Harpijko- świetnie,że mimo tak długiego porodu masz pozytywne wspomnienie. Co do bólu porodowego... Myślę,że żadna z nas nie zdaje sobie sprawy jaki to ból... Opisywanie go na niewiele sie zdaje- trzeba przeżyc i tyle :)
Z drugim bobasem bedzie juz łatwiej- ból niekoniecznie się zmniejszy, ale przynajmniej człowiek jest świadomy i ma troche inne nastawienie psychiczne- a to wg mnie podstawa sukcesu.
Piękny opis, Harpijko. Przykro mi, że tyle się nacierpiałaś przy partych - ja już przy nich nie chodziłam (część przeszłam w wannie, resztę na łóżku przy oksytocynie), więc nie miałam tej "przyjemności". Przebijanie pęcherza też odebrałam jako miłe.
Co do bólu krzyża to mnie mąż przy każdym skurczu masował, może dlatego ich nie było.
Jak się odbyło to bolesne ustawianie główki, jeśli to nie zbyt intymne pytanie?
Patrycjo, każda z nas potrzebuje czasu, żeby "dojrzeć" do takiej opowieści. Mi spisanie jej pomogło w "przetrawieniu" porodu. Pisząc sama ryczałam jak bóbr. Może spróbuj, dla siebie, napisać to najpierw poza internetem.
Patrycjo ja bede tez czekac az będziesz gotowa opisac swoja historie.Ja swoja napisałam bo mogłam z siebie to wyrzucic gdzies-i może myślicie ze pisałam to pod wpływem emocji...a dzisiaj jak czytam swoje opowiadanie to napisałabym dokładnie to samo.
dziewczynki tak jak z niecierpliwością czekałyśmy na wasze rozpakowanie tak z niecierpliwością czekałyśmy aż opiszecie nam swoje przeżycia.... Ja się popłakałam i za każdym razem jak czytam o waszych porodach to nie boję się bólu tylko chcę by jak najszybciej minąła czas bym mogła zobaczyć i przytulić swoją córcię...a z drugiej strony strasznie się boję czy wszystko będzie ok.... Kochane jeszcze niecałe 6 tygodni i miejmy nadzieję iż ja opiszę swoje przeżycia
Fiufiu, mnie mąż też masował kręgosłup, ale to nie pomagało zbyt wiele, no i w wannie to już mnie tylko za rękę trzymał :)
ustawianie główki - tak podejrzewam, że to o to chodziło - położna przyszła jak w wannie siedziałam, powiedziała, że coś spróbuje pomóc, włożyła palce i czekała na skurcz, a jak przyszedł to coś tam gmerała, mnie aż wyginało z bólu, a może to był masaż szyjki - nie wiem w sumie, na tym etapie zaczynało mi być już wszystko jedno
ja przyznam, że też potrzebowałam chwili czasu, żeby to napisać, powiem wam, że naprawdę nie byłam dzielna, darłam się jak nie wiem krzycząc, że ja już nie chcę, że ja chcę cesarkę, że mam dość, że już nie mam siły i jednocześnie wykonywałam grzecznie polecenia położnej, a ta mi cały czas powtarzała, dasz radę, jesteś dzielna, już bliziutko, dasz radę i łaziła za mną i rzucała jakieś szmaty pod nogi, bo gdzie stanęłam tam zostawał krwawy ślad
a wiecie co było dla mnie mega mobilizujące - jak widziałam zespół noworodkowy, który już czekał, lekarz zaglądał i pytał ile jeszcze, położna mu mówiła - jeszcze jeden, no może dwa, ale miny mieli już nie tęgie, długo to trwało, no ale najważniejsze, że się udało i że nie doszło do cesarki ;)
już po wszystkim jak mnie lekarka szyła (a bawiła się bardzo przy tym, ale to tylko na jej plus) to pogadałam z nią i z położną i zapytałam jak oceniają ten poród, powiedziały, że trudno im ocenić jak ja cierpiałam, ale z ich punktu widzenia było super, bo bardzo ładnie współpracowałam, że gdyby nie to, byłoby ciężko
miałam wam jeszcze powiedzieć co mnie zaskoczyło: ból - nie myślałam, że jest aż taki (a mam wysoki próg bólu) i ilość krwi i generalnie nieprzyjemne uczucie jak w czasie skurczu leje się po nogach
