Minal miesiac odkad na swiat przyszla nasaz wyczekana Bobulinka W koncu trzeba sie wziasc i opisac porodowe przezycie !
Sroda (11.03) rano - po wstaniu z lozka duzo wodnistej wydzieliny, juz sie przestraszylam ze moze wody mi sie sacza ale caly dzien sucho wiec sie nie nakrecalam / za to zaczelo sie plamienie - wiedzialam ze juz blizej niz dalej ale nie przypuszczalam ze az tak blisko Skurczy brak,caly dzien leniuchowalam Wieczorem wymyslilam sobie domowe mini spa - wiecie peeling, maseczki i golenie ogolnoswiatowe W miedzyczasie zaczelam juz czuc takie kilkusekundowe sciaganie z pachwin w dol ale pomyslam,ze za duzo sie pogimnastykowalam przy tym moim spa i brzuch mi sie stawia ( to moj ciagly problem ciazowy). Po godzinie juz wiedzialam, ze to nie to. Ok godz. 23 poszlam spac, bo co bede siedziec i czekac ? Dlugo nie pospalam, od godz 1.30 mialam juz co 10 min BOLESNE skurcze / caly czas mialam skurcze krzyzowe, innych nie doznalam / przemeczylam sie cala noc..Rano zjadłam sniadanie i postanowilam, ze jedziemy bo juz mam dosyc ! Zreszta bałam sie o mala bo pod koniec ciazy nasze przeplywy nie byly najlepsze. W szpitalu bylismy o 8.30 - badanie wykazalo 3 cm rozwarcia i zadnych skurczow na KTG a ja zwijalam sie z bolu przy nich ! Przyjecie trwalo jak zwykle cala wiecznosc bo papierkow cala masa ! Na porodowce znowu to samo, tysiace pytan oraz zrobione usg ( ktore wykazalo malo wod plodowych, dziec jeszcze wysoko, waga nie cale 3100g ). W tym czasie bylam sama, maz czekal na korytarzu. Sala rodzinna "wietrzyla" sie po przednim porodzie.W miedzyczasie wychodzilam do niego. Ok 11 skurcze byly juz co 5 min, a o 13 nareszcie bylam juz z mezem ! Myslalam,ze umre..prysznice, pilki, spacery - kosmos ! Cudawianki, ktore malo co pomagały..Od godz 14-15 skurcze nabraly jeszcze wiekszej sily i czestotliwosci (co 2-3 min), kiedy juz zaczelam miec skurcze parte (od godz 16) zjawil sie nowy lekarz dyzurny i zbadal mnie - rozwarcie na 5/6cm, wody czyste. To bylo cos okropnego, czujesz ze musisz przec a nie mozesz..Maz moj biedny cala koszulke mial juz powyciagana przeze mnie bo na niej zaciskalam dlonie...ale dzielnie znosil wszystko. O 18.30 przyszla nowa polozna i bardzo sie ucieszylam gdy ja zobaczylam ! To byla kobitka, ktora nas oprowadzala po porodowce - po wyjsciu oboje stwierdzilismy, ze fajnie by bylo na nia trafic ! A tu moim oczom ukazala sie ona ! Zbadala mnie i powiedziala ze mam juz rozwarcie !!! O godz. 19 zaczynamy a na to ja biorac ja za reka zaczynam blagac,zeby juz ! TERAZ ! Tak jak powiedziala tak zaczelismy. Parcie w kuckach, na boku - rozne dziwne rzeczy Miedzyczasie przyszedl Pan doktor z pytaniem czy moga mi towarzyszyc studentki, powiem Wam ze liczylam sie z tym bo to szpital kliniczny i bylo mi to obojetne, mialam juz dosc wszystkiego ale moja wspaniala polozna zabronila ! Pozwolila dopiero jak juz Igula prawie byla Nawet nie zauwazylam kiedy weszły..Tak jak nie zauwazylam kiedy kolo mnie znalazlo sie 3 lekarzy i jeszcze jedna polozna ! Igulce troche tetno spadalo ale na szczescie samo bardzo glebokie oddychanie unormowalo to ! Na ostatnie 30 min podali mi oksytocyne z glukoza bo skurcze oslably a ja co tu duzo mowic caly dzien bez jedzenia - to tez wplynelo. Generalnie ostatnie 30 min w pozycji na plechach ! Co bylo okropne ! Najgorsza pozycja do rodzenia jaka moze byc ! Zwlaszcza przy skurczach krzyzowych. Gdy uslyszalam, ze moja corcia ma czarne wloski dostalam oprocz oksy dodatkowego powera ! Gdy wychodzila jej glowa uslyszalam abym w zadnym razie nie parla ! Igulka wymyslila sobie zeby miec raczke przy buzi ! Intuicyjnie zaczelam krotko i szybko oddychac. Polozna jej pieknie i bezpiecznie pomogla wyjsc Gdy znalazla sie na moim brzuchu poczulam ogromne ulge ! Moja pierwsza mysla nie bylo jak mocno ja kocham tylko to,ze juz koniec tej meczarni! Szybko jednak doznalam uczucia szczescia gdy dotarl do mnie jej glosny i donosny placz ! Twarz mojego meza pamietam do dzisiaj ! Ten ogrom szczescia i wzruszenie Pepowina dlugo tetnila a gdy tylko przestała maz ja odcial. Byla dosc krotka, a lozysko dosc zwapnione wiec odrazu uslyszalam pytanie czy palilam papierosy w ciazy. Ja do tej grupy osob nie naleze wiec odrazu zaprzeczylam ! Razem z mezem polozna zwazyla i pomierzyla core - 31114g, 52cm, 10pkt. Nastepnie poszli "patrzec na siebie" do pokoju obok. A mnie musieli zrobic lyzeczkowanie bo cale lozysko nie wyszlo. Caly czas byly studentki, nawet fajnie bo nie dosc ze poznalam swoja cala anatomie i ciekawostki medyczne to jeszcze mnie troche wyciagnely z tego porodowego szalu. Jedna ze studentek trzymala doktorkowi wziernik a on dzialal co tam trzeba bylo. W pewnym momenci ona sie go pyta czy moze odejsc na bok bo jej slabo, on popatrzyl i gdy tylko wypowiedzial slowo TAK - to studentka zrobila sie blada jak sciana i zaczela leciec na mnie !!! A ja hyc ja za reke (ta z wziernikiem) i trzymam! Reszta sie rzucila do pomocy i mowia do niej zeby puscila wziernik a ona na odwrot jeszcze mocniej go zaciska ! DLugo sie nie zastanawiajac i majac wizje rozerwania mnie przez studentke wyciagnelam sobie wziernik. Akcja jak w filmie, znaczy ja sie czulam jakbym film w 5D ogladala Zbiegli sie wszyscy z porodowki, ale to nie koniec ! Ta dziewczyna nacisnela cos pod lozkiem i powedrowalam ciutenke w dol co spowodowalo rozbicie stojacego obok (z narzedziami dla doktorka) szklanego stolika ! Huk, stuk i na ten moment moj maz wpadl w panike ze mnie morduja ! Biedny nie mogl sie rozerwac bo tu Iga a tam ja wiec na w pol drogi tylko mogl sie wybrac i dowiedziec co i jak. Takze dziewczyny dzialo sie dzialo ! Gdy tylko skonczyli, dostalam swojego skarba do piersi Skonczylo sie tylko na lizaniu moich cyckow ale warto bylo Po wszystkim dostalam jeszcze lod na krocze oraz obiad, po 2h lezenia z corka poszlam pod prysznic ! O zielonych wodach dowiedzialam sie dopiero od pediatry i tutaj tego nie rozumiem, o 16 byly czyste a pozniej zielone? musze zapytac mojego gin oto. Obecnosc mojego meza byla czyms cudownym, bez niego nie dalabym rady!
