Aby dyskutować we wszystkich kategoriach, wymagana jest rejestracja.
Vanilla 1.1.4 jest produktem Lussumo. Więcej informacji: Dokumentacja, Forum.


A, moja córka, mimo że widziała narodziny brata, nie ma traumy ;) W porównaniu z czasem ciąży bardzo wyspokojniała i jakoś wszystko przyjęła w miarę spokojnie. (Ale żeby nie było, nie uważam, że tylko poród w domu to gwarantuje).

Poszłam do toalety, zrobiłam siku, a tam ciągle leci, i leci, i końca nie widać. Omatkozcórką, wody mi odchodzą.
Ale jak,przecież to za wcześnie,torba niespakowana, nic nie gotowe, a mamy jeszcze u nas nie ma… Poinformowałam Dominika i poszłam zadzwonić do położnej, bo nie miałam pojęcia co ja mam teraz zrobić. Położną oczywiście obudziłam, jej głos nie brzmiał na zadowolony… trudno. Mamy nie panikować(ciekawe jak…), zjeść śniadanie (nawet o nim nie myślałam), spakować torbę i jechać do szpitala. Ale zaraz, a co z Kacperkiem?!?! Kto z nim zostanie, czy w ogóle on będzie chciał z kimś zostać. Dzwonię do znajomej, czy może do nas przyjść i zająć się Kapim. Ona nie widziała w tym problemu,ale przeczucie nam mówiło,że on musi z nami jechać do szpitala! Kumpela przyszła, trochę nas zebrała do kupy, bo ja latałam z ręcznikiem między nogami i zastanawiałam się co wrzucać do torby… 


Czyli co, powinnam iść do lekarza...?
) Każdego dnia myślałam, że to już się zaczyna, że w końcu zobaczymy naszą wyczekaną córeczkę. Zaczęło się jednak dzień przed terminem kiedy to około godz 12 poczułam pierwszy silniejszy skurcz- musiałam kucnąć i chwile tak posiedzieć bo nie mogłam ustać. Pomyślałam oho! to chyba dzisiaj. Ale bóle przychdoziły bardzo różnie co 30,40 minut czasem co 10,5. Wzięłam kąpiel ale nic to nie zmieniło. Czekałam więc na rozwój wydarzeń bo miałam za sobą jeden fałszywy alarm i nie chciałam niepotrzebnie znowu jechać do szpitala. Koło 16 przyjechał mąż z pracy i nalegał na to żeby pojechać, ja jednak uparcie mówiłam, że to jeszcze nie to. W końcu koło 21 skurcze uregulowały się w miarę i były co 4,5,6 minut. Pojechaliśmy więc i koło północy zostałam przyjęta na oddział. Wtedy miałam rozwarcie na 3 cm- lekarz stwierdził, że wyśle mnie na patologie bo to jeszcze długo potrwa a mają duże obłożenie na porodówce. Pamiętam jak leżałam pod ktg i zwijałam się z bólu a położna patrząc na zapis- ooo jakieś słabiochy te skurcze. Na oddziale znowu ktg ze względu na tachykardie małej. Bolało coraz mocniej, chodziłam po korytarzu i na każdym skurczu padałam z nóg. O 1 rozwarcie wynosiło 5 cm i po tym badaniu połóżna zaproponowała lewatywe, zgodziłam się bo nie chciałam wpadki
. Niedługo po tym w końcu mogłam udać się na porodówkę, chociaż jak się okazało niewiele to zmieniło bo calutki poród spędziłam na łóżku porodowym pod ktg. Tam zaczęło boleć okropnie, w dodatku miałam bóle krzyżowe więc za każdym razem kiedy bolało traciłam świadomość, po prostu nie wiedziałam co się dzieje wokół mnie. Modliłam się tylko żeby skurcz się skończył a ta przerwa trwała jak najdłużej bo to było jak wybawienie. Dostałam też gaz do wdychania, że niby pomaga na ból- TA JASNE! Nie pomógł ani odrobinke, jedyne co to jak już skurcz się skończył to czułam się jak na haju i łatwiej było mi się wylajtować przed kolejnym skurczem. Właściwie dużo nie pamiętam z tych okropnych bóli- ale jedno czego nie zapomnę to, to że powedziałam męzowi, że ja więcej nie chcę dzieci i wgl to zostaje lesbijką
Na szczęście już mi przeszło 
Po tym poszło już szybko (wtedy oczywiście wszystko trwało wieczność), przyszły parte, ale połóżne zabroniły mi przeć bo nie było rozwarcia pełnego, haha ten kto rodził wie, że to niemożliwe ;) Pamiętam moje zdziwienie kiedy po badaniu okazazło się, że mam 10 cm rozwarcia i MOGĘ PRZEĆ. Pomyślałam wtedy- ale jak to? to już? ta chwila na kórą tyle czekałam, o której tyle marzyłam.. w końcu się spełnia. Na początku nie szło mi najlepiej, nie wiedziałam jak przeć żeby wypchnąć małą. Na szczęście dzięki lekarce, która ciągle mówiła jak mam to robić udało się. O 4:55 urodziło się nasze szczęście Łucja. Położyli mi ją na brzuchu, była taka ciepła, mokra i.. nasza. Spojrzałam na męża- był blady jak ściana, nie wiem czemu ;) przyznam się, że nie poczułam od razu ogromu miłości, to przychodziło z czasem i myślę, że dalej przychodzi, że z dnia na dzień kocham ją mocniej.
Po badaniu kierunek patologia, bo to długo potrwa (choć u nas akurat porodówka pusta była). Skurcze przyprawiały o mdłości a położna mówi, że słabiutkie. Krzyżowe chciały mi plecy rozerwać, a zamiast chodzić musiałam leżeć pod ktg. U mnie jednak poszło szybko, bo "słabe, niedające czynności rozwierającej" skurcze w niecałe 2 godziny sprawiły ze z 1 zrobilo się 10 cm i ledwie zdążyły mnie na porodówkę przewieźć. Potem też moment i Krysia na mnie (po 2 godzinach tż zabrana na obserwację...). Gratulacje wielkie!