i jeszcze uzupełniam, że rodziłam na sali do porodu rodzinnego o podwyższonym standardzie, jej największy plus to to, że to były 2 pokoje, a raczej pokój i sala porodowa i w tym pokoju normalne łóżko, fotel dla męża, radio, lampka - jak w domu - no i łazienka - a sikałam co chwila - tzn chciało mi się sikać co chwila :)) Później zafundowaliśmy sobie pokój jednoosobowy z dostawką - na dostawce był mąż, który mógł tam przebywać 24h/dobę i dostawał posiłki - REWELACJA - jeśli macie dziewczyny taką możliwość w szpitalu, to się nie wahajcie, ja praktycznie cały czas leżałam, maluchem opiekował się tata, a mnie podawał tylko do karmienia, mogłam odpocząć, tatuś nauczył się przewijać, odbijać, nosić, trzymać, itd. :))
fajnie miałas z tym pokojem dla M.ja codziennie o 18 jak szedł do domu miałam lzy w oczach i czułam sie jak w więzieniu a nie w szpitalu a iele starciłas krwi ze mówisz ze ją poamietasz?ja własnie nic nie widzialam dopiero jak mały wyszedł lekarz powiedział ze straciłam ok 250 ml.Położna mi sama po porodzie powiedziala ze sama nie wierzyła ze urodze,że poród był dosc cieżki i męczacy,ale mój lekarz mówił że we mnie wierzył i nie pozwolił zeby mnie kroili
Pati mi tez bylo ciezko opisywac ale przyznam ze mi ulzylo a jednoczesnie wachalam sie czy napisac o naszej zmarlej coreczce ale teraz wiem ze bylo warto wszystkie dziewczyny byly dla mnie podpora i dzis jest mi o wiele lzej
Agulina, będzie dobrze, tyle nas tu przeszło przez poród, ty też dasz radę. Jak mnie w ciąży dopadały takie myśli, to myślałam sobie wtedy - tyle pokoleń kobiet wyrodziło dzieci, to i ja dam radę :)))
CIasteczko, straciłam ok 350ml - tak miałam w kartę wpisane, ale pamiętam mnóstwo krwi, wszędzie, jak leżałam na normalnym łóżku podłączona pod ktg i przy każdym skurczu czułam jak ze mnie wylatuje - myślałam że to wody - a to były pewnie i wody i krew, bo jak wstałam to łóżko to była jedna wielka plama, i po nogach mi ciekło później, eeech - ale kiedy mnie wytarli to nie wiem :))) a brudna nie byłam hehehe. No i przyznam że na koszule tą, w której rodziłam, nie miałam odwagi spojrzeć, wrzuciłam ją szybko do pralki, wyprała się do czysta
hmmm no to moze sie odwaze....pierwsze skurcze zaczely sie 27stycznia o 2 w nocy...co 8 minut...okolo godziny 5 juz co 6 min...wiec ok godziny 6 dzwonie na porodowke i mowie co jest a oni ze mam przyjechac na 10 :) przyjechalam i wrocilam do domu...i tak przez dwa dni...skurcze nadal co 6 min...i rozwarcie na 2 cm....29 stycznia juz nie dalam sie wyrzucic do domu...strasznie zmeczona bylam skurczami i podrozami do szpitala i spowrotem...przyjeli mnie na oddzial...mieli przebic pecherz plodowy ok godziny 10....porodowka pelna...wiec przebili ok 20 30...skurczybyki sie nasilily...przygotowali mi mega przyjemna kapiel...i dali dwa paracetamole...:))) gdy wrocilam z kapieli przyszla polozna ktora opiekowala sie mna przez caly porod..zapytala o rodzaj znieczulenia jaki chce i czy w ogole chce...ja na to ze epidrular...czyli polskie zzo....ona na to czy chce juz teraz czy po przejsciu na porodowke...no to mowie ze po przejsciu a ona ze moze lepiej juz teraz bo troszeczke potrwa nim zacznie dzialac...a w koncu i tak najpierw przeszlismy na porodowke...mila fioletowa sale z obrazem fioletowych kwiatow w wazonie zaraz naprzeciwko lozka....:) troszeczke bylam zawiedziona ze polozna kazala mi sie polozyc...najwygodniej bylo mi na czworaka...no