Duszka świetny opis:) Na końcu się uśmiałam z tej studentki. Pewnie jej musiało być wstyd że takiego rabanu narobiła;) a zielone wody są gdy dziecko odda smółkę w brzuchu, więc możliwe że o 16 jeszcze były czyste.
Wklejam mój opis, z góry przepraszam za moje słowo pisane, ale nigdy nie byłam w tym dobra....
Do szpitala pojechaliśmy w piatek 27 marca na 22. Wstępnie miała byc 18 ale z braku miejsc odmówili. Zero akcji zero boli. Zabrali nas na oddział poporodowy... Na sale z 7 łóżkami gdzie leżały dziewczyny i czekały na swoją kolej na wywołanie... I dziewczyny z maluszkami po porodzie!!!
Przyszła polozna i powiedziała zeby M jechał do domu bo mi nic nie zrobią do soboty. Taka sala koszmar!!!! Laski jęczące z bólu przy skurczach, płaczące noworodki... Dobrze ze miałam zatyczki do uszu i nawet pospalam.
Decyzja o podaniu czopka (prostoglandyna) który miał za zadanie rozszerzyć szyjkę zapadła OK 10 w sobote rano. założono mi go krótko po 12. Do OK 20 było ok, jakieś tam pobolewania brzucha, a od 20 zaczęły sie bardziej regularne skurcze co OK 15min. I tak do niedzieli rana. OK 12 podłączyli mnie pod ktg po czym polozna usunęła czopek i spr rozwarcie, było 2cm co kwalifikowało mnie do przebicia wód i podania kroplówki z oxy.
O 16:30 juz na porodówce przebito mi wody, hard….!!!! Polozna wolala druga do pomocy bo rozwarcie nie całe 2cm… Do 21 podkręcano dawkę oxy i do tego czasu było OK, gdy nagle skurcze przybrały tak na sile ze był jeden za drugim bez przerwy i tu nastąpił zwrot akcji, poprosiłam o ZOO... Wcześniej dostałam jakieś tam przeciwbólowe, ale to co zaczęło sie dziać to był koszmar! Zanim przyszedł lekarz zrobic wkłucie nie potrafiłam opanować bólu (a zawsze miałam wysoki próg), zeby złagodzić ten czas zgodziłam sie tez na gaz, z ponoca męża i położnej opanowałem oddychanie, ale za wiele z tego czasu nie pamietam.... Miałam nie mieć badania do OK północy ale polozna zdecydowała sie mnie spr, rozwarcie 3cm... Z ZOO zaczęłam kontaktować, juz po godzinie czułam ze skurcze przybrały na sile i czułam nacisk bardzo nisko, wiec polozna o 23:30 zdecydowała sie na spr szyjki raz jeszcze i juz było 9cm. I tu zaczęły sie małe problemy bo przy silniejszych skurczach spadało tętno małej. Konsultacje z głównym położnym... Bo na zmianie był pan:) zadko sie zdążą... Po 24 polozna kazała mi przeć, ale przy dwóch pierwszych tętno małej spadało do nawet 35!!! Kolejne konsultacje z lekarzem... Pokój sie zapełniał od ludzi... Trochę stresu sie wdało! Starałam sie nie myślec co sie dzieje w koło a skupić sie na tym ze tętno jest nadal OK! Zmieniono podpięcie małej do monitora, polozna przykleiła jej do główki cos co podłączyła do ktg (dla lepszego pomiaru), ale po kolejnym partym sytuacja sie powtórzyła i decyzja zapadła ze jednak potrzebna jest asysta lekarza. W ruch poszły kleszcze (czy jak to tam zwał), kilka chwil musieliśmy czekac na skurcz, miałam zacząć przeć ale tętno znowu poleciało w dół. Lekarz zadecydował ze sam wyciągnie mała bez parcia... Szybkie ciecie i miałam juz mojego Skarba na sobie!!!!
Co za ciepło!!!!! Co za miłość!!! Najważniejsze ze jednak pępowina wkoło szyi nie narobiła za wiele kłopotów. Dumny tatuś przeciął pępowinę i juz mogliśmy całować i tulić Niunie!!!
Oczywiście na tym nie koniec... Jeszcze łożysko, które uparli sie ze nie wyjdzie i koniec. Z nogami w gorze przeleżałam jakieś 40min...!!! Na szczęście miałam super polozna!!! Piec minut po porodzie pomogła mi przystawić mała do cyca! I tak czekałyśmy na to nieszczęsne lozysko! Po 45min lekarz oznajmił ze jak nie urodzę w 5min to na sale operacyjna mnie zabiera... Ale posłuchało i po 50min urodziłam i lozysko...
Amelka nie odkleiła sie od cyca praktycznie do 5 nad ranem... I tez ten czas nie spała!!!! Urodzona 1:09! Zeby moc sie przespać została ze mna w łożku bo inaczej darła sie jak opętana...
