Witajcie Dziewczyny. Właśnie skończyłam czytać wszystkie opisane historie. Po jednych można się nastraszyć, inne nastrajają bardzo pozytywnie. Mój poród zbliża się wielkimi krokami, jestem w 34tc. Już nie mogę się doczekać spotkania z naszym synkiem, a brzuszek i nagromadzone kilogramy ciążą coraz bardziej. Mam nadzieję na dobry poród, czyli przede wszystkim poród bez komplikacji, bezpieczny dla mojego dziecka. Dziękuję wam wszystkim, że podzieliłyście się swoimi historiami.
luuudzie... ciekawe czy bede miala sie czym pochwalic:) i czy M nie wroci do domu podrapany i poobijany, a personel nie bedzie mnie dluuugo wspominal:))
Emkaf pamietam ze ja tez miałam obawy czy nie bede tam rzucac miesem bo ja nerwus straszny jestem.a jak przyszło co do czego to nawet nie krzyczałam jak parlam ani nie stekałam chcoaz połozna kazała wrecz.nikogo nie wyzywałam od najgorszych ,byłam raczej grzeczna-tylko ciocia która ze mna była troszke oberwała ale za to ze była w pewnym momencie nachalna:))))) M jak do niego zadzwoniłam to sie pytał"wyzywałas mnie tam?" hihihi
Nasz porod: O godzinie 1 w nocy w czwartek obudzily mnie delikatne bole jak na @. Dzieki moim wczesniejszym 2 falszywy alarmom totalnie je zignorowalam, przerwocilam na drugi bok i zasnelam. O 4 obudzilam sie znow... postanowilam sprawdzic czas tego dziwnego przychodzacego i odchodzacego bolu- co 5min z zegarkiem w reku. Wowczac obudzilam M i postanowilismy poczekac do 7, zjesc spokojnie sniadanie i zadzwonic do szpitala. Skurcze nadal utrzymywaly sie co 5min. Zadzwonilam do szpitala, uslyszalam, ze moge przyjechac i sprawdzic jezeli sie niepokoje, ale najprawdopodobnie zostane odeslana do domu jezeli rozwarcie nie bedzie wystarczajace. Tu , w UK akcje porodowa uwaza sie za rozpoczeta od rozwarcia 4cm. Zaczelam sie ruszac po domu i NIC doslownie nie sprawialo, ze skurcze ustawaly- a tak bylo wczesniej. Caly czas utrzymywaly sie co 5min. Pojechalismy do szpitala - torby na wszelki zostaly jeszcze w bagazniku auta:) W przeciagu 3h jakie spedzilam w szpitalu przez moja sale przewinelo sie ok 10 poloznych. Sprawdzajacych moje samopoczucie, donoszacych tosty z herbata, sprawdzajacych bicie serca malucha i rozwarcie. Jednak bylo ono na jakies 0.5-1cm i baaardzo trudne w okresleniu bo szyjka schowana byla dosc gleboko. Zaproponowano mi lek przeciwbolowy na bacie paracetamolu, ale ciut mocniejszy i pojechanie do domu. Zdecydowalam sie na to, bo mialam wczesniej zaplanowane dluzsze czekanie w domu. Wrocilismy do domu ok 11. Bole zaczely sie porzadnie nasilac. Juz nie dalo sie ich wyczekiwac i sprawdzac czas- mialam gdzies zegarek, za to przerwy byly niebem. Przybieralam chyba wszystkie mozliwe pozycje na mojej sofie, stole. Ale nie moglam duzo chodzic, jak sobie kiedys zalozylam... Bol mnie totalnie sponiewieral. Tak minelo kilka porzadnych godzin- M maslowal, wachlowal, przypominal oddychac. Nasza rozmowa wygladala tak: idzie? idzie... I powtorka z rozrywki... Ok 14 weszlam do wanny. Jaks czulam, ze juz w domu dlugo nie wytrzymam i bede musiala niedlugo jechac spowrotem do szpitala. W wannie polezalam ok godziny. Na poczatku woda byla zbawieniem, potem i jej mialam juz totalnie dosc. M mowi: to po kolejnym skurczu wychodzisz i sie zbieramy... A ja 'NIE! wychodze i jedziemy JUZ!:) Do dzisiaj to JUZ wspomina. Pojechalismy.