ale musiala podpiac ktg...i do tego pod koniec ciazy mialam problemy z cisnieniem tak wiec cally czas mialam podlaczony aparat do mierzenia cisnienia....i oksytocyne w kroplowce ktora zaczela plynac juz po podaniu znieczulenia...anestezjolog pojawil sie po jakis 20 min...caly czas sie jakos trzymalam...wdychajac mieszanke gazow....znieczulenie przynioslo ogromna ulge...ale spadlo tetno dzidziusia....nagle na sali pojawilo sie mnostwo osob i mowia ze jak do 5 min sie nie ustabilizuje to jedziemy na blok na cc...w tym momencie akurat moj m byl na papierosku...wiec ja w glowie juz filmik ze on wraca a mnie tu nie ma...wszystko jednak sie ustabilizowalo...tylko zaczelo mi z kolei skakac cisnienie..musieli wiec sprawdzic czy dzidzius jest doteleniony...pobierajac mu krew z glowki...pobrali raz...i maszyna nie dala im wyniku...pobrali drugi i nie pamietam co wyszlo bo nagle poczulam ogromna chec pojscia do kibelka....nie na siku...(w agnlii nie robia lewatywy) no wiec wstaje z lozka...i prawie sie przewracam...jakos wszyscy zapomnieli ze dostalam zzo i moge miec problemy z chodzeniem...wiec polozna przywozi mi wozek z miseczka...i kaze sie do niej zalatwic...przy wszystkich na sali...strasznie upokarzajace...pytajac sie przy tym czy jestem pewna ze to to a nie dziecko...w koncu wyszla...zostalam sama z m...i dostalam drgawek...dzwonimy po polozna ona na to ze to normalne przy zzo...i kaze mi wrocic na lozko a mnie zaczyna strasznie bolec...i dalej czuje ze musze sie zalatwic a nie moge....mowie ze boje sie ze narobie na lozko a ona na to ze jej to nie interesuje ze to normalne...wazniejsze jest zdrowie dzidziusia...wiec po paru minutach udaje mi sie w wielkich bolach wdrapac na lozko...polozna mowi ze rozwarcie na 9,5 cm i ze faza przejsciowa...podaja mi kolejna dawke zzo...bo zaczynam krzyczec z bolu...polozna kaze nie przec....wiec wdycham do tego ta mieszanke gazow...boli nadal...dalej pamietam juz tylko pare prob parcia....polozna mnie chwali ze swietnie i ze widzi juz glowke...nagle spojrzenie na aparat do cisnien i cyferki 190/150....pozniej pamietam tylko moj krzyk...i podroz na blok operacyjny....jest mi juz wszsytko jedno co mi zrobia chce tylko zeby przestalo bolec....moj m gdzies znika...pojawia sie na bloku przebrany w ubranko prawie lekarza...oboje nie wiemy co sie dzieje...daja mi jakies papiery do podpisania...i nagle ulga...bol znika....m siedzi obok mnie trzyma za reke i patrzy w oczy...rozmawiamy nie wiem o czym...lekarz kaze przec....wiec pre....dalej rozmawiamy...i nagle czuje na brzuchu cos ciezkiego i cieplego...patrze a tam moje malenstwo...takie kochane...najpiekniejsze....i tylko nasze...nagle uswiadamiamy sobie ze nie mamy w tym momencie aparatu...ale staje sie to niewazne...wszystko staje sie niewazne...jestesmy najszczesliwszymi ludzmi na swiecie...i dzis juz wiem ze chcialabym ten moment przezyc jeszcze raz albo i dwa...i ten bol tez staje sie niewazny....:)
o zastosowaniu proznociagu zorientowalam sie dopiero w jakas godzine po wszystkim gdy zobaczylam glowke malenstwa...
Patrycja, niech Ci pan bog w dzieciach wynagrodzi to podsumowanie. i dzis juz wiem ze chcialabym ten moment przezyc jeszcze raz albo i dwa od razu mi lzej na duszy
Pati......doprowadziłaś mnie do łez - wszystkie mnie doprowadzacie! tym bardziej że od twojej historii mi niewiele zostało czasu... - tak bardzo chciałąbym być już razem z Julką! WIELKIE GRATULACJE - Byłaś bardzi dzielna!