I tak w sumie zostało do teraz.... Bez mamy ciepła nie śpię i koniec:)
Aż ciężko mi uwierzyć że juz praktycznie tydzień minął od mojego porodu
W ubiegłą niedzielę zadzwoniłam do mojej położnej ( Jeannette) z kilkoma pytaniami We wtorek miała wyjechać na tygodniowy urlop ( termin miałam na czwartek) Jednym z pytań było co mogę zrobić z nasilającą się wieczorem rwą kulszową, bardzo obawiałam się że mi utrudni poród SN podała mi nr do fizjoterapeuty który przyjmuje ciężarne w jej szkole rodzenia, kazała dzwonić i się umawiać jak najszybciej " bo trzeba odblokować staw krzyżowo- biodrowy" no więc zadzwoniłam do Łuckasza i akurat miał wolną godzinkę następnego dnia! FART No i w poniedziałek na 16 miałam się stawić w szkole Jeannette… Byłam trochę za wcześnie, Paweł w tym czasie biegał z Łucją po Łazienkach Królewskich. Fizjo mnie porządnie wymasował, jak to później Żanet stwierdziła " naprawił mnie". Wizyta się skończyła wpada Żanet SZOK mówi, że chce mnie zbadać, czy może?! Chciała mnie uspokoić że nic się nie dzieje, że wytrzymam do jej powrotu, ale w czasie badania robi wielkie oczy i mówi że ja już jestem gotowa do porodu i że nie zdziwi się jak wieczorem zadzwonie ( jest godzina 17.30) szyjka miała jeszcze 2 cm ale podobno na luzie wchodziły 2 palce ( a małych dłoni to ona nie ma ) Nagle stawia mi się macica. W ogóle mnie to nie dziwi, bo takie bezbolesne twardnienia co 5 min to ja od tygodnia miałam… A podobno głowa w tym czasie się pchała do wyjścia! Paweł przyjechał po mnie i nie spodziewał się tego co usłyszy powiedziałam, że może to juz dziś, za radą położnej jesli skurcze nie ucichną mam malować w domu sutki, użyłam laktatora Ściagnęłam ponad 30 ml siary… Skurcze stały się wyczuwalne, a jak był jakiś w miarę bolesny to cieszyłam się jak głupia ( bo tak chciałam rodzić z Jeannette, chciałam zdążyć zanim wyjedzie). Napisałam sms’a że pod godziny regularne co 5 min trwają około miniuty. Kazała zaczekać aż bardziej zabolą o 19.40 zadzwoniłam że chyba jest dobrze Umówiłyśmy się że jak się coś zaczenie dziać mam dzwonić, a jeśli nie to do zobaczenia na IP o 21.30 No dobra! Wykąpałam Lu, zadzwoniliśmy po babcię… Przyjechała o 20.30 a młoda padła dosłownie 3 min przed jej przyjściem kolejny FART… Na spokojnie przejechaliśmy pół Warszawy, zajechaliśmy do sklepu bo wody i przekąski, oczywiście pod szpitalem byliśmy za wcześnie ( 21.10) skurcze dalej co 5 min bolesne w skali 0-10 takie na 2-3. Tuż przed w 21.30 weszliśmy na IP. Oczywiście kolejka Pani mnie pyta czy mam skurcze czy wody odeszły, czy z położna ? Jak powiedziałam z kim rodzę stała się 10 razy milsza Śmiała się że pierwszy raz w historii rodząca jest przed Jeannette. Paweł jej jeszcze nie widział, uprzedzałam go że to kawał pięknej kobiety ale w szoku i tak był Generalnie ekspres z papierologią, położna poszła się przebrać, wepchała mnie w kolejkę do gabinetu żeby zbadać w tym czasie odeszły mi wody, dużoooo wód ( później jak zeszłam to w tej nerce było na moje oko ponad 2 l). Skurcze się oczywiście momentalnie nasiliły i częstotliwość zeszła do 3 min. Bez robienia KTG na IP pojechaliśmy od razu na blok. SZOK Pawła na widok sali, ładna, nowoczesna i ogromna! Przebrałam się, podłączyła mnie pod KTG, zapytała czy może przygarnąć jedną ze studentek… Zgodziłam się, bo miałam pozytywne wspomnienia z pierwszego porodu i obecnością praktykantek. Godzina 22 jak jestem przebrana, na sali pod KTG i podpisuję papiery ze zgodą na ZOO. Szyjka zgładzona 3 cm rozwarcia, skurcze bolesne na 4-5. O 22.45 już działa znieczulenie, mega mnie całe ciało swędziało ( podobno efekt uboczny jednego ze składników znieczulenia) ale lepsze to niż ból Nogami ruszać mogłam, ale były ciężkie i musiałam pomagać sobie aby zmienić pozycję, drapanie poniżej pasa nie miało sensu bo nie czułam go. Musiałam patrzeć na zapis aby odpowiednio oddychać na skurczu bo tego też nie czułam nawet twardnienia… Jeannette pytała czy rodzimy 13 czy 14 kwietnia, na prośbę teścia ( z 13 lutego) i teściowej ‘wybraliśmy’ 14 Była godzina 23.40 nie realne wydawało mi się, że to za 20 min miałoby być już po. Koło północy poczułam rozpieranie w dół, ale nie bolało, w badaniu wyszło że jest 8 cm, dostałam herbatkę gorącą ale jej nie dopiłam bo dosłownie chwilę później nasiliło się no i się zaczęło Ja już prę a Jeannette spokojnie obserwując mnie przygotowuje sobie stolik z narzędziami. Krzyczałam, bardzo.. Ale to nie były okrzyki związane z bólem ( choć wiadomo, że bolało!!) tylko ten krzyk mi pomagał , miałam wrażenie że się bardziej wczuwam i wyżywam na skurczu. Pawłowi kazałam wyjść z sali na czas parcia bo wstydziłam się wpadki… " od 20 lat nie robią lewatywy rodzącym" mimo iż chciałam… Dokładnie czułam jak wychodzi głowa, musiałam być nacięta bo położna obawiała się jak zachowa się skóra obok mojej podobno strasznej blizny z poprzedniego porodu. Rodzenie brzuszka było cięższe niż głowy ( na usg z piątku wychodziła 3 cm różnica- brzuszek większy) cały czas miałam to w głowie, ale potem się okazało że i głowa i klatka piersiowa po 36cm Byłam świecie przekonana że to będzie pulpet, fałdka na fałdce a tu o godzinie 0.25 wyskoczyło maleństwo. 4150g 55cm długości przy wypisie dowiedziałam się że 10 punktów dostał. Sama przecinałam pępowinę, bardzo mi na tym zależało już przed porodem ale Paweł twierdził, że chora jestem i nie będę w stanie tego zrobić, a jednak byłam Oczywiście cały czas miałam go na sobie samo parcie trwało 10 min podobno, a dla mnie to była chwila! szyta byłam prawie godzinę, na szczęście w środku na szyjce ani jednego pęknięcia ( a przy Łucji mi całą rozerwało) Naprawiła mnie troszkę po poprzednim kiepskim szyciu, zrobiła to tak, że cały czas mam szwy a kompletnie nic nie czuję, następnego dnia siedziałam z noga na nogę, po turecku etc Cały poród to było coś niesamowitego, stwierdzam iż da się w miarę bezboleśnie . Pół dnia później już chciałam rodzić kolejne dziecko Teraz tak sobie myślę, że szkoda by było raz jeszcze nie skorzystać z usług takiej położnej, tylko muszę znaleźć kogoś kto za mnie w ciąży chodził będzie! Jeannette wylatywała koło 21 jeszcze tego samego dnia, a przyszła do mnie w odwiedziny do szpitala koło 16. Jest niesamowita! CUD NIE POŁOŻNA <3
Ogólnie to jeden wielki FART że udało się z nią !!
