Zarejestruj się

Aby dyskutować we wszystkich kategoriach, wymagana jest rejestracja.

 

Vanilla 1.1.4 jest produktem Lussumo. Więcej informacji: Dokumentacja, Forum.

    •  
      CommentAuthorkuleczka_69
    • CommentTimeDec 7th 2014 zmieniony
     permalink
    Ja tez poszlam rodzic ze skierowaniem na cesarke, bo dziecko duze. Moj lekarz bal sie dystocji barkowej. Ordynator patologii jednak orzekl, ze mam rodzic naturalnie. Bolalo jak cholera, z bolu juz blagalam o to CC, a oni mnie straszyc zaczeli vacuum i kleszczami :/ Urodzilam sn synka 4450, 58 cm.
    --
    •  
      CommentAuthorsardynka85
    • CommentTimeDec 7th 2014
     permalink
    To moja znajoma miała odwrotnie...pojechała rodzić sn (wg wcześniejszych usg dziecko zapowiadało się przeciętnej wielkości) a przed samym porodem lekarz robiący usg stwierdził że mała waży ok 4, 5 kg i że na naturalny poród nie ma szans...zrobili jej cc a córka ważyła 3450 :/
    --
    •  
      CommentAuthorLexia
    • CommentTimeDec 7th 2014
     permalink
    Dziewczyny, piszcie drukowanymi literami zawsze nazwę i adres szpitala- obojętnie, czy poród był prowadzony super, czy źle. Przestrzeżecie/zachęcicie w ten sposób inne użytkowniczki.
    Motylku, Marycary- ja bym rozważyła skargę. Szczególnie Ty motylku- zachowanie i kłamstwa położnej to wręcz skandal jest. Dostaliby kilka skarg do kupy to może by następną rodzącą potraktowali po ludzku. Bo póki co- hulaj dusza, piekła nie ma. Z jednej strony jest to zrozumiałe, że po takich przejściach nie macie ochoty jeszcze na szarpaninę ze skargami... Z drugiej strony to chyba jedyny sposób, żeby te okropne praktyki ukrócić.
    Zdrowia dla Was i Waszych pociech!
    --
    •  
      CommentAuthormotylek_ola
    • CommentTimeDec 7th 2014 zmieniony
     permalink
    Moze w koncu i ja opisze moj porod. Z gory przepraszam za bledy i brak polskich liter, ale pisze z telefonu.
    Wszystko zaczelo sie 15.10. Mialam zawiezc mame i mlodszego brata do dentysty. Poszlam do wc i patrze, a na wkladce rozowy sluz. Spanikowalam totalnie i wysteaszylam sie, ze z Mala jest cos noe tak. Szybka decyzja, ze pojedziemy do szpitala. Przyjechala po nas moja kuzynka (M. akurat byl w Warszawie i na nastepny dzien rano mial byc w domu). W ogole to chcialam sama autem jechac ;) w szpitalu musialam czekac chwile na lekarke i polozna. W koncu zbadaly mnie (masakra! Bolalo jak cholera) i stwoerdzily rozwarcie na 2 palce. Kazaly sie zastanowic czy zostaje czy jade do domu. Nadal w tej panice i zdwzorientowaniu siedzialam i myslalam co zrobic. Zadzwonilam do M. przedstawilam sytuacje i stwierdzil, ze pociagiem wroci do nas.Zaluje, ze nie wrocilam do domu, no ale trudno. W miedzyczasie przyszla znajoma polozna i chwile pogadalysmy. Potem spowrotem do gabinetu i polozna przeprowadzila wywiad. Wypisalam te papiery. Nikt nie zapytal o plan porodu (mialam go dzien wczesniej wypisac, no ale nie zrobilam tego). Dostalam czopki i mialan miec zrobiona lewatywe. Z tych calych nerwow chcialam isc do ubikacji zanim wezme czopki. No ale skonczylo sie na szybkim siku. Zaplikowalam czopki i udalam sie na porodowke. Polozna byla bardzo mila i mozna z nia bylo normalnie pogadac. Podlaczyla mi kroplowke (pozniej okazalo sie ze byla to oxy-szkoda, ze mi tego nie powiedziala) i podlacza do ktg. Pojawily sie pierwsze skurcze-byla ok. 16. Lezalam na tym lozku z 45 minut po czym przyszla polozna i mnie zbadala. Poczulam cieplo i myslalam, ze sie zsikalam. Jak sobie pozniej analizowalam caly porod, to doszlam do tego co sie stalo-przebito mi pecherz plodowy. Oczywiscie ani slowa o tym nie uslyszalam. Skurcze byly coraz to bardziej odczuwalne. Zostalam odlaczona od ktg i chcialam chodzic. Caly czas byla moja mama, a potem dojechal tata. Chcialam isc pod prysznic-wytrzymalam chwile i spowrotem chodzilam. Potem wrocilam na sale i troche poskakalam na pilce-przyszla znajoma polozna i masowala mi plecy. No i niestety wybila godzina 19. Byla zmiana...przyszla nowa polozna. Od tego momentu bylo juz tylko gorzej. Ok. 20 dala mi jakis zastrzyk-nie wiem co to bylo. W kazdym razie nie pozwolila mi po nim chodzic mimo, ze sygnalizowalam, ze chce zejsc z lozka. Od tego momentu az do 2 w nocy nie bardzo wiem co sie dzialo oprocz skurczy. Wiem jedynie z opowiadac mamy i meza. Okazalo sie, ze lekarka wyprosila mame z porodowki i nagadala jej, jaka ona jest matka. Ze nie powinna byc przy mnie, bo sie nade mna rozczula. Ze ja sie blokuje przy niej psychicznie i wszystko sie opoznia. I ze rozmawiala ze mna i ja powidzialam, ze nie zycze sobir, zeby mama ze mna byla. A ja lezalam caly czas na tym lozku i zastanawialan sie gdzie ta moja mama poszla.. mama jeszcze ilka innych zlosliwych i niemilych uwag uslyszala od lekarki. polozna co jakis czas tylko przychodzila skontrolowac co sie dzieje i wtedy trzymala mnie za reke. Caly czas mi powtarzala, ze to tak ma bolec. No i caly czas podobno pytalam gdzie jest moj maz. W koncu po polnocy przyjechal i do 2 pomagal mi. A ja caly czas lezalam na tym lozku. W koncu o 2 przyszla rozespana i obrazona lekarka. Stwierdzila, ze czeka na mnie juz 2 godziny i nie ma postepu porodu. Rozwarcie bylo na 9 cm. I ze z jej doswiafczenja takie sytuacje koncza sie cieciem. Doznalam totalnego szoku, bo nie bylam na to przygotowana. Plakac mi sie chcialo. Jedyne na co mialam sile, to powiedziec, ze chce sprobowac naturalnie. Z wielka laska powiedziala, ze sie zgadza. Maz pomogl mi sie zwlec zblozka i wejsc na pilke. Robilismy przez ok. Kwadrans cwiczenia, ale nie dalo rady. Pozniej sie okazalo, ze Mala zle wstawila sie w kanal. Przyniesli mi papiery do podpisania, odlaczyli oxy, pobrali krew i zaczeli nawadniac. Od tego momentu mialam moze jeszcze z 2 skurcze. Wzieli mnie na blok. Przyszedl anastezjolog i lyta co mam z tarczyca-no to mowie, ze niedoczynnosc. Chcial ostatnie wyniki. Polozna nie umiala ich znalezc. Powiedzialam, ze moga sobie z labu szoutalnego wydrukowac, bo ostatnio tak odbieralam wyniki-na co anastezjolog z wielkim fochem: prosze pania, to jest komuna, my tu zadnej partyzantki urzadzac nie bedziemy. Zapytalam tylko pozniej czy znieczulenie bedzie zewntarzoponowe. Anastezjolog sie oburzyl, ze jak moge nie wiedziec, skoro podpisywalam papiery. Dopiero bedac na sali z Mala 2 dbi po cieciu dowiedzialam sie, ze bylo to znieczulenie podpajeczynowkowe. Na samej sali jak mnie juz polozyli. To caly czas sie trzeslam. O 2:35 na swiat przyszla Zuzia - 3800 g i 59 cm. Potem mnie zszyli a Mala wzieli do wazenia i mierzenia. O 3 spotkalysmy sie juz sali. Na oddziale byla swietna polozna-pomogla mi przystawic Mala, wiec od poczatku bylysmy na cycu.
