No to jade z opisem. Pomimo tego, ze porod byl krociutki to opis bedzie dlugi, bo wszystko zaczelo sie od Krasnala.
Otoz od rana Krasnal byl do mnie jak nigdy przyklejony. Przytulal sie do mnie, nawet podczas sniadania co chwile kladl mi glowe to na brzuchu, to na kolanach. Kiedy przyszla pora weekendowego spaceru z tatusiem to maly wpadl w histerie - lezalam na lozku, on juz w kurteczce i bucikach, pokazywal na mnie, krzyczal i plakal. Sciskal paluszki tak jak zawsze kiedy chce powiedziec ''chodz''. Musialam isc z nimi. W windzie (ja szlam schodami) kolejna histeria lacznie z lkaniem. Wypadl z windy, rzucil sie na mnie, zlapal za reke i nie chcial puscic. Nie poznawalismy go, bo zawsze wszystko ''siam'' i malo dotykalski jest ;)
Okolo 15.30 kiedy zaczely sie znowu jakies dziwne, ale delikatne skurcze, tatus powiedzial malemu, ze zabierze go na drozdzowke. Taaaak, Krasnal pedzi do przedpokoju, ubieraja sie i wychodza - o dziwo teraz bez problemu beze mnie.
Za to nasz kot dostaje kociokwiku. Stoi przy moim lozku i sie drze jak koty w marcu, ale chyba glosniej. Nie zdzierzylam tego dzwieku i wyrzucilam ja z pokoju...
16.15, dzwonie do meza, zeby sie streszczali, bo skurcze coraz silniejsze i juz co 7 minut, dzwonie do poloznej, mowi, zebysmy sie zbierali. Zawiadamiam babcie, zeby przyjechala i...skurcze robia sie juz co 5 minut.
Maz wpadl do domu razem z moja mama. Leci z walizkami do samochodu, calujemy Krasnala, ktory daje nam buziaki (!!!), przytula sie do mnie, macha grzecznie raczka i lecimy.
Okolo 17.30 jestesmy juz w szpitalu, skurcze co 3 minuty, rozwarcie na 4. Papierologia, przebieranie i pelzniemy (juz nie jestem w stanie szybko isc) na porodowke.
Badanie ktg, tetno super, mnostwo wod, rozwarcie na 6. Bol taki do wytrzymania, ale musze sie skupiac na czerwonej literce na bluzie mojego meza. Trzymam go za reke, on mi cos opowiada. Jestesmy tylko my i polozna, sala ma przyciemnione swiatlo, czuje sie komfortowo i troche jak w domu. Jest z nami ''nasza'' Krasnalowa polozna, wiec jestem spokojna, bo ufam jej calkowicie.
W pewnym momencie czuje, ze musze do lazienki, widze wzrok poloznej ''oho''... No, ale musze. Siadam na kibelku i w tym momencie peka pecherz, slysze chlustajace wody i juz nie jestem w stanie sie podniesc tak bardzo boli. Maz z polozna sciagaja mnie i pomagaja wejsc na fotel/lozko. Rozwarcie na 8, polozna mowi ''to juz, nie boj sie!''. Czuje, ze musze sie polozyc na boku, inaczej nie dam rady. Klade sie, biore meza za reke, znowu chce skupic sie na czerwonej literce, ale tym razem patrze sie mu prosto w oczy, to pomaga, wiem, ze dam rade i za chwile malenstwo bedzie z nami. Sekunda i zaczyna sie parcie, zapieram sie noga o fotel, polozna mowi ''oddech i teraz!''. Nabieram oddech, pre z calych sil, patrze na meza, z wydechem krzycze jak zwierze i czuje, ze wychodzi glowka, wiem, ze musze zrobic wszystko, zeby w kilka minut malemu pomoc wyjsc. Kolejny raz i kolejny i czuje, ze wychodza barki, a potem cale cialko, a za nim woda, woda i jeszcze raz woda.