W szpitalu badanie wykazalo 5cm rozwarcia. Zaczely sie przygotowania do porodu. Zaproponowano mi gaz rozsmieszajacy, kilka razy udalo mi sie 'zaciagnac':) , niestety po ktoryms razie zwymiotowalam... - gaz ma wlasnie takie skutki uboczne... Polozna powiedziala, ze mala jest zle ulozona buzka i musze ja ruchami przekrecic. Epidural w tym wypadku odpadal, poniewaz akcja porodowa by sie bardzo wydluzyla przez siedzenie... Zaproponowali mi zastrzyk przeciwbolowy w tylek na ktory sie zgodzilam. Polozna powiedziala, ze bede mogla dostac kolejny, a nawet potem Epidural jezeli nie bede mogla wytrzymac z bolu. Nie powiem, czy ten zastrzyk mi cos pomogl, poprostu dla mnie caly czas bylo tak samo. M mowi, ze troche sie sprezylam:) Po 20.00 przyszla cudowna polozna, ktora badala mnie rano. Okazalo sie ze rozpoczela swoja nocna zmiane i bedzie odbierac Olenke:)- zastrzyk energii. Po 21 zaczelam delikatnie odczuwac chec parcia. Przyszlo to niespodziewanie i calkowicie bez mojej kontroli. Ok 21.20 zaczely mi strasznie drzec nogi, zapytalam polozna co sie dzieje. Odpowiedziala, ze najproawdopodobniej mamy pelne rozwarcie- 10cm i jeszcze troszeczke i przytule kruszynke- zastrzyk energii. 21.30 eksplodowaly moje wody plodowe:)) Doslownie, przy jednym skurczu chlusnelo ze mnie cieplymi wodami na odleglosc 1m:) Mimo bolu zaczelam sie smiac:) Zaczely sie porzadne parte i 'odkrywanie glowki'. Polozna zaglada i z usmiechem- macie blandyneczke:)) Bylam pewna ze moja Olenka bedzie lysolkiem, bo przez cala ciaze mialam 2 zgagi:) Zaproponowalam mi dotkniecie glowki- zrobilam to- kolejny zastrzyk energii. Wreczyla M pilota z czerwonym przyciskiem i powiedziala, ze ma przycisnac jak mu powie, aby zawolac kolejna polozna ktora zajmie sie wazeniem naszej kruszynki. W miedzy czasie ja walczylam z bolami partymi... Nie powiem, ze byly lepsze od tych we wczesniejszej fazie porodu- byly troche inne. Polozna dykowala: przyj, nie przyj i spokojnie wyjmowala sobie malutki lepek. Potem kilka mocniejszych partych- skad ja mialam ta sile, to nie mam pojecia, ale to juz bym MEGA zastrzyk energii. W pewnym momencie poczulam wielka ulge i na moich piersiach wyladowalo cos cieplutkiego, mokrego, pachnacego i kwilacego:) Moja coreczka! Mi i M w oczas stanely wielkie lzy... I nastal czas rozpierajacej radosci... M przecial pepowine i zabral sie z polozna za wysuszanie, wazenie, ubieranie naszej ksiezniczki, a ja wodzilam tylko za nia wzrokiem nadal nie mogac uwierzyc w to co sie wlasnie stalo:) Nic sie juz nie liczylo- bol, zszywanie, pytania, wspomnienia. Nic:)
Peklam wewnetrznie na ok 2cm prawdopodobnie przez niesluchanie poloznej kiedy mowi: przyj/nie przyj. Wiec rada: SLUCHAC UWAZNIE. Fakt, ze jest ciezko po parcia przychodza niespodziewanie i ciezko ale powstrzymac, ale mozna to zrobic. Z wrazenia porod przebiegl na jednym przeciwbolowym zastrzyku:) Zapomnialam poprosic o kolejny przeciwbolowy i o dokregoslupowy Epidural pod koniec:) A to ja z moja kochana polozna ktora sama odebrala moj porod:
emi od mojego porodu minal juz prawie rok...ale dzieki Twojemu opisowi wspomnienia do mnie wrocily...ciesze sie ze trafilas tutaj na tak samo cudowna opieke jak i ja...