Pati, już za 8 dni... przez zaplanowaną cc (niestety) - lada moment a będę tak jak wy mamuśki tulić swoje największe szczęście! ale jak ja sobie dam radę? jak to będzie? jak będziemy żyć razem? coraz częściej dopadają mnie takie pytania....
Kicia nie zaprzątaj sobie głowy takimi myślami !! Będzie dobrze zobaczysz - Ty i Julka jesteście najważniejsze - DASZ RADĘ KOBIETO !! Wszystkie przecież dajemy - taka nasza rola MAMUŚ ...
kicia faktycznie zycia z malenstwem nie mozna sobie wyobrazic wczesniej...mozna probowac ale i tak pewnie to wyobrazenie bedzie sie znacznie roznilo od rzeczywistosci...jednak kazda z nas daje rade....ty tez dasz...zobaczysz...i bedzie ci to sprawialo ogrooomna przyjemnosc:)..trzymam kciuki
Witajcie kobietki. Tak sobie poczytałam wasze opowieści i chętnie podzielę się moją. Co prawda to już prawie 4 lata temu, ale co tam. Tak więc 18 czerwca 2004 roku poszłam do przychodni na KTG i oczywiście znów wyszło nie tak jak trzeba. Moja gin była na urlopie, więc położna wysłała mnie na KTG do szpitala. Tam podpieli mnie do maszyny i zniknęli na kupę czasu. Miałam dość. Mały dokazywał niemiłosiernie. Wkońcu szanowna położna przyszła sprawdzić i zaraz w pędy po lekarza. Lekarz powiedział, że zostaję w szpitalu (już i tak było po terminie) bo tętno maleństwa czasami za bardzo spada. No to ja z lekko przestraszona mówię, że nie jestem przygotowana na pobyt i muszę jechać do domu po torbę (i jeszcze kilka rzeczy dołożyć do tej torby). Powiedzieli, ze muszę podpisac wyjście na własną odpowiedzialność. Z sercem pod gardłem szybko do domu i z powrotem do szpitala. Kolejny lekarz mnie zbadał, powiedział, że szyjka tylko na 1 cm, ale tak miałam już dłuższy czas. I dawaj trzeci raz na patologię ciąży. Kolejne KTG idealne. Jak zawsze, gdy kładłam się na patologii. Weekend straszne nudy, nic się nie działo. W poniedziałek lekarz spytał, czy chcę jutro octy, bo skurcze na KTG są, a ja ich nie czułam. Zgodzłam się, byłam jednak pewna, że i tak nie urodzę (kilka lasek z tamtąd podłączali nie raz i nie dwa i nic, więc dlaczego miałoby na mnie za pierwszym razem zadziałać. Godzina 7.00, podłączyli mnie pod KTG i pod octy. Ja sobie polegiwałam, poczytywałam gazetkę. Po pół godzinie nagle ból i ciepło między nogami. Zdziwko mnie chapnęło jak nic. Położna sprawdziła, powiedziała, że pękł pęcherz płodowy i zaczął się poród. Skurcze były konkretne. Tylko patrzyłam na KTG kiedy będzie kolejny skurcz. Około 10.00, ledwie żywa trafiłam na kozetke na badanie ginekologiczne. Nie pamiętam ile było rozwarcia, w każdym bądź razie kazali zbierać się na porodówkę. Połżzna mnie zawiozła, zdążyłam tylko wykręcić nr tel do męża, powiedzieć, ze się zaczęło i musiałam się rozłączyć bo szedł kolejny skurcz. Położyli mnie na kozetce na porodówce, podpieli do KTG bo znowu było coś nie tak. Mąż przyjechał, połozna się pyta czy chcę żeby był przy porodzie, ja na to, ze już sama nie wiem i że sam ma zdecydować.Przed porodem strasznie chciałam, żeby ze mną była ale w trakcie już średnio na jeża. Mąż się nie zdecydował hihi. Miałam na prawdę świetne położne. Miłe, mówiły jak mam oddychać itp. Czas leciał mi strasznie szybko. Skurcze zaczynały się od dołu krzyża i rozchodziły się. Trzymałam się wtedy tych uchwytów (bardzo