Karola, jeszcze raz ze lzami w oczach czytalam, cudnie Wam sie ulozylo :)))) I powiem - a nie mowilam? To byly dwa razy najlepiej wydane pieniadze w moim zyciu.
FLAVIA, gratuluje! Nie jestem skora do wzruszeń, a gardło mi sie ścisnęło. Kolejny raz żałuje, ze pozwolenie na SN dostałam tak późno i polozne były juz zajęte... Moze, gdybym była pod opieka Jeanette, to potoczyłoby sie to inaczej. Po fakcie, na Karowej sie dowiedziałam, ze u nich na pewno bym rodziła naturalnie. A w "moim" szpitalu mnie przecież i gin i położna przekonywała, ze trzeba CC, blizna nie wytrzyma 4kg :/ No nic. Grunt, ze dziecko zdrowe i na tym trzeba sie skupić :)
Mi się marzy poród w wodzie i mam nadzieje, że wszystko pójdzie po mojej myśli. Codziennie o tym myśle i wyobrażam sobie, jak to by mogło być :P A fotografem będzie moja mama
Malisek te kilkanaście postów wyżej to bym mój wymarzony poród w wodzie Ale oczywiście życzę Ci aby sie udało. Ale jak to powtarzają u nas. Keep open mind
Zobaczymy :D Poprzednim razem miałam w planach aktywny poród w domu narodzin, a wylądowałam piętro wyżej na łóżku pod ktg i z ciśnieniomierzem na ręce ;) Może być i poród na łóżku, byle było sn.
Niee, ja rodziłam w UK. Tutaj w szpitalu na jednym piętrze jest oddział, gdzie atmosfera jest 'domowa'. Są pokoje z wannami i relaksacyjne, z muzyką, przygaszonym światłem, workami, piłkami i takimi innymi. Na innym piętrze są ciąże wysokiego ryzyka, gdzie są lekarze. A na jeszcze innym jest odział poporodowy.
Gucio, podpisuje sie pod Hydro, swiadomy na maksa, wiedzialam co robic, jak sobie i dziecku pomoc, poszlo mega szybko. No i tego calego strachu nie bylo zwiazanego ze stawaniem sie rodzicem po raz pierwszy, sama, czysta radosc :))))
hej, a tu moja relacja i choc zaplanowane, zdawało by sie nudne CC, to emocji nie brakowało ;) ------ W poniedziałek 2 marca wziełam mały plecak i nie wielką torbę i miałam jechac do szpitala autobusem ale brat się zadeklarował ze mnie zawiezie, no dobra ale po co przeciez nie jade rodzic tylko takie sobie tam badania, a wracam do domu w srodę We wtorek rano na badaniu lekarze dyskutują na mój temat- pani stan jest po cięciu, pani jest w terminie, ta cukrzyca i duże dawki insuliny,… tniemy. Jutro? taaak jutro a ja oczy jak pięć złoty- JUTROOOO?? Niepamiętam jak wrociłam do łózka ale podniecenie moje sięgneło szczytów, serce podeszło do gardła i… się popłakałam. Zaraz powiedziałam o tym sąsiadce z sali pooddychałam głęboko i jak troche ostygłam zadzwoniłam do Tomka i do mojej mamy. Nastepnego dnia od 9 przygotowywano mnie do cc, na porodówce leżałam około 2 godz czekając na telefon od anestozjolgów, ze juz są woli. Jak o 10.45 zadzwonił telefon na porodówce przeszył mnie na wylot strach….. Cc 6 lat temu prawie nie pamiętam, w bólach po 12 godzinach, prawie nie przytomna byłam pzygotowywana i cieta. Tym razem to cos kompletnie innego. Absolutnie trzeźwa, świadoma i przygotowana na wszystko, adrenalina na maxa. Krzyknełam przy zakładaniu cewnika ale nawet na żarcik mi sie zebrało- oglądałam w tv ze jakas para zabawiając sie włożyli kobiecie mały wibrator tam gdzie cewnik… jak to możliwe???? -pytam- a połozna na to- proszę pani, proszę mi wieżyc że nie takie rzeczy juz tu widzielismy-uśmiechneła sie- a ja juz nie pytałam o szczegóły, czasu nie było :) Idąc w granaowej koszulinie na sale operacyjną mijałam fotele porodowe- nowe w końcu-pomyślałam- juz na takim nie zasiąde… Usiadłam na leżance operacyjnej i patrze- masa metalowych narzędzi, mnóstwo nożyczek- po co aż tyle tego?-pomyślałam. Na sali było strasznie zimno, zaczeło mną trzesć i zaczeło sie… anetezjolog mówił co po kolei robi- nie pasowało mi to ale chyba takie są procedury. Stresowało mnie to bardzo więc kłuł mnie i kłuł, cos mówił o fatalnym kręgosłupie, że po porodzie powinnam sie nim zająć… zaczełam mdleć… biało się zrobiło… w oddali tylko głosy… zaraz wam zemdleje!… Połozono mnie na boku, gołym tyłkiem w stronę siedzących lekarzy…po kilku wdechach tlenu nagle zrobiłam się rześka i znowu trzeźwa. -proszę pani, ostatnie podejście, bardzo proszę o współprace inaczej będziemy musieli zrobić znieczulenie ogólne, a woleli bysmy tego uniknąć Spiełam się, wbiłam paluchy w pośladek pani anestezjolog i…. po chwili poczułam ciepełko w stopach-udało się! nareszcie!!-odetchnełam z ulgą. Czułam strach, podniecenie, ucisk w piersiach- chyba mam zawał -mówie, – spokojnie, nie ma pani zawału, wszystko jest dobrze, to uczucie to od znieczulenia – to dobrze -pomyslałam- będe życ… Mientolą mnie w środku, szarpią, gniotą jak by ktoś włożył rękę w brzuch, złapał za żołądek i wywijał nim po całym wnetrzu. -owiniety dwa razy pępowiną i tak nie urodził by sie naturalnie- powiedział lekarz Nagle słyszę krzyk, porządny wrzask- jak nie moje dziecko- Daniel to kwilił cichutko, ale to była inna sytuacja… Patrze w górę i widzę jajeczka okrąglutkie jak włoski orzech- proszę, chłopak?? – tak chłopak -.Przytulili mi go do policzka, -jak malutkin-powiedzialam, -czeeeeśc – dałam buziaka maleństwu usmarowanemu szarą mazią. Nawet trudno było dopatrzec sie buzi, do kogo podobny? płacz umilkł jak sie do mnie przytulił. Zabrali go a ja zaczełam płakać, chciałam byc twarda ale nieumiałam. - Kręci mi się w głowie -powiedziałam, jak zorientowałam sie że lampy na suficie zaczynają wirować. -słyszałeś? pani kręci się w głowie – powiedział lekarz do ordynatora z którym razem mnie cieli. -dostała pani środek uspakajający- jakis damski głos mówi z prawej strony. -synek jest zdrowy, dosłał…..punktów .wązy…siąt gramów i mierzy pięćdzie…centymetrów.