Przyszla pora na moja historie porodowa :) Skurcze zaczely sie rano 2 lutego. Na poczatku byly zupelnie nieprzekonujace, ze to one maja nas doprowadzic do szczesliwego rozwiazania.. bardzo nieregularne, krotkie, tak że jak wrocil moj M z pracy ok. 16-tej to zjedliśmy spokojnie obiadzik (nie do konca dobry pomysl, bo potem przypominał o sobie podczas akcji porodowej ;) poczytalismy co tam nowego w prasie i nawet zaczelismy ogladac film.. ale szybko okazało sie, ze go nie skonczymy, bo skurcze (mierzone stoperem w komorce) zaczely sie powaznie nasilac i siedzenie w jednym miejscu nie wchodzilo w rachube. Postanowilismy jednak za szybko do szpitala sie nie wybierac wychodzac z zalozenia, ze w domu przyjemniej spedzimy ten czas. Dlatego moj M zapoznal sie z instrukcją "Jak przyjąć poród w domu" tak w razie czego, dopakowalismy torby i o 23 rzucialam haslo, ze czas sie wybrac do Pucka, co oznaczalo 40 min jazdy samochodem. Nie wspominam jej zbyt pozytywnie, bo skurcze zaczely pojawiac sie co 4/3 minuty i powodowaly drętwienie rąk i wywołały mrowienie na twarzy z powodu braku mozliwosci poruszania sie. Podczas jednego z nich wyrawalam nawet uchwyt nad glowa i wtedy dopiero do mojego M dotarlo, ze na dobre sie zaczelo.. dodał gazu i po chwili znalezlismy sie na parkingu przed szpitalem. Tam szybko na izbe przyjec i informacja, ze 4 palce rozwarcia wiec od razu na sale porodowa.. mamy szczescie, bo trafila nam sie ta duza z wanna, krzesełkiem porodowym, worami sako i pilkami, a nawet kanapa dla przyszlego taty no i sprzetem muzycznym... wiec moj M zaraz zapuscil Bobiego M podczas kiedy przesympatyczna położna Pani Beatka podpiela mnie pod KTG. I niestety powtorka z samochodu czyli dretwienie konczyn przez pol godziny, ale w nagrode wiadomosc, ze nagle juz 9 cm sie zrobilo i wtedy wody lpodowe odeszly wiec szok, bo my przeciez chcielismy w wodzie rodzic, na co Pani Beatka, ze mozemy nie zdazyc, ale sprobowac zawsze mozna wiec zaczela napuszczac wody do wanny, mnie zaproponowala poskakanie na pilce i zniknela przekazujac stery mojemu M - bo miala jeszcze 2 inne porody w tym czasie - przykazujac zeby wolal jak sie cos zacznie dziac. Po chwili znalazlam sie w wannie z przyjemnie oplywajaca ciepluśka woda, ktora zlagodzila skurcze. Nagle poczulam jakas dziwna sile idaca ze srodka ciala i dowiedzialam sie co to sa skurcze parte :) Musialam ostro krzyknać, bo nagle zjawily sie Pani polozna z Pania lekarz. Porponowaly mi rozne pozycje i instruowaly co robic.. nagle zobaczylam ciemne wloski i za kolejnym skurczem moj synek wyplynal, a raczej wystrzelił jak torpeda i natychmiast zostal polozony na moich piersiach. Krzyczal wnieboglosy :) i kopal nozkami tak jak w brzuszku ;) Po paru minutach przenioslam sie na fotel. Malucha wlozyli mi pod koszule, zeby mu bylo cieplo. Pani polozna szybko zszyla lekkie pekniecie, przygaszono swiatla i zostalismy sami w trojke na dwie godziny, po ktorych mały zostal zważony (3490kg.) i zmierzony (54 cm.), a potem przeniesiony razem ze mna na oddzial. Bylo to dla mnie i mojego męża przezycie niezwykle emocjonalne i tylko pozostaje mi dziekowac Bogu, że bede je pamietac jako bardzo pozytywne :)
Śmieszko- piękna opowiesc :) Rewelacyjnie czyta się takie slowa a jeszcze fajniej patrzy na malucha puszczającego oczko;) A co do napisu na ubranku Twojego synka... Gdy urodziła sie Hania i odwiedzający nas rzucali tekstem "wykapany tata" to mój m z wielkim oburzeniem mówił " Ona nie jest wykapana- ona jest z pełnego, wartościowego wytrysku!"
śliczna opowieść - kurcze taka rozczulająca i budząca wspomnienia! Co do rozwarcia to ja pojawiając się w szpitalu miałam prawie 8 cm - pierwsze badanie.
Kurcze moja opowieśc na pierwszej stronie tego topiku - ale sobie powspominałam.
