fmartuniu u nas bioderko dyspaztyczne...prawdopodobnie czekaja nas szelki Pavlika....poki co stosujemy profilaktyke...wyszlo to u nas dopiero teraz jak pojechalam z malym do PL...wiec ciesz sie ze tak szybko mala zdiagnozowali....wszystko bedzie ok zobaczysz:)
No to teraz kolej na moje małe wypracowanie, mam nadzieję, że Was nie zanudzę :) Termin miałam na 9 kwietnia 2008. Ponieważ nic się nie działo, 14 kwietnia pojechaliśmy do szpitala (post-date clinic) na wyznaczoną wizytę. Zrobili USG i pani doktor powiedziała, że wszystko z małym w porządku. Zaproponowała mi masaż szyjki na przyspieszenie bo miałam 2 cm rozwarcie więc się zgodziłam (to boli!). To było już późnym wieczorem, bo mimo że mieliśmy wizytę wyznaczoną na 19:00 to dość długo czekaliśmy aż nas przyjmą. Pani doktor powiedziała, że bardzo możliwe że wrócę na porodówkę jeszcze tej samej nocy lub następnego dnia. Po tym masażu już cały czas mnie pobolewało podbrzusze a około 23:30 zaczęły się skurcze, tylko ja na początku nie wiedziałam czy to przepowiadacze czy już te właściwe. Próbowałam zasnąć ale już mi się nie udało. Wzięłam więc długą, ciepłą kąpiel podczas gdy mąż i moja mama spali. Skurcze były coraz bardziej bolesne więc obudziłam męża żeby mierzył czas chociaż cały czas jeszcze myślałam że to jeszcze nie to. Przede wszystkim skurcze były nieregularne – co 4 min, co 6 min a nawet co 2 min. Mąż zadzwonił na porodówkę a oni na to że przy pierwszym dziecku skurcze muszą być co 4 min przez dwie godziny i mamy siedzieć w domu. Tymczasem ból stawał się już nie do wytrzymania. Minęło kilka skurczy i stwierdziłam, że nie dam rady, sama zadzwoniłam na porodówkę i położna powiedziała, że skoro chcę to mogę przyjechać. W samochodzie już krzyczałam a w szpitalu byliśmy ok. 2:30. Szybko mnie zaprowadzili do sali, położna sprawdziła rozwarcie – nadal 2 cm!!! Powiedziała że jej zdaniem to potrwa jeszcze bardzo długo, ja się załamałam bo skurcze bolesne i nieregularne, rozwarcie się nie ruszyło.....Zaproponowała mi znieczulenie – zastrzyk (pethidine), który działa od dwóch do trzech godzin. Ból czuje się nadal ale byłam bardzo śpiąca i spałam pomiędzy skurczami. Pamiętam, że nie chciałam się ruszać (zresztą byłam za bardzo otumaniona po tym zastrzyku i nie miałam siły), przy każdej zmianie pozycji zaczynał się skurcz, nieważne ile czasu minęło od poprzedniego. To było dla mnie zaskoczenie bo cały czas sobie wyobrażałam, że skurcze będą regularne i że będę chodzić, skakać na piłce itd. Byliśmy raz pod prysznicem - po prostu koszmar – skurcze non stop. Przez cały ten czas położna nie sprawdzała mi rozwarcia a ja po tym co mi powiedziała byłam przekonana, że nic się nie rusza. Pamiętam jak odeszły mi wody i kazałam mężowi zawołać położną. Znieczulenie przestało działać. Już dokładnie nie pamiętam czy to właśnie wtedy czy troszkę później ale powiedziałam, że już nie daje rady i chcę kolejne znieczulenie. Położna powiedziała, że drugi raz nie da mi zastrzyku i może mi dać zewnątrzoponowe, ja na to żeby dawała. Miałam wrażenie, że spojrzała na mnie jak na ostatnią panikare i powiedziała, że w takim razie musi zawołać anestezjologa, tylko jeszcze raz sprawdzi mi rozwarcie (to było dopiero drugi raz jak mi sprawdzała!!). No i jakież było jej zdziwienie kiedy się okazało ze jest 10 cm rozwarcia!!! A nie chciała mi wierzyć, że boli ;-) Na znieczulenie było już więc za późno, miałam za to cały czas do dyspozycji gaz chociaż wydawało mi się, że on nic nie daje to pewnie coś dawał – przynajmniej to, że oddychałam podczas skurczu. No i zaraz zaczęły się parte.