Maz ma lzy w oczach, malutki laduje u mnie na piersiach, jest cudny, kruszynka pomimo swoich 4 kg. Nie placze tylko sie tuli. Caluje jego mokry lepek, dotykam tetniacej pepowiny. Cudowne uczucie. Nie ma w ogole we mnie strachu jak bylo przy pierwszym porodzie, nie ma pytan ''czy dam rade'', bo wiem, ze dam. Teraz jest sama, czysta radosc, niepomieszana z niczym.
Lezymy tak przez prawie 3h, w miedzyczasie rodze ogromne lozysko. Nadal cisza, spokoj, jestemy tylko my. Polozna mowi, ze ciut peklam, ale miesnie cale. Maly mial bardzo szerokie barki i ciezko go bylo tak obrocic, zeby nic mu sie nie stalo - ale udalo sie. Porod niecale 2,5h, parcie 3 minuty... Lezymy sobie, raz ja tule nasza wiercipiete, raz maz. Potem przychodzi neonatolog, maluszek trafia do niej na 2 minuty, ale caly czas jest obok. Swiatlo nadal przyciemnione, jest tak bardzo spokojnie.
A ja nie moge w to uwierzyc, ze ten porod mogl byc jeszcze lepszy od pierwszego. Wydaje mi sie, ze tym razem bylam spokojniejsza, gotowa, wiedzialam co mnie czeka, co musze zrobic i jak pomoc maluchowi w tej najtrudniejszej jego drodze.
Teraz lezy obok mnie, ciumka, ja go glaszcze po policzku i wiem, ze to jest wlasnie szczescie. Zycze kazdej z przyszlych mam takiego porodu :)
Frag spłakałam się jak bóbr!!!!!! chciała bym mieć tak odważną i oddaną mamusię zazdroszczę Twoim chłopakom! zachowanie kota i Erysia dało Ci znaki:) czekam aż wrócisz może to już dziś?
Frag, czytam to wszystko płacząc, aż samej mi się zachciało porodu Cudnie opisałaś te wyjątkowe dla Was chwile, za co Ci bardzo dziękuję. Pierwszy poród przede mną i nie mam żadnej gwarancji, jaki on będzie, jednak czytając takie opisy, jak ten Twój czuję, że strach odchodzi w niepamięć, a w sercu i głowie kołaczą się niesamowite wzruszenie i wielka moc. Twoje podejście do ciąży, macierzyństwa, to jak opisujesz swoje odczucia i przemyślenia są najlepszym dowodem na to, że kobieta to bohaterka. Gratuluję Ci raz jeszcze z całego serca. Gratuluję Tobie oraz Twoim Chłopakom, bo mają niesamowity SKARB w domu
O mamo, dziekuje dziewczyny za wszystkie ooo, a Tobie Karolajnas, bo az sie zarumienilam. Ja tak bym nie pomyslala. Zawsze kolotalo mi sie w glowie to, co polozna nam na SR mowila, ze to maluchy maja ciezej od nas, dla nich to jest droga do zycia, walka o przezycie. I jeszcze jedno - ze jak rodzimy to w tym samym momencie na swiecie jest druga kobieta i trzecia i czwarta, ktora w tym samym momencie prze, rodzi, krzyczy tak jak my. I ta swiadomosc troche pomaga, takie ''laczenie'' sie z innymi kobietami, mentalnie tylko, ale mnie to dawalo kopa.
A rodzilam na Zelaznej, cudny szpital, fantastyczny personel od pan salowych na neonatologach konczac. Polecam bardzo.
Cieszę się, bo jesteś kolejną osobą pochlebnie wypowiadającą się o opiece w szpitalu św. Zofii. A i nas czeka tam poród, o czym już kiedyś rozmawiałyśmy. Też mamy już położną "zarezerwowaną", choć nie było łatwo, bo termin naszego porodu idealnie wpada ponoć w ferie zimowe i wiele położnych ma już zaplanowane urlopy, więc dziękuję Ci za rady, których mi udzieliłaś w tej sprawie Gdybym poczekała jeszcze trochę, moglibyśmy przeoczyć.