    Najgorsze jest to, ze chcialam rodzic w zupelnie innym szpitalu, a dalam sie przekonac do tego :( e dodatku chcialam doule, ale mielismy niezapowiedziane problemy z kasa i musialam zrezygnowac... :(
    Moj porod mial byc jak najbardziej naturalny...i piekny. Pisze ten opis i plakac mi sie chce. Bo chcielam miec piekne wspomnienia. I mielismy w planach szybko drugie dziecko. Cala ciaze mialam wszystko ok. Wyniki prawidlowe i Mala od poczatku ustawiona glowka w dol. Nic nie wskazywalo na cc :cry:
    -- <a href="http://www.suwaczki.com/"><img src="http://www.suwaczki.com/tickers/f2w3rjjg5ticwifh.png" alt="Suwaczek z babyboom.pl" border="0"/></a>
  1.  permalink
    A! No i tej lewatywy nikt mi nie zrobil przez co w drugiej dobie po cc myslalam, ze jelita mi eksploduja.
    Pozniej opisze jeszcze sytuacje z oddzialu.
    -- <a href="http://www.suwaczki.com/"><img src="http://www.suwaczki.com/tickers/f2w3rjjg5ticwifh.png" alt="Suwaczek z babyboom.pl" border="0"/></a>
    • CommentAuthormarycary
    • CommentTimeDec 7th 2014
     permalink
    Szpital w którym rodziłam znajduje się w Świdniku ( jest jeden)i podobnie jak Ola miałam rodzić w innym szpitalu w Lublinie ale przekonała mnie odległość, dobre opinie i zajęcia w przyszpitalnej szkole rodzenia.
    Również jak Ola ciąża bez problemów oprócz dodatniego gbs.
    Ola bardzo mi przykro, wiem co czujesz.
    Zapomnieć się nie zapomni ale nasze maleństwa rekompensują wszystkie te nieprzyjemnosci.
    Wracaj szybko do formy i domu i ciesz się każdym dniem z córeczką.
    A co do skargi ja rozważam taką opcję bo po kilku dniach na patologii wiem że ten szpital nie uwzględnia planów porodu a to już jest łamanie prawa.
    Co więcej pomagałam dziewczynie na łóżku obok bo nie była w ogóle przygotowana mertorycznie do porodu (męczyła się ze skurczami całą noc a od położnej usłyszała tylko zdanie Pani jeszcze nie rodzi po zrobionym KTG) i okazało się że nie ma tego planu i nie słyszała o czymś takim. Poprosiłam położną o taką ankietę albo choć czystą kartkę to napiszemy. Położna stwierdziła że nie ma potrzeby bo zrobimy to najwyżej jak nie ma po porodzie!
    Dramat
    --
    •  
      CommentAuthormotylek_ola
    • CommentTimeDec 7th 2014 zmieniony
     permalink
    Marycary - właśnie po przeczytaniu Twojej historii postanowiłam opisać moją.
    Na szpital zdecydowałam się przez odległość - blisko domu, zawsze ktoś może na szybko coś dowieźć. Koleżanki tam rodziły i były zadowolone. Jedna z nich miała nawet tą położną co ja. Niestety, gdy okazało się, że koleżanka jest lekarzem, położna zmieniła zupełnie podejście i pomagała jej. To jest przerażające, co dzieje się na polskich porodówkach. I szpital też jest niby przyjazny matce i dziecku. Moim zdaniem ani jednemu ani drugiemu.
    Drugi dzień po cięciu (w piątek) byłam pionizowana w południe. Rano lekarz zdecydował o ściągnięciu cewnika. Miałam super rehabilitantkę - bardzo motywowała i pomagała! Problem pojawił się po południu. Czułam, że muszę już iść do kibelka, bo narobię na łóżko (sorry za takie opisy, ale tak było). Poprosiłam siostrę, żeby zdjęła mi cewnik, bo pójdę z M. do ubikacji. Przyszła pielęgniarka i wyrwała mi cewnik - przeżyłam to. M. pomógł mi iść. Dotarliśmy, ale tylko zrobiłam siku. Droga powrotna - droga przez mękę. Wyszliśmy a mnie coraz bardziej bolała rana. Nie umiałam kroku zrobić. Piekło, szczypało i jeden Bóg wie co jeszcze. Szła położna i pyta co się dzieje. Ja ze łzami w oczach mówię, że mnie boli i nie wiem czy dojdę na salę z powrotem (kibelek był na drugim końcu oddziału, a później się dopiero dowiedziałam, że jest drugi w połowie oddziału, w dodatku przystosowany dla niepełnosprawnych!). Położna przyniosła mi krzesełko i usiadłam. Postała chwilę z nami i powiedziała, że mam sobie odpocząć i potem pójdę na salę. Za chwilę pojawiła się pielęgniarka. Dopytywała co się dzieje - no to mówię, że mnie boli i nie umiem iść. A ona do mnie, że wymyślam i mam wstawać i iść. Ja na to, że nie dam rady i się rozpłakałam. Przyniosła pyralginę i wstrzyknęła przez wenflon. Nie minęła minuta, a ja czułam, że odpływam. Robiło mi się zimno i gorąco, słabo i czułam, że zaczynam tracić przytomność. Dobrze, że M. był ze mną i dmuchał na mnie i wachlował. Jakoś udało się mnie przetransportować na salę - ale to była masakra. Na łóżku, które się zacinało i w którym kółka się nie kręciły...
    Druga sytuacja z tą samą pielęgniarką - przyszła do mnie w sobotę wieczorem i nakrzyczała, że nie biorę tabletek przeciwbólowych (Ketonal). Mówię jej, że mnie nie boli i po co to mam brać. A ona do mnie - pani w poniedziałek ma iść do domu i zajmować się dzieckiem, jak pani to sobie wyobraża, ma pani wziąć tę tabletkę.
    Kolejna sytuacja - inna już pielęgniarka opieprzyła mnie, że nie wypłukałam drugi raz ubranek (prałam wszystko w Loveli). Że Mała ma kąpiele lecznicze i wysypka jej nie schodzi i że muszę jak najszybciej zmienić proszek. Do dnia dzisiejszego używam Loveli a Mała nic nie ma :cool:
    Kolejna sytuacja - jest noc, ok. 3. Słyszę, jak moje dziecko płacze (fototerapia). Przyniosła mi pielęgniarka Małą i mówi mi: niech pani coś zrobi z tym dzieckiem, bo ono wciąż płacze. Ja miałam 3 dzieci i z żadnym nie było problemów. Ona nie chce ani smoczka, ani wody z glukozą. Wzięłam Małą, nakarmiłam i spałyśmy razem do 7.
    Ostatnia sytuacja - w dniu wypisu z pielęgniarką od Ketonalu. Chciałam rano iść siku. Pytam czy mam Małą samą zostawić w sali (byłyśmy w 3 na całym oddziale i każda w osobnym pokoju). Mówi mi, że pójdzie po nią a ja mam iść do ubikacji. Wracam z kibelka i co widzę? Jak moje dziecko jest dopajane glukozą, a ze mnie cieknie mleko po nogach i pełno kropek jest na ziemi. Wkurzyłam się i mówię, że ona jest do karmienia. Najlepsze jest to, że ja Małej w ogóle nie słyszałam płakać, a wychodząc z sali Mała spała.
    Ogólnie - szpital beznadzieja. Mała była dopajana, a ja przeżywałam prawdziwy nawał pokarmu. Do końca nie wiem czy jej nie dali też mm. W papierach nie ma nic wpisane, ale jak było w rzeczywistości to się nigdy nie dowiem.:devil::devil::devil:
    P.S. Jak mi się coś jeszcze przypomni, to napiszę.
    -- <a href="http://www.suwaczki.com/"><img src="http://www.suwaczki.com/tickers/f2w3rjjg5ticwifh.png" alt="Suwaczek z babyboom.pl" border="0"/></a>
    •  
      CommentAuthor_hydro_
    • CommentTimeDec 7th 2014 zmieniony
     permalink
    elfika: Mary, Motylku piszcie te skargi! Koniecznie. I gdzie sie da, nie tylko do dyrekcji.