Była 6:00 rano i niestety skurcze parte były znowu nieregularne, raz słabsze raz mocniejsze. Przez jakiś czas nie kazały mi przeć bo dziecko było jeszcze wysoko, szczerze mówiąc nie wszystko teraz dokładnie pamiętam. W końcu zaczęłam przeć, ale te cholerne skurcze były raz takie, raz takie. Lekarka zaczęła przychodzić bo za długo to trwało, pamiętam ze bardzo chciałam urodzić normalnie a położne były super (o 6:30 się zmieniły i były ze mną cały czas we dwie, bardzo mnie zachęcały i podnosiły na duchu), prosiły lekarkę żeby mi jeszcze dała trochę czasu i ona przychodziła kilka razy, mówiła że musi coś sprawdzić i ‘grzebała’ mi tam w środku co okropnie mnie bolało za to pomagało bo skurcze wtedy były mocniejsze. W pewnym momencie mąż powiedział mi, że widzi główkę i że nasz synek ma czarne włoski - nie zapomnę tego momentu bo bardzo mnie to podniosło na duchu i dało mi siłę. Niestety za wolno to wszystko szło. W końcu pani doktor podjęła decyzję, że za długo to trwa i że musi mi pomóc, użyła takiej pompki ręcznej (tak jak próżnociąg) i wyciągnęła małego. Potem to już wiadomo – łożysko, szycie itd. Mąż od razu po osuszeniu dostał małego na ręce. Ogromne wzruszenie i radość. Kacperek nie płakał tylko tak sobie kwilił rozczulająco. Potem dostał cyca i troszkę possał – to był wspaniały moment. Dzwoniliśmy do rodziców i znajomych. Czekaliśmy aż zwolni się łóżko piętro niżej gdzie miałam być przeniesiona, spędziliśmy jeszcze na tej sali ładnych parę godzin ale czas leciał bardzo szybko bo byliśmy zapatrzeni w najsłodszą na świecie istotkę
kaczus cos te polskie dzieciaczki chyba nie bardzo chca witac swiat na angielskiej ziemi...u mnie proznociag u ciebie jakas pompka proznociag przypominajaca...:) ale najwazniejsze ze nasze dzidzie juz sa z nami:))) jeszcze raz gratuluje...aaa i bardzo wczesnie dali ci ta wizyte po terminie....u nas dopiero 14 dni po...ja mialam wczesniej bo mialam problemy z cisnieniem
Witajcie :) I ja już po porodzie Trochę to trwało, ale już jestem :)
To może opowiem jak to wszystko przebiegało :)
Skurcze nieregularne, acz dość bolesne zaczęły się około godziny 4 w nocy. Jakoś nie miałam zamiaru się nimi przejmować (choć z perspektywy czasu stwierdzam, że mogłam sobie je wziąć do serca) i zasnęłam sobie smacznie. Do godziny 11 jeszcze się oszukiwałam, że to nie to "przecież skurcze bardziej bolą na pewno"... O 12 skurcze zaczęły pojawiać się częściej, więc postanowiłam skontaktować się z moją koleżanką, która niedawno rodziła i dopytać się co robić w takiej sytuacji. Moja ekspertka poleciła mi żebym sprawdziła jakie są odstępy między skurczami. Sprawdziłam były nieregularnie co 8,7,6,5 minut. W międzyczasie wrócił z pracy mój Mąż, powiedziałam Mu co się dzieje a On zachowując zimną krew stwierdził, że powinnam się zastanowić nad tym czy by już nie pojechać do szpitala. Ja jednak postanowiłam czekać. Wyciągnęłam Męża na spacer, po około 30 minutach wróciliśmy, skurcze pojawiały się już regularnie co 6 minut. Wzięłam prysznic (zgodnie z zaleceniami eksperta), sprawdziłam czy skurcze ciągle są regularnie... były już co 5 minut. Decyzja: jedziemy. W Poznaniu korki bo zaczynają się godziny szczytu, a ja między skurczami zastanawiam się czy nas przypadkiem nie odeślą :) Na oddział przyjęto mnie o godzinie 15:40 (około) przeprowadzono wywiad, lekarz sprawdził rozwarcie: 5 cm. Skurcze co 3 minuty. Poród wyobrażałam sobie zupełnie inaczej. Myślałam, że będą kazali mi chodzić, albo skakać na piłce (tak jak to zwykle bywa) a tu pani położna mówi, że mam się wdrapać na łóżko (było jakieś bardzo wysokie, bo nie mogłam się na nie wspiąć, a może z bólu straciłam siłę?). Podano mi antybiotyk osłonowy na gronkowca (żeby Tomuś się nie zaraził). Położna mówiła mi co mam robić (była