Iwa no to pobilas mnie na głowe (a raczej na place rozwarcia ;) Emkaf sama akcja w szpitalu 2 godziny ( parte okolo 20 min. moze mniej) Katy, bylo latwiej niz sie spodziewalam, ale chyba najwazniejsze, ze bylam bardzo zmotywowana i pozytywnie nastawiona :)
Śmieszko, piękna historia, ślicznie opowiedziana no i sam poród wygląda na przyjemny i ekspresowy :) Jak to miło czytac takie opowieści, jak balsam dla przyszłych rodzących, pośród tych dramatycznych opisów :) Gratuluje sprawnej akcji i uroczego synka :)
Nasza historia ;) W czwartek 12go lutego o godz. 6:30 , w dzień terminu odszedł mi czop, powiedziałam do męża żeby pojechał spokojnie do pracy bo zanim to się rozkręci...no to pojechał. ok 7:00 odeszły mi wody w sumie co chwila 8 razy i jednocześnie przyszły skurcze. Na początku myślałam ze to nie skurcze tylko kolka tak jakby bo ostatnio takie coś miałam przez kilka dni w dole brzucha, ok 5 skurczy pierwszych było co 3-4 minuty(to jeszcze pogadałam z mamą przez tel, napisałam smsa do ludzi z pracy że raczej dziś będziemy rodzic, smsa do meza ze klika razy wody odeszły – to stwierdził że wraca do domu - włączyłam kompa, ale już nie dałam rady się na 28dni zalogowac), a później juz z minutową ledwo przerwą , strasznie najpierw bolały mnie uda i przechodziło to na brzuch aż w końcu po kilkunastu skurczach dochodziło do pleców tak , że nie mogłam się ruszyc tylko stałam i się trzymałam pralki, pól godziny mi zajęło ubranie jednej skarpetki bo co się chciałam nachylic to już sie znów zaczynało, w końcu zaczęłam się juz prawie modlic żebym miała choc chwile przerwy na porządne oddechy bo zwariuje, już się nawet poryczałam stojąc przy tej pralce, bolały mnie nogi ale nie dałam rady usiąśc bo było jeszcze gorzej. Na początku pomagało jak stałam i kręciłam biodrami, ale jak już podczas skurczy bolały plecy to już nie działało, w końcu zakumałam żeby sobie podczas skurczu masowac plecy w odcinku lędźwiowym i to na szczęście trochę pomagało. Za którymś podejściem udało mi się szybko zadzwonic do męża, spytałam gdzie jest, a on że gdzieś na przystanku autobusowym, mówię do niego ty tam nie stój tylko taksówkę szybko bierz, pyta się mnie i jak tam to tylko wydukałam że zajebiście boli cały czas. Mój pies tylko się położył pod drzwiami i się patrzył co się dzieje, że jak chodzę i jęczę :P Cudem się ubrałam, na kilka podejść każda skarpetka i but…Już mi ręce też odpadały od tego masowania pleców…i zaczęłam się martwic czy ja tu nie urodzę i pomyślałam, że jeszcze chwila i wezwę pogotowie!!! Na szczęście przyjechał mąż z siostrą i jej facetem, siedziałam na fotelu przy kompie i masowałam tylko plecy, byłam już nieźle wygięta i zmęczona. Mówię do męża siostry żeby spakowała tosty, bo akurat były zrobione, a ona zamiast włożyc je do torby do szpitala to okazało się później, że przykryła je tylko żeby nie wyschły :P Zabrali wszystkie rzeczy, poczekałam aż się skończy skurcz i biegiem po schodach do samochodu zanim się zacznie następny Jakoś wsiadłam do samochodu, mówiłam tylko do męża kiedy ma masowac plecy jak skurcz przychodził, a jak jakaś dziura była z asfalcie to w ogóle było ekstra ;/
Mąż tłumaczył którędy jechac, a ja do niego nie gadaj tylko masuj, masuj…Dojechaliśmy do izby przyjęc chwilę po 9tej, musiałam odczekac skurcz żeby wysiąść z samochodu, nie szłam już do rejestracji tylko biegiem pod izbę przyjęc żeby tylko się złapac jakiegoś krzesła, czy słupa bo następny skurcz przychodził. Mąż poszedł do rejestracji, przychodzi za chwile i mówi, że muszę tam podejść, ja do niego że zapomnij nie da rady, on dobra dobra stój tu, to stałam i masowałam plecy. Mąż wrócił, weszłam do izby przyjęc, babka kazała położyc się na łóżku – całe szczęście że nie musiałam wchodzic na fotel gin. Bo był strasznie wysoko i za cholerę bym nie dała rady – znów skurcz, mówię jej że ma sekundę poczekac, a ona no wchodzimy, czy chcemy tu rodzic? Ja nie nie już chwila…Zbadała i mówi II