    Popieram. Tylko w ten sposób można doprowadzić do zmian w takich placówkach. Inaczej toczy się błędne koło - szpital robi swoje, jak robił, bo skarg nikt nie pisze, znaczy się, że jest ok. Błąd!
    • CommentAuthorkarolciat
    • CommentTimeDec 7th 2014
     permalink
    Wiecie, ja teraz też żałuję, że nie napisałam skargi.
    Najpierw nieprzyjęcie na porodówkę, potem głupie docinki, że na patologii się cuda dzieją, skoro "nierodząca" rodzi w ciągu 2 godzin od przyjęcia, potem wyszarpywanie ze mnie łożyska, zakończone dwoma krwotokami i powrót do szpitala na zabieg w narkozie. Wisienką na torcie było zmuszenie mnie do odbycia wizyty kontrolnej po zabiegu w prywatnym gabinecie ordynatora. Za odpłatnością oczywiście.
    Tylko ja do pewnych rzeczy doszłam po dłuższym czasie, chociażby z tym łożyskiem.
    Mimo wszystko znów zdecydowałam się rodzić w Sieradzu, z dwóch powodów - kolejny najbliższy w Zduńskiej Woli ma jeszcze gorszą opinię, do kolejnych jest już co najmniej 40 km, a przy posiadaniu jednego już dziecka, któremu trzeba zapewnić opiekę, wolę, żeby wszystko było na miejscu.
    Niemniej mam nadzieję, że nauczona już pierwszymi doświadczeniami tym razem będę "mądrzejsza".
    Oby...
    --
    •  
      CommentAuthorzoja13
    • CommentTimeDec 7th 2014
     permalink
    Kuleczka ale mnie teraz wystraszylas :cry: Mam nadzieję, że ja się nie znajdę w takiej sytuacji i zrobią mi cc. U mnie wynika to z choroby a nie wagi córeczki. Oj żebym tylko nie trafiła na jakiegoś..... :neutral:
    --
  2.  permalink
    Zoja a Ty w Walbrzychu chesz rodzic?
    --
    •  
      CommentAuthorzoja13
    • CommentTimeDec 8th 2014
     permalink
    Kuleczka jeszcze nie wiem. Wszystko zależy od mojej wizyty. Ale to dopiero będzie w przyszłym tygodniu. Nie ukrywam, że tu na miejscu wygodniej :bigsmile:
    --
  3.  permalink
    Powiem Ci, ze od tego czasu co ja rodzilam sie zmienilo. Jest wiecej udogodnien. Kolezanka w pazdzierniku rodzila i jest zadowolona. Tu jest ten plus, ze jest sprzet do ratowania noworodkow, w razie co.
    --
    •  
      CommentAuthorLove_line
    • CommentTimeDec 9th 2014
     permalink
    opis mojego drugiego porodu
    pojechaliśmy w piątek, w siódmej dobie po południu (tak doradziła położna) do szpitala. mąż mnie zawiózł, zostawił, i pojechał zawieść Michasia do mojej mamy i wrócił do mnie. Michaś zasnał w drodze i nie zdążyłam się z nim pożegnać. z resztą miałam małą nadzieję,że nas przyjmą. byliśmy w szpitalu kilka minut po 16stej, byłam druga w kolejce, więc miałam nadzieję,że pójdzie szybko. zbadali mnie, zrobili usg wg usg waga 3000g, wysłali na godzinne ktg. skurcze jakies takie niskie, ktg pokazywało 38 max na skurczach tych bezbolesnych przy twardnieniu brzucha. po godzinie położna z łaską mnie odłączyła, stwierdziła, że najwyżej jeszcze tam wrócę, bo ktg robi się na jakość, nie na czas. wróciłam na izbę przyjęć, przyszła lekarka taka młoda fajna (żona brata mojej koleżanki, ale się nie znamy osobiście) i nas przyjęła. powiedziała,że wywoływanie porodu zaczynamy w 9 dobie po terminie. ucieszyłam się że zostaję, bo miałam już gwarancję,że urodzę w tym szpitalu co chciałam i z moją położną. zadzwoniłam do niej od razu,powiedziałam,że mnie przyjęli i stwierdziła,że w takim razie czekamy na akcję. na oddział nas przyjęli przed 20stą. mąz poleciał kupić mi coś do jedzenia, bo byłam strasznie głodna, a juz po kolacji było. położyli mnie na patologii ciąży. nie przespałam nocki, w sobote nic sie nie działo, rano był obchód i taki fajny lekarz stwierdził,że spróbujemy z tym cewnikiem. cewnik założyli dopiero o 17stej. dziwnie się w tym czułam, bo taka rurka mi wystawała między nogami. ale zakładanie nie było bolesne, bardziej nieprzyjemne, bo miałam wrażenie, że dr pcha się i pcha, a miejsca tam już nie ma:P zjadłam kolację, koło 20stej zaczęły sie pierwsze skurcze bardziej bolesne, takie co 8-14 minut, przyszła położna sprawdzić co się dzieje i stwierdziła, że lepiej żebym się wyspała bo jutro będę Andrzejki z dzieckiem obchodzić;) poszłam spać o 22:30. przed 24:00 obudził mnie jeden z silniejszych skurczy. wstałam, bo leżeć przy skurczach nie mogłam i chodziłam sobie po korytarzu. koło 2giej w nocy skurcze były już silne, co 5 minut. trochę stękałam, położna wyszła na korytarz sprawdzić co się dzieje i wzięła mnie do zabiegówki. rozwarcie na 3 cm, skurcze co 5 minut dłuższe niż 30 sekund, balonik nie wypadł, ale wyciągnęła go tak delikatnie,że nawet nie poczułam. kazała pochodzić po korytarzu i jak będa co najmniej 3 skurcze to idziemy na porodówkę. kazala też zadzwonić już po położną. skurcze były (bo czasem akcja po wyciągnięciu balonika się cofa), zadzwoniłam po położną i męża, poszłyśmy na porodówkę. tam podłączyli mnie do ktg, w ciągu 10minut przyjechała położna. na porodówce byłam o 3:00. miałam już skurcze, byłam w toalecie, potem przy drabinkach, kazałam się odłączyć od ktg bo za cholerę nie mogłam leżeć przy tych skurczach - wolałam chodzić, stać, cokolwiek byle by nie leżeć. mąż przyjechał około 3:30. był ze mną na porodówce tylko chwilę, nie wiem może 5-10 minut max. nie chciałam żeby był do końca, żeby widział to wszystko. więc jak już miałam parte, położna kazała wejśc na fotel, na czworaka (świetna pozycja do rodzenia!!! - polecam!!!:) , był jeden party, mąż dał wody i powiedziałam żeby wyszedł. drugi party - główka już na zewnątrz, położna przebiła pęcherz, bo mała urodziła się w tzw czepku;) i trzeci (położna krzyczy nie przyj! a jak ja mogłam nie przeć? to było silniejsze ode mnie)- a ona już na zewnątrz:D!!! poszło błyskawicznie!!! przy okazji zakrwawiłam pół łóżka, bo wenflon z lewej ręki mi wypadł i krew sikała normalnie (położna wbijała się pięć razy bo miałam jakieś zapadnięte żyły). położna się śmiała, bo mała od razu zaczęła sikać i mi klapka obsikała:P nawet nie płakała, tylko tak ładnie patrzyła;) potem się obróciłam na plecy, dostałam małą na brzuch, przyszedł wniebowzięty mąż na moment dosłownie, zawołali go do dziecka na salę obok i zaraz urodziłam łożysko na jednym skurczu. było postrzępione, więc dr zrobił łyżeczkowanie. jak przyszedł to mówi "ale pani szybka" , ja na to "że to ten balonik" (ten sam dr mi go zakładał), na co on się śmieje i mówi "dobrze pani go napompowałem", hehe. potem mi założył kilka rozpuszczalnych szwów, bo pękłam troszeczkę. położna mnie zawiozła na salę obok, mąż przyszedł, dostałam małą do karmienia - ssała godzinę! i tak pięknie pierś chwyciła od razu:D! w międzyczasie położna przyniosła gorącą herbatę, bo miałam dreszcze, nakryła dwoma kocami i tak leżeliśmy 2h. rozmawialiśmy z mężem, jak to niesamowicie ten poród szybko poszedł i jak to fajnie miec już córcię na świecie:) później wzięła mnie pod prysznic - o dziwo nie zemdlałam;) dała żel pod prysznic, koszulę szpitalną czystą i wzięła na fotel i zawiozła na salę. przywozi mnie i dziewczyny z sali pytają "co odwieźli cię?" - myślały, że akcja się skończyła i z porodu nici. a ja mówię "już jestem po", one od razu zapaliły światło i kazały mi opowiadać co i jak, a ja byłam tak przeraźliwie głodna, że musiałam zjeść bułkę i jogurt, no i im wszystko opowiedziałam. przyszła jeszcze położna (ta co gadała o andrzejkach) i powiedziała "ale Pani błyskawicznie urodziła, no no". miłe to było;) ani razu przy porodzie nie krzyknęłam nawet:P mąz jeszcze przyszedl, przyniósł torbę z rzeczami małej, pożegnał się i pojechał. a ja z wrażenia zasnąc nie mogłam. czułam się na tyle dobrze, że po śniadaniu koło 8:30 sama poszłam po córcię na oddział noworodkowy i ją zabrałam do siebie;) no i już ze mną została na oddziale do końca pobytu, bo na noworodkach nie było miejsca, a w sumie na tej patologi to fajnie było, większy spokój, dwie dziewczyny w ciązy ze mną leżały na sali. Nasza Karolinka urodziła się błyskawicznie o 3:55, w czepku, śmiali się że dostała 12pkt/10 Apgar za czepek:P ważyła 3320g i mierzyła 52 cm. i jest po prostu cudowna:D
    .
    polecam Wojewódzki Szpital Specjalistyczny we Wrocławiu i położną p. Ewę Kosmalę-Bachurską!
    •  
      CommentAuthorElyanna
    • CommentTimeDec 9th 2014
     permalink
    Love_line: polecam Wojewódzki Szpital Specjalistyczny we Wrocławiu