-mówi postać z lewej strony, trzyma jakies papiery, ma okręgłą twarz i ciemne długie włosy… nie zapamietałam żadnej liczby przez nią podanej, byłam na takim haju, szkoda ze nie mogli dac mi tego juz rano… Chyba jednak pospałam, skoro słysząc kolacje na korytarzu byłam pewna że to obiad… zaczełam się dotykać-oo jaki pusty brzuch, kurde ale bolą żebra… Było już ciemno jak zaczęłam odczuwać szwy… i zaczeły sie skurcze macicy- ktoś kilka dni wczesniej powiedział ze obkurczanie po drugiej ciąży boli bardziej… bardziej??? toż to koszmar jakiś!!! Kazdy następny skurcz wydawał sie nie do zniesienia, zalany łzami… pewnie boli dodatkowo bo pocięte. Obiecałam sobie w tych mękach że na tym oddziale jestem już ostatni raz- OSTATNIIIII !!! Podczas porodu nie było przy mnie nikogo. eM nie dostał wolnego bo musiał w zastąpic kierownika w ważnej sprawie. Poprosiłam położną o pokazanie synka. Przyniosła położyła mi przy głowie, ze nie dałam rady mu sie przyjżeć, bo podnosic głowy mi nie było wolno. Zostalismy sami na kilka minut. Leżał cichutko i oddychając pomrukiwał jak kotek. Wtedy poczułam więź…. Wieczorem przyszedł tatuś i starszy braciszek-Daniel popatrzył chwilkę a potem poszedł śledzić położne na korytarzu. Przed północą przyszły położne i postawiły mnie na nogach, a raczej asekurowały jak sama stawałam z łóżka. To był kurewsko ciężki dzień, ale to moja powinność wobec nowego życia które wyszło z mojego wnetrza, z mojej krwi i kości… zawsze ten cud będzie mnie zadziwiał…
wiesz co ja też teraz jestem po drugim cc pierwszego nie pamiętam bo męczyli mnie wywoływaniem 36h więc ogólnie ciągle przysypiałam teraz było zupełnie inaczej wylądowałam w szpitalu najpierw na nerki później z b.wysokimi wynikami wątrobowymi i podjęto decyzję tak jak i Ciebie że ciąża donoszona i szkoda truć i mnie i Wikusię miałam stresa że teraz cesarka będzie tak na trzeźwo ale podeszłam do tego jak do normalnego porodu chciałam zapamiętać jak najwięcej a myśl o tym że zobaczę Wiktorkę dodawała mi otuchy i strach sam odszedł miałam czas na pożegnanie się z brzuszkiem jak czekałam od rana do 12 na cc to każdy ruch małej wyciskał ze mnie łzy że jest tam już ostatnie chwile a ja zarz ją przytulę był ze mną mąż czekał aż mnie zacewnikują położyłam się na łóżku na którym później mnie przewieźli na salę operacyjną Adi stał i dodawał mi otuchy choć jego strach chyba bardziej paraliżował( on z tych słabszych wrażliwy taki) jak mnie zabrali to on czekał pod salą na sali nie czółam się jakoś dyskomfortowo ja jestem gaduła z natury więc zaraz zaczęłam szczelaś żarcikami na rozluźnienie atmoswery anestezjolog wkłówał się chyba 4 razy ale to moja wina bo przy porodzie ważyłam 89kg więc miał do pokanania barierę tłuszczykową:D potem jak już poczółam ciepło w nogach położyli mnie przygotowali i może całe cięcie trwało 10 min wszystko poszło sprawnie Wiki też miała pempowinę na szyji potem zaczęłam popłakiwać dali mi ją do wycałowania jak do niej mówiłam to szukała pijanym wzrokiem gdzie mamusia i nie płakała za to ja wyłam jak wariat przy milce było mi już z bólu wszystko jedno zważyli ją pomierzyli i Wiki pojechała do Tatusia przed salę mnie pozszywali i przewieźli na salę i tu już gorzej bo szpital przepełniony więc nie byłam na sali pooperacyjnej a od razu na sali z ludźmi odwiedzającymi obkurczanie nie bolało mnie tak jak przy Milce wtedy miałam kroplówkę z oksytocyną i z ketanolem i nieźle naparzało teraz tak jak by bez bólu miałam kroplówkę z glukozą i jakąś przeciwbólową na sali od razu po0jawił się Adi z Wiktorką i do puki był to mała była z nami później młoda położna mi jeszcze na leżąco Wiki dostawiła do piersi na noc ją zabrały bo dopiero o 24 mnie pionizowały ten poród wspominam dużo lepiej nie przypłaciłam tego depresja jak przy Milce połowy rzeczy już nie pamiętam bo to było już 5 miesięcy temu ale jak dla mnie druga CC o niebo lepsza od pierwszej!! miałam napisać dwa zdania a wyszedł opis porodu:D
kasiakuzniki: jak dla mnie druga CC o niebo lepsza od pierwszej!!
nie ma czegoś takiego jak nudne cc i ja tez druga zniosłam o niebo lepiej niż pierwszą
ja miałam dokładnie zaplanowany dzień i godzinę cc i to akurat było dla mnie źródłem stresu, bo tydzień wcześniej zaczęłam odliczać każdą godzinę, przypominając sobie poprzedni raz i szykując się jak uniknąć tamtych problemów, wiedziałam, że musze szybko wstać i sie ruszać, wiedziałam co i jak będzie bolało, tym razem mąż miał nie być ze mną na sali ... tym razem musiałam zostawić w domu Julię... tak ciężko było się rozstać... ale było o niebo lepiej niż za pierwszym razem, nie bylo rozczarowania że nie SN, nie było zaskoczenia... usłyszałam jego krzyk i zaraz go dostałam do przytulenia, potem tatuś go kangurował i jak tylko mnie zszyli znów był ze mną szybko wstałam i z godziny na godzinę byłam w coraz lepszej formie małego nie oddałam na noc, teraz nie było takiej opcji i dobrze
W noc poprzedzającą poród męczyły intensywne skurcze przepowiadajace i ciągła śniło mi się, że rodzę i tylko muszę z drugiego końca Polski do swojego szpitala dojechać. Gdy wreszcie o 6 rano dojechałam, obudziłam się. Po siusianiu zauważyłam, że sączy się przezroczysty różowy płyn. Niewiele go, ale że papierek lakmusowy pokazał zasadowe pH, a lekkie skurcze okazały się być już w miarę regularne, zjedliśmy śniadanie i pojechaliśmy do szpitala. Tam na ktg skurcze się zapisały, usg pokazało, że dziecię ma wód sporo,pięknie jest przyparte i gotowe do ewakuacji, ale ponieważ szyjka jeszcze nie skrócona, próba wód wyszła ujemna, odesłali nas do domu. Lekarz jednak stwierdził, ze wielce prawdopodobne, że jeszcze tego samego dnia wrócę. Koło 12 tej pojawiły się skurcze co 6 minut, ale nadal takie, że mogłam gotować, ogarniać Starszaka i teściową, którą się chyba najbardziej z nas wszystkich stresowała i przy okazji stres przechodzil na mnie i zakłócał regularność skurczy. Mąż w tym czasie uciął sobie drzemkę.
