Zarejestruj się

Aby dyskutować we wszystkich kategoriach, wymagana jest rejestracja.

 

Vanilla 1.1.4 jest produktem Lussumo. Więcej informacji: Dokumentacja, Forum.

    •  
      CommentAuthorKatarzynka
    • CommentTimeNov 13th 2009
     permalink
    Gratuluję, naprawdę czytałam ze wzruszeniem. Ale wiecie, co mnie uderzyło? Że wszyscy pukali przed wejściem do pokoju- no to drobiazg jest zupełny, ale dużo mówi o tym, jak się traktuje pacjenta. Ja na traktowanie w szpitalu, gdy rodziłam, nie narzekam, ale naprawdę irytujące było, że nikt nie pukał, mało tego wchodzili, wychodzili i zostawiali drzwi otwarte na oścież, co przy panujących w szpitalu przeciągach, nie było zbyt fajne. Eh... ale się rozmarudziłam
    -- ,
    •  
      CommentAuthorizza
    • CommentTimeNov 13th 2009
     permalink
    Właśnie najgorsze jest takie przedmiotowe traktowanie rodzącej, choć doskonale rozumiem, że nie jest się jedyną rodzącą, ale każda z nas jest inna ... Wystarczy trochę zrozumienia.
    •  
      CommentAuthorAnetusia
    • CommentTimeNov 13th 2009
     permalink
    Gratulację Rooda :) wzruszyłam się :)
    •  
      CommentAuthorrooda
    • CommentTimeNov 13th 2009
     permalink
    Dzieki:)
    Widzicie, ze nawet porod z komplikacjami, pod specjalistyczna opieka moze wygladac super i byc super wspomnieniem. Moge tylko sobie wyobrazac jak to by bylo, gdybysmy mogli rodzic w Midwife Led Care Unit, ale moze nastepnym razem sie uda:)

    Nasza polozna miala jeszcze 3 porody poza naszym, wiec nie bylismy jedyni pod jej opieka.

    Lily znaczy teraz to moge sie juz "legalnie" wymadrzac i nikt nie potraktuje mnie z gory i nie podsumuje, ze sie jeszcze przekonam :wink:
    --
    •  
      CommentAuthorAtam
    • CommentTimeNov 15th 2009
     permalink
    Rooda, bardzo piękny opis. Miło przeczytać, że można urodzić z poszanowaniem godności i intymności a we wspomnieniach poród zachowa się jako wielkie wydarzenie, a nie wielką traumę.
    Brawo dla Ciebie, męża, malutkiej i całego zespołu szpitalnego.
    -- Za mężczyzn, którzy nas zdobyli. Za dupków, którzy nas stracili. Za farciarzy, którzy nas poznają!
    •  
      CommentAuthorpani_wonka
    • CommentTimeNov 15th 2009
     permalink
    Gratuluję pięknego porodu i nabycia praw do wymądrzania się:wink:, aż strach się bać, co tu się teraz będzie działo:bigsmile:
    -- "bez pretensji do mądrości, której nie mam, bez odbijania jej na ksero i wpadania w schemat"
    •  
      CommentAuthorrooda
    • CommentTimeNov 24th 2009
     permalink
    Dzieki Wonko;)
    Wlasnie zauwazylam, ze czesc opisu z pierwszej czesci sie nie wkleila, calosc chyba sensu nie miala;) Poprawilam...
    --
    •  
      CommentAuthormadziq
    • CommentTimeJan 27th 2010 zmieniony
     permalink
    A tak wygladal nasz porod:
    W czwartek rano, 10 dni po terminie, po 4 kontrolnym KTG trafilam na izbe przyjec i tam juz kazali zostac ze wzgledu na to, ze ciaza po terminie i po IVF, a tu termin jakby bardziej zobowiazujacy, tak wiec spedzilam dzien na patologii ciazy ze wskazaniem wywolania porodu w piatek. W piatek rano przyjechal apart do ktg, podlaczyli mnie i okazalo sie, ze tetno Malego zanika, pedem zabrali mnie na porodowke, tam znowu ktg i tu znowu problem z tetnem, ale po 20sek. juz z malym bylo OK, wiec do obchodu czekalismy na decyzje o indukcji (wciaz lezalam podlaczona do aparatury- tetno sie unormowalo). Zrobili mi usg, ktore wykazalo, ze wod juz prawie nie ma, lozysko jest czesciowo zwapnione, a Misiek jest maly – lekarka (ta sama, ktora potem robila CC) robiaca badanie powiedziala, ze musze urodzic do konca dnia… Ok.10.40 podlaczyli mnie do oksytocyny, jako, ze i tak bylam przyjeta do wywolywania. Zaczynalam od dawki ok.25 chyba, stopniowo podwyzszali az w koncy doszlo do 60, bo wlasciwie nie reagowalam- skurcze do 40 dochodzily (skala do 127), po 6h mnie odlaczyli i na jakis czas ucichlo, az w koncy pojawily sie moje wlasne skurcze, coraz mocniejsze, w miedzyczasie zwolnila sie pojedyncza sala porodowa i tam nas przeniesli. Aaa, jeszcze jakos podczas podawania oksytocyny przyszedl szef dyzuru i pod pretekstem badania szyjki probowal przebic pecherz plodowy! O czym dowiedzialam sie jak przyszla nastepna zmiana lekarzy i gin ktora mnie badala powiedziala, ze sprawdzi jak teraz, bo widzi, ze POPRZEDNIA proba sie nie powiodla. Po badaniu sie okazalo, ze byloby to w naszym przypadku niebezpieczne, bo glowka Michala przylega bezposrednio do blony :/ Skurcze zaczynaly sie na maxa rozkrecac, w pewnym momencie brakowalo juz skali na ktg, ja normalnie wylam z bolu, urywal mi sie film, wymiotowalam… Masakra jednym slowem. Polozne i lekarze przychodzili i wychodzili, badali szyjke, ktora nie chciala sie otworzyc, brr! Maksymalne rozwarcie doszlo do 3cm. O 6 rano M juz nie wytrzymal i poszedl po dyzurujacego lekarza/szefa zmiany czy jak to sie nazywa i probowal wyjasnic czemu porod, ktory mial sie zakonczyc poprzedniego dnia zapowiada sie na kolejne 10h, pani dr poradzila znieczulenie. Przyszedl anastezjolog, zrobil ZZO, ktore po 1,5h przestalo dzialac! Jakos ok. 8 pojawil sie nowy lekarz i oznajmil, ze porod nie postepuje i ze nie beda mnie dluzej meczyc, ze czekamy na anastezjologa i idziemy na sale operacyjna! Ale sie ucieszylam :) Niestety zanim sie udalo wrocily skurcze i znowu rzyganko i odloty, no ale jak juz trafilam na stol i zaczeli ciac… Pare minut i uslyszalam placz naszego Synka :) Widzialam jak Go badaja, potem pani podala mi Go na buziaka i zaniosla mezowi :) A dalej juz pieknie :)
    Po cesarce nie mam najmniejszych klopotow z karmieniem (mysle, ze to dzieki polityce szpitala, ktory mocno wspiera ten rodzaj karmienia, jesli dokarmianie, to strzykawka po palcu matki), rana sie super goi, nie ciagnie za bardzo, leki przeciwbolowe przyjmowalam tylko w 1 i 2 dobie, teraz juz sa niepotrzebne. Generalnie w porownaniu do naturalnej czesci tego porodu, CC bylo calkiem przyjemnym zabiegiem...
    --
    •  
      CommentAuthorAtam
    • CommentTimeJan 27th 2010
     permalink
    Ups, w szkole rodzenia jakoś inaczej opowiadają o postępowaniu przy porodzie naturalnym. Widzę, ze to czysta teoria...
    Za to cieszę się, że cesarkę tak dobrze wspominasz i nie masz najmniejszych problemów z karmieniem. Super :)
    -- Za mężczyzn, którzy nas zdobyli. Za dupków, którzy nas stracili. Za farciarzy, którzy nas poznają!
    •  
      CommentAuthorkasiek80
    • CommentTimeFeb 2nd 2010
     permalink
    Każda kobieta napewno na swój sposób przeżywa poród i dla każdej napewno było ciężko, ale ja przeżyłam traumę i do tej pory cieżko mi o tym opowiadać.
    Poród został uznany przez położną i lekarza jako bardzo trudny, ale ja po przeczytaniu paru opisów stwierdzam, że był zwyczajny, ale wyjście Młodego było bardzo trudne… psychicznie przede wszystkim
    Może dlatego że wizualizowałam sobie poród i nie bałam się go
    no dobrze, ale przejdzmy do szczegółów-
    w poniedziałek 2.11 gin stwierdził, ze mam za wysokie ciśnienie wiec trzeba mnie mieć na oku i kazał się zgłosić na nastepny dzień na patologię ciąży. Wróciliśmy do domu, przepakowałam torbę i poszliśmy spać. Hucznie powiedziane, bo ja nie mogłam zasnąć i wierciłam się… I tak do 4 kiedy pojawił się pierwszy skurcz- całkiem inny niż te wszystkie przepowiadające, ale jeszcze nie myślałam że to TO. Skurcze zaczęły robić się dość regularne, ale przysypiałam między nimi. O 6 wstaliśmy i juz były co 10 min. Zjedliśmy sniadanie i pojechaliśmy… W samochodzie już zrobiły się co 5 min- ja się cieszyłam, bo myślałam że dzięki temu przyjedziemy na końcową fazę, tym bardziej ze stanęliśmy w korku
    Dojechaliśmy do szpitala i od razu na izbę przyjęć porodówki a nie patologii, pani zbadała i stwierdziła, ze szyjka miękka, rozwarcie na 2 cm, idziemy rodzić… Przenieśliśmy się na sale przedporodową, ja od razu na piłkę, bo chciałam wszystko przyspieszać, zresztą nie zamierzałam leżeć. Zrobiono mi lewatywę.
    Podłączono mi ktg, które nie zapisywało żadnych skurczy, a własciwie malutkie, ale mnie bolały