pomagały znieść ból). W pewnym momencie jeden nawet odpadł i położne miały ubaw, że taki chudzielec jak ja wyrwał jeden. Oczywiście go przykręciły ponownie. Na godzinę przed końcem dopadł mnie straszny ból mięśnia zaczynający się od pośladka aż po udo kończąc. Myślałam, ze padnę. Połozne robiły co mogły, masowały mnie, a tu już parte szły. Trzeba było się zaprzeć, a ja nie byłam w stanie zgiąć nogi. Jednak synuś musiał sie wkońcu jakoś przesunąć bp przestał uciskać mięsień i zaczęły się parte. Niestety co małego wypychałm to wracał z powrotem. Miałam dość. Po pól godzinie walki darłam się już i krzyczałam: pękam, umieram. Pękłam nie umarłam hihi. Nie miałam nacięcia. Kiedy przeszła główka, jeszcze jedno parcie i Dawidek znalazł się na moim brzuchu. To było tak cudowne, że już nic się nie liczyło. Żaden ból już nie był istotny. Urodzenie łożyska było dość zabawnym uczuciem. Usłyszałam plusk (wody wyleciało ze mnie tyle, że szok) i po wszystkim. Zaczęli się szykować do szycia. Szycie pomimo znieczulenia było dla mnie koszmarem. Czułam jakby zszywali mnie na żywca. Wytrzymałam tylko dlatego, że tuż koło mnie leżał Dawiduś i patrzył na mnie zdziwionymi oczętami. Przewieźli mnie na poporodową, gdzie dołączył mąż. Ręce to aż mu drżały ze wzruszenia i bał się wziąść małego na ręce hihi. Podsumowując cały poród trwał dość krótko bo o 14.00 już urodziłam. Ból owszem był duży, ale idzie przeżyć. gdyby nie końcówka powiedziałabym, że było znośnie. Już miesiąc po wszystkim mówiłam, ze mogę rodzić jeszcze raz. Teraz czekam na październik. Ciekawa jestem jak będzie tym razem. Dla dziewczyn oczekujących na poród mam jedną radę, do której ja sama się dostosowałam. Przygotujcie się psychicznie na ból jakiego jeszcze nigdy nie przeżyłyście. Ja tak zrobiłam i się mile rozczarowałam, bo wcale nie było aż tak tragicznie
dorotko super opis...a co do porodu w irlandii...wlasnie rodzilam w anglii...przynajmniej bedziesz mogla klac po polsku:)) ja rodzilam w anglii...i jakos sie dogadalam...znaczy sie w sumie to polozne i lekarz gadal a nie ja...ale jakos ich rozumialam...przynajmniej do pewnego momentu...
Patrycjo współpraca jakoś wam wyszła skoro jednak cię rozdwoili hihi. U nas jest podobno jedna polska położna, tylko trzeba by trafić akurat na jej dy żur. Jako coś zacisnę nogi i poczekam do jej dyżuru hihi
hehe, dobrze by było jakby się tak dało zacisnąć nogi i poczekać ;))
a co do samej historii, to chciałam spytać czy cały poród przeleżałaś na łóżku? kazali ci, czy to twój wybór?
no i chciałam cię poprzeć w kwestii ostatniego zdania, że trzeba się przygotować na maksymalny ból, ja tak zrobiłam i też byłam zaskoczona - bo bolało bardziej ;)))
Harpijko leżałam cały czas. Najpierw na sali KTG na łóżku, a później na porodówce. Ale jakoś specjalnie na to nie narzekam . A te twoje ostatnie zdanie to jednocześnie zmroziło krew i ubawiło mnie . Ważne, że jakoś przeżyłyśmy
harpijka: trzeba się przygotować na maksymalny ból, ja tak zrobiłam i też byłam zaskoczona - bo bolało bardziej
to już wiem, gdzie tkwił mój błąd nakręcona pozytywnie historiami mojej mamy (która urodziła mnie jako pierwsze dziecko "pyk") i koleżanki ("ja to mogłabym rodzić codziennie"), uznałam, że poród to nic strasznego i się rozczarowałam.