O 15 tej mąż wziął sprawy w swoje ręce i pomógł mi się wyciszyć i uspokoić. Leżeliśmy i nagle stwierdziłam, ze na kolejny skurcz muszę wstać, bo go nie wytrzymam. I rzeczywiście, przyszedł mocny i poplynely po nim wody. W 5 minut zebraliśmy się do szpitala. Mąż po chodniku omijał korek i w 20 minut byliśmy na miejscu. Skurcze juz co 3 minuty, bardzo mocne i wyłączające świadomość. Wody nadal lały się jak z kranu.
Chyba musiałam juz wyglądać naprawdę porodowo, bo od razu trafiłam do gabinetu i stamtąd na oddział. Personel izby mnie jeszcze pamiętał z rana, dokumentacja była, więc dałam tylko kartę i na górę. Szyjka jeszcze miała 1cm, poprosiłam więc o znieczulenie, bo już ledwo wytrzymałam. Położna się smiala, ze jeszcze z windy nie wyszlam, a juz mam dosyc bólu. W sali stwiwrdzila, ze swietnie sobie radzę ze skurczami i nas zostawiła, żebyśmy się rozgościli i poszła zapoznać się z dokumentacją i po anestezjologa. W pewnym momencie przestalam wytrzymywac, nogi zaczęły trząść się jak z waty, położyłam się i zaczęłam się zastanawiać, czy nie wolałabym cięcia. A znieczulenia ciągle nie było. Na szczęście skurcze na chwilę odpuscily i udało się chwilę usnąc między nimi. Nie na długo, bo na kolejnym skurczu pojawiło się parcie. Mąż nie wierzył, bo minęła ledwo godzina od wejścia na salę i zrelaksowany przekonywał, ze jeszcze nie czas, ale poszedł po położną. Gdy przyszła, od razu kazała mu grzać pieluszki, bo już 7 cm rozwarcia i główkę widać i za 1 - 2 skurcze będzie po wszystkim. I ze znieczulenia nie będzie. Zajęło to ciut dłużej niż te 2 skurcze, bo położna starała się chronić krocze, a główka wychodziła razem z rączką i jedno parcie mogłoby spowodować spory uraz. Rodziłam w pozycji leżącej na boku. Druga faza zajęła tylko 10 minut i skończyła się lekkim pęknięciem w miejscu starej blizny. A jak ta mała smerfetka wylądowała na moim brzuchu, a potem przyssała się do piersi, to zapomniałam o całym świecie. Mieliśmy dla siebie we trójkę 2,5 godziny. Potem mąż zajął się Malutką, a położne pomogły mi się umyć, ubrać i przenieśliśmy się na salę poporodową. Tam tez dopiero odbyło sie badanie pediatryczne.
Całość najlepiej podsumował mąż: tak to mogę rodzic i codziennie ;-) I powiem Wam, że coś w tym jest, bo gdyby nie obfity krwotok z macicy po wszystkim, konieczność leżenia pod kroplowką jeszcze przez kolejne 2 godziny, smigalabym jak księżna Kate :-) Teraz śmiejemy się z tego, że naczytalam się i znowu nie mogłam wypróbować nic przy porodzie (piłek, wody, drabinek i innych gadżetów) i i instynktownie wybrałam pozycję leżącą, no i z tego, że niby nie miałam siły, a w drugiej fazie usilnie między skurczami przekonywałam położną, żeby mi to znieczulenie dała. W trzeciej fazie z kolei byłam tak podminowana, ze przeszkadzała mi nawet pępowina, ze wszystko mi przeszkadzało, łącznie z pępowiną. A z drugiej strony dzięki szybkiemu porodowi, tysiąc razy silniej i bardziej świadomie niż za poprzednim razem mogłam doświadczyć tych wszystkich cudownych uczuć, gdy Malutka pojawiła się na brzuchu...
Cieszę się, ze udało mi się urodzić zupełnie naturalnie, ze wystarczyło się skupić się na sygnałach z ciała i były tak czytelne, jak opisują w książkach. Że trafiłam na cudowną położną, która pomogła mi fajnie ten poród przeżyć i że mogłam rodzic w szpitalu, gdzie wszyscy dokładają starań, żeby matka i dzieciątko otrzymali jak największe wsparcie i wiedzę.
I pomimo, ze oblężenie było takie, ze leżałam po porodzie w pięcioosobowej sali porodowej przerobionej na położniczą, to i tak wspominam pobyt tysiąc razy lepiej niż ten w innym szpitalu po pierwszym porodzie.
Agigi dzięki za fajny opis porodu. Bardzo lubię takie naturalne i świadome, zawsze dobrze mi się je czyta. Chyba dobrze, że nie zdążyłaś z tym znieczuleniem, co? :) Mam nadzieję, że po moim też będę się tak czuła jak Ty :)
_Fragile_: Ale po przeczytaniu tego tekstu padłam - serio przysnęłaś?
Haha, to też mnie fascynuje. Jak można przysnąć między skurczami. Rozumiem, że podczas długiego porodu tak bywa, a ja takiego nie doświadczyłam, ale podczas krótkiego? Gdy skurcze są co 3-5 minut? Nie mówiąc już o częstszych... :)
Frag, przysnęłam. Nie wiem, jak długo to trwało, ale przyszedł taki moment, gdy zaczęły mi się nogi trząść i poczułam ogromną potrzebę położenia się i przymknięcia oczu. Miałam wrażenie wtedy, ze skurcze są ze dwa razy rzadziej. Ale moze to i moje wrażenie. Mąż mowi, ze spałam krótko i ze na pewno nie był to odjazd, ale ile dokładnie, to nie pamięta. Chyba to było takie wyciszenie się przed drugą fazą, bo potem jak mnie obudził skurczybyk party, to od razu senność przeszła. I powiem Wam, ze jestem wdzięczna, ze wszystko się ułożyło tak naturalnie i bez znieczulenia. Jednak z perspektywy czasu pierwszy poród był daleki od ideału i widzę teraz, ze wtedy personel od razu nastawiał sie na cc i kto wie, czy by się tak nie skończyło, gdyby nie mój upór na SN i na kolejnej zmianie nie było cudownej pani doktor, która zachęcAla i dawała szansę na naturalne rozwiązanie.
