Dziewczyny! Nie znalazłam zadnego takiego tematu ,ale jeśli jest to nie pogniewam sie jesli go utopicie -jestem takze za tym aby nie zaśmiecać forum... Temat ten mógłby sie świetnie roziwnąć gdybyscie dziewczyny-te które już urodziły -napisały tu o swoich przezyciach z porodu,o tym na co zwrócić szczególną uwagę a takze co najbardziej je zaskoczyło lub rozczarowało.a my(czyli te które sie do porodu szykuja)chetnie poczytamy i w razie czego zadamy Wam pytania.Wiadomo że każda z nas jest inna i każda miała inny poród ale im więcej wiemy tym mniej sie boimy:)Tak,ze jeżeli któraś ma cos ciekawego do opowiedzeni to zapraszam do dyskusji
No to wklejam swój: Miałam skurcze od 20.30 w środę i to od razu co 10 minut. Szybko przeszły w takie co 5 ale nie były szczególnie bolesne. W szpitalu bylismy o 24. KTG: no to się zaczęło ale to jeszcze potrwa usłyszałam od położnej. Na badaniu rozwarcie było na jeden palec i odchodzący czop. Wody nie odpłynęły. Leżałam na oddziale przedporodowym całą noc z tymi skurczami co 5 minut, które juz dawały mi nieźle w kość a o 7 rano okazało się, że mam dopiero 3 cm rozwarcia i dopiero wtedy przy badaniu wyszedł mi cały czop. Położna kazała mi przy skurczać przybierać „specjalne” pozycje. Mówiła że skurcze będą wtedy bardziej bolesne ale skuteczniejsze. Po jakiejś godzinie – półtorej, po badaniu kazali mi się szykowac na blok porodowy. Przebrałam się w koszulkę do porodu i zadzwoniłam po męża. Wsadzili mnie na fotel, podpięli KTG i podali kroplówkę z oksytocyną. Wtedy zaczęły się już „prawdziwe” skurcze Trwały prawie non stop, miałam wrażenie, że w ogóle nie ma między nimi przerwy i do tego ta niewygodna pozycja, masakra. Przyjechał Marcin a ja juz prawie nie kontaktowałam ze światem. Położna cały czas pytała czy są parte. Było mi okropnie niedobrze ale nie wymiotowałam. To był niby dobry znak bo oznaczał, że główka się wpycha. I faktycznie niedługo przyszły parte. Samo parcie nie szło mi najlepiej bo w ogóle juz nie słuchałam położnej – nie tak oddychałam, zaczęły mi już drętwieć ręce z niedotlenienia i trząść nogi. Dopiero na koniec się zmobilizowałam i wypchałam całego Maksa na jednym skurczu . Byłam nacinana ale w ogóle tego nie czułam jako coś bolesnego. Położyli mi Maksia na brzuchu ale nie czułam jakiegoś nagłego przypływu miłości, chciałam, żeby zostawili mnie już w spokoju. A moje pierwsze stwierdzenie po wszystkim: o, nie mam brzucha Łożysko już poszło gładko, sama przyjemność , szybkie szycie w znieczuleniu ( nie boli, piecze tylko przy odkażaniu) i już mogli mnie przewieść do maluszka i tatusia.
to i ja sie dopisze: to był 35 tc i 3 dni :) jak co rano przywitałam sie z męzem ktory wrocił z nocki :) dałam mu buziaka i poszłam dalej spac :) byla to godzina 5 z groszami :)i nagle cos we mnie pekło .. i poczułam sie "mokra" cała w strachu pobiegłam do łazienki tam spedzilam najblizsze 5 minut dopoki mąż nie zauwazył ze cos sie dzieje .. zadzwonilam do mojej mamy bo nie mialam jeszcze wszytskich rzeczy w torbie .. wezwalismy taxi i pojechalismy do szpitala :) badanka i te takie :) o najdziwniejsze ie czułam wogole skurczy a przy badaniu okazało sie ze mam rozwarcie na 8 palcow no to nic przebralam sie do koszuli i na porodowke trafilam tam cos tak kolo 6 juz :)podali mi kroplowe i skurcze sie zaczeły i tez mialam..jeden skurcz .. skonczyl sie mowie do M patrz na zegarek co ile sa skurcze.. i nagle nastepny .. pytam sie ile mineło a on ze 5 minut a ja bo myslalam ze jakies 5 sekund :) caly porod w sumie przeleciał mi jakbym rodzila pol godziny a mineło 2h45min :)jak tylko dostałam bobaska po przecieciu pepowiny przytuliłam go i powiedzialam "O jaki ma sliczny nosek" nie wiem czemu podziwiałam jego nos ;) pozniej dostalam znieczulenie i mnie zszywali :) a bylo tego troche bo porozrywał mnie i bylam nacinana :)stracilam 400 ml krwi ale i tak to bylo cudowne :) co z tego ze bolało ??:) najwazniejsze ze moj mały Skarb był juz z nami :))
kfiatuszek czy to było rozwarcie na 8 palców ? lekarz liczy kazdy palec na 2 cm, czyli przy rozwarciu na 5 palców jest rozwarcie na 10 cm i wtedy można już rodzić bo jest pełne rozwarcie , moze to było 8 cm ?
jednej rzeczy sie w trakcie porodu nie spodziewalam - ze bede wymiotowala. zarowno przy sn jak i przy cc dopadla mnie ta sama "przyjemnosc". przy sn byly komplikacje wiec wymiotowalam baaardzo duzo a przy cc taka byla reakcja mojego organizmu na znieczulenie.. wiem jedno nie jest latwo wymiotowac kiedy nie mozna podniesc glowy ;) porod sn - mialam przebijany pecherz plodowy bo wody sie saczyly. i jako poczatek porodu licze wlasnie 19.30 bo wtedy go przebito a o 23 mialam Gabrysie na brzuchu porod przez cc - o 8:50 trafilam na stol po 9 zaczeli ciecie o 9.10 byl Krzys a wywiezli mnie z sali operacyjnej 9:35
Szymonkowa i Filipkowa "droga" na świat wyglądała następująco: otóż przyjechałam do Matki Polki z sączeniem się wód płodowych, w 31tc ciąży bliźniaczej jednoowodniowej, a maluszki ułożone były: jeden główkowo [Filip] a drugi poprzecznie [Szymon]. Po badaniu ginekologicznym odeszły mi już resztki wód i zanikły tętna dzieciaków - akcja potoczyła się piorunem !! [słyszałam tylko trzaskające trepy położnych i lekarzy]. Faktem też jest, że miałam skurcze co 2 min i rozwarcie na 3 palce - a ja nie dowierzałam, że to już poród, gdyż było to wszystko za wcześnie, ale cóż ... O godzinie 14:50 urodził się Szymon Wojciech [1400g i 43cm] a 2 minuty później jedgo młodzszy brat Filip Jerzy [1620g i 49cm]!! Cięcie było wykonane w znieczuleniu zewnątrzoponowym i leżałam płasko przez 12h. W drugiej dobie miałam dopiero siły wstać [ból był]. W 5 dobie po cc ściągnięto mi szwy a w 7 wypis. Pamiętam, że około 5:00 rano już latałam co chwila siusiu i dół brzucha pobolewał na @. Gdyby ktoś tego dnia powiedział mi, że ja wtedy urodzę to wyśmiałabym go !! Życie na każdym kroku niesie za sobą wiele niespodzianek - oby tych szczęśliwych było jak najwięcej !!