    wow, albo się coś zmieniło w ciągu ostatniego roku albo miałaś szczęście, bo nie znam nikogo, kto polecałby ten szpital po porodzie ;p
    --
    •  
      CommentAuthorzoja13
    • CommentTimeDec 9th 2014
     permalink
    Kuleczka nie mam wątpliwości, że to dobry szpital. Tylko jak moja lekarka dalej będzie się upierać aby próbować rodzić naturalnie to wyboru nie mam :-( I to też zależy na kogo się trafi przy porodzie. Moja koleżanka została zwyzywana przy porodzie przez lekarza bo on chciał iść juz do domu. Natomiast kuzynce kazali rodzić naturalnie z owinieta pepowina dzidziusia wokol szyjki. I to wszystko w zeszłym roku. Inne zaś są bardzo zadowolone :-D Myślę, że to wszystko zależy jak trafisz na personel. Ja sama leżałam tam już kilka razy i bylam zadowolona :-D
    --
    •  
      CommentAuthorLove_line
    • CommentTimeDec 9th 2014 zmieniony
     permalink
    Elyanna chyba żartujesz? pierwszy poród miał miejsce w 2012 roku, drugi, tydzień temu. nie wiem, może i tak, zależy jak się trafi. ja nie chciałam ryzykować, dlatego przy obu porodach wykupiliśmy położną. złota kobieta! oba porody były super, wiadomo pierwszy dłużej trwał, ale ona robiła wszystko, żeby mi ulżyć. kuzynka tez rodziła w tamtym szpitalu i tez była zadowolona. oddział po remoncie, naprawdę elegancko. położne i lekarze z reguły mili, wiadomo znajdzie się wszędzie jakaś małpa, ale to standard w każdym szpitalu. ja jestem bardzo zadowolona:bigsmile:
    • CommentAuthorkarolciat
    • CommentTimeDec 23rd 2014
     permalink
    To może teraz czas na mnie.
    Rodziłam w tym samym szpitalu co Krysię, jedynym naszym w Sieradzu.
    Zaczęło się tak:
    9.12 o godz. 8 miałam planowaną wizytę i ktg u innego niż mój lekarza, bo mojemu się skończyły punkty z NFZtu...
    Miałam nadzieję, ze zdążę urodzić do tego czasu, ale nie.
    Poszłam. Dodam, że w tej ciąży nie nawiedził mnie ani jeden skurcz przepowiadający, przynajmniej nie zarejestrowałam takiego.
    Idę na ktg - leżę 20 minut, wykres płaski jak stół, ani jednego najmniejszego skurczyka, jedynie ruchy młodego.
    Idę z wynikiem na wizytę. Lekarz mnie pyta, czy chcę być zbadana - chcę.
    Diagnoza - szyjka miękka, przepuszcza opuszek, długa na 1,5 cm.
    Kazał dużo chodzić i zgłosić się 11.12 na powtórne ktg, wtedy pomyślimy.
    Poszłam, zapisałam się na wizytę.
    Wróciłam do domu.
    Dzień minął raczej zwyczajnie, bez większych wysiłków. Wieczorem uśpiłam Krysię i sama poszłam spać po 22.
    O 1:30 wstałam na siku. Akurat mój małżonek raczył się się łóżka zjawić, specjalnie zerknęłam na zegarek, żeby go opitolić, bo po 5 wstaje...
    Sikam i sikam i nadal leci i coś mi nie pasuje, bo aż tak pojemnego pęcherza to ja nie mam. Skończyłam, wstałam, naciskam brzuch zakładając piżamę i... Spodnie mokre.
    To już wiem co to...
    Ale nic się nie dzieje, biorę podkład i kładę się spać. wspomniałam coś mężowi o wodach, ale już nie zakumał, spał. Ledwie przysnęłam, obudził mnie skurcz. Po 12 minutach następny. O 2 wstałam, bo skurcze kolejne były już co 6 minut.
    Poszłam zrobić sobie kąpiel. Wymyłam się, wygoliłam. Nie przeszło. Razem z wodami odchodził różowy czop.
    Ubrałam się, poszłam szykować Krysi rzeczy do przedszkola.
    O 3 obudziłam męża, bo skurcze były coraz bardziej bolesne i były co 4-5 minut.
    Zanim się ubrał i dodzwonił do teściowej, były już co 3-4 i zastanawiałam się, czy teściowa zdąży dojechać. Od skurczu do skurczu, podczas którego jedyną ulgą było szybkie kręcenie biodrami, napisałam teściowej instrukcję obsługi córki, wysłałam kilka smsów, w tym do mojej znajomej położnej, bo nie chciałam budzić kobiety w środku nocy.
    Mąż znosił torby.
    Około 4 przyjechała teściowa, a ja sprintem wyparowałam do samochodu. Co 3 minuty męczył mnie skurcz za skurczem.
    Mąż mnie podwiózł na podjazd dla karetek, żebym nie musiała iść po schodach, a sam zawrócił na parking.
    Musiałam wyglądać komicznie o 4 nad ranem biegnąc! w przerwie między skurczami koło SORu, krzycząc do dyżurującej pielęgniarki, że ja na porodówkę :bigsmile:
    Na szczęście na izbie szybko się mną zajęły.
    I od tej pory wszystko było inaczej niż za pierwszym razem.
    No, może poza tym, że biurokrację wypełniałam na raty, bo w skurczu nie mogłam siedzieć, musiałam chodzić.
    Męża wpuściły na izbę, przebrał się w strój do porodu przy mnie, nikt go nie wyganiał. Pomagał mi odpowiadać na pytania, bo momentami miałąm zaćmienia umysłu.
    Co prawda stwierdziły, że skurcze mam częste ale krótkie, ale wezwały lekarza.
    Zanim się pojawiła, w drzwiach stanęła moja pani Ania :smile:
    Do Krysi nie zdążyła - przyszła tuż po urodzeniu.
    Miała nocny dyżur na pooperacyjnej i przyszła do nas.
    Tak mi się miło zrobiło.
    Od razu powiedziała do nich i lekarki, która właśnie przyszła - ona szybko rodzi!
    Na fotelu wyszło, że mam już ponad 7 cm rozwarcia :smile: (było gdzieś 4:40 może?)
    Tak więc kryzys 7 cm mnie minął na wypełnianiu sterty dokumentów.
    Pani Ania wybrała mi salę do rodzenia, zaprowadziła nas.
    Niestety i tym razem nie zdążyłam skorzystać z piłki czy worka, raz się na mężu wsparłam.
    Panie położne stwierdziły, że idzie na tyle szybko, że muszę od razu na łóżko porodowe, bo one jeszcze muszą ktg zrobić choć chwilę, a ryzykują, że później nie dam rady na nie wejść.
    Więc na łóżku ktg, wkłucie wenflonu, pobieranie badań, a ja czuję, że to już parte. I Faktycznie -było już 9 cm i po kolejnych 2 skurczach.... Rozwarcie pełne a partych brak :bigsmile:
    Ale tylko przez 5 minut.
    Co mnie zupełnie zaskoczyło, lekarka odkąd mnie zbadała, cały czas była ze mną. Kontrolowała ktg, poprawiała głowicę, a położne spokojnie szykowały się do przyjęcia Wojtka.
    Dostałam też instruktaż, co robić i żeby ich słuchać, bo mimo moich potwornie wielkich żylaków lekarka uznała, że skoro syn miał 2700-2800 prognozowaną wagę 10 dni przed porodem, to postarają się, żebym urodziła bez nacięcia (przy Krysi ciachnęły rutynowo).
    Na drugim skurczu wiedziałam, że będzie ciężko. Bolało bardziej niż przy Krysi. Mąż dzielnie mi asystował, choć jak sam mówił, miał wrażenie że trochę przeszkadza, nie mógł się odnaleźć, zapomniał wszystko, czego się uczył w SR :smile:. Ale dla mnie ważne było, że jest obok.
    Cały czas obok była też pani Ania, która motywowała mnie, podobnie jak dwie przyjmujące poród położne i lekarka, któa po każdym partym sama sprawdzała tętno małego, co dla mnie reż było szokiem. Na prawdę pełne zaangażowanie.
    Wojtek, podobnie jak Krysia przyszedł na świat po 5 partych skurczach, tyle że tym razem zajęło to 10 a nie 5 minut :smile:
    Na 5, ostatnim lekarka i położna, widząc główkę, podjęły jednak decyzję o małym nacięciu. Niemniej jestem bardzo zadowolona, że chociaż próbowały bez, bo ja z góry zakładałam że na pewno mnie potną.
    Po urodzeniu usłyszałam tylko od pani Ani - "jaki wielki! :shocked:
    Młody wyskoczył 5:15, wiec cała akcja porodowa od początku do końca zajęła nam mniej niż 4 godziny...
    Z wrażenia zapomnieliśmy wspomnieć że mąż chce przeciąć pępowinę, zdążyliśmy w ostatniej chwili :smile:
    Dostałam Wojtka na brzuch, przykryli mi go ręcznikiem i tak sobie leżeliśmy, czekając na łożysko.
    To akurat szło opornie, ale nikt go na siłę ze mnie nie wyciągał, dostałam oksytocynę, a mimo wszystko wymagało to 20 minut i włożenia wysiłku z mojej strony, bo samo sie urodzić nie chciało.
    W międzyczasie lekarz kontrolował co jakiś czas oddech i serce młodego, cały czas na moim brzuchu.
    Łożysko było równie wielkie, dwupłatowe. Położna i lekarka oglądały je długo i wnikliwie. Stwierdziły, że jest całe, ale po moich przygodach z poprzedniej ciąży postanowiły mnie jeszcze wyłyżeczkować.
    Wtedy Wojtek poszedł na stanowisko noworodkowe i jak mi powiedzieli że zamiast 3 kg ma 3650g, 54 cm, 34 głowka, to się przeraziłam.
    Dla większości to przeciętne dziecko, ale przy mojej Krysi 2400, 50, 32, wydał się kolosem :smile:
    I od pani doktor dostałam w zaleceniu serię zastrzyków z heparyną ze względu na żylaki właśnie (Fragmin), ostatni przyjęłam wczoraj. Mąż sprawdził się idealnie w roli osobistej pielęgniarki :bigsmile:

    Po wszystkich koniecznych zabiegach posiedzieliśmy sobie razem we troje 2 godziny na sali porodowej, nikt nam nie przeszkadzał. Na koniec przyszła położna, oporządziła mnie i razem z mężem przewiozła na salę (pani Ania załatwiła mi pojedyncze miejsce, żebyśmy jeszcze chwilę mogli pobyć razem). Nie braliśmy sali rodzinnej, bo Adam i tak musiał wracać do Krysi, a płacić by trzeba było.
    Mój mąż był wykończony bardziej ode mnie. To musiały być dla niego olbrzymie emocje, mimo że sam się nie przyzna :smile:
    Wszystko potoczyło się tak szybko, że jeszcze zdążył córkę do przedszkola odstawić.

    Opis przydługi. Może nie tak piękny, jak niektóre historie, ale dla mnie poród Wojtka był wyjątkowy. Wyjątkowy dlaego, że tym razem potraktowano mnie jak człowieka, a nie jak "statystyczny przypadek". Że nikt nie zaburzył nam tego pięknego momentu i że wszystko odbyło się tak, jak chcieliśmy (no prawie, Wojtek był tak szybki, że mama się znów nie pobawiła piłką :smile:).

    To prawdopodobnie moja druga i ostatnia ciąża, ale gdybym miała rodzić jeszcze raz, to też wolałabym siedzieć w domu jak najdłużej. Nawet tę piłkę odpuszczając :smile:

    Po drobnych perypetiach ze szmerem w serduszku, 15.12 wyszliśmy do domu (tak wyszłabym 12).
    Miałam w szpitalu doła, tęskniłam za Krysią, ale teraz jesteśmy już wszyscy razem i bardzo się z tego cieszę!
    --
    •  
      CommentAuthorAnka80
    • CommentTimeDec 23rd 2014
     permalink
    Karolcia - piękny poród i bardzo ludzkie podejście do Ciebie jako do pacjentki - oby we wszystkich przypadkach i we wszystkich szpitalach był taki personel.
    --
    • CommentAuthorkarolciat
    • CommentTimeDec 23rd 2014
     permalink
    Anka, dziękuję.
    4 lata temu był ten sam szpital, ale lekarka inna.
    Zamiast na porodówce rodziłam na patologii, bez męża, bo wg przyjmującej mnie lekarki wcale nie rodziłam...
    Wtedy byłam w szpitalu nieco dłużej - od przyjęcia do narodzin córki jakieś 2,5 godziny...
    Niemniej oba porody to dla mnie piękne wydarzenia, choć pierwszy przez "szablon" odarty z magii przeżywania go razem..
    --
    •  
      CommentAuthormarta50000
    • CommentTimeJan 16th 2015
     permalink
    No wiec mam chwile wiec opisze jak to u nas wygladalo.
    Rano o 7.30 pojechalismy z męzem do szpitala na kontrolne ktg i usg ze wzgledu na ta niska wage i to lożysko.
    Na ktg nie wyszly skurcze,choc to ktg bardziej pod wzgledem tego tetna dziecka .OK godz 9 łaskawie dotarł lekarz ktory mnie zbadal i stwierdzil ze rozwarcie na 3 cm i ze mnie zostawi w szpitalu.Nie bylam zachwycona bo pomyslalam ze bede sie pewnie tydzien w tym szpitalu bujac. Kazali mi sie przebrac i do 11 czekalam az zwolni sie pokój w miedzyczasie poczułam bol w krzyzach i pomyslalam ze moze cos sie ruszy.O 12 zbadala mnie polozna i mowi ze juz jest 4 -5 cm ,zrobila mi lewatywe i po tej lewatywie pojawily sie skurcze co 2 i 3 min ale znajac bol stwierdzilam ze to jeszcze nie porodowy i ze ma bolec bardziej.O 15 poczulam silniejsze skurcze wiec polozna wziela mnie na ktg na porodowke bo na oddziale byl zajety,no i tam okazalo sie ze jest juz 6 cm to była 15.15.Wiec wyciagam telefon,bo mialam go pod pooduszka i dzwonie do meza zeby szybko jechal bo juz a polozna mowi ze moze nie zdazyc.Udalo sie dojechal na ostatnie 15 min porodu,trzymal mnie za reke i powiem szczerze ze brakowalo mi tego jednak duzo to daje.O 15 .50 urodzil sie Wojtus i jak dali mi go na brzuch to sie rozplakalam jak zobaczylam jaki jest malutki.Lezal u mnie dosc dlugo,i nie plakal tylko patrzyl na mnie tymi malutkimi oczkami.Udalo sie bez naciecia ale cos tam peklo i potrzebne byly dwa szwy.Ogolnie to mega w szoku bylam ze to tak poszlo o 15 lezac pod ktg pomyslalam ze jeszcze pewnie sie pomecze do wieczora a tu ekspres.życze wszystkim takiego porodu.:bigsmile:
    •  
      CommentAuthorazniee
    • CommentTimeJan 18th 2015
     permalink
    Dziewczyny, wrzucałam info na poród-Warszawa, ale pewnie nie wszyscy tam zaglądają. Sprawa dotyczy szpitala w Piasecznie, ale plany działań sięgają poza tę okolicę.
    Zapraszam do zapoznania się ze sprawą córeczki moich znajomych: http://ttv.pl/aktualnosci,926,n/tragedia-przy-porodzie,155275.html