Migg, Twój poród tez na pewno będzie super! Magdalena, powiem Ci tak, ze na sali poporodowej leżała ze mną dziewczyna, która po dwóch cesarkach z powodzeniem urodziła ponad 3,5 kg dziecko zupełnie naturalnie, więc jezeli bierzecie pod uwagę kolejne maluchy - wszystko przed Tobą.
No coś Ty? Serio? Kurcze, nieźle. Ja juz po fakcie dowiedzialam sie na Karowej, ze tam by mi nie zalecili cesarki z powodu Wagi Misia i rodzilabym sn. A przynajmniej bylaby taka proba. Nie chce tego po fakcie rozkminiac, bo po prostu trafilam ba taką ginke i jej oraz poleconej przez nią poloznej zaufalam. Nie chce teraz przezywać... Wazne, ze mam zdrowe dziecko. Trzeciego nie planuje, zostawiam sobie na ewentualną "niespodziankę". Ale po moich doswiadczeniach balabym sie kolejnej ciąży i porodu. Chyba juz powinnam zamknąc warsztat . Btw, jeden gin z Medicoveru, pracujacy w szpitalu na Inflanckiej, nowil mi, ze mial pacjentke, ktora miala 6 razy cc. Przy piatej ciazy w 35tc rozeszla jej sie blizna i cieli na cito. Po czym 3mce pozniej przyszla znowu w ciazy. Gdyby nie to, ze slyszalam to sama od tego, leciwego juz, lekarza, to nie uwierzylabym.
agigi: Mąż mowi, ze spałam krótko i ze na pewno nie był to odjazd, ale ile dokładnie, to nie pamięta. Chyba to było takie wyciszenie się przed drugą fazą, bo potem jak mnie obudził skurczybyk party, to od razu senność przeszła.
Agigi, a u Ciebie pierwszy poród na Karowej, prawda? Napiszesz która z lekarek była taka otwarta na sn? Nie planowałaś rodzić na Karowej po raz drugi? Bo ja po pierwszym porodzie na Karowej, jeśli nie będę miała powikłanej ciąży, to już tam raczej nie wrócę.
Isia, doktor Bednarek. I zastanawiałam się mocno nad drugim porodem tam, ale ostatecznie po pobycie 1,5 roku temu na Żelaznej i doswiadczeniu, jak moze wyglądac pobyt w szpitalu, wycelowalam w Żelazną, a Karowa była na drugim miejscu.
13 maja mam stawić się w szpitalu w celu indukcji porodu. To równo 41 tc, ale wg USG 12 dni po terminie. Plan obejmuje założenie cewnika, który ma rozszerzać mechanicznie szyjkę i jeśli to nie pomoże, to kolejnego dnia już kroplówka z oksytocyną. Bo póki co szyjka w badaniach cały czas twarda i pozamykana na wszystkie spusty. Tymczasem o 2:30 budzi mnie skurcz. Ze zdziwieniem i ciekawością czekam co dalej. Po 15 minutach pojawia się kolejny. I następny. Odstępy skracają się do 10 minut. Około 4 rano wstaję do kibelka i zauważam dziwną, wodnistą wydzielinę, lekko podbarwioną na różowo. Nie jest tego dużo, nie wiem, czy to czop czy co. Nadal się skurczam, teraz już co 8 minut. Po 5 budzę męża i z nieskrywaną radością informuję go, że się samo zaczęło! Na początku niedowierza, potem mierzy ze mną odstępy między skurczami. O 6 mąż leci do sklepu po jakieś bułki, żeby sobie prowiant przygotować na zapowiadający się ciężki dzień Ja dzwonię do położnej i przedstawiam sytuację. Położna wie, że chcę jak najdłużej zostać w domu, więc sugeruje mi długi ciepły prysznic, żeby zobaczyć, czy coś po nim przyspieszy. Prysznic nic nie zmienia, więc wracamy do łóżka i próbujemy drzemać pomiędzy skurczami. Dziecko rusza się jak zwykle, więc jestem spokojna. O 8 dzwoni położna - mówię, że u mnie bez zmian. Skurcze co 8 minut, nie przybierają też na sile. Czekamy. Około 11 kolejny telefon od położnej. U mnie nadal to samo. Położna sugeruje, żeby podjechać do szpitala na badanie - niech ktoś zobaczy, co się tam u mnie dzieje. Szpital mamy na drugim końcu miasta, więc powoli się zbieramy ze wszystkimi manatkami, bo wracać się już nie będzie opłacało.
Na porodówce jesteśmy ok. 12:30. Nasza położna jest już na miejscu i szybko bierze mnie na badanie. Zauważa, że cieknie ze mnie ta wydzielina cały czas i stwierdza, że to wody odchodzą. Dopytuje od kiedy się tak sączą i jak tego dużo. Nie dużo, tak podcieka, cały czas czuję, że jest mi tak wilgotno. Ale jestem trochę zdziwona, bo nie spodziewałam się, że to wody. Położna mnie bada i robi zawiedzioną minę mówiąc: “Ale ty wcale nie rodzisz…” Szyjka twarda, długa, zamknięta. No, opuszek przepuszcza, czy tam jeden palec, ale twarda jest jak skurczybyk. Badanie jest bardzo nieprzyjemne. Idziemy na USG. Lekarka ocenia małą na 3500 g, wód jeszcze jest wystarczająco, ale na fotelu cały czas ze mnie trochę płyną… Lekarka decyduje, że jestem na pewno do przyjęcia na oddział, bo po terminie i te wody sączące. Mąż z walizką przychodzi na salę porodową, ja się przebieram i podłączamy jeszcze KTG. Akcja serca małej w porządku, u mnie regularne skurcze, ale ich nasilenie nie wzrasta. Leżę pod tym KTG ponad pół godziny. Pojawia się położna i znów lekko zawiedziona mówi, że przyszedł teraz na dyżur stary lekarz, który na bank każe indukować poród. Uspokaja mnie, że cały czas nade mną czuwa. Rzeczywiście przychodzi za chwilę lekarz, stary i nieprzyjemny. Wyprasza męża, bada mnie, potwierdza to, co wszyscy wiemy - szyjka się nie otwiera mimo akcji skurczowej. Mówi, że takie skurcze to za słabe są w ogóle i że trzeba podłączyć oksytocynę. Patrzę błagalnie na położną, która wie, że nastawiałam się na maksymalnie naturalny poród, ale ona kiwa głową, że nie ma wyjścia. Za długo to już trwa i gdyby nie odchodziły wody, to założyliby mi ten cewnik. Ale tak, nie ma rady, trzeba akcję podkręcić. Z lekkim żalem się zgadzam. Podaje mi kroplówkę, podłącza z powrotem KTG, a ja kładę się z powrotem na łóżko. Zaczynamy od małej dawki, żeby obserwować reakcję dziecka. Skurcze mocno się nasilają, położna pomaga mi się skupić na oddechu i relaksować pomiędzy skurczami. Proponuje