekło, najpierw stałam przy drabinkach, przy skurczu miałam kucać i sprężynować na nogach, mąż mnie z tyłu podtrzymywał, i nie przeć - bolało potwornie - głównie krzyż. Potem zaczęły się parte, niestety moje dziecko dość duże i było wysoko, więc tych partych było całe mnóstwo, na każdym skurczu parłam 3 razy, w przerwach położna sprawdzała puls malucha a ja oddychałam przeponowo, parłam na leżąco, na stojąco przy łóżku, na kucki przy łóżku, przy drabinkach, przy piłce, chyba wszystkie możliwości przećwiczyliśmy. Niestety nie mogę powiedzieć że parte to ulga, bo dla mnie to była męczarnia, już nie miałam siły, ciągle mówiłam że już nie dam rady, że nie mam siły, ale jak tu zrezygnować jak kolejny skurcz idzie. Wreszcie mały zszedł na tyle nisko, że mogłam przeć na łóżku, a tam było mi najwygodniej przeć i jednocześnie nie musiałam już stać, a byłam wykończona, potwornie zmęczona. Wreszcie lekarka nacisnęła brzuch z góry i poczułam że mały wychodzi i jeszcze jeden skurcz, znowu to uczucie i cięcie i potem już główa wylazła, jeszcze jeden wysiłek i już mały zwijek leżał na brzuchu. Później się okazało, że mały zablokował się w łożysku, okręcony był wokół ciała i jednej rączki pępowiną, a drugą rączkę miał przy buzi - to wszystko go blokowało. Ogólnie powiem wam, że nie przypuszczałam, że to tak boli i że jest tak wycieńczające, ale chwila kiedy kładą malucha na brzuchu, kiedy można dotknąć tej małej mięciutkiej istotki, kiedy widzi się łzy w oczach męża, kiedy wyciera on pot z czoła żony i całuje w mokrą od potu głowę to naprawdę piękny moment Wypowiem się jeszcze co do obecności męża - tak naprawdę to nie był on niezbędny, ale sama jego obecność to skarb dla mnie, a on sam mówi, że bardzo się cieszy że był, że teraz wie jak to wygląda, jak wiele to kosztuje kobietę, jak wiele kobieta jest w stanie znieść no i widok maluszka - mówi że nie zamieniłby tych chwil na nic