A to relacja z mojego porodu wklejona do albumu Hani widziana " jej oczami"
TAK TO SIĘ ZACZĘŁO… Po wielotygodniowym gniciu na kanapie w piątek 3 sierpnia od godziny 4,30 rano mama czuła się jakoś niewyraźnie. Pobolewał ją brzuch więc: wysprzątała mieszkanie, uprała i uprasowała stertę ciuchów, poszła do Tesco na zakupy, zjadła ogromny obiad, wypiła kawkę i…stwierdziła, że chyba czas pojechać do szpitala. Na izbie przyjęć jednak lekarz stwierdził, ze to jeszcze trochę potrwa i kazał rodzicom wracać do domu. Kiedy już dojechali z powrotem mama wiedziała, ze skurcze które ją dopadły to żadne „straszenie” i ze absolutnie NIE DA się ich pomylić z niczym innym. Zaczęły się powtarzać co 3-4 minuty, ale bała się, ze znów ją odeślą, więc postanowiła zaciskać zęby i zając się czymś innym. Buszowanie w internecie, rozmawianie z koleżankami na gadu-gadu i oglądanie meczu polskiej reprezentacji siatkarskiej przestało jednak już ją bawić i ok. godz.23 z wielkim brzuchem i dwiema walizkami wtarabaniła się po raz kolejny do samochodu. Mama mówi, ze myślała, że po drodze już wyrwie z bólu podłokietnik w aucie, ale zaciskała jednak zęby bo i tak tata jechał jak wariat i pewnie gdyby zatrzymała go policja to zarobiłby punktów niemało Lekarz na izbie tym razem bez zbędnych uwag do mojej mamy typu: "Nie wygląda pani na rodzącą" wezwał kogo trzeba i rodzice poszli na salę porodową. Położna powiedziała, ze pójdzie szybko i przebiła mamie pęcherz płodowy. Wtedy zaczęła się jazda… Miała wrażenie, że przez jej ciało co kilka minut przebiega stado bawołów. Z niecierpliwością czekała na anestezjologa, który mimo tego, iż brutalnie został ze snu wyrwany (dało się stwierdzić po odgnieceniach na policzku), udzielił fachowych informacji i zaaplikował igłę w kręgosłup. Podał mamie pierwsza małą dawkę leku, ale zaczęło spadać mi tętno, więc więcej nic nie wstrzyknęli i znieczulenie nie zadziałało Na szczęście z mama był tata. Mama mówi, że bez niego nie udałoby się jej przetrwać tych trudnych chwil. O 2;30 zaczęły się skurcze parte ale nic to - Pani Położna oraz tatuś stanęli na wysokości zadania i po kolejnych 15 minutach na maminej piersi wylądowałam ja- mała, mokra, rozdygotana istotka, która głośnym krzykiem oznajmiała, że chce do mamy . Mama mówi, ze w tamtym momencie chyba stał się cud- i jakieś znieczulenie zaczęło działać, bo nie czuła bólu, tylko coś ściskało za gardło... Tata udawał twardziela, ale nie udało mu się zmylić mamy i dostrzegła w jego oczach coś na kształt… łzy? Położna wręczyła tatusiowi nożyce i pępowina została odcięta – od tamtej chwili było już nas troje
4 sierpnia o godzinie 2;45 ludzkości przybyło 3540 gram i 55 centymetrów, jeszcze jeden buziak do wykarmienia (ale już w tym głowy rodziców, a w zasadzie piersi mojej mamy) i jeszcze jedna potencjalna Skłodowska-Curie. Ale jeszcze się zastanowię i może po prostu będę całkiem normalną, zdrową, silną dziewczynką, która jak dorośnie zostanie lekarką, poetką, astrofizykiem, albo leniem kanapowym jak rodzice. Na razie jednak nie zawracam sobie tym głowy i śpię sobie w właśnie spokojnie i przesłodko w swoim łóżeczku bo wiem, jak bardzo, bardzo mocno jestem przez wszystkich kochana
aga1976- historia piękna, dumnym Rodzicom gratulję córeczki i Twojej dzielności
W Twojej historii porodu jest kilka prawideł:
1. kobieta choć rodzi pierwszy raz wie, kiedy poród rozpoczyna się - nie przegapi go - tego często obawiają się dziewczyny w ciąży 2. ingerencja w poród - np. przebcie pęcgerza płodowego, podanie oxy, założenie znieczulenia z/o i in.- mogą być przyczyną komplikacji. U Ciebie po z.o. doszło do spadku tętna. Na szczęście dobrze się skończyło i ta niewielka dawka znieczulenia przydała się na szycie krocza!!! ale czasami nawet dochodzi do c.c. Życzę Tobie i mężowi wielu pięknych przeżyć rodzicielskich!!! I nieś dalej w świat tak piękne doświadczenie porodu!!! Pozdr
Izunia i Aga dzieki za opowiadania ,jak tak czytam te Wasze historie to nie moge sie już doczekac! to jest jednak prawda ze im bliżej tym strach jest mniejszy a ta napisana opowiesc jakby przez samą Hanie-super pomysł
Izunia pewnie byłas cała w strachu jak sie dowiedziałas ze to już i ze za chwile bedziesz miała swoich chłopaków przy sobie,a wszytsko sie super skończyło
No to teraz ja: Fenoterol odstawiłam w piątek (21.09) o 12 ostatnia tabletka. W sobotę rano dopadły mnie regularne twardnięcia brzucha co 4 min, ale nie jakieś strasznie bolesne. Jeszcze wysyłałam męża do pracy, bo według mnie nie były to skurcze porodowe, tylko przepowiadające. M jednak wolał nie ryzykowac, bo powinnam miec cesarke, więc pojechalismy do szpitala do miasta obok (godz 8:00) bo w moim nie lubia robic cesarek. Tam wyslali mnie na porodowke i od razu zrobili cesarke, bez żadnej łaski. Aż byliśmy w szoku. O 10:10 była juz Natalka. Położenie miednicowe, przegroda w macicy. Mała troszkę podduszona bo oplątana pępowiną. Niestety dostała tylko 7 pkt (po jednym za oddech – 3 min tlenu, odruchy i napięcie mięśniowe – przez te wszystkie moje leki), no ale wkońcu doszła do 10. Sama cesarka w znieczuleniu dolędźwiowym. Niezbyt przyjemna, strasznie mną szarpało i doś mocno czułam wypychanie dziecka. Niestety M nie mogl byc ze mna, musial czekac w sali porodowej. Pozniej przewiezli mnie do sali pooperacyjnej, zaczelo bolec wiec leki. DOwiezli mala do karmienia. na drugi dzien spacerek do zwyklej sali. Koszmar, myslalam, ze jajko zniose. Jeszcze 3 razy wstawalam z lozka, ale nie chcialam malej na noc, bo niedalabym rady. Cewnik tez chcialam zostawic do rana. Na drugi dzien juz lepiej. Mala od rana ze mna. na koniec przyplatala sie jeszcze zołtaczka, wiec natalka wylądowała w solarium na jeden dzien. Wyszłyśmy do domu w środę. ja już z wagą -9kg (przytyłam w sumie 17kg), a teraz już -16kg.