piłkę, ale ponieważ widzi, że leżąc jestem w stanie zupełnie się odprężyć pomiędzy skurczami, zostaję na leżąco. Co jakiś czas przychodzi mnie ktoś zbadać - postęp pomimo oksytocyny jest marny. Chyba około 16 - trochę przestaję kontrolować już upływ czasu - położna zaprasza mnie pod prysznic. Pod prysznicem siadam na piłce i polewam sobie brzuch ciepłą wodą. Położna mężowi mówi, żeby przyniósł mi coś do jedzenia, ale jakoś nie mam ochoty jeść pod prysznicem. Woda mnie odpręża, skurcze się nie wyciszają, ale pomiędzy nimi rozmawiam i żartuję z mężem, naprawdę czuję się lepiej. Po prysznicu wracamy na salę porodową i teraz strasznie chce mi się jeść. Zjadam małego batonika i… po kilku minutach nim wymiotuję. Położna mówi, że to dobry znak, że to główka wreszcie zaczęła się wstawiać. Może jej nacisk rozrusza wreszcie tą szyjkę. Mija czas, w badaniu niestety nadal bez zmian. Położna coraz smutniejsza mówi, że jestem ciężkim przypadkiem i że nie wie, czy uda nam się urodzić naturalnie. Ale jeszcze chce podjąć jedną próbę - podanie znieczulenia i zwiększenie dawki oxy. Mówi, że często w znieczuleniu wreszcie wszystko “puszcza jak masełko”. Przychodzi ten stary lekarz, bo musi uzyskać moją oficjalną zgodę. Tonem nie znającym sprzeciwu wygłasza: “To co? Chce pani znieczulenie? (i nie czekając nawet na odpowiedź) Damy pani znieczulenie.” Mówię, że wolałabym bez, ale rozumiem, że akcja się nie rozkręca. Mąż zostaje wyproszony z sali i w 5 minut roi się wokół mnie pełno ludzi. Usadzają mnie na fotelu porodowym, gołym tyłkiem i plecami do wszystkich... Przede mną tylko moja położna. Ja nie wytrzymuję już emocji i łzy mi same lecą. Za chwilę położna ze śmiechem zauważa, że nie tylko łzy :-) Mleko leje mi się po brzuchu, a ja płaczę. Po podaniu znieczulenia zwiększa mi dawkę oksytocyny. Czuję się jak na wczasach, zero bólu zupełnie, tak to mogłabym dziesięcioro dzieci urodzić. Położna bada mnie bardzo często, a ja wreszcie znoszę jakoś to badanie. Mijają godziny, łącznie chyba ze 3 trzyma mnie znieczulenie. Po zwiększonej dawce oxy szyjka wreszcie się rozwiera… ale na 3-4 cm. Nie o taki efekt chodziło. Miało być spektakularne rozwarcie. Położna wyraźnie zmartwiona mówi mi, że chyba nic z tego nie będzie, żebym psychicznie nastawiała się na rozwiązanie przez cięcie. I że gdyby nie te wody, które odchodzą już od kilkunastu godzin, to powalczyłybyśmy nawet do rana, żeby ta szyjka nieszczęsna zaczęła współpracować. Ale za dużo czasu minęło, nie można ryzykować infekcji u małej. Dopytuję, czy w razie cc mąż będzie mógł kangurować. Położna nie odpowiada.
Potem wszystko dzieje się już bardzo szybko. Pojawia się znów ten stary lekarz, bada mnie, żeby potwierdzić brak postępu porodu. Tonem, który działa mi mocno na nerwy, mówi, że muszę myśleć o dobru dziecka (tak jakbym miała to gdzieś). Podpisuję zgodę na cięcie i przechodzimy na salę operacyjną. W karcie informacyjnej jako powód cięcia zostaje wpisane “dystocja szyjkowa, brak postępu 1 fazy porodu, stan 17 godzin po odejściu wód płodowych”. W międzyczasie mówię jeszcze do położnej, że chcę jak najszybciej dostać małą do piersi, sama przecież widziała te rzeki mleka. Na sali bardzo miła pani anestezjolog uspokaja mnie jak może, bo ja znowu zaczynam płakać. Dopytuje, jak mała będzie miała na imię i informuje dokładnie o wszystkim, co się będzie działo. Mija naprawdę tylko kilka chwil i słyszę pierwszy krzyk mojej córeczki. Lekarz unosi ją do góry tak, żebym mogła ją zobaczyć nad parawanem, który oddziela moją głowę od reszty ciała ;-) Położna pokazuje mi za chwilę oznaczenia na rączki, na których jest wpisana godzina porodu 22:52. Pytam, czy możemy wpisać 22:55, czy to będzie wielkie przestępstwo. Bo to ulubiona godzina mojego męża. Wszyscy zaciekawieni dopytują dlaczego (w każdą stronę wygląda tak samo) i zgadzają się na małe oszustwo :-) (Mąż potem mi mówi, że nie dał się nabrać, bo popatrzył na zegarek, kiedy usłyszał pierwszy krzyk :-) Ale docenia mój gest). Po chwili przychodzi miły, młody neonatolog i oznajmia, że stwierdzili gromadnie, że dziewczynka bardzo im się podoba, że waży 3240 g i rozgląda się zaciekawiona dookoła. Położna biegnie do męża po telefon, przynoszą mi małego golaska i przytulają do policzka, a położna robi zdjęcia. Dalszej części operacji w zasadzie nie pamiętam, bo… usnęłam. Wyczerpana ze zmęczenia i emocji. W międzyczasie mąż dostaje małą na chwilę kontaktu skóra do skóry (położna później przyznaje, że nie normalnie robią tego po cięciach). Opowiada mi później, że mała od razu szukała u niego czegoś do zjedzenia :-) Zgodnie z moją prośbą położna pomaga mi przystawić małą do piersi zaraz na sali pooperacyjnej, mimo że jestem ledwo przytomna ze zmęczenia. Mała pięknie ssie przez sporą chwilę. Potem zabierają ją na oddział noworodków, a mnie przewożą na salę poporodową. Jest już prawie 2 w nocy, więc nie śpię od 24 godzin, ale mimo to nie mogę usnąć. Rano po obchodzie przywożą mi córeczkę i bardzo miła pani doradczyni laktacyjna pomaga mi ją przystawić do piersi, bo jeszcze leżę po operacji. Kiedy mała tak łapczywie je swoje pierwsze śniadanko, przyjeżdża mąż i widząc nas, jak się karmimy, bardzo się wzrusza. Płaczemy ze szczęścia oboje, a mała słodko zasypia.
Inaczej sobie to wszystko wyobrażałam, ale dzięki troskliwej opiece położnej nie mam jakiejś traumy związanej z niespełnionymi oczekiwaniami. W końcu nie da się przewidzieć, jak się poród potoczy. Najważniejsze, że jesteśmy już razem, we trójkę. Cali i zdrowi