faza porodu, pełne rozwarcie zaraz będziemy rodzic…!!! Przebrałam się w koszulę, wsiadłam na wózek, mąż dostał fartuch do ubrania-coś mu nie szło zakładanie :P- wjechaliśmy do windy na piętro wyżej ido sali porodowej.. Mąż pomógł mi wejść na łóżko, położna podłączyła ktg, zapytałam o znieczulenie, ale już było za późno i powiedziała że zaraz rodzimy. Kazała położyc się na boku, mąż stał obok i tylko mu mówiłam kiedy ma masowac, a później już nawet nie mówiłam tylko podnosiłam rękę, miałam prawie cały czas zamknięte oczy i trzymałam się łóżka. W miedzy czasie zadawała różne pytania ad. formalności, a ja stękając odpowiadałam- pomijając fakt, że ledwo łapałam oddech to naprawdę „chciało” mi się z nią gadac…;P Położna mówi, że tylko mały musi zejśc trochę niżej. Zaproponowała żebym jedną nogę wzięła do góry i jak chcę i czuję jakieś parcie to mogę sobie trochę poprzec. Zobaczyłam, że
jak prę to trochę mniej czuję skurcz, to sobie trochę parłam, ale chciało mi się coraz bardziej, położna mówi ze nie za mocno i że mam wolniej między skurczami odduchac – mąż mówi wolniej wolniej słuchaj pani, nie przyj tak mocno, a ja do niego cicho muszę :P W końcu po ok. 30 min chyba kazała położyc się na plecach, przec trochę na skurczu jak czuję, że mi się chce, po chwili miałam trzymac się za kolana i już przec mocno, mówiła tylko zmień oddech, dobrze, przyj. Wzięła moją rękę i dotknęłam główki małego, ja tylko powiedziałam, że dupa mi zaraz odpadnie . No i jeszcze kilka parc i mały wyskoczył. W między czasie czułam nacięcie, już wiedziałam w którym momencie się go spodziewac dlatego parłam wtedy mocno, ale to było tylko takie zaszczypanie, myślałam, że to coś gorszego. No i jeszcze jak barki małego wychodziły i położna musiała trochę nim poobracac i pociągnąc to myślałam, że wszystko mi od razu z brzucha wyciągnie…ale mały już wyszedł, mąż powiedział że mnie kocha;) ja tylko spytała czemu nie płacze, położna mówi że zaraz będzie i położyła mi go na brzuch, tak się fajnie patrzył, był spokojny, tylko się rozglądał. Powiedziałam mężowi żeby aparat szybko wyjął – już się bałam że go nie ma, ale na szczeście miał. Kamil urodził się o 10:10, 3680g i 57 cm, dostał 10 pkt mimo że był owinięty pempowiną. Przyszedł lekarz, poprosiłam od razu o znieczulenie przy szyciu, bo tego się jeszcze bałam, powiedział że w ramach wyjątku nie ma sprawy :P (ale wiedziałam, że i tak znieczulają ). Zapytałam jeszcze położną czy jest jeszcze łożysko, mówiła że tak, myślałam że obcina pępowinę i mówię do męża czemu on nie obcina, ale za moment przeciął Lekarz próbował dac mi zastrzyk z oksytocyny zanim się urodzi łożysko, ale nie mógł żyły znaleźć, bo u mnie nic nie widac, no i w tym momencie mój mąż musiał usiąść Położna się pyta, czy on się dobrze czuje, a on – ten poród to nic ja nie lubię pobierania krwi :D to się wszyscy uśmiali :P W jakimś momencie coś mi położna pomogła, to jej powiedziałam żeby Pani Bozia w dzieciach wynagrodziła, to się lekarz śmiał, że ona ma już dwójkę :P Łożysko jakoś położna sama wyciągnęła, a myślałam, ze jeszcze będzie trzeba przec…Lekarz dał znieczulenie i zaczął szyc, czułam na początku lekko igłę a nici bez bólu, po chwili coś tam postękałam i dał drugie znieczulenie, mówił że ukłucia igłą może wyeliminowac, będę czuc tylko przeciąganie nitki ale bez bólu. W sumie poród trwał niecałe 4 godzinki :) Jak lekarz skończył podał mi rękę i pogratulował, położna zabrała małego do zbadania, pomogli mi przeturlac się na nowe łóżko, małego zawinęli w rożek, wsadzili do wózka i pojechaliśmy razem z mężem do sali obserwacyjnej na 2 godzinki, gdzie patrzeliśmy się na nasze małe cudeńko, przeżyliśmy pierwsze karmienie i nadal nie mogliśmy uwierzyc, że nasz synek jest już z nami…mąż uśmiechał się od ucha do ucha i tylko mówił, że mógłby go schrupac ;) ;*
No to wklejam swoją relację :) Ku pokrzepieniu serc dla dziewczyn, które będą mieć cc- taki poród też można pięknie przeżyć!