    Przyszedł lekarz, który stwierdził, ze takie skurcze to nie skurcze i do wieczora napewno nie urodzę, zresztą nadal rozwarcie tylko 2 cm… Po tym jak to powiedział skurcze jakby zanikły może psychika zadziałała
    Chodziłam po korytarzu, skakałam na piłce, ale nic to nie dawało
    --
    •  
      CommentAuthorkasiek80
    • CommentTimeFeb 2nd 2010
     permalink
    O 12:30 zapadła decyzja o kroplówce. I to był koniec uśmiechów i miłego pobytu na sali. Momentalnie zaczęły się skurcze baaaardzo bolące, regularne co 1-2 min i podłączanie do ktg co chwilkę- najgorzej było wyleżeć na tym ktg, ale jak ktg sie kończyło to ja już nie miałam siły wstawać. Błagałam ich zeby mi odłaczyli kroplówkę bo nie dam rady, ale wszyscy mi mówili ze to pomaga. Czekałam jak na zbawienie do 4 cm bo wiedziałam ze jak dostanę znieczulenie to będzie lepiej. Kiedy usłyszałam że już można, to ulga była niesamowita. M wypełnił papiery potrzebne do ZZO a położna poszła po anestezjologa. I wróciła z grobowa miną, oznajmiając mi ze krzepliwość krwi jest bardzo niska i nie moge miec znieczulenia Badania krwi miałam robione przed szpitalem, mój gin je widział i oczywiscie nie przygotował mnie na to że nie bede mogła mieć znieczulenia, bo moze inaczej bym się nastawiła
    Powiedziałam do M że nie dam rady urodzić, ze ból jest bardzo silny i jeszcze kilka godzin i umrę. Ok 14 poczułam jakby mnie Młody kopnął bardzo silno i poczułam ze coś się wylewa. M poleciał po połozną, przyszła i stwierdziła ze faktycznie wody i że są zielone
    Nie będę Wam pisać co sie działo przez nastepne 2 godziny, bo to był tylko ból… Wchodziłam pod prysznic, skakałam na piłce ale nic to nie dawało.
    Około 16 poczułam nacisk na siku i kupkę i najwiekszą ulgę czułam siedzac w kibelku Tam też mnie zastała połozna, która zbadała i stwierdziła że główkę już czuć, ale jest za małe rozwarcie. Powiedziała, ze jeśli czuję ulgę, to mogę siedzieć na kibelku i przeć, bo może tak sie rozwarcie powiększy. I tak własnie od 16 zaczęły się parte, które nie przyniosły mi żadnej ulgi, a wrecz przeciwnie… Płakałam, prosiłam ich o odłączenie kroplówki, prosiłam M o pomoc bo już odlatywałam… M miał łzy w oczach z bezsilności i tego tez nie zapomnę do końca życia
    Od tej też chwili połozna była z Nami, wyprosiła M, kazała sie położyc na łożku i uczyła mnie przeć i oddychać, nim przejdziemy do sali porodowej.Dostałam też glukoze w kroplówce i nospę .
    Około 18 ( tak mi się wydaje, bo ja już traciłam poczucie rzeczywistości) przesliśmy do sali porodowej. Głowka juz była bardzo nisko, ale ja nie umiałam przeć Tzn mnie sie wydawało ze dobrze prę, ale nie efektywnie… Po chwili skurcze były coraz mniej odczuwalne i coraz krótsze. Lekarz kładł mi się na brzuchu i to bardziej bolało niz skurcze, ja odlatywałam… Byłam kompletnie nieprzytomna i nie wiedziałam co sie dzieje. Niewiele też pamiętam z tego okresu, ale coś tam jest w pamieci. Pamiętam ze połozna mnie nacięła i wszystko czułam, pamiętam że zawołano drugiego lekarza, pamiętam że ciągle przykładano mi takie małe ktg i na szczęscie słyszałam bicie serca synka, pamiętam że zrobiło się zamieszanie, bo pękło naczynko tętnicze i lekarz szył mnie na żywca- bolało
    --
    •  
      CommentAuthorkasiek80
    • CommentTimeFeb 2nd 2010
     permalink
    W końcu dano Nam ostatnią szansę, jeszcze jedno parcie i jak synek by nie wyszedł to vacum, albo kleszcze
    Tym razem dwóch lekarzy leżało mi na brzuchu, wszyscy krzyczeli na mnie i po chwili poczułam ulgę i zobaczyłam synka- I TO BYŁO NAJGORSZE
    bo mały był bez oznak zycia, rece mu wisiały bezwładnie, był siny, nie zakwilił : ((((((
    wiem, ze powtrazałam, ze On nie płacze , nikt nie dał mi Go do przytulenia, M nie mógł przeciać pępowiny- coś było nie tak…
    zabrano go od kącika- nie wiem co tam się działo, ale po chwili go usłyszałam i zawołano M
    Pediatra tłumaczyłam mu że Młody ma niskie napięcie, były zielone wody wiec trzeba go zabrać do inkubatorka
    Ze ma krwiaka na głowie ale może zejdzie… i zabrali mi dzieciatko
    Marcelek przyszedł na świat o 19:25, 3760 i 55 cm, w 10 min życia dostał 9 pkt ( nie wiem ile było wcześniej bo nie ma wpisane do ksiażeczki zdrowia)

    Ja po chwili urodziłam łożysko i zaczęło sie zszywanie które trwało z godzinę. Nikt nie chciał mi powiedzieć ile miałam szwów, ale jestem szyta na całej długości z jednej i z drugiej strony.
    Przeszłam na salę poporodową, a M poszedł do malucha. Po godzinie stwierdziłam, że musze wziaść prysznic, dobrze ze M poszedł ze mną bo zemdlałam. Do rana się nie ruszałam z łóżka. Rano przywieźli mi synka i od tej chwili jesteśmy razem!!!

    I nie wyobrażam sobie ze do tej pory zyłam bez dziecka. Miłość jest tak ogromna, ze nawet jest nie do opisania!!!
    A jak przypominam sobie chwile, kiedy chciałam zrezygnowac ze starań to mam łzy w oczach
    --
    •  
      CommentAuthormadziq
    • CommentTimeFeb 2nd 2010
     permalink
    Kasiek widzę, ze tez koszmar u Ciebie... A przed tym wszystkim czytałam o orgazmicznych porodach- jak w to uwierzyć?!
    I ja tez skakałam na piłce i siedziałam pod prysznicem... Ulga niewielka, na postęp tez nie wpłynęło... Wygląda na to, ze poród po prostu trzeba przeżyć...
    --
    •  
      CommentAuthorola_g
    • CommentTimeFeb 4th 2010
     permalink
    O rany, dziewczyny...
    Co tu dużo mówić, współczuję i dobrze że już macie to za sobą .
    No i że możecie się już cieszyć waszymi Kruszynkami :D
    --
    •  
      CommentAuthorola_g
    • CommentTimeFeb 4th 2010 zmieniony
     permalink
    Ja chcę tu opisać jak jeszcze NIE urodziłam, ale ponieważ zaliczyłam już salę porodową to mam nadzieję że miejsce na to odpowiednie.

    W piątek około 4 rano (2h po wzięciu ostatniej tabletki fenoterolu) wstałam na siusiu i zobaczyłam krwawienie - jasna, żywa krew. W lekkiej panice dopakowaliśmy torby i pojechaliśmy w te pędy do szpitala (do Wejherowa). Na miejscu na nowej wkładce praktycznie nie było już krwi. Po badaniu i USG lekarz stwierdził, że mam 4cm rozwarcia i że poród się już zaczął (ja nie czułam żadnych skurczy). Wagę dziecka ocenił na 2,5 kg. Na moje pytanie czy krwawienie ma związek z łożyskiem odpowiedział tylko "zobaczymy". Przewieziono mnie na salę porodową gdzie najpierw leżałam dość długo na ktg - tętno maluszka cały czas było ok. Następnie położna namówiła nas na podłączenie oksytocyny. Trochę się opieraliśmy no ale w końcu to oni są fachowcami... przekonywała nas że wszystko jest na dobrej drodze tylko trzeba skurczom pomóc. Z tą oksytocyną z jakieś półtorej godziny chodziłam po sali, skakałam na piłce itp, nawet położna mi zrobiła masaż szyjki. Skurcze zaczęły być rzeczywiście wyczuwalne, nawet co ~3 min z tym że słabe: ja czułam tylko twardnienie brzucha. W międzyczasie położna kilka razy wychodziła i przychodziła z nowinami że coraz więcej kobiet przyjeżdża rodzić i straszny tłok na oddziale się robi. W końcu (chyba po tym masażu) stwierdziła że najlepiej byłoby przekłuć pęcherz, to wtedy rozwarcie się zrobi pełne i raz-dwa urodzę. Tego się przestraszyliśmy no bo skurczy właściwie porodowych nie ma a jak już przekłują pęcherz no to urodzić trzeba. Oczywiście personelowi nasze marudzenie się niezbyt podobało. Początkowo niby ok, zgodzili się poczekać aż się skurcze rozwiną ale wkrótce zaczęła się coraz większa presja, chyba największa od momentu gdy ktoś przyniósł decyzję od ordynatora (oczywiście zza biurka, bo on mnie nie badał), że albo przekłuwamy pęcherz albo na własne życzenie idę na patologię. "Muszą się państwo zdecydować, nie ma czasu, już, już, JUŻ!". Powiem szczerze że gdybym była tam sama to bym uległa bo byłam już totalnie skołowaciała, ale M się postawił i w końcu powiedzieliśmy że idziemy na patologię. Nagle wszyscy przestali się spieszyć, zaczęło się wypełnianie papierów, musiałam napisać cyrograf że na własne życzenie itp.

    Na patologii leżałam przez weekend. Początkowo kilku lekarzy przychodziło i przekonywało mnie, że muszę JAKKOLWIEK urodzić w ciągu kilku dni bo inaczej na 100% wda się zakażenie (z powodu rozwarcia). Więc całą sobotę wyczyniałam cuda żeby wywołać skurcze (przysiady, podskoki, masaż brodawek, niekończące się spacery) oczywiście bez efektu. W niedzielę jakoś zmienili front a w poniedziałek na obchodzie lekarz oznajmił mi że nie mają podstaw żeby mnie na tej patologii trzymać i albo wracam na porodówkę i godzę się na oksytocynę + przekłucie albo wychodzę do domu. O możliwości zakażenia jakoś już nie było mowy... Ostrzegł mnie jeszcze, że z takim rozwarciem poród może przebiegać b. szybko, tak że nie zdążę do szpitala...