Ciacho wierz mi strasznie się bałam, ale nie o siebie tylko o te dwie maleńkie KRUSZYNKI - inaczej to sobie wszystko wyobrażałam, jednak jak już isnieją czynniki zagrażające życiu dziecka [dzieci ] jak bezwodzie i grożąca nam wewnątrzmaciczna zamartwica płodu modliłam się, aby moje Szkraby się urodziły całe i zdrowe i dzięki Temu u góry tak się stało - pozdrawiam
100krociu ja CC miałam w pon a we wt wyciągali cewnik - nie było mowy, aby zostawić na dłużej Jak wieczorem nie miałam siły wstać z łóżka bo szew strasznie bolał i ciągnął a położne nalegały bym wstała na siłę - błagałam M o basen - coś strasznego sikać "na łóżku" - już nigdy więcej. A w ogóle cc zniosłam dobrze bo wiedziałam, że 4 piętra niżej leżą bezbronne i maleńkie dwie dzidzie, które potrzebują mnie najbardziej na świecie - zdróweczka dla Ciebie i Natalki
To mam okazje teraz ja: W piatek 16 obudziłam sie o godzinie 10.ale nie chciało mi sie wstac wiec tak sobie lezałam.Pomyślałam znów z ejuz drugi dzień mały bardzo spokojny...wstałam do łązienki i nagle...chrup! cos strzeliło w srodku i popłynęła mi ciepła woda po nogach .z kazdym krokiem było jej coraz wiecej-juz nie miałam watpliwosci ze to wody , naszczescie były przezroczyste i bez zapachu.zadzwoniłam najpierw do gina apotem do meża który akurat był na wyjeździe.zawiózł mnie szwagier i tak od godziny 11 razem z mojej mamy siostra siedziałysmy na porodówce w oczekiwaniu na skurcze..a ich nie było.Jedyne co to tylko 3 cm rozwarcia.łaziłam tak , gadałam z ciocia śmiałyśmy sie itp...mój gin był akurat na dyżurze wiec modliłam sie zeby sie zaczeło do godz 19.Była 15 gdy pielegniarka podała mi kroplówke-pomyślałam ze jest szansa urodzic na tej zmianie bo trafiła sie bardzo fajna.Niestety tak nie było...kroplówka naet przestała działac a wody odchodziły dalej.Gin kazał podac czopki na rozwarcie i dodatkowo zastrzyk...troche badzoej zaczeło bolec ale był taki problem ze mały nie ustawił sie pionowo do wyjscia a z ukosa,i trezba było mu pomóc troche zejsc na dół i jeszcze sie okrecic.siadanie na piłce,kołysanie biodrami na skurczu ,parcie na boku-takie to były metody.Caly czas prawie chodziłam albo sie kołysałam albo byłam na ukucku-lezałam tylko w ostatniej fazie porodu -poprostu na lezaco bolało najbardziej.Przyszła godz 19 i zmiana sie skonczyła.Przyszła inna położna ale jeszcze lepsza niz poprzednia! Bardziej konkretna.troche mieli ze mna trzy swiaty bo sie denerwowałam wszytskim-a to ,ze woda kapie z kranu albo że mnie połozna pyta jak ma maż na imie a ja mam skurcz! Ciocia w pewnym momencie tez sie juz ni e odzywała tylko poprostu była bo chciała mi poadac papcie za co tez została wyzwana.Moje zdziwienie siegneło zenitu gdy o 20 zobaczyłam mojego gina na porodówce.Powinien byc juz w domu! a jednak został do samego porodu.Ból pamietam do teraz.To tak jak na okres ale 100 razy silniejszy.Położna co chwile sprawdzała tetno dziecka bo było juz prawie bez wody.Wszytsko byłoby ok bo rozwarcie postepowało ale mały nie schodził do kanału rodnego-nadal był za wysoko.Podali mi naet antybiotyk gdyz za długo odbywał sie poród bez wód.Ogólnie to czas bardzo szybko tam leci.Najgorsze byly oczywiscie parte bóle ale chciałam zeby były poniewaz wiedziałam ze jestem wtedy blizej niz dalej końca.Pytam sie położnej czy urodze do północy-a ona na to-MUSISZ! bo juz za długo trwa.gdy zaczeły sie te prawdziwe parte to darłam sie ,ze wychodze , ze umre i takie tam a połózna widziała z e juz nie mam siły wiec stwierdziła ze nie ma wyjscia musza mi troche pomóc "od siebie" tak ze na ogromnym skurczu gin stał i czekał na główke a ona zwineła mi w rulon piżame i mocno scisneła na brzuchu .za pierwszym razem -nic ba za drugim parciem i z ich pomoca Mały wyszedł na jednym skurczu.Tak sie zmobilizowałam! i naprawde nalezy słuchac połoznej.Bo gdy ona mówiła zeby jeszcze nie przec ja parłam i nacieli mnie wcale nie na tym najwiekszym skurczu tak ze czułam wszystko Jak wyciagneli małego i położyli mi na brzuchu popłakałam sie ale nie ze szczescia czy cos...że sie już skończył ten koszmar.Małego zabrali na badanka ,Pan gin mnie poszył(bardzo ładnie dzis juz prawie nic nie czuje a z sali porodowej do swojej jednoosobowej szłam sama)pożegnalismy sie i Dobranoc.Za wiele z tej sob nocy nie pamietam-byłam pewnie w jakims szoku.Pamietam tylko słowa gina:"Nie było tak żle co? a ja na to " było tragicznie wiecej nie rodze!" Podobno te co tak mówia najpredzej wracaja...