ASIENKO - normalnie tak się wzruszyłam, że nie moge opanowac lecących swobodnie po policzkach łez... Aż mi sie chce znów zajść w ciążę i TAKIEGO porodu, a przede wszyskim tych 5 minut partych... To, że jestes CUDOWNĄ mamą i kobietą i to W REALU !!! to mogę potwierdzić Rzadko spotyka sie tak wspaniałe, ciepłe kobiety, które potrafią wczuć się w swoje ciało i wykorzystywać w pełni, to co dała im natura. DZIEKUJĘ, ŻE MOGE BYĆ TWOJĄ PRZYJACIÓŁKĄ !!!
Monis, teraz ja sie zbeczalam :* :* :* Dziekuje Ci! Za wszystko!
Karolajnas, powiem Ci, ze ostatni porod byl w Piasecznie i myslalam, ze tam jest super, ale tutaj jestem zaskoczona wszystkim - jedzenie nawet jest niezle :) I widac jak wiele zalezy od dyrekcji, bo naprawde ekipe dobrali sobie fantastyczna. I jeszcze jedno - tutaj jest tak bardziej intymnie, moze dlatego, ze to duzy szpital i nie ma takiego ''skupienia'' w jednym korytarzu, jakie jest w Piasecznie.
Frag a możesz mi napisać na priw nazwisko i kontakt do Twojej położnej? hihi tak zachwalasz, moja ginka jest ze szpitala na Starynkiewicza, ale ten szpital ma złe opinie. moja koleżanka miała cc na Żelaznej i też była zadowolona z opieki nad sobą i nad maluszkiem, nie wypuszczą stamtąd póki nie nauczysz się karmić piersią ;)
FRAG NO tak mi to pasowało ja 8 lat temu też rodziłam na Żelaznej...było cudownie, położna nie wynajęta a zajęła się nami wprost cudownie...zresztą reszta personelu także. Teraz też planujemy poród na Żelaznej i widzę, że dobrze wybrałam...chociaż mój gin pracuje na Solcu, to jednak poród odbiera położna i w ogóle, chyba ona tu gra główne skrzypce, nie pomijając rodzącej of kors :) Bardzo Ci dziękuję... TRZYMAJCIE SIĘ ZDROWO
Minęły ponad 2 tyg. od porodu, przetrwałam największy atak baby bluesa (nikomu nie polecam, ciagly placz - ale o tym napisze kiedys w innym watku), Mała dała mi pospać w nocy (budzenie jej na karmienie, delikatne odłożenie do łóżeczka i 3-4 godziny snu dla mnie! :D) więc mogę opisać moją historię :)
4 dni po terminie porodu i bacznej co dwudniowej obserwacji skurczów (których, de facto, nie było wcale) mój ginekolog orzekł, że najwyższy czas przenieść się z oczekiwaniem z domu do szpitala, gdzie specjaliści podejmą decyzję czy dać dziecku jeszcze trochę czasu na wyjście czy jednak sami przyspieszą akcję. A byłam taka aktywna! Odkurzanie, chodzenie po schodach, ćwiczenia na piłce = i żadnych postępów! Nawet pół skurczu! Ze łzami w oczach i wizją spędzenia wielu dni poza domem o 7 rano pozwoliłam się odwieźć mężowi do szpitala. W mojej sali były jeszcze 3 dziewczyny, całkiem sympatyczne, więc stwierdziłam, że nie będzie tak źle i jakoś wytrzymam :) Okazało się jednak, że dzidziusiowi widocznie nie podobał się szpital i już kilka godzin po przyjeździe, bez żadnej interwencji medycznej zaczęłam mieć lekkie skurcze. Robione w międzyczasie ktg również wreszcie wykazało jakiś progres. Skurcze trwały jakiś czas, ale potem znikały, później znów się pojawiały… Więc nie przejęłam się nimi zbytnio (położne również). Około 16stej skurcze były już coraz trudniejsze do zniesienia, coraz dłuższe i nie znikały. Z przerażeniem pomyślałam, że to TO! Po jakimś czasie, sprowokowana przez koleżanki z sali, poszłam do dyżurki położnych, żeby mnie zbadały i oceniły sytuację. Rozwarcie - 3 cm! Jak usłyszałam „Dzisiaj pani urodzi” zaczęłam mieć dreszcze. Z wrażenia, podekscytowania