Jeny ale się spłakałam. Te Wasze opowieści są jednocześnie straszne i wzruszające a i śmiesznych sutyacji nie brakuje. Ciasteczko dobrze, że założyłaś ten wątek przynajmniej wiemy na co się nastawić. W szkole rodzenia opisują wszystko tak pięknie a to się okazuje, że wcale tak nie jest. Wycieńczenie, nerwy... Piękny jest ostatni moment, kiedy słyszymy i widzimy nasze maleństwo. To najbardziej wzruszające.
a ja wole rodzic dzieci niz chodzic do dentysty ;) bol zeba przy leczeniu jest dla mnie nie do zniesienia a przy porodzie tak sie koncentrowałam zeby urodzic i oddychac dobrze ze bol był gdzies tam i mnie nie dotyczył:)
KWIATUSZEK ja akurat do dentysty sie nieboje chodzic zawse robie wszystko ze znieczuleniem i zazwyczaj wiem czego sie spodziewac. a z tym oddychaniem to sie obiawiam jak to bedzie bo jak mam bolesne miesiaczki to ja poprostu przestaje oddychac tzn (bardzo plytko)mam nadzieje ze polozne mi pomoga pierwsza ciaze mialam przez cc teraz sn bede miala porownanie co lepsze.
Czasem mysl o porodzie mnie przerazala a czasem wydawala sie tak prosta i oczywista jak to, ze po dniu przychodzi noc... Niezaleznie od mojego samopoczucia i mysli jakie mna targaly, z dnia na dzien bylam blizsza dniu porodu.... Termin mialam wyznaczony na 20 marca 2008....dlatego, kiedy od czwartku czy piatku (14/15 luty) zaczelam sie nieco dziwnie czuc, nie myslalam, ze to zbliza sie wielkimi krokami chwila, na ktora czekalam juz tyle miesiecy... W niedziele pojawil sie dosc rzadki sluz z pasemkami krwi....troche mnie to zaniepokoilo, choc zaczelam kojarzyc, ze moze to zaczyna szyjka sie skracac i przygotowywac do porodu. W nocy mialam wrazenie, ze przy kazdym wstawaniu siusiu ktos wylewal mi ze 2 lyzeczki wody...baardzo mnie to dziwilo. Rano zadzwonilam do lekarza, ktorego polecila mi kolezanka...Powiedzial, prosze przyjechac do mnie do szpitala za godzine to pania zobacze. Powiedzialam do M ze musimy pojechac do szpitala, bo lekarz chce mnie zobaczyc, to byl 18 luty ...mielismy nie brac torby ale jednak wzielismy... W poczekalni byl straszny ruch, poniewaz byl to poniedzialek wiec pacjentow sporo...kazali nam czekac...czekalismy ok 1 h. Po badaniu lekarz stwierdzil, ze ten sluz to z szyjki, bo calkowicie sie skrocila ale nadal jest w pelni zamknieta. Powiedzial, ze moge zostac dzien lub dwa na obserwacji...powiedzialam najpierw nie, chyba ze strachu przed szpitalem i z wlasnej glupoty. Dobrze, ze byl M, powiedzial, ze musimy myslec o malym naszym synku i powinnan zostac. No i w koncu zostalam.
Przyszla po mnie polozna, zaprowadzila do poczekalni oddzialowej. Posiedzialam sobie tam z jakies 20-30 min. Przyszla polozna, poprosila bym poszla za nia do punktu pielegniarskiego bo musza znalesc dla mnie lozko. Poszlam... przeszlam te kilkanascie krokow i poczulam, ze wody mi odeszly. Powiedzialam wtedy do poloznej, ze to lozko to niech szuka na innym oddziale bo wlasnie mi wody odeszly..... Polozna wziela mnie szybko do pokoju, gdzie poprosila bym przebrala sie w koszule i ze podlaczy mnie do ktg. Pokoik byl calkiem przyjemny...lezalam i sluchalam ktg. Po jakis 15/30 min poczulam skurcz, za jakis czas drugi i trzeci, wzielam komorke i zaczelam sprawdzac co ile sa. Byly roznie co 7, 5 i 3 minuty. Zadzwonilam do M zeby jednak przyjechal i wzial przygotowane ciuszki dla malego bo wody mi odeszly.... M pomimo, ze jechal przez calutkie miasto w godzinach szczytu byl po jakis 30 min, czekalam na niego jak na zbawienie. Czulam sie nieco samotna. Polozna przyszla po jakis 45 min sprawdzic jak