    Teraz siedzę w domu z wielkim brzuchem i czekam :)
    --
    •  
      CommentAuthorMelodie
    • CommentTimeFeb 4th 2010
     permalink
    Mało co, a urodziliby za Ciebie;)
    Dobrze, że mieliście dość siły, żeby się przeciwstawić.
    •  
      CommentAuthor_hydro_
    • CommentTimeFeb 4th 2010
     permalink
    Ola, jak czytam takie historie, to scyzoryk mi się w kieszeni otwiera. Ciekawe, ile porodów zostało "zepsutych" takimi właśnie działaniami personelu? I jak tu im zaufać? A szpital w moim mieście to słynie z takich akcji, niestety... Co chwilę słyszę jakieś straszne historie stamtąd. Ale oczywiście nie wolno się stresować, prawda? :wink:
    •  
      CommentAuthorKatarzynka
    • CommentTimeFeb 4th 2010
     permalink
    Kasiek80, współczuję takiego ciężkiego porodu- dobrze, że już za Tobą i możesz się cieszyć synkiem. Ale naprawdę, nie każdy poród jest taki ciężki, warto o tym pamiętać- to tak tylko dla ciężarówek, które podczytują wątek, żeby się nie stresowały za bardzo i nie nastawiały na katusze:wink:
    -- ,
    •  
      CommentAuthormarianna27
    • CommentTimeFeb 4th 2010
     permalink
    ja chyba wole nastawic sie na katusze i miec cicha nadzieje, ze sie pozytywnie rozczeruje ;)
    wczoraj w szkole rodzenia pani polozna powiedziala, ze nie nalezy zbyt szybko przekuwac pecheza plodowego, bo wody plodowe sa po to by chronic dziecko. W momencie gdy ich nie ma skurcze zwyczajnie sciskaja dziecko co jak wiadomo zwieksza stres dziecka i czasem zanika tetno dziecka w czasie skurczu, wiec lepiej poczekac az natura zadziala sama- pechez peknie sam w odpowiednim momencie...oczywiscie przyznala ,ze przekucie pecheza MOZE przyspieszyc porod, ale lepiej decydowac sie na to w ostatecznosci..
    niestety nawet w takich sytuacjach jak porod musimy miec wiedze i ograniczone zaufanie do personelu medycznego...przykre :(
    --
    •  
      CommentAuthorrooda
    • CommentTimeFeb 4th 2010
     permalink
    kasiek80 wspolczuje:(

    ola_g dobrze zrobiliscie:) no wlasnie ciekawe ile porodow sie tak wymusza... okropne! i jeszcze sie rodzicom wpiera, ze to dla dobra dziecka, albo ze jak sie na cos nie zgodza, to zaszkodza dziecku... ech...
    --
    •  
      CommentAuthorola_g
    • CommentTimeFeb 4th 2010
     permalink
    Oj tak, ciężko teraz będzie z zaufaniem i nie stresowaniem się, tym bardziej że byłam przekonana, że jadę do naprawdę dobrego szpitala :(.
    Tym bardziej to przykre, że w czasie porodu wolałabym się skupić na porodzie właśnie, swoim ciele i dziecku, a nie patrzeniu na ręce personelowi.

    Co do słuszności decyzji:
    Z perspektywy czasu też myślę że dobrze zrobiliśmy. Ale wtedy, na miejscu, wcale nie byłam taka pewna swego. Także rozumiem doskonale tych, którzy godzą na wszystko co wymyślą lekarze i położne...
    --
    •  
      CommentAuthorkasiek80
    • CommentTimeFeb 4th 2010
     permalink
    ola_g no to niezłe jazdy w tym szpitalu:shocked:

    dzieku dziewczyny i oczywiscie pelasia ma rację- nie każdy poród jest taki!!!
    pozdrawiam
    --
    •  
      CommentAuthorKatarzynka
    • CommentTimeFeb 5th 2010
     permalink
    Olu, patrzeć na ręce personelowi to może da radę w I fazie porodu, ale jak już zaczynają się parte, to wtedy zaczynasz się godzić na wszystko co wymyślą lekarze i położne. A nawet jak jeszcze zachowasz asertywność, to możesz nie zdążyć przeforsować swoich racji ;-) Ja miałam silne postanowienie, że nie dam się położyć do porodu i nawet na początku partych próbowałam to wyartykułować, ale ciężko walczyć z personelem w momencie, kiedy potrzebujesz ich pomocy. Może nie wszystkie standardy postępowania w trakcie porodu w szpitalach są słuszne, ale poród nie jest najlepszym momentem na walkę o zmianę tych standardów.
    -- ,
    •  
      CommentAuthor_hydro_
    • CommentTimeFeb 5th 2010 zmieniony
     permalink
    pelasia: poród nie jest najlepszym momentem na walkę o zmianę tych standardów

    I niestety błędne koło się zamyka, personel nadal robi swoje... Pelasia, możesz napisać co nieco, jak wyglądało to w Twoim przypadku? Tzn. mam na myśli próby negocjacji z personelem. Też mam zamiar nie dać się im położyć, ale właśnie nie wiem, na ile to będzie możliwe w trakcie. Próbowałaś o tym z nimi rozmawiać jeszcze przed II fazą porodu? Ponieważ będzie mi towarzyszył mąż, to pomyśleliśmy sobie, że w sumie on może przecież występować w moim imieniu, jeżeli ja nie będę w stanie.
    I jeszcze do wszystkich dziewczyn - linkowałam już co prawda w innym wątku, ale powtórzę tutaj: na stronie Ministerstwa Zdrowia opublikowano projekt nowego standardu opieki okołoporodowej. Warto się zapoznać. Uważam, że jeżeli zalecenia w nim zawarte uda się wdrożyć w naszych szpitalach, to będzie to znaczna poprawa. Ale czas pokaże...
    •  
      CommentAuthorola_g
    • CommentTimeFeb 5th 2010
     permalink
    pelasia - masz na pewno rację, ja już w I fazie byłam ostro zakręcona, mimo, że nie doszłam do etapu prawdziwego BÓLU, także wyobrażam sobie mój stopień asertywności przy partych :/

    Co do projektu MZ - wprowadzenie go w życie rzeczywiście byłoby milowym krokiem. Na mój rozum jednak musiałoby się to zacząć już dziś w uczelniach medycznych i wtedy może jakieś owoce za parę lat by zaczęły się pojawiać...
    Póki co bardzo podoba mi się np taki fragment:

    " ... 2. Aby nawiązać dobry kontakt z kobietą podczas porodu, personel medyczny w szczególności:
    1) wita ją osobiście, przedstawia się i wyjaśnia swoją rolę w opiece nad nią;..."

    Ło matko, ale by było! Ż a d e n z lekarzy, nawet ci, których dobrze wspominam nie pomyślał że wypadałoby się przedstawić. J e d n a z ~20stu położnych z którymi się zetknęłam przychodząc na swoją zmianę przedstawiała się z imienia.
    --
    •  
      CommentAuthor_hydro_
    • CommentTimeFeb 5th 2010
     permalink
    O tak, praca u podstaw jest tu zdecydowanie potrzebna. Jak dla mnie, dobre są też fragmenty o planie porodu współtworzonym przez kobietę i osobę prowadzącą ciążę (str. 12) czy ten o pozycji w II okresie porodu: 3. Pozycja kobiety i parcie w II okresie porodu: 1) należy zachęcać rodzącą do przyjmowania pozycji, którą uznaje za najwygodniejszą, przy czym preferuje się stosowanie pozycji wertykalnych; 2) należy poinformować kobietę, że w II okresie porodu powinny kierować się własną potrzebą parcia..
    No i oczywiście ten: Kobieta rodząca powinna być traktowana z szacunkiem oraz mieć zapewniony świadomy udział w podejmowaniu decyzji związanych z porodem. Personel medyczny powinien umieć nawiązać dobry kontakt z rodzącą, będąc świadomymi, jak ważny jest ton rozmowy i ich postawa oraz słowa, które do niej kierują. Należy zapytać rodzącą o jej potrzeby i oczekiwania i ta informacja powinna zostać wykorzystana, aby wspierać i kierować rodzącą podczas porodu. Kto wie czy to nie jest właśnie sedno sprawy...
    •  
      CommentAuthorLily
    • CommentTimeFeb 5th 2010
     permalink
    Kasiek - twój poród jak dla mnie to wiele nadużyć za nadużyciem - chcieli żebyś urodziła to przyładowali oxy, dziecko się zestresowało stąd zielone wody a naciskanie na brzuch to już pod paragraf podchodzi :confused:
    •  
      CommentAuthorKatarzynka
    • CommentTimeFeb 6th 2010
     permalink
    W ogóle to chciałam rodzić w wodzie, bo raz że woda jest dla mnie jakimś takim bezpiecznym środowiskiem (nie znam nic bardziej relaksującego niż pływanie w jeziorze i patrzenie w niebo:smile:), a dwa, że doszłam do wniosku, że w wodzie nie mogą mnie położyć:wink: Byłam nawet na sali z wanną, ale to chyba było tylko tak, żebym nie marudziła. Bo w moim odczuciu odwlekano badanie kwalifikujące- jak już położna stwierdziła, że idzie po lekarza, to ja miałam pełne rozwarcie i pierwsze skurcze parte, więc nie zdążyliby wody nawet napuścić. W I fazie porodu, o ile nie miałam ktg (a miałam dość długo, bo za pierwszym razem zepsuła się głowica drukująca) mogłam robić, co chciałam, czyli siedziałam i kręciłam się na piłce. I to było b. dobre rozwiązanie jak dla mnie- nie czułam prawie skurczy, a rozwarcie błyskawicznie (godzina) prawie że się zrobiło z 5 do 9 cm. Pamiętam, że na początku partych próbowałam opisać pozycję kuczną, ale skończyło się, na tym, że półleżałam na łóżku porodowym. Mimo, że czego innego oczekiwałam, to nie wspominam porodu źle, a nawet całkiem dobrze. Położna, która większość czasu się mną zajmowała i odebrała Kalinkę była życzliwa, pomagało mi to, jak mi podpowiadała w trakcie partych. Ale ja miałam naprawdę szybki poród- na izbie przyjęć byłam przed 7, a o 9.50 już oglądałam córę.
    Co do tego, czy mąż nada się do negocjacji w zastępstwie rodzącej- pewnie tak, ale on też może być nieźle zakręcony, mimo że nie ma skurczy:wink:
    Chciałabym, żeby podejście w szpitalach zmieniło się, ale naprawdę warto wyjść z założenia, że konkretne osoby, które się nami zajmują w szpitalu, nie robią nic ze złej woli, a dlatego, że takie standardy są odgórnie/zwyczajowo przyjęte. Położne, z którymi się zetknęłam, to były w przeważającej części normalne, życzliwe kobiety. I naprawdę, chociaż to w jakiej pozycji się rodzi, ma znaczenie, to to, że jest z Tobą ktoś, kto nie tylko zna się na rzeczy, ale kto wydaje Ci się taką życzliwą osobą, jest b.ważne. A często jest niestety tak, że dziewczyny po szkołach rodzenia ze swoimi "wymysłami" są postrzegane jako pacjentki z pretensjami.
    -- ,
    •  
      CommentAuthor_hydro_
    • CommentTimeFeb 6th 2010
     permalink
    pelasia: A często jest niestety tak, że dziewczyny po szkołach rodzenia ze swoimi "wymysłami" są postrzegane jako pacjentki z pretensjami.