wspaniała, bardzo łagodna, głaskała mnie i w ogóle jestem jej wdzięczna za tak wspaniale prowadzenie porodu), ja grzecznie robiłam wszystko jak chciała, a mój M ocierał mi czoło i twarz zwilżonym ręcznikiem. Po około godzinie rozwarcie było już na 8 cm. położna powiedziała, że jeszcze nie mogę przeć (ciężko było to powstrzymać) bo rozwarcie nie jest pełne. Jakoś wytrzymałam do tych 10 cm... i zaczęły się parte. W sumie było ich 4 może 5. Przy każdym mój P pomagał trzymać mi głowę bo ja jakoś nie mogłam sobie z tym poradzić. Z każdą sekundą czułam że Tomuś jest coraz bliżej... Zebrałam wszystkie siły i wreszcie się udało... Położono mi na brzuchu tą śliczną kruszynkę... powiedziałam tylko "witaj mój skarbie" i nic więcej... tu nie były potrzebne słowa... Nigdy nie zapomnę tej chwili... Reszty już chyba nie będę opowiadać, bo nie ma sensu... powiem tylko tyle, że zaraz po porodzie powiedziałam, że za pół roku następny maluszek będzie w moim brzuszku. A potem sobie wymyśliłam, że na salę to może sama sobie się przejdę. Nie wiem dlaczego mi nie pozwolili :P Życzę wszystkim przyszłym Mamusiom właśnie takiego porodu, żeby po nim mogły powiedzieć, że to najwspanialsze wydarzenie w życiu kobiety :)
A ja mimo ciężkiego porodu poszłam z porodówki prosto pod prysznic, tylko obstawa (położna)stała koło kabiny i pytała co chwilkę jak się czuje "twardzielka". A ja nabrałam sił po porodzie i chyba wtedy lepiej się czułam niż na następny dzień!
A najbardziej byłam z siebie dumna gdy słyszałam jak położne mówiły miedzy sobą:"to był cieżki poród a ona fajnie współpracowała" no miło mi było i dodało powera troche ,wykapac sie chciałam ale gin mój powiedział ze mam z rana isć a nie o 2 w nocy:)
W nocy z poniedziałku na wtorek zaczęłam odczuwać regularne skurcze. Intensywność bólu przypominała jedynie bóle miesiączkowe, postanowiłam więc spokojnie pojechać rano do szpitala, na zresztą umówione przecież przyjęcie na patologię. Trochę zmrużyłam oczy, a rano z ciocią pojechałam do szpitala.
Na izbie przyjęć był akurat mój gin (zaczynał 24-godzinny dyżur) i kiedy mnie zobaczył, zdziwił się i zapytał, czy nie umawialiśmy się przypadkiem na następny dzień. Nieco się zdenerwowała, bo ile razy można jeździć do szpitala z torbą i stresować się? Za chwilę jednak zawołała mnie połozna i kazała się przebierać w koszulę. Mój gin sprawdził rozwarcie – 1 cm i zrobił usg. Tym razem waga wyszła mu 4600 g. O cesarce przebąkiwał, ale stwierdził, że zawsze warto spróbować naturalnie (odmieniło mu się heh). Zaproponował nałożenie Prepidilu dnia następnego albo i nie, bo długi weekend…
Przebrałam się i położna zaprowadziła mnie na patologię. Położyli mnie na sali z koleżanką męża, więc miałam ciekawe towarzystwo. Zrobiono mi ktg, potem wpadł mój gin i wypisał receptę na Prepidil, mówiąc, że może nie będzie potrzebny, skoro są skurcze. Bolało mnie coraz bardziej, a skurcze były coraz częstsze. Chodziłam po korytarzu, kilka razy byłam pod prysznicem. Często mijałam się z moim ginem na korytarzu, był bardzo zainteresowany tym, co się dzieje – ogromnie byłam zdziwiona i mile zaskoczona, że tak mnie traktuje. Obiecał nawet, że jeśli to będzie dziś, to gwarantuje mi najlpeszą położną na oddziale. Na zmianie była bardzo życzliwa pielęgniarka – zagadywała, uspokajała, co jakiś czas wołała gina, żeby sprawdził rozwarcie. Rozwarcia oczywiście nie było… Dali mi relanium (oczywiście żadnej ulgi), bo strasznie sie trzęsłam. Znów podłączono mnie pod ktg. W pewnym momencie tętno Jaśka zaczęło spadać (możliwe, że po prostu sie poruszyłam, zresztą sprzęt kiepski mają) i pielęgniarka zawołała lekarkę. Rozwarcie wciąż było na 1cm, ale ona wyczarowała 2cm, robiąc masakryczny masaż szyjki i wysłała na trakt porodowy. Była mniej więcej 23:00.