no to moja kolej(z gory przepraszam za bledy) juz kilka dni przed porodem strasznie bylam opuchnieta...ale mala miala urodzic sie dopiero 26.stycznia wiec kiedy moj ginekolog stwierdzil na wizycie 18.grudnia ze mam regularne skurcze(co 3 minuty!) i rozwarcie na 1cm bylam troszke w szoku.wiedzialam ze grozi mi porod przedwczesny,ale bralam tabletki na podtrzymanie wiec mialam nadzieje ze mala jeszcze sobie troszke posiedzi w brzuszku. lekarz powiedzial ze jezeli bole stana sie mocniejsze lub odejda wody mam leciec do szpitala. na szczescie dzien wczesniej spakowalam torbe.na drugi dzien bole staly sie mocniejsze i odszedl czop sluzowy. posprzatalam troche,spakowalam ostatnie rzeczy i poszlam do szpitala.tam wpakowali mnie do karetki i wyslali do kliniki z oddzialem dla wczesniakow.skurcze byly juz dosc mocne i rozwarcie na 2 cm.poniewaz mala nadal siedziala dupcia w dol postanowili zrobic cesarke.moj chlopak dojechal z torba i uzbrojony w kamere.niestety okazalo sie ze znieczulenie doledzwiowe jest za ryzykowne, poniewarz mam kompletnie wytatuowane plecy.tak wiec mnie uspali a moj chlopak zostal z kamera przed wejsciem na sale.byl przy mnie jak sie obudzilam.pytalam czy mala krzyczala i poczulam wielka ulge gdy to potwierdzil.poniewarz nie bylam w stanie otworzyc oczu zostawil mi aparat cyfrowy pod poduszka ktorym zrobil zdjecie naszej corci.zobaczylam je dopiero w nocy. mala urodzila sie 19.grudnia o 22:49,wazyla2600 i miala 46cm.mala blondyneczka. nazajutrz nie moglam sie doczekac zeby ja zobaczyc.siostra pomogla mi sie ogarnac,wstac,pozbyc sie zbednych juz rurek i zawiozla mnie 2 pietra nizej na oddzial gdzie lezala moja kruszynka. nigdy nie zapomne tego uczucia gdy podano mi ja na rece.rozplakalam sie jak dziecko. w ten sam dzien zaczelam chodzic zeby jak najwiecej czasu spedzac na dole z mala.jest kompletnie zdrowa i silna.lezy jeszcze w ocieplanym lozeczku. gdy otwiera oczka i sie usmiecha(chociaz wiem ze to narazie tylko takie minki) czuje ze jestem w stanie zrobic dla niej wszystko. nigdy nie wierzylam w milosc od pierwszego wejrzenia...teraz wiem ze istnieje ona naprawde.
kawusia ja nigdy nie koloryzuje-po to własnie ten temacik żeby inne dziewczyny wiedziały co i jak i że może być różnie.Ale nie ma dwóch takich samych porodów i nie ma reguł tak że jak widzisz jedne sie mecza , drugie urodza szybciutko:) Tego drugiego oczywiscie życze każdej przyszłej mamuśce
No to ja również napiszę swoje przeżycia z porodu.Termin miałam na 5 września,ale nic się nie zapowiadało,że cokolwiek się ruszy. żadnych skurczy,złego samopoczucia kompletnie nic.Była końcówka sierpnia poszłam na ostatnią wizytę do ginekologa.Był 21 sierpnia zbadał mnie "ręcznie" ponaciskał brzuch (bardzo bolało)i stwierdził ,że powinnam urodzić jeszcze w tym tygodniu.Wróciłam do domu i nic się nie działo minęło kilka dni nadal nic.Zauważyłam tylko,że moje dzieciątko coraz mniej się rusza w brzuszku.30 sierpnia z rana zaczął mi odchodzić czop poza tym żadnym bóli,czułam się świetnie.Niepokoiło mnie tylko ,że synek się praktycznie nie rusza postanowiłam pojechać do szpitala i to skontrolować.Na izbie przyjęć pielęgniarka bardzo nie miło mnie potraktowała powiedziała ze w 39 tyg ciąży dziecko sie nie rusza a ja panikuje.Przyszedł lekarz podłączył mnie do KTG zbadał, zrobił USG i powiedział"niby jest ok ale zostawimy panią na obserwacji" .No i zostałam zamartwiając się jak to jest ,mówią ze dobrze ale zostawili w szpitalu.Kilka dni robili mi KTG, USG i czekali aż sie zacznie.KTG wychodziło z dnia na dzień gorsze ,ale lekarze czekali ,mówiąc ze jest jeszcze czas.4 września znów zrobili ktg i wyszło tragiczne ,była na zmianie super położna i powiedziała ze trzeba coś z tym zrobić ,zaalarmowała lekarzy i stwierdzili,ze założą mi balonik by powstało jakieś rozwarcie.Chodziłam cały dzień z balonikiem i nic żadnego rozwarcia nie było,lekarze się dziwili .5 września zabrali mnie na porodówkę będą wywoływać poród.Podłączyli pod KTG i dali kroplówkę z oksytocyną, była 7 rano.O 9 przyszła jedna pani doktor spojrzała na mnie i powiedziała ,że jak mam rodzić to mi przebije pęcherz i o 9 to zrobiła.O 12 przyszedł lekarz spojrzał się na mnie zdziwiony że jeszcze nic się nie dzieję i powiedział,że trzeba czekać,stwierdzili że pewnie niedlugo mnie chwyci więc podadzą za wczasu zmieczulenie zewnątrzoponowe i tak też zrobili.O godzinie 16 tej podłączyli drugą ktoplókę bo pierwsza zleciała a ja nic nie czułam.Rozwarcie było na 4 cm więc już jakiś postęp pomyślałam.Dali mi jeszcze jakiś antybiotyk i o 18 tej zaczęły się minimalne skurcze na ktg podchodził do 40.To bardzo mało ale lekarz powiedział ze juz coś się zaczyna dziać.Godzina 20 rozwarcie na 8 cm i skurcze tak samo 40-50.Godzina 21 przychodzą lekkie bule parte lekarz mówi ona przy takich skurczach nie urodzi tego dziecka a ja na to że urodzę-nic mnie nie bolało ale byłam juz zmęczona.Przychodzili lekarze i debatowali ze moj organizm odporny na jakiekolwiek leki. o 21 30 mnie chwyciło ku radośći lekarza, bóle były silniejsze do wytrzymania KTG pokazywało 60, zaczęły się mocne bóle parte chcieli go wyciągac kleszczmi ale krzyczalam ze nie.Przyszedł jeden skurcz nie zdazyli mnie naciac peknelam i synek juz byl na swiecie.Lekarz sie pozniej smial ze nie chce wiecej takich odpornych pacjetek.Kamilek urodzil sie o 21 55.Trwało długo ale nie bolało wspomnienia mam całkiem dobre.Wasze porody byly bardziej emocjonujace moj byl nudnawy.
Witam no to ja wam sie pochwale ze juz jestem po Najpiekniejszy dzien w moim zyciu juz za mna,a z niego wlasnie lezy w lozeczku taka mala niespodzinka. Dnia 25.12.2007 roku o godzinie 4:33 na swiat przyszla Julia .Waga 3850 i ok 55 dluga ~(nie wiem dokladnie bo mierzylismy sami),no i dostala cala 10 punktow. O godz.2 dnia 24 .12 poczulam pierwszy skorcz ,i juz wiedzialam ze wielki dzien przedemna.Skorcze byly regularne co 10 min,ale do wytrzymania.O godz.5 poszlam do lazienki i zobaczylam krew na bieliznie ,troche sie wystraszylam.Maz zadzwonil do szpitala (w tym kraju trzeba zadzwonic i powiedziec ze sie jedzie rodzic,one robia wywiad i mowia za ile trzeba przyjechac- wszystko przez tel).Polozna powiedziala zeby poczekac spokojnie narazie sie wszystko zaczyna.Kazala mi zjesc sniadanie i odpoczac- jak tu odpoczywac jak boli.O godzi 17 pojechalismy do szpitala sprawdzic czy wszystko oki. Polozna po badaniu stwierdzila ze to jeszcze potrwa ,ze moge urodzic dzisiaj ,jutro ,albo mi przejdzie -nie mialam rozwarcia.Wrocilismy do domu zjedlismy kolacje wigilijna ,no i sie zaczelo (chodzilam po scianach :)).o godz 21 bylam w szpitalu ,po badaniu okazalo sie za ma 7 cm rozwarcia.Zeby bol byl mniejszy -skorcze co 3 min- dostalam gaz rozwesalajacy (fajnie dzialal).W pewnym momencie bol juz dawal w kosc i poprosilam o zneczulenie ,dostalam zastrzyk w udo.Znieczulenie dzialalo 2 godz.w tym czasie odpoczywalam sobie.Ja znieczulenie przestalo dzialac to zaczely sie parte.Po godz juz slyszalam najpiekniejszy krzyk na swiecie- to byl krzyk mojego malenstwa .Jestem dumna z mojego meza spisal sie na medal i to dzieki niemu mam takie szczescie Dla takich malutki oczek i raczek warto przezyc ten bol ,o ktorym bardzo szybko sie zapomina. Dziewczyny nie taki diabel jakiego go maluja. Zycze wam takiego wspanialego dnia jaki ja mialam,Duza buzka od Doroty i jej corci Julci.