    Dobra wola potrzebna jest z obu stron. Te dziewczyny przecież też nie chcą nikomu zrobić na złość swoimi oczekiwaniami. Z drugiej strony, położne i lekarzy obowiązuje ciągłe dokształcanie się i doskonalenie swojej wiedzy i umiejętności. Nie wolno im ciągle zasłaniać się zwyczajami panującymi w danym szpitalu. W taki sposób nigdy nie dojdziemy do przyzwoitych standardów.
    •  
      CommentAuthorKatarzynka
    • CommentTimeFeb 7th 2010
     permalink
    Hydrazine, na pewno masz rację. Tylko to chyba właśnie o to chodzi, żeby zmieniać te zwyczaje panujące w danym szpitalu. Bo wydaje mi się, że niewiele da, jak jedna położna/ jeden lekarz się dokształci, jak reszta nie i jak odgórne standardy będą dalej takie, jakie są. Ale już jak zostanie przeszkolony cały personel (albo przynajmniej jego większość), to wtedy coś się zacznie zmieniać. Próba lobbowania takich zmian w trakcie własnego porodu i wymaganie od personelu, żeby właśnie w tej chwili przećwiczyli np. odbieranie porodu w pozycji kucznej, wydaje mi się mało skuteczną drogą. No chyba że nagle wszystkie pacjentki będą miały takie oczekiwania i będą je stanowczo wyrażały. Ale to mało prawdopodobne, choćby dlatego, że w zajęciach szkół rodzenia uczestniczy tylko ok.8% rodzących.
    -- ,
    •  
      CommentAuthorola_g
    • CommentTimeFeb 7th 2010
     permalink
    nie wiem jak się taki ładny cytat wstawia jak to hydrazine robi, ale zgadzam się z tym co napisałaś pelasiu :

    "naprawdę warto wyjść z założenia, że konkretne osoby, które się nami zajmują w szpitalu, nie robią nic ze złej woli, a dlatego, że takie standardy są odgórnie/zwyczajowo przyjęte"

    Sama tego doświadczylam w czasie pobytów na patologii - uwazam ze duzo lepiej się tam miałam (zarówno we wlasnym odczuciu jak i czasami obiektywnie) z tego typu podejsciem niż niektóre dziewczyny uważające że co druga położna to straszna hetera i mające do wszystkich pretensje i podejrzenia.

    Dlatego też warto wcześniej wybrać na poród szpital gdzie deklarują takie standardy opieki jakie są przynajmniej najbliższe naszych oczekiwań. Gorzej jeśli to co deklarują potem ma średni związek z rzeczywistością... Ale uparcie się przy jakiejś pozycji porodowej do której położna nie jest przygotowana może dziecku i nam po prostu zaszkodzić.
    --
    •  
      CommentAuthorola_g
    • CommentTimeFeb 7th 2010
     permalink
    A poza tym ja jeszcze z innej beczki, o ile to nie zrobi się już OT:

    hydrazine zacytowałaś taki fragment "należy poinformować kobietę, że w II okresie porodu powinny kierować się własną potrzebą parcia"
    . Ja właśnie nie do końca to kumam. Myślałam, że jak kobieta prze wtedy kiedy ma ochotę to grozi to uszkodzeniami krocza bo głowka za szybko wyskoczy. I że właśnie położna jak mówi "przeć- nie przeć" to pomaga.. To tak nie jest?
    --
    •  
      CommentAuthor_hydro_
    • CommentTimeFeb 7th 2010
     permalink
    Nie, nie, to jasne, że nie chodzi tu o pozostawienie kobiety samej sobie, na zasadzie "rób sobie, co chcesz". Ale sporo negatywów przeczytałam na temat tzw. parcia kierowanego, które stosuje się na naszych porodówkach. Bardzo ciekawie pisze na ten temat Irena Chołuj w książce "Urodzić razem i naturalnie", pokusiłabym się o cytat, ale fragment jest dość długi, a poza tym rzeczywiście zrobił się tu już spory OT. W każdym razie polecam lekturę, ja dowiedziałam się z niej wielu ciekawych rzeczy.

    P.S. Dla ścisłości - ja absolutnie nie mam nastawienia pt. "każdy pracownik oddziału położniczego to mój wróg", nic z tych rzeczy. Też uważam, że życzliwy personel, to już połowa sukcesu i nie zamierzam urządzać dramatycznych scen, bo nikomu to pewnie nie pomoże. Z drugiej strony, na tyle, na ile będę mogła (a tego jeszcze przecież nie wiem), chcę próbować wyegzekwować swoje prawa - w końcu to nic złego. Wrócę tu już po wszystkim i opiszę, jak było i co się udało, a co nie.
    •  
      CommentAuthorFafkulinda
    • CommentTimeFeb 8th 2010 zmieniony
     permalink
    Mojej relacji jeszcze tu nie ma, czas nadrobić zaległości :wink:

    Termin porodu miałam na 27 maja. 19stego wybraliśmy się z mężem do kina, przeczuwając, że będzie to ostatnie wyjście przed zbliżającym się Finałem. Nie przeczuwaliśmy, że wielki finał dosłownie za kilka godzin ;) . Do domu wróciliśmy o 21 a skurcze zaczęły się o 22. Kilka pierwszych co 10-12 minut, za chwilę co 8. Od 2 w nocy był już co 5,4 i w końcu co 2 minuty. Sama nie wierzę w to jak się wtedy zachowywałam - klęczałam, stałam (rozwiązując krzyżówki w przerwach :cool:), kręciłam biodrami, tańczyłam; skurcze były od początku z krzyża + twardnienie brzucha. Mąż był dzielny i cały czas trwał przy mnie, kiedy tego potrzebowałam masował plecy a kiedy nie tylko głaskał po głowie. Dużo czasu spędziłam pod prysznicem, gorąca woda przynosiła mi chwilową ulgę. Choć miałam moment załamania i chciałam już jechać do szpitala, wytrwałam do 7 rano i dopiero wtedy pojechaliśmy na izbę przyjęć. Położna po badaniu stwierdziła 8 cm rozwarcia, skurcze co 2 minuty. Za późno na znieczulenie.