W okolicach Świąt Bożego Narodzenia dostałam od gin informacje, że mały może pchać się na świat nieco wcześniej niż „ustawa przewiduje” Lekko się tym zestresowałam bo raz, że byliśmy w środku remontu, dwa…. Ja WCALE nie czułam się gotowa na przyjście synka…co tu dużo pisać- cala ciąża wydawała mi się tak mało realna… niby czułam ruchy… brzuch wielki… a za każdym razem jak przechodziłam obok lustra byłam mega zdziwiona, że noszę przed sobą piłeczkę Poza tym cięcie… od sierpnia wiedziałam, że najprawdopodobniej tak skończy się nasza 9ciomiesięczna przygoda. Obawiałam się tej operacji bardziej niż porodu naturalnego… Termin zbliżał się nieubłaganie, a do mnie nie dochodziło, że za kilkanaście dni zostanę mamą. Wyprawka gotowa… kuchnia na ukończeniu… 38 tydzień przeszedł do historii… nic tylko rodzić Weekend przed WIELKIM DNIEM sprzątałam po remoncie- myłam okna, podłogi… dopuszczając powoli do siebie myśl, że tym sposobem mogę wygonić moje dziecko z brzuszka…. W niedziele wieczorem wszystko mnie bolało… pomyślałam, że to zakwasy po niemałym wysiłku, jaki włożyłam w ogarnianie chałupy… ale jak w nocy zaczęły łapać mnie skurczybyki powoli stało się jasne, że to już tuż tuż… 19go stycznia, w 38t i 4d ciąży, od 10 rano zaczęłam mierzyć i zapisywać skurcze. Początkowo były nieregularne- co 6-12 minut… po głowie chodziła mi myśl, że to może dziś zostanę mamą. Mąż czujnie pod telefonem kazał zdawać sobie raport ze skurczy co pół godziny w końcu nie wytrzymał i stwierdził, że musi być ze mną w domu ok. 13 postanowiłam się wykąpać- z forum wiedziałam, że ciepła kąpiel przerwie ewentualny fałszywy alarm, ale zapomniałam, że w przypadku prawdziwych skurczy może je nasilić z wanny krzyczałam kiedy zaczynał się kolejny skurczybyk, aby Tomek notował… po chwili wlazł do łazienki, blady… -ej mamuśka, kiedy mieliśmy jechać do szpitala? Jak co ile będą skurcze? - nooo tak co 5 minut, ale regularne… - jezoooooo wyłaź z wanny… one są już co 3 minuty!! Rzeczywiście kąpiel spowodowała przyspieszenie akcji… i coraz większe bóle…po kilkunastu minutach na szczęście ich częstotliwość odrobinę zmalała i książkowo wyruszyliśmy do szpitala licząc je co 5-6 minut…. Niestety ból był coraz bardziej dokuczliwy… Na Izbie pustki… z miejsca wlazłam do gabinetu i jak na zawołanie skurczybyki pojawiały się niemal raz za razem. Nie wiem dokładnie co ile były, bo mój „czasołapacz” został za drzwiami… ale przeprowadzenie ze mną wywiadu lekarskiego stało się nie lada wyzwaniem dla położnych . Po zbadaniu okazało się, że rozwarcie jest już na ponad 4 cm.