No cóż dziewczyny, ja po już prawie 7 miesiącach , mam odrobinę dystansu do wydarzeń tego pamiętnego dnia, ale i tak nadal twierdzę , że z drugim dzieckiem będę prosić lekarza o cesarkę! A było tak: Termin porodu wg wyliczeń lekarza miałam na 30 maja 2007r., jednak moje wyliczenia były na 4 czerwca i to ja się nie pomyliłam, no i oczywiście mój wykres z 28 dni! Już 2 czerwca tj. w sobotę leżąc rano w łóżku z M poczułam kilka skurczy pod rząd i byłam już pewna że to dziś będzie już po wszystkim. Kiedy po jakiejś godzinie wstałam z łóżka i poszłam do łazienki - odszedł mi czop śluzowy, który był wydalany po troszkę, aż do poniedziałku! Niestety tego dnia - sobota- nic więcej się nie wydarzyło, cały dzień przechodziłam, wchodziłam kilka razy na 5 pętro, żeby tylko przyspieszyć akcję - nic z tego. Oczywiście całą sobotę miałam skurcze ale z różną częstotliwością, raz co 10 min., raz co godzinkę, raz krótkie, a raz dłuższe. Całą noc nie mogłam spać, bo bałam się co się wydarzy, pozatym męczyły mnie skurcze! Niedziela minęła w takiej samej atmosferze, czyli mąż liczący z zegarkiem w ręku czas i częstotliwość moich skurczy i ja zestresowana i prosząca Boga o szybkie rozwiązanie - niestety niedziela nie była jeszcze tym szczęśliwym dniem. W nocy skurcze zaczęły się nasilać i o 2 w nocy były już co ok. 5 min. przez prawie godzinę, niestety ok. godz. 3 znowu zaniknęły. Niewiedziałam juz co jest grane, dlaczego tak dziwnie to wszystko sie układa, no ale cierpliwie i z coraz większym strachem czekałam na dalszy rozwój wypadków. Wcześniej po rozmowach z położną i lekarzem ustaliłam , że do szpitala pojadę jak skurcze będą już bardzo częste i silne, albo jak odejdą mi wody (mam do szpitala jakieś 3 -5 min)- chyba nigdy bym się tego nie doczekała!!! W niedzielę rano byłam już wykończona skurcze nadal były nijakie, raz mocne i długie, za chwilkę lekkie innym razem przez 20min. nic nie było. Poniewaz nie miałam już siły nawet się wykąpać, ubrać itd. mój mąż zadecydował o 7.00, że czas jechać do szpitala. Akurat pracę miał rozpocząć ordynator szpitala - mój prowadzący lekarz.
Udaliśmy się na izbę przyjęć, zostałam przyjęta i po długim wypełnianiu dokumentów położona pod ktg na pół godziny po czym okazało się, że właściwie skurczów brak, są ale niewielkie! Po chwili przyszła pani ginekolog żeby zbadać mnie manualnie i orzekła z pośpiechem - 8 cm rozwarcia, szybko lewatywa, prysznic i na boks porodowy! Zaczął się szał, a ja wcale nie czułam żebym miała zaraz urodzić. I tak szybko - jeszcze ważenie (okazało się ,że przez te ostatnie 2 dni schudłam 2,5 kg), lewatywa, prysznic i przeszłam na boks porodowy gdzie czekał już mój mąż i jego koleżanka, która okazało się jest położną w naszym szpitalu. I całe szczęście, że Renatka (tak ma na imię położna) wzięła mnie w swoje ręce. Teraz wiem , że bez jej pomocy to urodziłabym chyba dopiero za conajmniej 2 dni. Lekarz ktory przyszedł na boks mnie zbadać powiedział, że ja jeszcze długo nie urodzę bo brak jest akcji porodowej i poszedł sobie!!! A to juz była godzina 8.30. Skurcze raz przychodziły, raz odchodziły. Raz ściągano mnie z lóżka, kazano chodzić, skakać na piłce, kucaś, wisieć na mężu, albo na lóżku, a kiedy zbliżały się skurcze wchodzić na lóżko. Niestety niewiele to dawało skurcze były tak słabe, że nie mogłam nawet 2 razy poprzeć, bo tak szybko odpuszczały. Już o 9.00 usłyszałam, że mam śliczne rozwarcie na 10 i widać główkę małej z czarnymi włoskami, alre skurczy nadal brak. Wkońcu przełożona położnych podjęła decyzję o podaniu mi oksytocyny w podwójnej dawce i o przebiciu pęcherza płodowego, bo wody nadal same mi nie odpłynęły. Niestety niewiele to pomogło, skurcze nadchodziły, ale krótkie i takie, że mogłam je przeoddychać i było po sprawie. Widziałam w oczach kilku położnych które razem z przełożonom się przy mnie znalazły, że denerwują się - że coś jest nie tak. Co chwilkę sprawdzały na ktg czy dz9idzia oddych, czy nie ma przyspieszonego tętna, ale wszystko było u niej OK. Wierzcie mi dziewczyny, że byłam już wykończona. Zegar który wisial przd moim łóżkiem był niemiłosierny, gnał do przodu, a ja ciągle w tym samum miejscu - a tu już po 11. Miałam wrażenie, że mogłam tylko urodzić na kucąco przy lóżku, bo tylko wtedy skurcze były mocne, a jak weszłam na lóżko to zanikały. Niestety w moim szpitalu nie wolno rodzić w takiej pozycji!!! Doskonale pamiętam moment kiedy ostatni raz schodziłam z łóżka i już nawet nie miałam siły położyć się bezwładnie na piłce, mąż był nademną i trzyman mnie od tyłu - wyjąkałam tylko do niego, że chyba nie dam rady urodzić tego maleństwa. Renia-położna usłyszała moje słowa i zadecydowały z przełożoną, że właściwie to one już nic nie mogą zrobić i przyszedł czas wezwać na pomoc ordynatora. Wierzce mi, że gdy zobaczyłam swojego lekarza pocylonego nademną i mówiącego swoim spokojnym głosem: "wszystko będzoie dobrze pani Iwonko, zaraz to się skończy", to na moment poczułam ulgę, ale tylko na moment. Mam świetny słuch i słyszałam całą rozmowę mojego lekarza z położnymi, że nie dam rady urodzić sama (chociaż rozwarcie na 11 cm i mogłabym urodzić bez cięcia, ale brak mi skurczów i cała akcja jest zagrożeniem dla małej), że dziecko jest już w kanale rodnym, że nie powinni już robić cesarki - po czym mój lekarz powiedzial do nich, że nie pozwoli mi się tak dłużej męczć i on podejmuje się zrobienia cesarki. Podszedł do mnie, a mi już było wszystko jedno. Powiedział tylko: "pani Iwonko jeszcze jeden ostatni wysiłek, ja pomogę i musi się udać, a jak nie to pani ulżę i robimy cesarkę" To dla mnie był głos "anioła". Jeszcze tylko zobaczyłam przerażoną i zmartwioną twarz mojego męża i ruch lekarza który puścił całą parą mi oksytocynę w żyłę, a po chwili powiedsziała: "idzie skurcz panie doktorze". Zebrałam w sobie ostatnie siły jakie miałam i zaczęłam przeć najmocniej jak tylko potrafiłam, a lekarz przyłożył całą rękę pomiędzy brzuch i piersi i mocno wypchną moją małą córeczkę. Niestety główka wyszła tylko do połowy i musieliśmy czekać na następny skurcz. Przy drugim główka wyszła już cała i to była wielka ulga, trzeci skurcz to już tylko jej malutkie ciałko wyszło jak po maśle. I było po wszystki podano mi na piersi moją śliczną malutką, wymęczoną córeczkę, mój skarb, a ja nie widziałam nic na oczy bo mój mąż rzucił się na minie i chciał zacałować mnie na śmierć!