    i proszę o udostępnianie, oraz dołączanie do naszej grupy na fb: https://www.facebook.com/groups/sprawalilianki.piaseczno/?fref=ts
    --
    •  
      CommentAuthorTEORKA
    • CommentTimeJan 19th 2015
     permalink
    Zebrałam sie w końcu coby poród opisać.
    W sumie dzisiaj tydzień mija, więc nie jest ze mną tak źle :wink:
    Wiekszość zna historię mego pierwszego porodu i wie, jak bardzo chciałam urodzic drugie dziecko naturalnie.
    No więc się niemal od poczęcia samego na ten dzien psychicznie przygotowywałam.
    Czytałam, szukałam, szperalam, oglądałam, słuchałam etc.
    Tak się w pewnym momencie zafiksowałam, że powiedziałam stop! Bo jak się za bardzo nakręce to potem sobie nie poradzę, jeśli pójdzie nie po mojej myśli.
    No, ale do meritum.
    7-go stycznia szyjka mej macicy była twarda i zupełnie nieporodowa mimo dość mocnych i męczących mnie nocami skurczybyków. Bolał mnie ten brzuch dobre dwa tygodnie a szyjka nic. Sobie myślę "o koza niedobra". Od kilku dni odchodził także czop i nic. Więc czekałam. Kawałki galarety leciały coraz większe, brzuch bolał coraz mocniej. I tak przez cały czwartek, piątek i sobotę. W niedzielę już miałam lekką irytację z powodu w/w, ale myślę " w sumie fajnie, że coś się dzieje".
    Wieczorem, w niedzielę poczułam.NIEPRAWDOPODOBNĄ chęć wypicia bawarki :smile:
    Poprosiłam więc Mateo i ok 22:30 prosto do łóżka przyniósł mi wielki kubek pysznego, gorącego napoju.
    Dokończyłam jakiś bezedurny serial, wypiłam tą bawarkę i poczułam, że mnie zaczyna boleć żołądek i zaraz się porzygam :tooth:
    Więc poszłam spać.
    Była prawie północ.
    Pierwszy skurcz obudził mnie dokładnie o 02:40.
    Nie wystraszył mnie, nie zasugerował że to już bo takie skurcze miewałam wcześniej.
    Skurcz minął, ja zasnęłam i obudziłam się znowu. Że boli. Myślę sobie - pewnie już rano, wstawać trzeba. Zerkam na telefon a tam 02:58.
    Myślę hmmmmm dwa skurcze w 20 minut, tego jeszcze nie było.
    Kolejny skurcz 03:12 i już wiem, czuję że chyba coś z tego będzie.
    Między kolejnymi skurczami - pojawiającymi się co 12; 15; 18 minut - przysypiam snem kamiennym.
    W czasie niektórych skurczów wstaję, opieram się o łóżeczko synka i zaczynam oddychać przeponą kołysząc jednocześnie biodrami. Tak mnie bratowa uczyła, bo na SR w życiu nie byłam.
    No więc radze sobie z bólem wg instrukcji made in bratowa :wink:
    Między skurczami głaszczę się po brzuchu przemawiając w myślach do Huga, żeby był dzielny i dał radę a mamusia zrobi wszystko, żeby mu pomóc wyjść jak najszybciej. Jestem, o dziwo bo normalnie panikara ze mnie, bardzo spokojna i wyciszona. Podobnie jak cały dom. Mateo śpi, Ninka śpi, koty śpią. Jestem tylko ja i Huguś. I skurcze.
    Mąż z córką wstają ok 8 rano. Mateo patrzy na mnie i pyta co się dzieje. Więc mówię, że mam skurcze, nie śpię od 3 ale, że to jeszcze potrwa więc niech jedzie do biura. No to jedzie. Ja zostaję z Ninką, bo dzień wcześniej skarżyła się na ból pipki i miała lekką temperaturę, więc do przedszkola nie idzie.
    Robię nam śniadanie między skurczami. Jemy, siadamy do zabawy i wtedy goni mnie do wc po raz pierwszy. Za chwilę drugi, kolejny i jeszcze. Po szóstej wizycie przestaje liczyc, dzwonię do Mateo i mówię żeby wracał bo chyba jednak rodzę :wink:
    Mateo wraca, zgarniając po drodze opiekę do Ninki.
    Ja kończę się ubierać, sprawdzam torbę, żegnam się z Niną mając oczy pełne łez (to był jedyny moment, kiedy poczułam przerażenie i strach, że ją zostawiam) i wychodzimy. W szpitalu jesteśmy ok 12, w poczekalni pełno ciężarnych do przyjęcia, ale wszystkie do wywołania lub planowych cięć.
    Zgłaszam więc, że ja ze skurczami i zostaję przyjęta poza kolejką. Położna przeprowadzając ze mną wywiad mówi cały czas, że ja bankowo nieporodowa, że ona przecież widzi, tzn że właśnie nic nie widzi i gdzie te moje skurcze. No to mówię, że coraz rzadsze, pewnie ze stresu.
    Przebieram się, przychodzi lekarz i chce mnie zbadać, więc wskakuję na fotel niczym rasowa antylopa.
    Lekarz czeka na skurcz (jakieś 8 min leżę przed nim rozkraczona a on poirytowany, że panike sieją a ja w ogóle bez akcji), na skurczu wkłada rękę i robi oczy jak 5 zł mówiąc, że dobre 7-8 cm.
    Sobie myślę "no chyba Ty!!".
    Jakie 7-8 ?! Toż ja już powinnam na kolanach wyć jak Indianka wgryzając się jednocześnie we framugę :bigsmile:
    A ja zamiast tego martwię się o niedogoloną pipkę i nienakarmione koty rano :wink:
    Idziemy na oddział.
    Salowa wjeżdża z aparatem do ktg i mówi, że za chwilę położna przyjdzie.
    No i przychodzi. Anioł mój kochany, pani Bożenka. Podłącza mnie pod ktg, bada raz jeszcze rozwarcie i zostawia nas samych.
    Po 25 min sprawdza zapis, odpina kable i zaprasza na porodówkę.
    Skurcze jakby częściej, ale nie bolą jakoś mocno.
    Na porodówce nie wiem do końca co robić (jest ok 14:00) bo mam rodzić, ale mi się jakby odechciało.
    Więc zaczynam skakać na piłce kręcąc jednocześnie sutkami.
    I nic. Tzn skurcze nadal co 8 minut i takie na jeża średnie.
    Po pół godz skakania i masowania Bożenka sprawdza rozwarcie. Dalej 8 cm, główka nieprzyparta.
    Bożenka wie, że NIC wspomagającego mi podać nie mogą więc woła lekarkę (cudna kolejna młoda babeczka, drugi anioł) i dumają co by tu....
    Lekarka mówi, że przebijemy pęcherz bo w badaniu bardzo twardy, napięty i wypiera główkę. Tłumaczy mi wszystko, przedstawia ryzyko z przebiciem związane i pyta co myślę. Przypominam sobie z art na temat VBAC fragmenty o przebiciu pęcherza i zgadzam się, bo ryzyko powikłań niewielkie.
    No więc czekamy na skurcz i przebijamy. Ogrom, ale taki konkretny, cieplutkiej cieczy zalewa całe łóżko, szpital i okolice.
    Tak mi się przynajmniej wtedy wydaje :wink:
    Jest godzina 15:00,.wody odeszły i czekamy w napięciu co teraz.
    Długo nam czekać nie przychodzi.
    15:05 pierwszy mega bolesny ból z krzyża. Sobie myślę "upsss, że to tak ma bolec?"
    15:10 kolejny, 15:15 jeszcze jeden. Każdy następny sprowadza mnie do poziomu posadzki.
    Idzie następny, cedzę przez zęby "Mateo masuj!!!!", Mateo rzuca się na me krzyże z rękami, czuję dotyk i cedzę przez zęby ponownie "nie dotykaj błagam".
    Chcę żeby był, ale nie chcę żeby mi przeszkadzał. Każdy kolejny skurcz paraliżuje moje ciało komórka po komórce. Ale oddycham w skupieniu, bo myślę tylko o dziecku. Ja dam radę, jemu muszę pomóc. Tracę poczucie czasu, nie zerkam już na zegar, klęczę na podłodze z głową wtuloną w kolana męża. Na każdym skurczu nucę coś pod nosem. Nie pamiętam potem co, a Mateo twierdzi że byłam cicho.
    Nie wiem ile mija czasu, czuję nagle że muszę przeć. Położna sprawdza rozwarcie i mówi, że jest 10 cm więc mogę.
    Prę kilka razy i czuję dokładnie jak główka centymetr po centymetrze się obniża. Czuję jak mi się rozchodzą biodra, czuję że muszę stanąc szerzej (bo prę na stojąco) żeby synek miał miejsce, czuję jakby mi ktoś ogniem żywym palił między nogami. Bożenka każe dotknąć główkę. Dotykamy ją oboje, tzn jej czubek bo reszta schowana. Mateo patrzy w dół i mówi, że są włoski. Stoję na nim wsparta, on mnie całuje i szepta do ucha "dasz radę, już niedługo". Myślę "no przecież wiem, że dam".
    Czekam na kolejny skurcz, ale chcę się położyć bo tracę czucie w nogach. Z pomocą męża wdrapuje się na łóżko. Bożenka cały czas wpycha ręce w krocze próbując je ochronić, ale mówi - mocno zawiedzionym i przepraszającym tonem- że musi ciąć. Pyta o zgodę, więc kiwam tylko głową bo idzie skurcz więc nabieram już powietrza. Bożenka tnie (czuję to dokładnie), ja prę i nagle mija uczucie piekielnego ognia i wychodzi główka. Bożenka woła "Asia teraz nie przyj, trzymaj!!" ale niestety, nie powstrzymuję już tego. Prę bez skurczu i synek wyskakuje na ręce Bożenki.
    A następnie ląduje na mych piersiach.
    I wtedy czas staje w miejscu.
    Dostrzegam zegar i godzinę 16:30, widzę że za oknem już ciemno, widzę wzruszonego męża który ma sine ręce od mojego w czasie parcia uścisku. Wszystkie szczegóły widzę i dostrzegam a cały świat przesłania mi ta mała, ciepła, bezbronna istotka na moim brzuchu. Wpatruje się we mnie zdziwionymi oczami a ja cały czas powtarzam w myślach "dałeś radę synku, jestem z Ciebie dumna".
    I nic już nie jest ważne.
    To, że nie posłuchałam Bożenki i parłam bez skurczu przez co pękła mi cewka moczowa i zrobiło się pełno otarć. To, że z pękniętej cewki dostałam krwotoku, musieli mnie zacewnikować i szyli 45 minut.
    Nic się nie liczy tylko to moje wielkie Szczęście, że jest Hug i że leżymy sobie razem przez te 2 godziny.
    Zaczynam wyć dopiero wtedy, kiedy przypominam sobie o Nince. Że nie widziałam jej już od rana i nie ma jej z nami. Tak jakby mi kawałka serca brakowało.
    Dopiero, kiedy kilka dni później wracamy do domu, czuję i wiem że jesteśmy pełną rodziną i nie wiem, jak do tej pory mogliśmy tą rodzinę tworzyć bez małego chłopczyka, który właśnie leży wtulony w mą pierś i spokojnie oddycha co jakis czas słodko wzdychając.
    Kocham moje dzieci, kocham mojego męża, jestem spełniona w 100% i wszystkim Wam życzę tego samego
    :heartsabove:
    --
    •  
      CommentAuthorHania89
    • CommentTimeJan 19th 2015
     permalink
    Teo :cheer:
    ale zszywali Cię w znieczuleniu?
    kurczę, ja z tego wszystkiego najbardziej boję się pęknięcia... że będę chodziła później tydzień jak w westernie.
    --
    •  
      CommentAuthor_hydro_
    • CommentTimeJan 20th 2015
     permalink
    Hania89: kurczę, ja z tego wszystkiego najbardziej boję się pęknięcia... że będę chodziła później tydzień jak w westernie.