Mój mąż zjawił się w szpitalu (godzinkę wcześniej pojechał do domu, bo nie pozwolono mu zostać na patologii w nocy) z prędkością błyskawicy. Poznałam położną, która miała prowadzić poród. Zdawała się być bardzo sympatyczna. Uśmiechała się, wszystko tłumaczyła. Znów musiałam leżeć pod ktg, chcieli upewnić się, że z Jaśkiem wszystko w porządku i czy mogą podać mi pewne leki. Przyszła młodziutka pani ginekolog, która zadecydowała o podaniu dolarganu, enzaprostu i buscolisyny. Po dolarganie miałam niezły odlot :), ale przynajmniej odpoczęłam i pospałam trochę, bo skurcze były nieodczuwalne. Po półtorej godzinie (była chyba 2:30) wstałam i poszłam pod prysznic – miałam skakać na piłce. Dolargan, piłka i kolejny masaż szyjki dały rozwarcie na 5 cm. Czułam, że położna, p. Ewa, wie, co robi. Naprawdę działała cuda. Mojemu mężowi pozwoliła nawet na drzemkę na worku sako, kiedy byłam pod prysznicem, a potem na… łóżku porodowym.
Czas wolno leciał… Zaczęłam nawet żałować, że moje marzenie się spełniło i rodzę w nocy, bo coraz bardziej zmęczona byłam i zastanawiałam się, skąd ja wezmę siły na parte :). O 6:40 pojawił się mój gin i przebił pęcherz płodowy. Wody były zielone… Zadecydował o podaniu oksytocyny (wcześniej pytano mnie o zgodę, w ogóle niczego nie zrobiono bez mojej zgody i bez tłumaczenia). Czułam się jak pies przy budzie, chodząc z tą kroplówką – bardzo ogranicza ruchy, w dodatku zaczęły się również skurcze z krzyża. Bolało coraz bardziej. Miewałam nawet myśli o cesarce, marzyłam, żeby pojawił się mój gin i powiedział: tniemy :). Tymczasem zmieniły się położne. P. Ewa powiedziała, że zostawia mnie pod opieką swojej rodzonej siostry i że wszystko będzie dobrze. P. Marzena była miła, uśmiechnięta, ale stanowcza.
Czułam jakby czas stanął w miejscu. Chciałam mieć to już za sobą. Kiedy zaczęły sie parte, położna zaproponowała mi, żebym zaczęła przeć przed łóżkiem, robiąc przysiady. Wtedy już do mnie nie dochodziło, czego ode mnie się chce. Trochę sobie pokrzyczałam albo postękałam raczej. Próbowałam przeć przed tym łóżkiem, ale było mi bardzo niewygodnie, bo łóżko niskie, a ja wysoka. Wreszcie powiedziałam, że wolałabym przeć na leżąco. Pozwolono mi się położyć. Za chwilę zrobiło się tłumnie. Położna uprzedziła mnie, że choć zwykle stara się zachować krocze, tu nie będzie ryzykować i będzie ciąć. Powiedziała też, że może być kłopot z barkami maluszka, więc woła kogoś do pomocy, żeby w razie co wykonać odpowiedni ruch.
Gdzieś koło 10:00 zaczęłam przeć. Wtedy wszystko poszło migiem. Sił mi przybyło. Starałam się być maksymalnie skoncentrowana. Słuchałam położnej i męża :). Nacięcie, choć wykonane na skurczu, bolało okrutnie. Kiedy pojawiła się główka, położna powiedziała, że mogę jej dotknąć. Tak bardzo byłam skupiona na parciu, że odmówiłam. Ani się obejrzałam, a Jaśko był już na moich piersiach :). Nie mogłam uwierzyć, że już po wszystkim. Mąż przeciął pępowinę, Jaśka zmierzono, zważono i wręczono w ramiona męża.