rozwarcie..., M juz byl ze mna...w ciagu godziny rozwarcie z 0 mialo juz jakies 6-7 cm...skurcze byly coraz mocniejsze, baardzo czeste i dlugie....Zaczelo mnie porzadnie bolec, bol stawal sie naprawde mocny (skurcze byly po 120 na skali)....W miedzy czasie pobrali mi krew, polozna zrobila lewatywe (nie wiem dlaczego ale to bylo calkiem ok i nie wspominam tego zle), kazala zaczac chodzic, nauczyla mnie jak dobrze przec ....bol stawal sie naprawde nie do wytrzymania, ciezko bylo mi ustac na nogach...poprosilam o znieczulenie...dostalam .... To byl wlasnie malo przyjemny element, wkluwanie iglami w plecy miedzy skurczami. Po chwili poczulam sie wspaniale, bol zaczynal sie jakby tlumic i odchodzic...tak bylo przez 15 min przez ktore stwierdzilam, ze moge rodzic codziennie! M byl caly czas ze mna, trzymal kroplowke, dawal reke bym mogla ja sobie sciskac, pilnowal wszystkiego.... Niestety znieczulenie zatrzymalo skurcze a rozwarcie stanelo na 7cm, polozna podala mi oksytocyne do kroplowki....no i cala akcja znowu nabrala po chwili tempa. Wskoczylismy na chwile na pilke, potem chodzilismy az w koncu polozna mowi, ze idziemy do drugiego pokoju...a ja wcale nie myslalam, ze juz zbliza sie najwazniejsza chwila w naszym zyciu... Najpierw lezalam troche na fotelu i parlam tak jak mnie uczyla, potem kilka partych stalam... w koncu powiedzialam, do poloznej i M, ze mam tego juz dosyc i nie bede stac, poszlam na fotel, parlam na tyle ile mialam sily...w koncu polozna mowi,do mnie i do M zeby zobaczyl, ze widac juz wloski czarne i ze teraz musze mocniej, ze idzie super...potem byly jeszcze chyba ze dwa parte, przyszedl lekarz, poprosilam by mi pomogl, poczulam naciecie i nagle wielki cieply chlust....wiedzialam , ze to juz....zamknelam oczy i nagle polozyli na mnie cieplutki, mokry okruszek....dotknelam czegos, to byla stopka, byla taka malutka i taka goraca....poczulam, ze kocham go calym sercem , poczulam wielka ulge ze juz po...bol nagle minal , jakby go nigdy nie bylo... Potym juz nie pamietam szczegolow, slow, bylismy z M bardzo szczesliwi. Jestem mu szalenie wdzieczna za obecnosc, pomoc i wsparcie.... M powiedzial, ze nie wyobraza sobie, zeby moglo go nie byc, ze jest szczesliwy i baardzo mi dziekuje ... Porod wspominam bardzo dobrze, jako polaczenie przypadku i szczescia, mialam bardzo fajna i konkretna polozna, chwalila mnie i twierdzila, ze jak na pierwszy porod to rewelacja bo idzie blyskawicznie ! Wedlug dokumentow szpitalanych czesc skurczow trwala 5,5 h a partych 30 min, synek nieco utrudnil mi zadanie bo pchal sie z raczka przy glowce dlatego troche sie nameczylam zeby go wypchac na ten nasz swiat, dostal 10pkt , utrata krwi ok 250 ml. Ja ani M krwi wogole nie widzielismy. Tak bylo a jak sobie teraz wspominamy, ze M mialo nie byc ze mna, to teraz sie smiejemy z tego i twierdzimy, ze zycie pisze lepsze scenariusze niz sami potrafimy sobie je wyobrazic.... Niektorzy mowia, ze po porodzie swiat sie zmienia, prawda, M daje mi tyle milosci i wspracia, ze chyba nie umiem tego wszystkiego objac....ale ja zachlanna nie jestem Za jakis czas chcielibysmy miec rodzenstwo dla naszego Szymcia........ i oby tym razem zycie miala dla nas szczesliwy scenariusz
Tagusia ciesze sie ze tak gladko poszlo. Super ze Maz sie zdecydowal byc razem z Toba... pewnie teraz sobie nie wyobraza ze mogloby go przy narodzinach syna nie byc :)
Tagusia GRATKI ze wspomnień porodowych - najważniejsze, że są miłe i pełne uczucia !! No to co musicie z M to koniecznie powtórzyć z korzyścią dla Szymona nie - cmok