i chyba strachu przed tym, co mnie czeka. Polecenie: dużo chodzić. Tak więc całe popołudnie aż do 23-ciej chodziłam po schodach i korytarzach (było więcej takich jak ja :) ), zginając się co chwila wpół przy barierkach podczas bolesnych skurczów. Kilka razy poszłam pod prysznic. Masaż kręgosłupa gorącą wodą skutecznie obniżał ból, mogłabym tam stać całą wieczność! Zaczęłam lekko krwawić, położna zrobiła mi lewatywę (lewatywa + silne skurcze = coś strasznego! ale z dwojga złego lepsze to niż niespodzianka podczas porodu). W przerwach między spacerami po schodach starałam się odpocząć, żeby mieć siłę na poród, ale ból był tak silny, że nie dało się uleżeć ani przez moment. Po męża postanowiłam zadzwonić jak najpóźniej, żeby nie musiał siedzieć i męczyć się ze mną, bo wiedziałam, że to jeszcze długo potrwa. W końcu około północy położna zaprowadziła mnie na blok porodowy. Nigdy nie zapomnę tych chwil… Szłam tam za nią korytarzem, z szeroko otwartymi oczami, taszcząc swoją wielką torbę i cała drżąc, nie wiem czy bardziej ze strachu czy ze wzruszenia, bo czułam jak ważne jest to, co się dzieje, ta chwila, że wszystko się zmieni…
Kiedy weszłam do ładnej, jasnej sali porodowej i zobaczyłam TO łóżko, na którym wszystko się wydarzy, drabinkę, piłkę, różne przyrządy do pomiaru dziecka, pomyślałam „Boże… to się dzieje naprawdę!”. Zadzwoniłam do męża „że się zaczyna” i niecałą godzinę później poczułam się dużo bezpieczniej, bo siedział obok mnie ubrany w zielony ochraniacz, a ja miałam poczucie, że nie jestem sama, że razem to przetrwamy i razem przeżyjemy moment, kiedy nasza córeczka pojawi się na świecie. Nie zdawałam sobie nawet wcześniej sprawy, jak ważna będzie dla mnie jego obecność. Do tego momentu nie odczuwałam też większych uczuć macierzyńskich, nie roztkliwiałam się specjalnie nad maleńkimi ubrankami czy mijanymi na spacerze dziećmi w wózkach, ale gdy usłyszałam z sali obok płacz noworodka – rozpłakałam się jak głupia i pomyślałam ”Boże… zaraz usłyszę płacz swojego dziecka…”. Mąż dzielnie wytrzymywał moje krzyki, które naprawdę mi pomagały i nie mogłam ich powstrzymać. Dostałam co prawda znieczulenie, ale po 1 dawce, która, co prawda uśmierzyła na chwilę ból, ale całkiem zatrzymała skurcze, postanowiłam go nie kontynuować, żeby nie przedłużać akcji porodowej i dotrwać do końca. Mąż miał ze mną zostać do momentu skurczy partych, ale gdy wycieńczona, około 3ciej usłyszałam, że czas na parcie - nie wyobrażałam sobie zostać sama, więc został ze mną. Ból jaki wtedy odczuwałam był po prostu nie do opisania, jakby ktoś mnie przypalał i jednocześnie przeciskał kulę do kręgli. Najgorsze było poczucie, że nie mogę tego zatrzymać, cofnąć, nikt nie może mi pomóc, że muszę to po prostu kontynuować, aż do końca. Mąż przypominał, żebym oddychała, niby banał, ale to naprawdę było potrzebne, bo wtedy się o tym po prostu zapomina! Byłam tak zmęczona, że w krótkich przerwach między skurczami bezwiednie zasypiałam. Budziło mnie ciągle „Rodzimy, nie śpimy!”. Przy każdym skurczu i parciu pytałam, czy to już ostatni, ale trwały sporo ponad godzinę… W końcu usłyszałam „Teraz proszę bardzo delikatnie! Bardzo delikatnie, już mamy główkę, teraz delikatnie, bo musimy pomóc dziecku!” i za chwilę: mój krzyk, potem cisza… i uczucie ciepłego ciałka wypadającego ze mnie. Szybkie spojrzenie na męża „Mamy dziecko…” I jej płacz.