    Po badaniu pprzeszliśmy na salę porodową, tam podłączono mnie do ktg i musiałam leżeć (leżenie na plecach to była najgorsza mordęga). Zapis był prawidłowy; w międzyczasie musiałam odpowiedzieć na kilka bardzo ważnych pytań typu wykonywany zawód ;) Kiedy wreszcie pozwolono mi zejść z łóżka porodowego mogłam korzystać z piłki, kucać, klęczeć, wchodzić pod prysznic. Niestety nie trwało to długo bo za chwilę przyszedł kolejny lekarz i zażyczył sobie badanie rozwarcia i ktg – i podobnie 2 innych. Po podaniu mi antybiotyku na paciorkowca położna przebiła pęcherz i wtedy tętno Małej spadło. Dostałam zastrzyk – już nie pamiętam nazwy – po którym miałam drgawki, trzęsłam się, ale tętno dziecka się unormowało. W międzyczasie siedziałam na piłce, klęczałam na łóżku, kucałam, chodziłam do wc. Skurcze były coraz częściej (o ile to w ogóle możliwe) i coraz intensywniejsze. Znowu kazali mi się położyć, przyszedł lekarz, który zbadał mnie w trakcie skurczu. Zaciskałam zęby żeby nie wyć z bólu. Stwierdził, że mam za słabe skurcze(!) a ponieważ było już pełne rozwarcie a Mała nadal wysoko w kanale podłączyli mnie pod oxytocynę. Następne 2 godziny znowu kucałam, klęczałam i przy skurczu próbowałam, nie wiem jak to opisać, wycisnąć Igę w dół. Byłam już wykończona; zanim doszłam do łazienki pod prysznic miałam skurcz za skurczem, trudniejsze do opanowania niż te „zwykłe”, bez kroplówki. Chwilami odpływałam.
    Kolejne badanie na plecach – Mała wysoko a do tego zaczęła się obracać inna płaszczyzną główki. Na salę wpadł lekarz i powiedział, że „pacjentce trzeba pomóc”. Położne powiedziały mu, że jeszcze będę próbować. Kiedy wyszedł usłyszeliśmy z Mężem żeby nie zgadzać się na „pomoc” bo to będą kleszcze lub vacum, i że jest jeszcze czas na cc. Kiedy już główka była dostatecznie nisko usłyszałam „przemy”. Niestety nie wychodziło mi to za każdym razem tak jak powinno, byłam wymęczona skurczami, położne przyciskały mi nogi do klatki piersiowej, jedna oparła się na moim brzuchu. Chciałam wstać, zmienić pozycję, bo instynktownie czułam, że może tak byłoby lepiej. Nie pozwolono mi.
    Te ostatnie skurcze parte to było coś niesamowitego, myślałam tylko o tym, że muszę dać radę, że jeszcze chwila i zobaczę nasze Dziecko, słyszałam głos Męża choć nie pamiętam co mówił, czułam się jak w innej rzeczywistości, nie docierało do mnie nic, tylko parłam z zamkniętymi oczami. W międzyczasie położna mnie nacięła, nie bolało. Jeszcze chwila i poczułam taką olbrzymią ulgę, niesamowite uczucie. Pokazali mi naszą Córkę :) Była 11.10. Położna przyniosła ciepłe pieluszki, położyła mi Małą na piersiach a Mąż przecinał pępowinę. To uczucie, kiedy otworzyła szeroko oczy, nie płakała i patrzyła na mnie jakby mnie znała – nie potrafię tego opisać! :smile: Położne oddały Małą Mężowi a na mnie czekał ostatni etap – łożysko. Trochę to potrwało; ponieważ był wątpliwości czy coś nie zostało zabrano mnie na salę zabiegową gdzie odpłynęłam z pomocą anestezjologa. Obudziłam się na porodówce, Mała czekała na mnie na połogu.
    Z perspektywy czasu, kiedy opadły te najgorsze emocje, poród wspominam dobrze. Najbardziej zadowolona jestem z tego, że I fazę spędziliśmy w domu i ten etap przebiegał dokładnie tak jak chciałam, bez pośpiechu. Szpital to inna bajka. Może gdybym nie miała oczekiwań co do tego jak to powinno wyglądać przeszłabym nad tym wszystkim do porządku dziennego, ale tak się nie stało :confused:
    •  
      CommentAuthorjaca_randa
    • CommentTimeFeb 10th 2010
     permalink
    Oto moja relacja z porodu. Miał on miejsce niemal 10 lat temu, ale będę to pamiętać do końca życia.
    Termin porodu miałam na 22 VII, ale wyliczyłam sobie, że urodzę 14 VII i czekałam na ten dzień jak na koniec świata. I stało się tak, że 14 VII rano poczułam jakby coś ze mnie wypływało. Niewiele, ale było to wyraźnie odczuwalne. Spakowałam więc torby i pojechałam do szpitala, gdzie uznali, że zostawiają mnie na obserwacji (lekarz przy badaniu potwierdził wyciekanie wód płodowych!). No więc położyli mnie na oddziale septycznym (bo na patologii ciąży nie było miejsc) i nudziłam się tam potwornie - nic się nie działo, czytałam jakieś gazety o dzieciach - cały numer był o zespole Downa - więc się tak ładnie stresowałam... Wreszcie przyszedł lekarz i powiedział, że zrobią mi badanie amnioskopię, żeby zobaczyć, czy mam cały pęcherz płodowy. Pytałam, czy będzie bolało - odpowiedzieli, że nie. Oj, bolało!!! I to koszmarnie! Łzy ciekły mi strumieniami, chciałam uciekać i nie wracać tam więcej... Okazało się, że pęcherz mam cały i lekarz postanowił mnie wypisać do domu następnego dnia.
    Badanie tak mnie rozwaliło, że w nocy zaczęłam mieć skurcze. Na początku takie co 15 minut - więc spałam pomiędzy nimi... później co 10 minut... Rano powiedziałam o tym położnej - podłączyli mnie do KTG - i skurcżów nie było. Przyszedł lekarz, zbadał mnie - rozwarcie na 1 palec. Po całej nocy męczarni!!! No dobra. Powiedział, że mam jeszcze nie rodzić, bo sala porodowa jest zajęta... Rzeczywiście, było słychać stamtąd straszne wrzaski... Co wcale nie działało zachęcająco...
    Wreszcie sala się zwolniła. Zadzwoniłam po męża - bo mieliśmy poród rodzinny, położyłam się na wersalce (ku przestrodze położnych, że im zapaskudzę...), zrobili mi lewatywę i zostawili samą.
    No i leżę sobie tak wygodnie, aż tu prysk - kałuża na świętą wersalkę. Więc się zwlekłam, żeby poszukać jakiegoś dzwonka w celu zawiadomienia położnych - wstałam i poszło! Niestety, zielone... Ledwo dowlekłam się do drzwi, poprosiłam jakąś panią, żeby zawołała położną... Przyszli, międzyczasie przyjechał mój mąż. Podali kroplówki z oksytocyną, rozwarcie coraz większe... Zaczęłam potwornie wymiotować. Na szczęście mąż podawał mi kosz na śmieci, bo nie było innego pojemnika, a oni zostawili nas tam samych. Skurcze były co kilka minut z malusieńkimi przerwami, w czasie których odpływałam w niebyt. Błagałam o znieczulenie, ale powiedziano mi, że jest sobota, więc anastezjologa nie ma... No to trudno. W końcu przyszedł lekarz i ogłosił pełne rozwarcie.
    cdn
    -- Szczęście jest decyzją, którą podejmujemy każdego dnia.
    •  
      CommentAuthorjaca_randa
    • CommentTimeFeb 10th 2010
     permalink
    cd
    Położna pytała, czy mam skurcze parte - nie wiedziałam co to takiego. Cały czas miałam takie same skurcze, ale nic w stylu partych. Widziałam, jak patrzą na zegarki, nerwowo... Podali mi jeszcze kilka strzykawek oksytocyny dożylnie - i nadal nic... Nagle popatrzyłam na ścianę obok i zobaczyłam kleszcze i maszynę do próżniociągu i postanowiłam, że MUSZĘ urodzić i to JUŻ! Powiedziałam położnej, że mam skurcz (chociaż nie miałam...) - i zaczęłam przeć. To naprawdę działało (jak później się okazało, miałam popękane naczynia krwionośne w oczach tak, że wszędzie gdzie mogło być coś białego miałam krwisto czerwone). Po którymś skurczu powiedzieli mi, że widzą główkę. Zapytałam, jakie ma włoski :) Powiedzieli, że mi przetną krocze - pytałam przerażona, czy znieczulą - powiedzieli, że nie, że to na szczycie skurczu, więc nic nie poczuję (heh, ale ja nie miałam skurczów!). Więc ciachnęli - oj, bolało!! I poczułam jak coś ciepłego płynie mi po kroczu. Zaparłam się i parłam z całych sił (mięśniami brzucha!) - i nagle PYK - i wyciągnęli ze mnie jakieś małe ciałko.
    Podnieśli dzieciątko wystawiając pupkę w stronę mojej twarzy i położna oznajmiła "mama zobaczy, co urodziła". A ja na to "dziewczynka, ale fajnie!". Później malutka wylądowała u mnie na brzuchu. Odcięli łożyszko, zabrali Młodą do badania, a ja tylko się kręciłam i pytałam "a zdrowa jest? A ma wszystkie paluszki? a ile punktów?" Nie dawałam im spokoju... Młoda nie płakała wcale. Odessali ją, zakasłała i... zasnęła.
    A u mnie zaczął się koszmar. Łożysko nie chciało się odkleić, a o ile dziecko bez skurczy wyprzeć mogłam, o tyle z łożyskiem tak łatwo już nie było. Więc gnietli mnie po brzuchu, szarpali za pępowinę. We mnie napłynęły nowe siły. Stwierdziłam, że może ja wstanę i poskaczę, to wypadnie samo? Gniotłam się sama po brzuchu (ku uciesze lekarzy), w końcu uznałam, że może niech zostawią tam to łożysko... dziecko już urodziłam, to najważniejsze, a z łożyskiem jakoś będę żyć... I tak sobie miło spędzałam czas leżąc i żartując, aż w pewnym momencie zaczęło mi się robić czarno przed oczami. Więc mówię panu lekarzowi, że mi słabo... A on na to, że to normalne po porodzie, że taki wysiłek... A ja, że nie, że to coś innego, że chyba mi ciśnienie spadło... Pomyślał, wziął ciśnieniomierz i zmierzył... 60/0 -> tlen, jakiś wielki ruch, eter (oj, znalazł się anastezjolog mimo soboty!) i odpłynęłam.
    Kiedy się obudziłam okazało się, że straciłam ponad 2 litry krwi, że wyciągnęli ze mnie łożysko i zszyli mnie a ja jadę sobie do sali pooperacyjnej. Chciało mi się koszmarnie pić, ale położna pozwoliła mi tylko wypić pół szklanki wody. Później przewieźli mnie do sali poporodowej (mój kubeczek został na sali porodowej!!!) a ja nadal umierałam z pragnienia. Przez całą dobę NIE DOSTAŁAM NIC DO PICIA, BO NIE MIAŁAM KUBECZKA! Gdybym dała radę, to poszłabym i napiła się wody z kranu, ale przy próbie wstania zakręciło mi się w głowie i padłam na łóżko.
    W nocy budziły mnie cudze dzieci, a ja histeryzowała, co z moją córką. Przywieźli mi ją dopiero rano, zapatuloną ściśle w becik. Patrzyła na mnie swoimi szarymi oczkami a ja popatrzyłam na nią i pomyślałam "to człowiek!", nabrałam do niej pełnego szacunku. No, a później to już było wesoło. Ja i kobieta obok - w kółko paplałyśmy do swoich córeczek :) Ona miała cesarkę, więc nie mogła się śmiać, a ja nie mogłam siedzieć. Coś za coś :) Ale ogólnie było ciekawie, chociaż byłam bardzo bliska zejścia... Zobaczymy, jak będzie tym razem.
    -- Szczęście jest decyzją, którą podejmujemy każdego dnia.
    •  
      CommentAuthorPoli
    • CommentTimeFeb 17th 2010
     permalink
    •  
      CommentAuthoragninga
    • CommentTimeFeb 24th 2010
     permalink
    Relacja z porodu: termin 8-14 luty, a miała miejsce 2 lutego w 39tc