Zostałam przyjęta na oddział, a Tomkowi kazano jechać do domu przygotowanie mnie do cięcia miało zająć jakieś 2-3 h… na sali podłączono mnie do ktg… jezoooo jak można leżeć przy skurczach?? No jak? Po pół godzinie przypomniałam położnej, żeby dała mi znać minimum pół godziny przed operacją, bo chcę, aby mąż tu był…Zdziwiła się strasznie… „a to ma być poród rodzinny:?” A jaki? Pewnie, że rodzinny… wiem, że przy cięciu męża nie będzie, ale chcieliśmy bardzo, aby mógł uczestniczyć w oporządzaniu maluszka w kąciku noworodka… „ a wie Pani, że to kosztuje 150 zł?” ehhh chwile zajęło mi tłumaczenie położonej dlaczego nie uważam tego za stracone pieniądze… „no to niech Pani dzwoni po starego- niech popatrzy jak pani cierpi…” Po 15 minutach Tomek był na miejscu. Poprosiłam, aby odłączyli mnie od tych kabli, abym mogła chodzić…Skurcze były mniej więcej co 2 minuty, silne… Dziewczyny ściemniać nie będę- zaje.biście boli. Nie wiem, czy ja mam tylko tak obniżony próg bólu, czy jak… ale do tej pory mam ciary na plecach jak sobie przypomnę Ale nic to… dałam radę, Tomek wspierał mnie jak mógł, choć cwaniak teraz twierdzi, że na niego „warczałam” Po ponad 3 godzinach zaczął zbierać się zespoł lekarzy, weszłam na salę operacyjną, a skurcze jak na zawołanie zaczeły przybierać na sile i częstotliwości… miałam wrażenie, że są ciągle… Ktoś mnie jeszcze zbadał… (nie za bardzo wiem kto- w kitlach wszyscy obecni na sali operacyjnej wyglądają tak samo )pokiwał głową i wyraził smutek, że rodzimy przez cc… „taka piękna akcja skurczowa, szybki postęp…” Ja nie żałowałam… chciałam jak najszybciej pozbyć się uczucia bólu… choć na chwilkę… odpocząć!!!! Znieczulenie okazało się wybawieniem, choć jego podanie było cholernie trudne ze względu na skurczybyki… ale udało się… i ostatni skurcz w połowie puścił co za ulga!!! Mogę rodzić Poprosiłam anestezjologa, aby zaglądał za parawanik i mówił mi co robią… Doktor był przemiły, co chwile głaskał mnie po ręku opowiadając co się dzieje… połowy nie rozumiałam… nagle doszło do mnie hasło „mamy główkę” jezooooooooo „czy są włoski?”, zapytałam „są- ale nie dużo”. Oczy mi się zeszkliły… i nagle ten wrzask… Dziewczyny, to był najpiękniejszy odgłos jaki kiedykolwiek słyszałam… krzyk mojego dziecka… głośny, donośny… myślałam, ze mijają godziny zanim mi go pokazali… położona najpierw pokazała, ze synek- nie da się ukryć jajka pokazane 3 cm od twarzy zdawały się być olbrzymie później położyła go przy buzi… mogłam pocałować mojego synka…przywitać się z nim… jak już wczesniej wiele z Was pisało- nie da się nic mądrego w takim momencie powiedzieć… ja po prostu płakałam ze szczęścia i powtarzałam w kółko „cześć syneczku, cześć kruszynko…” niezapomniane chwile… poprosiłam, aby jak najszybciej zaniosły go do męża… Tomek mówi, że jak usłyszał jego płacz nie wiedział co robić… pielęgniarki wyniosły małe zawiniątko i położyły pod lampami, gdzie został zbadany, zmierzony, zważony…Spytano Tomka, czy chce go na ręce… mąż bez wahania powiedział, ze tak. Dostał krzesełko, owiniętego maluszka… i tak spędzili ze sobą 20 minut sam na sam na „męskiej rozmowie”. Tomek jest ogromnie wdzięczny za możliwość przeżycia tych chwil tylko z Nikosiem… mówi, że w tym momencie pokochał go tak mocno, że nie wyobrażał sobie, że jest do takich uczuć zdolny. A ja ? A ja miałam szansę poznać mojego synka na sali pooperacyjnej… mąż położył mi go przy piersi a ja wpatrywałam się w niego jak w obrazek… nasz Mały Wielki Cud. Uwierzyć nie mogłam, że jest już z nami… Kochałam go już jak był w brzuszku, ale uczucia jakie się budzą na widok własnego dziecka są wręcz niewyobrażalne. Miłość wybucha z taką niesamowitą siłą…magia, po prostu magia!