...a teraz mój płacz.... rany,jakie te chwile są piękne a wy wszystkie tak cudnie o tym piszecie.mimo bólu jaki się przeżywa to cudownie jest czytać że jest to wszystko jednak owiane ogromnym szczęściem! Gratuluję raz jeszcze
madziik1983: I tez mialam baby bluesa - i chyba nawet dluzej niz 2 tygodnie.. straszne uczucie...
i jak sobie poradziłaś? po prostu minelo samo? ja juz codziennie nie placze, ale miewam nadal od czasu do czasu napady histerii i placzu i nie moge tego pokonac :/
Chyba samo minelo, ale dlugo bylo mi ciezko, maly duzo plakal, nie mialam nawet kiedy isc do wc, pewnie wyczuwal ze nie mam nastroju... z czasem przywyklam do obowiazkow, wpadlam w ten "rytm" i jakos sie potoczylo...
Pora na mój opis porodu. Sobota, 5.10.13 ,(37 tc + 2) cały dzień miałam w domu remontowy chaos, mąż kończył malować przedpokój, później wzięliśmy się za dokładne sprzątanie. Wieczorem pod prysznicem nagle ogarnął mnie przeogromny niepokój, lęk, a wręcz strach ! wychodzę z łazienki i mówię do męża że najchętniej to bym z tego wszystkiego po prostu zrezygnowała, nie chcę ciązy nie chcę rodzić, wycofuję się! A jeszcze mówię że czytałam ostatnio na forum że taki niepokój jest oznaką zbliżającego się porodu , no ale to nie dziwne bo przecież termin też się zbliża.Mąż dzielnie stara się poprawić mi humor lecz to nie wiele pomogło, nie miałam ochoty siedzieć przed TV więc poszłam spać. O 4.40 budzi mnie uczucie „ że coś mi leci”, pomyślałam ze to pewnie śluz , a może czop ? Idę do łazienki i czuję że cieknie mi po nogach. Siadam na wc a wody zaczęły chlustać jak z kranu ! O dziwo w duszy byłam spokojna, ale dostałam takiej trzęsawki że szok, nie wiedziałam co się ze mną dzieje tak mną telepało, choć psychicznie byłam wyciszona. Wchodzę do sypialni budzę męża, mówię że odeszły mi wody, ten zrobił oczy jak 5 złotych i powiedział tylko „ pierdzielisz ? „ :D Położyłam się jeszcze na wyrko i kazałam mężowi aby mocno mnie przytulił to może te trzęsawki przejdą , ciutke pomogło Zaczęliśmy pomału się zbierać, mąż mnie jeszcze golił a jego mina na widok cieknących wód – bezcenna :D ! jako że skurczy żadnych nie miałam to wiedziałam że możemy powolutku się szykować ale jechać musimy bo do szpitala mam 50 km. Dotarliśmy na IP jakoś przed 7, położna mnie bada mówi że rozwarcia brak ! Zrobiła mi lewatywe i zaprowadziła na porodówke. Tam kolejne badanie ( ja wszystko wokół siebie zalewam, ależ było mi wstyd! ) kolejna położna mówi że rozwarcia nie ma, nawet opuszek nie chciał wejść. Podpieli mnie pod ktg, skurczy brak, kazali czekać. Chodziłam co by trochę akcję przyspieszyć, od godziny 8 zaczęłam odczuwać skurcze, najpierw co 10, za chwilę już co 8 minut, ale takie łagodne. Mija godzina skurcze stają się coraz czestsze, już są co 5 min i przybierają ostro na sile! Przed 11 