    Wierz mi, że nie będziesz. Po nacięciu, owszem - i ze dwa tygodnie, ale większość samoistnych pęknięć goi się raz, dwa i czasem nawet nie wiesz, że były :wink:
    •  
      CommentAuthor_Fragile_
    • CommentTimeJan 20th 2015
     permalink
    Hydro dobrze mówi, ja przy pierwszym byłam nacięta i goiło się długo, a po pęknięciu - śmigałam i nic nie czułam nawet za bardzo.

    Teo, wzruszający opis... Dumna jestem z Ciebie, że dałaś tak zajebiście radę po cc :))))
    --
    •  
      CommentAuthorKaroolka
    • CommentTimeJan 20th 2015 zmieniony
     permalink
    Aj, rzadko rusza mnie czytanie opisów porodu, ale końcówka Twojego Teo mnie wzruszyła mega :-) wracam do rzeczywistości, bo jeszcze powiem zaraz, że pora na następnego dzidziola ;-)
    --
    •  
      CommentAuthorKasiaMW
    • CommentTimeJan 20th 2015
     permalink
    Teo oczywiście się spłakałam!!!!
    jak już pisadłom jesteś moją bohaterką:)
    ja nawet jak by się dało cofnąć czas nie miał bym odwagi próbować SN chyba trauma po pierwszym porodzie mnie przerasta
    cesarka to tak jak by pójście na łatwiznę w moim przypadku....choć ból po okropny
    --
    •  
      CommentAuthor_hydro_
    • CommentTimeJan 20th 2015
     permalink
    Teo, jak fajnie, że się udało :smile: To skoro tak świetnie porody sn ci idą, to może jeszcze kiedyś jakiś? :wink:
    •  
      CommentAuthor_Fragile_
    • CommentTimeJan 20th 2015
     permalink
    Kasia, no właśnie nie wiem, czy łatwizna, dla mnie ten ból, wstawanie, "walka" z blizną są bardziej przerażające niż wizja sn (nawet jak jeszcze nie wiedziałam z czym to się je) :wink:
    --
    •  
      CommentAuthor_hydro_
    • CommentTimeJan 20th 2015
     permalink
    _Fragile_: dla mnie ten ból, wstawanie, "walka" z blizną są bardziej przerażające niż wizja sn