Później jeszcze tylko łożysko, niewiele je czułam, no i szycie. Niestety okazało się, że strasznie krwawię i nie wiadomo było dlaczego , bo miałam tylko niewielkie cięcie (rozwarcie na 11, więc nie trzeba było dużo przecinać), dwa szwy na zewnątrz. Niestety pękła mi cała pochwa lewostronnie i rekonstrukcja trwała godzinę, założono mi 12 szwów wewnątrz, ale powiem wam , że nie miało to już żadnego znaczenia, bo moja mała perełka była już na tym świecie i byłam najszczęśliwszą kobietą na świecie, a ból który przed chwilą miałam stał się nieistotny, i wróciły mi chyba wszystkie siły.
Po szyciu mój M przyniusł małą Oliwcię do mnie i w trójkę leżeliśmy sobie jeszcze godzinkę na bloku. W tym czasie nawet zjadłam obiad, a potem chciali mnie przewieść na salę, ale ja powiedziałam że idę do łazienki pod prysznic i tak zrobiłam. Miałam tyle siły ,że poszłam pod prysznic się odświeżyć i do moich skarbów które czekały już na mnie w pokoju.
Opisałam to tak szczegółowo, żeby zobrazować wam jak to strasznie wyglądało, a tak naprawdę w momencie kiedy nasza śliczna córeczka znalazła się na tym świecie, przestało to mieć jakiekolwiek znaczenie i przestało tak strasznie wyglądać.
Mamy które jeszcze nie rodziły, nie martwcie się kobieta jest w stanie przeżyć wiele strasznego cierpienia, da sobie radę bo to dla jej maleństwa.
Powiem ci, że ja przy drugim dziecku też będę błagać o cesarkę i to już na początku ciąży. Bo jak nie to chyba ze stresu w trakcie ciąży dostanę nerwicy! Ale mój lekarz powiedział, że chyba on sam przy kolejnym dziecku nie pozwoli mi rodzić naturalnie, bo jeżeli historia się powtórzy to ponownie wszystko popęka i może tym razem być większy problem. Tym razem udało się bez rzadnych powikłań, a następnym razem mogę nie mieć tyle szczęścia. Powiedział, że chciałby żebym miała jeszcze w życiu troszkę przyjemności!
Iwa podobno z drugim idzie łatwiej, przynajmniej ja mam taką nadzieję , bo przy pierwszym namęczyłam się strasznie, żadnego rozwarcia nie było , za to masowanie szyjki a jakże, aż od rozwarcia na 10 cm
Iwa dobrze Cię rozumiem, Ty chociaż miałaś rozwarcie, a ja skurcze i nic rozwarcia, po 18 godzinach miałam dość, mdlałam ze zmęczenia, bo całą noc wczesniej nie spałam i noc w której się to wszystko działo. Jednak tak jak napisałaś dla tej cudownej chwili warto się pomęczyć, chociaż ja tylko przez chwilkę widziałam Matusia.
a mnie sie podobało;) pewnie dlatego ze nie umeczylam sie jak wy ;) ja sie nawet smiałam i mwoiłam mezowi ze smiechem slawne powiedzonko"To wszytsko przez Ciebie" :D ale fakt bolało ;) ale co mi tam :D ja hce jeszcze raz:]
Wspołczuję wam dziewczyny,ze macie takie wspomnienia z porodów...
Ja miałam nienajlepsze wrazenia po pierwszym porodzie ( ale to było 11 lat temu, więc i panujące zwyczaje były inne) dlatego teraz bardzo starannie wybierałam szpital i lekarza. Dla mnie narodziny Hani były cudownym przeżyciem. Gdybym miała rodzić raz jeszzce - to tylko sn
zauwazylam ze dziewczyny ktore mialy traumatyczny pierwszy porod sn chca koniecznie cesarke ale po cc twierdza ze jednak sn byl o niebo lepszy. ja pisalam niedawno na rozpakowanych ze jeszcze 4 miesiace mialam bole brzucha. teraz nawet sie powtarzaja np po goracej kapieli czuje takie nieprzyjemne skurcze i dyskomfort. ja mialam szczescie i czucie w brzuchu mialam od poczatku ale moje kolezanki nieraz do roku po porodzie maja martwice okolic ciecia... poza tym - po sn znacznie szybciej dochodzi sie do siebie i jest mniej restrykcji co wolno a czego nie, coz po cc jest ciezko - jestem wytrzymala na bol ale nie bylo latwo, fakt przeciwbolowe pralam tylko 2 razy ale nie raz mnie skrecalo z bolu. z ciekawostek - jak ma zmienic sie pogoda to moja rana po cieciu jest czyms w rodzaju barometru - swedzi tak bardzo od srodka ze idzie zwariowac
aha jako ze doswiadczylam i cc i sn to wiem ze gdybysmy jeszcze kiedys mieli dzieco to tylko porod silami natury wchodzi w gre...