Zszywała mnie jakaś młoda lekarka, nie była zbyt delikatna. Nie ominęło mnie łyżeczkowanie… I to wszystko tak długo trwało. Na sali porodowej zrobił się tłok, bo wielu chciało zobaczyć to duże dziecko ;). Dziwnie się czułam – z jednej strony położne walczyły z kroplówkami, z drugiej lekarka z igłą… Miałam dość. Wreszcie mogłam wstać. Położono mnie na łóżku i dano Jaśka. Mogłam go nakarmić. Po jakiejś godzinie przewieziono nas na oddział. Czułam się świetnie, jakbym w ogóle nie rodziła :). Wysłałam męża do pielęgniarek z pytaniem, czy mogę wstać i pójść pod prysznic. W świeżej koszuli poczułam się jak nowonarodzona ;).
Nie był to poród moich marzeń ;), ale nie mam żadnej traumy. Na każdym kroku czułam, że jestem pod dobrą opieką. Cieszyłam się, że wszystko mnie się tłumaczy i zawsze pyta o zgodę. Nikt mnie do niczego nie zmuszał, nie poganiał, nie krzyczał. Czułam sie bardzo swobodnie i naturalnie. Z czystym sumieniem mogę polecić wejherowski szpital.
Jeszcze tego samego dnia wpadł do mnie mój gin, choć był po 24-godzinnym dyżurze i pracy w przyszpitalnej poradni. Następnego dnia przyszła do mnie położna – p. Ewa. Przecierałam tylko oczy ze zdumienia, jak to możliwe, bo to nie Leśna Góra przecież…
Jestem szczęśliwa, że rodziłam naturalnie i pełna wdzięczności dla tych, dzięki którym rodziłam po ludzku.
Masz takie odczucia jak ja, też miałam niełatwy poród, ale opieka wspaniała, pomoc wielka ze strony połoznych, pielegniarek i mojego gina! Do tej pory jak jestem u niego, albo widże połozne które były ze mną mówię im wszystkim, że bez nich nie dałabym rady. No i bez mojego M - oczywiście też!
Josaris, dopiero przeczytałam, ale Twój opis jest świetny, wzruszyłam się i naprawdę szczerze podziwiam, że siłami natury takiego dużego chłopaka wydałaś na świat :)
O 1 w nocy 17 kwietnia odeszły mi wody więc się dopakowaliśmy i pojechaliśmy do szpitala. Niestety skurczy zero! więc czekaliśmy 6 godzin, czyli do 7 żeby się pojawiły. Tata pojechał do domu się wyspać. Julka nadal była uparta więc trzeba było ją ,wypędzić’ z brzucha za pomocą oksytocyny. O 7 dostałam kroplówkę i do 8 nadal nic nie czułam. Nawet się śmiałam, że taka oporna jestem :)) ale od 8,30 zaczęło się coś co przypominało ból okresowy. o 9 już miałam skurcze co 2 minuty i dzwoniłam po męża. Przyjechałam do szpitala z rozwarciem na 1,5 cm a po 2 godzinach skurczy i skakaniu na piłce było tylko 2 cm i wtedy się załamałam bo myślałam, że to potrwa jeszcze z dobę a ja już sił nie miałam. Zaczęłam błagać o znieczulenie, już mi było wszystko jedno. Położna pobrała mi dodatkowo krew żeby zrobić badania do znieczulenia i podała mi dolargan w pupę. Zadziałał tak, że mogłam chwilowo odpocząć jednocześnie czując skurczę. Gdy przestało działać zaczęlam się pytać gdzie to znieczulenie zewnatrzoponowe a położna mi mówi, że nie będzie znieczulenia bo mam 9 cm rozmasowała do 10 no i rodzimy. Bóle parte to coś niesamowitego :) ale te skurcze przed nimi to dopiero coś!!! Raz dwa i trzy i Julka była już na moim brzuchu. Od razu pomyślałam, że mogę rodzić więcej razy dla takiego Efektu :) Jest niesamowita, grzeczna i ta jej czuprynka powała każdego!a my z mężem zbliżyliśmy się niesamowicie do siebie. Po porodzie musieli mnie zszyć bo mimo nacięcia pękłam i to jest największa tragedia mojego porodu! W szpitalu mieliśmy salę rodzinna. Mąż był ze mną po porodzie cały czas, pomagał we wszystkim! Jestem bardzo dumna z mojego Małego i Dużego szczęścia.
Dziewczyny poradżcie mi, jak zaczeły mi się saczyć wody tzn zdarzyło się raz dzisiaj to co teraz ile tak może trwać do porodu? narazie wszystko dobrze akurat byłam na badanich-ktg+usg i wszystko dobrze tylko szyja krótka ale wystraszyły mnie te wody