    Dla mnie też. A już szczególnie po drugim sn, po którym śmigałam, jak gdyby nigdy nic.
    •  
      CommentAuthormangaa
    • CommentTimeJan 20th 2015
     permalink
    TEO kochana, piękny opis, cudnie się spisaliście wszyscy.:bigsmile:
    --
    •  
      CommentAuthorUl_cia
    • CommentTimeJan 20th 2015
     permalink
    Spłakałam się - choć nieczęsto mi się to zdarza przy opisach porodów!
    I ten brakujący kawałek serca w postaci Ninki czekającej w domu - o jezu, znowu płaczę.
    --
    •  
      CommentAuthorKasiaMW
    • CommentTimeJan 20th 2015
     permalink
    hydrozagadka: _Fragile_: dla mnie ten ból, wstawanie, "walka" z blizną są bardziej przerażające niż wizja sn

    bo to chyba zależy od tego co się już przeszło
    pierwszym razem byłam nastawiona na SN ale miałam za małą wiedzę teraz żałuję że dałam się namówić na wywoływanie na oxy na balonik no na wszystko Milka była jeszcze za wysoko po prostu to nie był jej czas i pewnie dlatego to wszystko tak bolało i szło nie w tym kierunku co powinno!
    ale wiedziałam jak jest po CC i dla mnie to pójście na łatwiznę bo wizja 26h bóli w porównaniu do wstawania z łóżka po CC jest dla mnie nie do porównania..
    teraz pozbierałam się dużo szybciej niż po pierwszej cesarce z po M z tydzień ledwo chodziłam a tu tylko pionizacja była trudna i bolesna a rano już było o niebo lepiej!! gdyby nie zatwardzenie i okropny ból jelit mogła bym rzec że było extra! wyprostowana chodziłam już na drugi dzień jedynie kucnąć się bałam:D
    --
    •  
      CommentAuthorisiula
    • CommentTimeJan 20th 2015
     permalink
    Teo, dajesz nadzieję wszystkim mamom, którym nie było dane rodzić naturalnie za pierwszym razem. Bardzo wzruszający opis. Gratuluję dzielna mamusiu :)
    •  
      CommentAuthorKasiaMW
    • CommentTimeJan 20th 2015
     permalink
    właśnie Ula emocje towarzyszące drugiemu porodowi i całej jego oprawie różnią się całkiem od pierwszego porodu
    emocje związane z zostawieniem w domu pierwszego dziecka później o jego reakcje no same niewiadome i jakoś inaczej się to wszystko przechodzi!
    --
    •  
      CommentAuthorOneKiss
    • CommentTimeJan 20th 2015 zmieniony
     permalink
    Asiu, spłakałam się jak bóbr! Piękny opis! Oddałaś piękno porodu, to jak przeżywa to matka. PIĘKNIE!
    Oczywiście nie zabrakło zajedwabistych porównań w Twoim stylu, jak chociażby ta wyjąca Indianka na podłodze :bigsmile:
    Czytałam jednym tchem.
    Spisałaś się na medal. Spisaliście się: i Ty i Mateo i p. Bożenka i HUG przede wszystkim :wink:
    Jeszcze raz ogromne GRATULACJE :kissing:
    --
    •  
      CommentAuthor_Asiula
    • CommentTimeJan 20th 2015
     permalink
    I ja beczę jak bóbr!!
    Teo jesteś dla mnie nadzieją, że i mi się kiedyś tak uda :)
    -- [/url]
    •  
      CommentAuthorblackberry
    • CommentTimeJan 20th 2015
     permalink
    O matko, aleś z nas wszystkich oceany łez wycisnęła, Teo...! Ja też ryczę :-)
    A mogę zapytać, gdzie Hugisia rodziłaś?
    --
    •  
      CommentAuthorkachaw
    • CommentTimeJan 20th 2015 zmieniony
     permalink
    Asiu piękny opis porodu, też ryczę, aż mi się przypomniał mój z Dominisławem, ta magiczna chwila która się pamięta do końca życia, cieszę się że ci się udało urodzić tak jak chciałaś. A Ninka wydała ci się taka duża i dorosła jak wróciłaś z takim małym bąkiem do domu?, bo moja w ciągu jednego dnia bardzo wydoroślała. Buźka dla Was
    --
    •  
      CommentAuthornana81
    • CommentTimeJan 20th 2015
     permalink
    Już chyba nie płaczę podczas lektury opisów po prostu. Minęło mi chyba, uffff... :P
    Ale cieszę się ogromnie, OGROMNIE, że mogłaś tego cudu doświadczyć, i że jednocześnie kolejna mama i kolejne dziecko mają taki piękny start.
    Oby było takich początków jak najwięcej!
    Wszystkiego dobrego dla całej rodzinki!
    --
    •  
      CommentAuthorazniee
    • CommentTimeJan 20th 2015
     permalink
    No dzięki Teo, żem się prawie poryczała! :confused::wink:
    Cieszę się bardzo, że Ci się udało, ale miałam mocne przeczucie, że dasz radę, taka determinacja nie mogła pójść na marne :bigsmile:
    --
  4.  permalink
    Ja tez sie poplakalam. TEO ogromne gratulacje. Podobnie, jak asiuli, dajesz nadzieje, ze jednak bede mogla kiedys rodzic sn!
    -- <a href="http://www.suwaczki.com/"><img src="http://www.suwaczki.com/tickers/f2w3rjjg5ticwifh.png" alt="Suwaczek z babyboom.pl" border="0"/></a>
    •  
      CommentAuthormonika1046
    • CommentTimeJan 20th 2015
     permalink
    Teo jak ja Ci zazdroszcze tego porodu, każdej kobiecie takiego zyczę, zeby być w tak dobrej kondycji przy 7-8 cm rozwarcia!!!
    Gratulację, piękny opis :smile:
    •  
      CommentAuthormotylica1
    • CommentTimeJan 20th 2015
     permalink
    Teo jesteś niesamowita, zawsze lubiłam czytać Twoje wpisy ale tym razem wymiękam, może nie płaczę ale buzia mi się uśmiecha od ucha do ucha.
    --
    •  
      CommentAuthorHania89
    • CommentTimeJan 20th 2015
     permalink
    Hania89: kurczę, ja z tego wszystkiego najbardziej boję się pęknięcia... że będę chodziła później tydzień jak w westernie.

    Wierz mi, że nie będziesz. Po nacięciu, owszem - i ze dwa tygodnie, ale większość samoistnych pęknięć goi się raz, dwa i czasem nawet nie wiesz, że były :wink:


    To w takim razie boję się nacięcia :wink:
    --
    •  
      CommentAuthorKlNGA
    • CommentTimeJan 20th 2015
     permalink
    Mnie też szlag trafiał jak krocze żywym ogniem paliło, a koleżanka z łóżka obok z pęknięciem "jedynie" śmigała jak sarenka... :confused: No ale jak się później okazało, to była wina szwa, który puścił i tym sposobem dochodziłam do siebie dwa tygodnie. Mam nadzieję, że tym razem się to nie wydarzy.
    --
    •  
      CommentAuthorHania89
    • CommentTimeJan 20th 2015
     permalink
    No właśnie, to czy kogoś natną nie jest chyba zależne od samego szpitala, ani od tego czy wcześniej smarowałyśmy krocze.
    A może lekarze robią to trochę dla swojej wygody, żeby szybciej poszło.
    --
    •  
      CommentAuthorTEORKA
    • CommentTimeJan 20th 2015 zmieniony
     permalink
    A ja się nie zgodzę, że nacięcie gorsze.
    Mam kilka szwów na pipce.
    Jedno nacięcie, dwa peknięcia, trzy-cztery obtarcia.
    I jedynym szwem (a tym samym raną), który mi nie dokucza, nie boli, nie ściąga, nie szczypie jest właśnie ten ,gdzie mnie ciachnęli.
    Najbardziej dokucza ten na cewce moczowej, gdzie pękłam dość konkretnie. Te na obtarciach w środku, na szyjce też ściągają.
    A ten zewnętrzny od cięcia właśnie luz. Nawet go nie czuję. Także chyba nie ma reguły :wink:


    Oraz uprzejmie Was przepraszam za to, że się uryczałyście niektóre :wink:
    Nie miałam takiego zamiaru. Tzn łez z Was wyciskać :wink:
    Chciałam tylko podzielić się moimi/naszymi przeżyciami i dać nadzieję mamom pocesarkowym.
    Że się da :wink:

    I jescze mam przemyślenie po moim porodzie.
    99% sukcesu to nasze głowy.
    Psychika ludzka cuda działa i myślę sobie, że u mnie właśnie to zaparcie pomogło i to, że od początku ciąży wierzyłam w swoje ciało i w to, że damy radę.
    Także pozytywne myślenie zawsze na pierwszym miejscu :wink:
    --
    •  
      CommentAuthorVsti
    • CommentTimeJan 20th 2015
     permalink
    TEORKA: 99% sukcesu to nasze głowy.
    Psychika ludzka cuda działa i myślę sobie, że u mnie właśnie to zaparcie pomogło i to, że od początku ciąży wierzyłam w swoje ciało i w to, że damy radę.
    Także pozytywne myślenie zawsze na pierwszym miejscu

    Zgadzam się w 100% :))
    --
Chcesz dodać komentarz? Zarejestruj się lub zaloguj.
Nie chcesz rejestrować konta? Dyskutuj w kategoriach Pytanie / Odpowiedź i Dział dla początkujących.