Myszorka ja też byłam nastawiona tylko na posód siłami natury, koniecznie chciałam tak urodzić, wogóle nie brałam pod uwagę cesarki. Marzyłam o tych chwilach, myślałam jak to będzie pięknie, ja mój mąż i nasza maleńka dzidzia pchająca się na ten świat! Brałam pod uwagę ból - pozatym jestem dosyć odporna na wszelaki ból. Niestety na dzień dzisiejszy dostaję gęsiej skórki i aż mnie ściska w brzuchu jak pomyślę sobie o porodzie. Owszem piękna i niezapomniana chwila jak kładą ci twoje maleństwo na piersi - takie malutkie, bezbronne i tylko twoje - nasze! Ale tą chwilę można przeżyć również rodząc naturalnie ale mając znieczulenie zewnątrzoponowe lub cesarkę ze znieczulenien od pasa w dół! Myślę że po pierwszym razie już wiem jak to jest, więc moja ciekawość została zaspokojona, najpiękniejsza chwila jak położyli mi Oliwcię na piersi i tak sobie leżeliśmy w trójkę - możemy ją ponownie przeżyć, ale już bez tego bólu w danej chwili. Wiem później bedzie bolało - no chyba że naturalny poród ze znieczuleniem - chyba przy drugim dziecku własnie o tym pomyślę.
Iwa ja miałam znieczulenie od pasa w dół, ale Matusia mi nie dali, tylko pokazali, wzięli do badania i potem pokazali ubranego i juz poplutego i rączką bo twarzy mnie pogłaskał.
dziewczyny, ja chciałam tylko powiedzieć, że 2,5 roku temu miałam usuwany wyrostek, a z tego co wiem to jest to pikuś w stosunku do cc i jak sobie przypomnę dochodzenie do siebie to jestem gotowa zrobić wszystko aby rodzić sn, co do samej rany do tej pory mam martwicę tych okolic, nie wspomnę o wrażeniach estetycznych, muszę mieć dość wysokie majtki żeby nie wystawał szew, który oczywiście pomimo mojego dbania i tak się rozszedł. Po cc pewnie dziecko dodaje sił, bo chcąc nie chcąc trzeba wstać i chodzić i się maluchem zająć, ale cięcie na pewno ciągnie tak samo jak przy wyrostku, na pewno tak samo boli głupie kichnięcie czy kaszlnięcie. Dziewczyny - nie nastawiajcie się na cc, poczytajcie wypowiedzi tych, które tak rodziły - szczególnie osób jak Ania, która ma i taki i taki poród za sobą. I bez względu na to jak będę rodziła i jaki ten poród będzie, to zdania nie zmienię, rodzić trzeba naturalnie, a cc w przypadkach kiedy nie ma innego wyjścia.
dokladnie mam takie zdanie jak harpijka - ciecie cesarskie tylko w przypadku naglym lub POWAZNYCH zalecen lekarskich (no i przede wszystkim prawdziwych)... a jesli ktoras jest maxymalnie niewytrzymala na bol to zawsze jest znieczulenie
harpijko - piszesz o martwicy okolic szwa po cesarce. No cóż, szew jest na podbrzuszu, czujesz tą martwicę na zewnątrz i wewnątrz - OK! Mnie podczas porodu naturalnego pękła pochwa lewostronnie na całej długości - 12 szwów założonych wewnątrz jak narazie czuję do dziś! Niestety martwicę z tym związaną odczuwam w innych sytuacjach.....! A dziwny ból pojawia się za każdym razem ...........! Lekarz mówi, że to za jakiś czas troszkę przejdzie, ale mam się nie łudzić , że będzie jak kiedyś!
a nie słyszałyście o takich pompkach dla kobiet wciąży, które wkłada się do pochwy i ma to rozsiągagać ją i krocze, żeby nie pękały w casie porodu?? ja się nad tym zastanawiam, bo bardzo chciałabym rodzić w wodzie bez żadnych ingerencji i możliwie jak najszybciej wrócić do po porodzie...
-- "kicham na to, czy mój sąsiad czyta o moich cyklach" ngl
Mineło juz ponad 3 tyg. Na pewno perspektywa czasu robi swoje i fakt, ze już się jest „po” dodaje otuchy i uśmiechu
Jak wiecie miałam się zgłosic ok. 10.00 dnia 16.12 (niedziela) na Izbe przyjęc. Rano wstałam w dosc dobrym humorze, nastawiona optymistycznie. Zjadłam lekkie sniadanko, wzięłam prysznic… sprawdziłam co na forum… i ok. 9.40 ruszyliśmy…
Na miejscu z uśmiechem pożartowałam z położną… zbadała mnie, przyszedł lekarz – zbadał i uznal, ze skoro tydz po terminie kwalifikuje się do testu OTC! Zapytałam położnej –„urodzimy dzisiaj” – Uśmiechnęła się….
Przebrałam się, spisali wszystkie papierki, Arek został oddelegowany do domu z rozkazem czekania na tel… o godz. 10.20 byłam już pod kroplówą… Najpierw lezałam na Sali „blokowej” ale szybciutko położona przeniosła mnie na sale „rodzinną” - „jakby się zaczęło to juz będziemy na miejscu”!
Leżałam, w sumie nic nie bolało… puściłam sobie radyjko… i czekałam… tylko, po godzinie strasznie mi się siku zachciało a tu zakaz ruszania się bo zapis ciagle idzie… Przyszła połozna, uznała ze skurcze się ładnie Pisza – ja poki co nie czułam… Wezwała lekarza zbadał… i jak na mój gust przebił pęcherz bo nagle wody chlusnęły… Uzył takiego czegos z „haczykiem” a połozna trzymała pjemnik, bezy nie ‘zalać” łozka…Więc to było „ukartowane”
Potem odpięli mi ktg i pozwolili chodzic, kroplówa cały czas szła… Ok. 12.30 zadzowniłam po Arka, ze może się zbierac – bo „dziś” urodzimy Za 20 min był już na miejscu!
No i zaczęło się – powiedzmy do 14 było jako tako, czułam z ból narasta ale był znosny… Potem już stał się okrutny – miałam bóle nie tlyko ze tka powiem brzuszne ale krzyzowe - niemal od samego początku… Probowałam piłki i innych cudów – ale nic ulgi nie przynosiło… Prysznic poki co był wykluczony – bo co chwila szły mi jakies kroplowy… O 15 nie dałam rady – dostałam pierwsza dawke zzo… Okrutne było zakłądnaie cewnika do kręgosłupa – nie chodzi ze sprawia ból, ale wymaga nie poruszenia się w rakcie i potem przez 15 min, pozycja skulona… I wytrzymaj – jak skurcze napieprz…… Ale moja połozna tak mnie złapała, ze unimozliwiła mi poruszenie… Po ok. 10-15 min przysżła ulga… poczułam się jak w letargu.. nagle ból zelżał..kazano mi wykorzytsac chwile na sen – ale jak tu spac….
Niestety po 45 min ból zaczał narastać…. No i wiadomo stawał się coraz silniejszy..a bóle krzyzowe dominowały… Kazano mi chodzic, znowu próba z piłką… itd. – ból sakramencki… o 17 kolejna dawka zzo – i nic, zadnego ukojenia… wiec dawke podwojono… i co.. 20 min względnej ulgi…
W miedzy czasie zaczęło mi być niedobrze… połozna powiedziała, ze ok., tak się zdarza… Kazała ograniczyc picie wody… Po tym jak znieczulenie okazało się nie działac..połozna zabronowała prysznic, odpieła kroplówke..wstalam z łózka.. dygotałam cała – nie wiem czy reakcja na zzo, czy zmeczenie, czy brak glukozy..nie wiem ale było to okrutne… Arek zaprowadził mnie pod prysznic, tam była taka ławeczka - bo nie ustałabym – byłam tak słaba i drżąca… Siadłam – bol krzyz był okropny, skurcze były srednio co 3-4 min… Po prysznicem zaczełam wymiotowac..całe fontanny… To był SAJGON – ból, dygotanie, wymioty,a przy wymiotach napinałam brzucha więc wiecje ze mnie się wylewało dołem… KOSZMAR.. Siedziałm tam ok. 20 min… jak wyszłam czułam się jeszcze gorzej… kazano mi dalej chodzic..bo rozwarcie zatrzymało się - wtedy chyba na ok… 7 cm!