    długo nie męczyły mnie żadne bóle ale w końcu się coś zaczęło – w nocy 1/2 luty (poniedziałek/wtorek) wstałam około 4 nad ranem bo nie mogłam już spać z powodu regularnych bóli krzyżowych. Problem z takimi bólami taki że nijak idzie je zmierzyć, żeby stwierdzić, czy czas do szpitala (w szkole rodzenia opisują tylko te brzuszne i z takimi wiadomo co się spodziewać bo występują przecież wcześniej..). W końcu wzięłam jednak zegarek popatrzeć co ile te bóle mnie „łapią” i wyszło mniej niż 10 min :shock: a do tego śluz miałam podbarwiony delikatnie krwią. Trudno mi było stwierdzić czy idą w parze ze skurczami macicy bo nic poza nimi nie czułam. Były fatalne – nikomu takich atrakcji nie życzę. Paraliżują po prostu że trzeba przystanąć, pochylić się najlepiej czegoś przytrzymując..
    Około 7 rano poszłam pod prysznic, wcześniej informując śpiącego męża że do pracy to on dzisiaj może nie wstawać ;-) Prysznic trochę mi zajął, bo z tymi łapiącymi bólami nie było łatwo. Prysznic nie pomógł, ale brałam już go z myślą przygotowania się do szpitala – miałam przeświadczenie że to już to, tylko nie wiedziałam jak szybko się rozwinie.
    Starałam się zająć różnymi rzeczami w domu żeby za wcześnie nie wyjechać. Mąż pojechał jeszcze (zgodnie z naszym wcześniejszym planem) od urzędu skarbowego załatwić zaległe sprawy ;-) Ja w tym czasie chodziłam i przytrzymywałam się mebli, a koło 10 rano zadzwoniłam do umówionej położnej przedstawić sytuację. Na szczęście była na dyżurze – zatem od razu zaproponowała żeby przyjechać i sprawdzi co się dzieje.
    Do szpitala mamy dość blisko, ale droga nie była łatwa. Z trudem wpakowałam się na tylne siedzenie, zaparłam mocno, żeby krzyż jak najbardziej wcisnąć w oparcie… dojechaliśmy w 4 bóle ;-) wertepy były dla mnie straszne..
    Na izbie przyjęć całkiem sprawnie (około 12) – poza kolejnością, nikt się nie burzył bo ewidentnie było widać że rodzę :shock: Tylko lekarz – robiący ze mną wywiad przez pielęgniarkę (siedział chyba w drugim gabinecie) nie śpieszył się z wypisaniem przyjęcia.. naczekałam się chwilę, a wcale mnie nie obejrzał tylko spytał czemu chcę akurat tu rodzić (bliżej mam do innego szpitala). Dziwne pytanie ;-) wiadomo, że to podobno najlepsza porodówka w łodzi :→
    Potem jeszcze strasznie długie korytarze szpitalne. Rodziłam w Koperniku (Łódź) a to duży szpital miejski. Od izby przyjęć do porodówki w innym bloku na 7 pietrze kawał drogi. Windy załadowane.. w końcu pielęgniarka-przewodniczka wzięła mnie na górę windą wewnętrzną (zabronione) a mąż z torbami poszedł po schodach.
    •  
      CommentAuthoragninga
    • CommentTimeFeb 24th 2010
     permalink
    Na porodówce już spokojnie. Dostałam przydział łóżka, torbę tylko zostawiliśmy i poszliśmy na ktg (w trakcie, bezstresowo, wywiad położniczy) – tętno małej ok, akcja skurczowa kiepska, no ale bóle dalej są i to regularne, więc sprawdzamy co się dzieje z rozwarciem.. No i nie jest za dużo bo połozna mówi że 2 i 1/2 palce, więc trzeba pochodzić i sprawdzić za godzinę. Rozgościłam się trochę na sali. 5 łóżek, zajętych dwa. Dziwnie trochę się czuję bo ja tam muszę na czworaka na łóżku (najlepsza pozycja do znoszenia tych bóli – a mąż w tym czasie naciska z całej siły na krzyż) a tam goście do jednej osoby.. Bardzo chciało mi się spać na tym etapie, ale nie dało rady – na czworakach to jakoś trudno ;-) a po położeniu się z bólu musiałam od razu wstawać. Po korytarzu trochę pochodziliśmy ale tam nie było się czego złapać więc znowu na salę. Kiedy położna weszła sprawdzić co u nas, zaproponowała przeniesienie się na porodówkę (salka na przeciwko). Tam znowu ktg (ok) i rozwarcie lepiej – znaczy się te nieszczęsne bóle mimo wszystko coś znaczą i szyjka się otwiera. Nie pamiętam dokładnie jaki był postęp, ale chyba jakieś 3 luźne palce. Położna zaproponowała lewatywę – powiedziała, że może przyspieszyć trochę akcję. Zgodziłam się – bo też chodziło mi o komfort przy partych. Zostaliśmy już na porodówce (około 15-16). Położna zaciągnęła żaluzje, puściła muzyczkę, rozłożyła mi materac na podłodze do mojej pozycji na czworaka i działaliśmy z mężem dalej – te masaże krzyża też dały mu się we znaki, a kilka razy nawet dostał po rękach, bo przy bardzo silnym bólu nawet ten nacisk nie pomagał, a więc przeszkadzał, a mówić nie było jak.. Z piłki nie korzystałam (mam też w domu to sprawdziłam) – na siedząco bóle były nie do skontrowania.. Położna na tym etapie odradziła też prysznic – bo przy tych kiepskich „prawdziwych” skurczach nie wiadomo było czy nie opóźni on akcji. W międzyczasie pojawił się jakiś lekarz ;-) Powiedział: o mamy rodzącą! Położna zdała mu relację co i jak, on widząc mnie akurat w jednym bólu zaproponował dolargan, ale podziękowaliśmy. Poszedł sobie zatem i pojawić miał się dopiero przy partych :-)
    Akcja się posuwała, bo bóle trzymały coraz dłuższe i częstsze.. no i śluzu coraz więcej z krwią, aż w końcu i czop odszedł (to pewnie przy jakiś 7cm). Na tym etapie to już nie stękałam ale zaczełam być bardziej słyszalna – pod drzwiami na pewno ;-) Nie wiem kiedy było 8 cm i w ogóle ten etap mi się teraz „zlewa” w czasie, bo byłam skoncentrowana tylko na swoich bólach; czasu w ogóle nie kontrolowałam. Tu muszę napisać o jednej i chyba jedynej niekomfortowej rzeczy na tej porodówce – na badanie musiałam wdrapać się na łóżko porodowe – dało się tylko przy pomocy i męża i położnej. Przy 10 cm zaczęło się bardziej aktywnie. Oprócz materaca „poćwiczyłam” trochę przy łóżku – czyli przysiady – tak doradzała poołzna. Dość kiepsko mi to szło, bo miałam wrażenie że już nie wstanę (pomijając wrażenie że mnie „tam” rozrywa, a miało być jeszcze gorzej) i skończyło się na 2 przysiadach w partych (przy drugim pękł mi pęchęż). Przy kolejnym badaniu, jak ułożona jest główka, musiałam zostać na łóżku trochę dłużej, żeby się dobrze obróciła.. to nie było przyjemne – raz na jednym boku – tak kilka partych, potem na drugim, znowu kilka partych.. oj te parte to zrobiły na mnie wrażenie! ;-) potem miałam zejść z łóżka do „końcowej” pozycji, ale… po tym czasie na łóżku stwierdziłam że nie jest to zła pozycja (na leżąco) bo wciskam wtedy lędźwie w materac i te moje bóle bardziej znośne są – a może to tylko wrażenie.. Także cały koniec porodu „odbyłam” na łózku, myśląc że nie czas na kombinowanie i zmianę pozycji skoro zaraz, w jakieś 2 parte urodzę ;-) Z drugiej strony śmiałam sie z siebie że przyszłam rodzić „po ludzku” w pozycji werytkalnej, a z własnej woli wylądowałam na łóżku :-D
    •  
      CommentAuthoragninga
    • CommentTimeFeb 24th 2010 zmieniony
     permalink
    Czasu na takie rozmyślania miałam, i nawet na takie uwagi na głos – bo miałam dość długie przerwy między partymi. Lekarz już był i też sobie z boku komentował (wesoło było, np komentarz w stylu – a jednak była pani w ciąży ;-) ) a druga wezwana położna monitorowała tętno dziecka. W partych bardzo mocno wspierał mnie mąż – fizycznie, tzn. przyciskając mi głowę do klatki – na dwóch się oczywiście nie skoczyło, ale dałam radę, choć z mojej przepony był potem drżący flaczek..
    Położna przy wychodzeniu dziecka z kanału smarowała mnie czymś intensywnie, żeby i mnie i dziecku było łatwiej. Główka przeszła faktycznie na 2-óch chyba – po pierwszym ją dotknęłam – niesamowite wrażenie :-)
    Potem poszły barki – i to wspominam najboleśniej chyba, bo party był bardzo mocny a przeć położna zakazała.. No ale potem już chlust, mała na świecie :-D (18.40
    ) okazana nam i podana do odśluzowania – bo niestety wody zielonkawe były. Łożysko nie poszło łatwo z powodu stanu mojej przepony, ale wysiliłam się jakoś na ten jeden party. Jakąś minutkę później Mała wiła się już na moim brzuchu – kolejne niesamowite wrażenie. Miałam wrażenie, że bardzo duża jest i że jak mam ją przytrzymać, ale jakoś wszystko samo się działo. Potem znowu trochę ją wzięli (na stolik obok), ocenili na 10 pkt (3 480kg, 53 cm, 38cm obwodu główki) i dali zawiniętą dumnemu tacie. Położna zaczęła też sprawdzać jak poszło z mojej strony – zresztą już się dopytywałam czy popękałam (bo nacięcia nie było!) – i .. okazało się że nic! żadnego pęknięcia, tylko 2 małe otarcia. Tutaj włączył się w dyskusję lekarz, bo skoro pierworódka, to sprawdzić szyjkę też trzeba – ale też było ok :-) Byłam bardzo zaskoczona, bo wrażenia z partych podpowiadały mi co innego ;-)
    Położna z mężem przesunęli mnie w końcu wygodnie na całe łózko i nakryli kołdrami a Lenkę podali mnie i mogła się przyssać po raz pierwszy :-)

    Wtedy też weszła moja mama, która przeczekała na korytarzu cały mój poród (i prawie palpitacji dostała jak przestałam krzyczeć, a to po prostu na partych mnie przywołali do porządku że nie tędy droga ;-) ).
    Na porodówce poleżałyśmy tak razem z godzinkę. Kiedy chcieli mnie przewieźć na salę zasugerowałam że dam radę samą przejśc (tzn na ramionach męża i położnej) i faktycznie dałam radę, a 2 godzinki później sama pod prysznic poszłam :-) )
    Jak widzicie wszystko wspominam bardzo dobrze – choć tych fatalnych bólów krzyżowych to nie zapomnę, tym bardziej że zaczęły mnie męczyć tak wcześnie i nie odpuściły do samego końca. Dopiero jak mała „wyszła” bóle skończyły się po prostu nagle…
    Nie żałuje też wyboru położnej – wspaniała kobieta, której na pewno zaufałabym i drugi raz :-)
    To by było na tyle, bo mój przedłużony pobyt w szpitalu z powodu infekcji Małej
    (zielonkawe wody, infekcja w 8miesiącu – prawdopodobnie ząb leczony kanałowo) to już zupełnie inna historia..
    •  
      CommentAuthorFiufiu
    • CommentTimeFeb 27th 2010
     permalink
    Poród Emila, na świeżo :smile:

    26.02.2010
    Późnym wieczorem, ok. 22:00, zdecydowałam, że idę się położyć wcześniej niż mój mąż i moja Mama, którzy chcieli jeszcze coś obejrzeć w telewizorni. W sypialni wzięło mnie jednak jeszcze na sprzątanie, odkurzyłam wszystkie półki, pochowałam pierdółki do szuflad i dopiero wtedy położyłam się spać z dziwnym przeczuciem, że ta noc będzie inna.
    Skurcze obudziły mnie ok. 2:00. Były delikatne, ale wyraźne, a co ciekawe, bardzo regularne, ok. 4:00 nawet co 2 minuty. Nalałam sobie wody do wanny i wzięłam długą, ciepłą kąpiel, żeby sprawdzić, czy to porodowe. Po wyjściu z wanny skurcze się nasiliły, zadzwoniłam więc do Nory, mojej położnej. Przyjechała po 15 minutach, zbadała mnie – rozwarcie na 2 palce, szyjka twarda. Poradziła spróbować się przespać jeszcze trochę, a rano zrobi się KTG.
    Do rana prawie że w ogóle nie spałam, tylko wydychałam skurcze. Nora zadzwoniła i zaproponowała, że KTG zrobimy od razu w szpitalu zamiast u niej w gabinecie, pojechaliśmy tam więc razem ok. 7:30. KTG wykazało regularne, słabe skurcze, tętno Emila w najlepszym porządku, rozwarcie nadal na 2 cm, ale szyjka już zniknęła. Nora poradziła nam półgodzinny spacer nad rzeką. Po spacerze, na którym ładnie oddychałam, skurcze niemalże zanikły zupełnie. Postanowiliśmy zostać w szpitalu jeszcze kilka godzin, żeby zobaczyć, jak się akcja rozwinie – Maja i tak była w żłobku i miała zapewnioną opiekę Babć. Efekt był taki, że przespaliśmy tam 3 godziny, potem dostałam pyszny obiad i wróciliśmy do domu.
    W domu skurcze nadal występowały, ale nieregularnie i dosyć słabe. Wieczorem wzięłam z Mają kolejną kąpiel, położyliśmy ją do łóżka i zaczęła się jazda skurczowa. Wszystkie jeszcze byłam w stanie „wyoddychać” bez wydawania dźwięków, ale stawały się coraz intensywniejsze. Ok. 21:00 zadzwoniłam znów po Norę, kolejne badanie, 3 cm rozwarcia – ale gdy Nora zobaczyła, jak oddycham w skurczu, zdecydowała: jedziemy. Kolejny raz w szpitalu, znów CTG, skurcze mini, ale coś się dzieje, pęcherz płodowy mocno napięty, może pęknąć w każdej chwili. O 22:00 poprosiłam o coś na ogrzanie zimnych stóp – ledwie włożyłam je do ciepłej wody, przyszedł potężny skurcz. Godzinę później było już 7 cm rozwarcia, pęcherz pękł podczas badania palpacyjnego, przez moment ogromna ulga, potem coraz bardziej intensywne skurcze. W tym czasie często zmieniałam pozycje – na stojąco, na czworaka (polecam!), na stołku, na półleżąco itp. Zwłaszcza ta ostatnia pozycja, choć w skurczu bolesna, miała sens – pomagała Emilowi wkręcić się prawidłowo w kanał rodny. Wspaniałe przy tym porodzie było to, że Nora cały czas tłumaczyła mi, dlaczego coś robimy lub też nie. Mój mąż, nieoceniona pomoc, przy każdym skurczu oddychał ze mną, chwalił, naciskał na krzyż, co dawało niesamowitą ulgę.
    --
    •  
      CommentAuthorFiufiu
    • CommentTimeFeb 27th 2010 zmieniony
     permalink
    27.02.2010
    Dziesięć minut po północy w końcu zniknęła szyjka, mogłam teraz zdecydować się na rodzenie w wodzie – byłabym pierwszą w tym szpitalu. Szło mi jednak tak dobrze „na suchym lądzie”, że postanowiłam tak zostać, zwłaszcza, że wiedziałam, że jeśli będę rodzić w wodzie, to szybko zabiorą mi Emila, żeby się nie przeziębią. Pracowaliśmy więc nadal w całej sali. O 1:00 usłyszałam rozmowę Nory z lekarką z sugestią, że opadam z sił i trzeba by mi „jakoś pomóc”. Natychmiast zapytałam, jakiego rodzaju pomoc mają na myśli, a one powiedziały, że kroplówkę z oksytocyną – mój koszmar z poprzedniego porodu. Odpowiedziałam, że tylko w ostateczności, chcę spróbować sama. Podały mi więc oksytocynę w sprayu do nosa, w „homeopatycznej dawce” i pozwoliły przeć. Kilka skurczy partych na stołku nie przyniosło żądanego efektu, ale opróżniło inne ujścia, ułatwiając Emilowi dalszą drogę na świat. Wlazłam więc z powrotem na łóżko, w pozycji na plecach (a może to było na boku?) popchnęłam główkę w kierunku wyjścia. Wtedy Nora powiedziała: „ok, słuchaj, najlepiej Ci dotychczas szło na czworaka, dasz radę zmienić pozycję na taką?”. Nie wiem, czy kiedykolwiek w życiu w takim tempie skakałam z pleców na brzuch ;) Dość, że potem parłam z pomocą męża i pod batutą Nory, która masowała krocze, starając się je uchronić przed pęknięciami. Pozwoliła mi dotknąć owłosionej główki, niesamowita zachęta do dalszego parcia :smile:. Trzy skurcze później Emil był już na świecie, a mi popękały chyba wszystkie naczynka na buzi, wyglądałam w każdym razie jak po ospie. Położono mi go natychmiast na brzuchu i tam już został przez następne półtorej godziny. Najpierw odbyło się szycie , niestety, pękł szew z poprzedniego porodu – ale nic poza tym! Potem nakarmiłam Emila i po trzech cycusiach oddałam Norze i mężowi do mierzenia i ważenia. I tu szok: 55 cm, 3950 g! Gdyby zważono go natychmiast po porodzie, miałby pewnie powyżej 4 kg, ale że zrobił pierwszą kupkę wcześniej, wynik jest jaki jest.
    Ok. 3:00 poszłam z Norą pod prysznic, musiałam zrobić słyszalne siusiu i poddać się mierzeniu temperatury i ciśnienia. Nie było żadnych przeciwwskazań do opuszczenia kliniki i o 4:15 śliczna taksówka z gadatliwym taksówkarzem zawiozła nas z powrotem do domu.
    Jeśli jeszcze kiedykolwiek zdecyduję się na dziecko, to zrobię wszystko, żeby znów rodzić z Norą. Była po prostu świetna, dawała jasne, precyzyjne wskazówki, pytała, na jaką pozycję ja teraz bym miała ochotę, pomagała trzymać nogi, w ogóle do rany przyłóż.
    Negatyw, niezawiniony przez nikogo, był taki, że krew pępowinowa, którą, tak jak w przypadku Mai, zdecydowaliśmy się oddać do ogólnego banku tejże krwi, zbyt szybko przestała lecieć i było jej za mało. Powód: łożysko bardzo szybko się oderwało i przestało pulsować. Trudno się mówi, tym razem nie przydaliśmy się nauce.
    Teraz uczymy się siebie, na razie Emil głównie śpi, nauczył się też już ładnie łapać cycusia. Ma wszystko na swoim miejscu i jak na razie wykazuje zwiększone podobieństwo do mnie, ale to się jeszcze może zmienić. Moja rana wewnętrzna oczywiście jeszcze boli, ale po każdym karmieniu jest lepiej. Rana zewnętrzna minimalnie odczuwalna, szew w ogóle. Staram się dużo leżeć, żeby się ładnie zaleczyło.
    --
    •  
      CommentAuthorrooda
    • CommentTimeFeb 28th 2010
     permalink
    I jeszcze tutaj pogratuluje kochana! Az sie chce rodzic jak sie czyta takie opowiesci:)
    --
    •  
      CommentAuthorKrispina
    • CommentTimeFeb 28th 2010
     permalink
    Gratuluję Wam wszystkim dziewczyną szczęśliwie zakończonych porodów. I tych trudnych i tych łątwiejszych. Oczywiście ja też poryczałam się nie raz. Wspomnienia wróciły. Postaram się opisać mój poprzedni poród, bo ostatnio ciągle myślę o tym zbliżającym się i myslę jak to będzie tym razem...
    Wszystkie histori są wyjątkowe i niepowtarzalne. Dziękuję, że jest taki wątek i że chcecie dzielić się swoimi wrażeniami.
    --
    •  
      CommentAuthoragulina5
    • CommentTimeMar 4th 2010
     permalink
    A ja zazdroszczę takich cudownych chwil. W prawdzie za pierwszym razem prawie nam się udało urodzić naturalnie bo parte się zaczęły i 10 tez była ale niestety cc za drugim razem tez mi nie pozwolono i umówiona cc była...
    --
    •  
      CommentAuthorAine
    • CommentTimeJun 2nd 2010 zmieniony
     permalink
    Jako rozpakowana dzielę się z Wami naszą porodową historią.
    Pierwsza z mojej perspektywy, druga z perspektywy emka.
    Dużo tego więc mam nadzieję że chce Wam się czytać :D