Chodząc nadal było mi nie dobrze – wiec wymitowałam do zlewu.., wtedy znowu lało się itd… wyrwałam sobie kroplów, bo jak mnie pociągnęło…to szarpnęłam… ehhhhh
O 19 kolejna dawka zzo.. moment ukojenia, ale na krzyzowe – nie ma siły !
cd.. Od ok. 20 czułam już skurcze parte, od 21 pozwolona przec… najpierw na leżaco, potem na klecząco przy łozku, potem na boku… Jak połozna wychodziła ja nadal parłam - bo to była chwila wytchnienia od bólu… skupiałam się na oddechu i parciu….
Niestety zadnych efektów…
Od ok. 23… na sali było poza mna i Arkiem - 6 osob – połozna, lekarz który mnie przyjął, anestezjolog, 2 młode lekarki, i jeszcze jedna położna… Dwie kazały mi się zapierac nogami o nie, dwie cisnęły na brzuch, Arek pomagał glowe trzymac, ja sama trzymałam się takich uchwytów i …. Lekarz właczył lampe stał miedzy moimi nogami i patrzył…….. Co skurcz i parcie – po ich ustaniu przykładano mi ktg i sprawdzano serduszko malucha… Mi brakowało sił – po 3 godzinach akcji (skurcze były jak dla mnie bez przerwy)– nie mialam siły nawet przytrzymac sama nóg… Wyjęto maskę tlenową… ale nie zdąrzyli użyć…
Ok. 00.15 nagła decyzja – lekarz mówi ”musimy to inaczej zakończyć”! JA ogromne oczy na połozną.. i pytam co to znaczy ( w głowie zaświtała mi wizja kleszczy)…. A ona Cięcie…
Potem już akcja poszła szybciutko… Połozna do mnie Marta szybko, biegniemy… Ja w amok, w bólach… biegne na bosaka, koszulka zadarta do pasa… ta mnie ciagnie za ręke ..wpadamy na sale operacyjna (ten sam korytarz na szczęscie).. mówi mi żeby się położyła - ja w bólach partych nie ma sznas bezy się wdrapała na tak wysokei łożko… Niemal krzycze ze nie dam rady, ze boli, ze musze przec – ci ze nie wolno.. Podłożyli jakis podescik, pomogli poszyłam się… bóle były starszne, anestezjolog podał dawkę… jak na zbawienie czekałam na ulgę.. Niedługo troche ulżyło… Lekarz zapytal czy czuje jak ukłuł mnie w brzuch –ja ze owszem, pyta czy mam ciezkie nogi, czy mogę ruszac – ja jak najbardziej… A potem….. wiem, ze była jakas dyskusja anestezjologa z jakas inna lekarką… Nałożyli mi maskę…. I obudziłam się po wszystkim jak kończono mnie zszywac…
Małucha widziałam przez momencik, jak wynoszono go na Oiom… Byłam tak zdezorientowana, bo sniło mi się cos zupełnie abstrakcyjnego ze nie kumałam wogole o co chodzi… Az głupio się przyznac, ale było mi tak wsyztsko jendo, taka ugle poczułam, z juz po wszystkim..ze nie miałam siły się przejąc losem malucha.. Wstyd mi…
Zapytałam lekarza o godzine, powiedział ze 1! Powiedziałam, ze chce mi się pić.. zabroniono! A dygotałam jak galareta… Przewieziono mnie na pooperacyjna, zapodano przeciwbólowe z pompy… kroplówe i jakis zastrzyk, przykryto dodatkowo 3 kocami…
A teraz Arek – bez niego nie przetrwałabym tego wszystkiego…Wiadomo nie wiele mógł pomóc, ale sama w tych bólach – nie dałabym rady! Raz w bolach powiedziałam mu – „Arek zrób cos, pomóz mi” , choc wiadomo – co on mógł… Troche mnie wkurzał… np. kiedy ja klecząc parałam, on (chciał pomóc) podkładał mi ręcznik pod kolona, żebym nie kleczałana zimnej posadzce itd..to mnie wkurzał – bo co mnie kolana obchodza, jak mnie boli….jak k..m…
Bardzo mi pomógl w tej ostatniej fazie, podtrzymywał, miał siłe żeby pomoc mi przeć… A na koniec- biedny został sam w tej Sali – wszyscy razem ze mną wybiegli, jemu kazano czekać… Przejął się, zestresował – zostal SAM… Potem widział jak lekarka biegnie z małym do Oiom, potem mnie jak wywoża… Potem mi powiedział, ze bardzo sie zdenerwował....
Pozbierał wszystkie graty , przyszedł do mnie… wtedy dowiedziałam się, ze mały miał problemy z oddechem, ze może zapelnie płuc itd… Przestraszyłam się..ale ciągle byłam w amoku… Potem pojechał bo go wyprosili - było ok. 2 w nocy…
Zachwile przyszła pani doktor od dzieci… powiedziała mi co było, co jest – ze jeszcze rano będą badac, sprawdzac, ze obserwują… ale ze oddycha samodzielnie i mamy być dobrej mysli….
Napisałam szybko Arkowi, bezy się nie denerwował…
A potem zamiast spac..lezałam i stukałam smsy…………. Byłam jak letargu, a jak zapadłam w drzemke to budziło mnie wspomnienie boli partych i od razu oczy jak 5 zł…
Tyle relacji pordowej dochodzenie do siebie po cc..to inna bajka… inne historie jakie mi się przydarzyły pomine..
ps. dodam, ze o ile kiedys jeszcze przyjdzie mi rodzić to......... chyba od razu zdecyduje sie na cc..... boli, ciągnie, utrudnia wiele..ale chyba nie odważe sie poraz koljeny na "coś" takiego
O Boże Vall- to opowieśc jak z horroru... dziewczyny do jakich wy szpitali trafiacie??? Dlaczego połozne wychodzą, jak akcja nie postępuje? Dlaczego nie pomagaja pacjentkom? Dlaczego nie wykonuja masażu szyjki?
Poza tym jak mozna biec ze skurczami partymi na salę operacyjną???
Kurcze- wlos się jeży na głowie. Ja dzięki pomocy mojej polożnej urodzilam w 3 godziny- chociaz na salę trafiłam z 2cm rozwarciem.
Cięzarówki- dobrze zastanówcie się, gdzie chcecie urodzić swoje dzieci. Bliskośc domu i kolorowe sciany w szpitalu to nie sa argumenty przemawiajace za wyborem !!!