    AINE
    W niedziele 23.05 o 22.oo wzielam ostatnia tabletke przeciwskurczowego fenoterolu.Dwa dni
    potem miałam zdjąć pessar. Tego dnia oczywiscie buszowałam po necie, żeby sprawdzić kiedy
    dziewczyny urodziły po odstawieniu tego środka. Dane były przeróżne od paru godzin do
    tygodni czekania.Gdzieś przeczytałam że zaraz po odstawieniu dobrze jest nie rodzić bo lek
    zalega w organizmie do 24h i może blokować porodową czynność skurczową.Mówię sobie „Eeee
    wytrzymałam ponad 3 miesiące od momentu zagrożenia przedwczesnym porodem wytrzymam jeszcze
    pare dni”.
    Rano budzę się o 6.00 jakaś niespokojna. Brzucho ćmi, prawie cały czas, ledwo to czuję ale
    wkurza no bo o co chodzi, czy to przepowiadające czy powoli się rozkręcam? Idę pod
    prysznic. Bez zmian. Sprawdzam czas ćmienia. Czesto, nawet co 3 minuty ale ćmienie to chyba
    nie poród przecież jest. Dzwonie do umówionej położnej „Jesli ćmi to nie rodzi Pani ale
    warto sprawdzić czy się nic z pessarium nie dzieje. Proszę pojechać na Izbe Przyjęć i dać
    mi znać co i jak”. No dobra.
    Ubieram się, siedzę sobie przed tv i czekam na męża. Nie spieszymy się zgodnie z zaleceniem
    położnej no bo po co. Za 10 minut pojedziemy przecież. Mamy jeszcze obejrzeć jeden
    króciutki wywiad. W którymś momencie moje ciało daje mi jakiś dziwny sygnał „Ania, nie
    czekaj, jedź”. Jest godzina 10.00. Mówię emkowi „Ja chcę jechać”. On zakłada mi buty. Jak wstaje coś nagle
    chlusta, ciepło i mokro. Mówię, że to wody i słyszę że emek nie dowierza bo jak to. Biegnę
    (powiedzmy, że biegnę)do łazienki i tam panika bo wody zielone okropnie, z fragmentami
    smółki. No i tego momentu nigdy nie chcę powtarzać. Zaczęłam się bardzo bać o Jasia,
    myślałam że się popłaczę bo moje dziecko po tak długim okresie czekania na nie jest w
    niebezpieczeństwie. Zmieniliśmy szybko spodnie, podkład do przewijania w rękę i chyba w 5
    minut bylismy z samochodzie a w kolejne 15 w szpitalu (Dzięki Bogu za brak korków). W
    samochodzie czułam już parcie główki na szczeście delikatnie i musiałam sobie powtarzać że
    nawet jeśli zaczną się parte to wytrzymam do szpitala.
    Emek parkuje ja na izbę przyjęć, mówię że zielone wody, każą czekać pod gabinetem. Ludzi
    sporo a ja dyszę jak parowóz bo skurcze co 3 minuty mniej wiecej i coraz silniejsze. Nadal
    czuję je jak miesiączkę ale już znacznie trudniejsze do opanowania.
    Po około 10 minutach trafiam do gabinetu i od razu podpinają mnie pod ktg. Skurcze widać na
    początku nieregularne, ale dość mocne. Za chwilę są regularne i co 2 minut. Wchodzi lekarz
    z jakas pacjentka i rozmawiają, ja nadal parowóz i czuję że zaraz eksploduje jak mi nie
    pozwolą wstać. Wchodzi położna.„Panie Doktorze ta Pani ma skurcze co 2 minuty”. „Ja nie
    musze patrzeć na ktg żeby to stwiedzić”. Za parawan wchodzi lekarz, ten sam który opiekował
    się mną na patologii jak leżałam ze skróconą szyjką. Poznaje mnie więc mi troszkę lepiej:D
    Mowie ze czuje lekkie parcie i pytam co jesli urodzę na Izbie Przyjęć. Śmieje się i mówi że
    już raz tu poród odbierał. Mówię, że mam pessar założony i się boję żeby mi szyjki nie
    uszkodził. Patrzy uspokajająco jak to on i mówi „Ok zaraz zdejmujemy”. Potem rozmawiam z
    położną, która akurat uparła się żeby mnie postraszyć że nie mają miejsc i będę czekać na
    miejsce na porodówce na korytarzu.Śmieje się i mówię że teraz to ja nigdzie już nie dojade
    więc wyjścia nie mam. Odpinają mnie od ktg. Mam się zapakować na fotel do zdjęcia
    pessarium. Przy okazji robie sporą zieloną kałużę. Zdejmowanie pessarium boli ale
    przynajmniej udaje się to zrobić między skurczami, brrr. Rozwarcie na 3 ale nie wiem czy
    palce czy cm :)
    --
    •  
      CommentAuthorAine
    • CommentTimeJun 2nd 2010
     permalink
    Dzwonią do mojej położnej i mówia jej, że jadę na górę.
    Czuję pierwszy kryzys pt. „Jak ja mam to znieść bez znieczulenia jeśli to potrwa jeszcze
    pare godzin i będzie co 2 minuty?!”.
    Wypełniamy dokumenty, ja skaczę naokoło biurka, opieram się o nie w trakcie skurczu bo tak
    mi łatwiej. Każą mi się przebrać i pakują na łóżko. W windzie jakiś lekarz się uśmiecha bo
    ja sapię ile mogę. Porodówka. Obok jakaś para za parawanem. Myślę sobie „Zlewam, ja tu
    rodzę, ona pewnie też”. Międyz skurczami widze tylko że oni jakoś tacy spokojni, żadnych
    jęków, widze stope tej dziewczyny spokojnie sobie leży jakby nic a nic ją nie bolało. Mnie
    boli i do tego czuję że musze do łazienki. Mówię sobie „Jeśli to nie parte to ostatni
    dzwonek”. Obok nas pojawia się jakaś studentka i mówię jej że ktoś musi sprawdzić ile mam
    rozwarcia. Pytam emka co z położną. Mówi że odbiera inny poród ale będzie jej zastępstwo.
    Ufff. Przychodzi Pani Kasia i co…rozwarcie 8-9!! Nie wiem ile minęło, może z pół godziny
    odkąd byłam na izbie przyjęć. Kolejne uff no bo jak poród tak pędzi to dam radę bez
    znieczulenia i większe szanse że maluch nie będzie się męczył zbyt długo.
    Z tego okresu pamiętam tylko ogromną ulge w momencie kiedy skurcze odchodziły i zimne
    okłady na twarz które wymyślił mój mąż. Niesamowita była tez położna bo jak tylko to
    zauważyła, miałam na odcinku krzyżowym miałam już kompres.
    Pytam co teraz bo czuję parcie. „Może Pani delikatnie popierać, w dowolnej pozycji”. Moge
    wstać z łóżka, mam tylko podpiętą peletkę do monitorowania tętna dziecka. Próbuje przeć w
    klęku podpartym na podłodze, w pozycji kucznej, potem położna proponuje klęk podparty na
    łóżku. Trochę trwa zanim załapę, żeby przeć dopiero w szczycie skurczu i kiedy ten szczyt
    jest. Prosze o pomoc położnej, mówi że skurcze mam jakby przytępione i mały powoli wstawia
    się w kanał. Czekamy na niego wykorzystując kolejne skurcze. W międzyczasie słyszę że para
    obok wcale nie rodzi tylko czeka na cesarkę i w momencie przytomności jest mi głupio.
    Wolałabym żeby ktoś kto jest świadkiem wiedział co się ze mną dzieje a nie był obserwatorem
    na zimno.
    Ale za chwilę przychodzi drugi kryzys i już mam ich gdzieś. Położna mówi że II faza zbyt
    wolno postępuje i musimy sprobować jeszcze innych pozycji. Próbujemy przeć na boku. Nie mam
    pojęcia co zrobić skoro parcie nie działa i czuje się naprawdę bezradna. Podpinają
    oksytocynę. Skurcze silniejsze a mały nadal w tym samym miejscu. Boję się o dziecko i nie
    wiem co będzie dalej.
    A potem to już był jeden wielki zamazany obraz i już nie działałam na zasadzie wyłącznie instynktu. Podobno połozna dała znać lekarzowi, że nic z tego nie będzie i musimy pomóc (zrobiła to w taki sposób że ja tego nie widziałam). Nagle wokół mnie pojawiło się kilka osób, położna pomogła przewrócić się na plecy, łóżko złożono do pozycji pozwalającej na parcie na siedząco, lampa świecieła mi w twarza, pojawił się mój lekarz. Słyszę że trzeba założyć próżnociąg i próbuję sobie przypomnieć o co z nim chodzi. Kojarzę „krwiak na główce, ciśnienie, zabieg”. Mam nadal przeć w nowej pozycji.Czuję że zaraz zwymiotuję ale udaje mi się to opanować. Wchodze w jakiś trans bo skurcze są dosłownie co minutę i co chwilę muszę przeć w cyklach po 3. Staram się słuchać położnej i lekarza.W którymś momencie czuję że wyrywa się ze mnie krzyk a razem z nim Jasiek :D Trafia do mnie na brzuch. Widzę jaki jest duży i nie moge uwierzyć że calutki we mnie siedział. Widzę krwiaka na główce i pytam czy to prawda ze szybko zniknie i nie jest grożny. Potwierdzają.
    Zabierają Jasia na przewijak do pomiaru. Patrzę na emka i widze że też ma oczy jak 5 złotych i nie dowierza, że to JUż i że 2 metry od nas leży nasze dziecko. Jest 12.53
    Proszą o ubranka i ręcznik. Pytam czy mogłabym dostać rozebrane dziecko na brzuch. Neonatolog się zgadza :D Szyją mnie z Jasiem na moim brzuchu a potem położna przystawia dziecko do piersi. Mamy dla siebie dużo czasu. Jaś zostaje ze mną aż do przejazdu na oddział położniczy po godzinie 16.00. Mam czas zeby go dotknąć i zobaczyć jakie ma duże stópki, małe łapki i jak wygląda jego buzia. Jest prześliczny i ma skórę jak marzenie.
    --
    •  
      CommentAuthorAine
    • CommentTimeJun 2nd 2010 zmieniony
     permalink
    EMEK
    kronika dnia 24 maja 2010
    Ania obudziła się z lekkim ćmieniem podbrzusza, lżejszym niż najlżejszy okres, co prawda ćmienie miało charakter cykliczny, ale skurcze wszelkie dostępne nam źródła wiążą z bólem, toteż poprzestaliśmy na obserwacji rozwoju akcji.
    O godzinie 6:00 po raz pierwszy od wielu miesięcy nie odprawiliśmy ceremoniału popijania wodą fenoterolu. Dzień dzisiejszy został bowiem wyznaczony na odstawienie lekarstw. Około 9:00 telefon do położnej – proszę nie panikować, skoro nie boli to pewnie jeszcze potrwa ale na wszelki wypadek (pessarium, skrócona szyjka) proszę się udać na Izbę Przyjęć. Konsternacja. Znowu na Izbę Przyjęć. I znowu nas odeślą. Jak dwa dni temu. Jak cztery dni temu. Bez pośpiechu, zobaczmy jeszcze wywiad o tym jak zmieniają się relacje matki i córki, kiedy córka sama staje się matką. Ania idzie do łazienki, jest 10:00 i jest krzyk. Chlusnęły wody. Zielone. Mocno zielone.Strach. Ekspresowa zmiana bielizny i spodni. Torby i Dokumenty. Samochód. 15 minut Warszawy. Izba Przyjęć. KTG. Zdjęcie pessarium odsłania trzycentymetrowe rozwarcie. Koszula do porodu i na salę nr. 5. Na sali nr. 5 dwa stanowiska. Na jednym ze stanowisk kobieta oczekująca na cesarskie cięcie i jej zielony mąż. Parawanik. Po drodze z Izby Przyjęć w ciągu 5 minut szyjka rozwiera się z trzech do dziewięciu centymetrów. Urodzi Pani ekspresem! Rozwarcie dziesięć. Przemy. Ania nie dokładnie czuje skurcze, boli, ale nie wie kiedy przeć. Jasio utyka w kanale z czupryną na granicy mamusi. Efekt działania fenoterolu. Położna sprawdza w karcie wadę wzroku. Badań u okulisty nie było. Musieliśmy leżeć. Panie doktorze, zielone wody, fenoterol, wada wzroku. Pan doktor, ten z 23 tygodnia, ten z Izby Przyjęć, ten zaufany – musimy pomóc. Nacięcie. Vacu.
    13:04. Główka. Tułów. Nóżki. Mały człowiek. Jasiek. 3100. 9/10.
    Prosimy o nieubieranie maluszka i położenie go po umyciu na brzuszku mamy.
    Pęka wszystko. Nie ma nic na świecie. Jest Jasiek.
    Doktor zszywa, personel sprząta. Nie ma nic. Jest Jasiek.
    Pierwsze karmienie. Małe rączki. Mały nosek. Cichy oddech. Niebieska czapeczka. Nie ma nic. Jest Jasiek.
    Zmęczona Ania nie może nawet usiąść na łóżku.
    Dostaje kroplówkę. Jest lepiej. Na wózek i z Jaśkiem na blok poporodowy.
    Sala trzyosobowa. Małe szczęścia.
    Drugie karmienie. Nieporadność, zagubienie i odkrywanie pierwotnych instynktów. Cichy oddech, niebieska czapeczka i śpioszki. Pierwszy raz na ręce. Nie ma nic. Jest Jasiek.
    Musi Pani oddać mocz najpóźniej do 19ej. Powoli siadamy. Ania opowiada o obkurczającej się pod wpływem ssania macicy i jej skurczach. Do łazienki. Na kibelku zawrót głowy. Wezwij personel. Spokojnie Proszę Pani. To normalne. Proszę powoli do łóżeczka.
    Trzecie karmienie. Może wstaniesz? Wstanę. Lepiej.
    Obchód. Po obchodzie położne myją dzieci. Panów poprosimy o opuszczenie sali.
    Zobacz. Sama Jaśka ubrałam!
    Proszę Pana. Już dawno po dwudziestej, godziny wizyt skończone. Proszę już iść
    Muszę karmić Jaśka co dwie godziny. Przewijać co trzy godziny. Jak ja sobie sama poradzę.
    Kochanie moje. To tylko Ty wiesz jak sobie radzisz w takich sytuacjach.
    Telefon. Jasiek pięknie ssie. Więcej wstaję, jest lepiej.
    Kochanie moje. To tylko Ty wiesz jak sobie radzisz w takich sytuacjach.
    --
    •  
      CommentAuthorWiktoria25
    • CommentTimeJun 3rd 2010
     permalink
    Piękna historia i ta kronika taty :))))):bigsmile: Troszkę przeszłaś ale wszystko się zapomina, gdy zobaczy sie dzieciątko, prawda? Od mojego porodu minęło już 6 lat a ja mam wrażenie jakby to bylo wczoraj :wink: Pamiętam każda minutę i mimo,ze było ciężko cesarka w ostatniej chwili po ciężkiej akcji porodowej) wspominamm miło, bo dzieki tym bólom pojawił sie na świecie mój synek :bigsmile: Wszystko jest do przejścia i najważniejsze,ze szybko sie zapomina ból. Za trzy miesiace kolejny poród i już sie nie mogę doczekać:wink:
    --
    •  
      CommentAuthorAine
    • CommentTimeJun 3rd 2010 zmieniony
     permalink
    Zapomnialam o bólu jak tylko mały wylądował na moim brzuchu a jak skończyli mnie szyć to już było kompletnie nieważne. Gorsza była ta bezradność kiedy wiesz że masz przeć a dziecko nie może się wstawić odpowiednio. Ale wszystko dobrze co się dobrze kończy.
    --
Chcesz dodać komentarz? Zarejestruj się lub zaloguj.
Nie chcesz rejestrować konta? Dyskutuj w kategoriach Pytanie / Odpowiedź i Dział dla początkujących.