przychodzi dr i ogromnie zdziwiony że nie miałam robionego usg, bierze mnie na usg, najpierw bada – rozwarcie na opuszek a skurcze już były silne ! no i robi usg, co się okazuje – położenie miednicowe ! Mówi ze zaraz będę miała cc bo już było bezwodzie !Skurcze były już tak silne że przez chwilę nawet się ucieszyłam że to cc. Godzina po 11 wiozą mnie na sale, jestem tym przerażona, anestezjolog próbuje się wkłuć boli jak cholera! I takich prób wklucia miałam 4, po czym stwierdził że to nie ma sensu, tylko igły poniszczył i znieczulą mnie w inny sposób, dali maskę i kazali przez nią oddychać a ja odleciałam. Wybudzanie było okropne, wszystko w głowie mi wiruje, wydarzenia ostatniej nocy, miałam wtedy nadzieję że to sen, próbowałam się obudzić i znaleźć w domu, w sypialni koło męża, jednak za chwilę zdałam sobie sprawę z tego że to nie sen, to się dzieje naprawdę ! Okropne było uczucie jak chciałam wziąć oddech a nie mogłam bo miałam coś w gardle , myślałam że się uduszę! Gdy w miarę odzyskałam świadomość powiedzieli mi że urodziłam córke, rozglądałam się wkoło, nigdzie małej nie było, zdołałam zapytać co z małą, czy wszystko Ok i jak usłyszałam że dzidzia zdrowa, to się uspokoiłam. Przewieźli mnie na sale po cc, tam czekał na mnie mąż, a po chwili poszedł do pielęgniarek i przyjechał z naszą kruszynką
Ja mam to samo, że płaczę przy wszystkich opisach porodów. Mieszają się we mnie uczucia... z jednej strony nie mogę się doczekać własnego a z drugiej ogarnia mnie lęk, że nie dam rady.
Ściskam wszystkie rozpakowane i gratuluje wewnętrznej siły!!
Luba, dasz radę i to jest najfajniejsze Ciekawe skąd się bierze trzęsawka. Czy to tylko emocje? Nieuświadomione? Z Emilią byłam spokojna, czułam się jakby w innym świecie, a też trzęsło. Z Pawłem był strach o niego, więc jakoś mnie to nie zastanawiało. Karobella, gratki!
To może i ja się podzielę swoimi przeżyciami :) Swój opis porodu zacznę od poniedziałku – od rana żyłam w stresie o pogodę na kolejny dzień. Mieliśmy zarezerwowany samolot, ale pogoda była nieciekawa… cały dzień zastanawialiśmy się co zrobić, ryzykować i lecieć samolotem, czy płynąć promem ponad 2h plus 3 godziny autobus, ale mieć pewność,że dostaniemy się na ląd…Postawiliśmy na prom, większa pewność,że popłynie, pomimo pogody. We wtorek popołudniem byliśmy w szpitalu, Mój lekarz zrobił mi usg, zbadał szyjkę, przygotowywała się do porodu – miałam lekkie rozwarcie. Lekarz stwierdził,że dadzą mi jedną tabletkę dopochwowo na dalsze zmiękczenie szyjki, a na drugi dzień przebiją mi wody. Doktor stwierdził,że poród pójdzie szybko… ale ja nie sądziłam,że tak szybko :D Około godz. 16 dostałam tabletkę… Do wieczora miałam lekkie skurcze, położne dały mi 2 tabsy paracetamolu, i po jakimś czasie kolejne dwie czegoś innego. Około północy poczułam większe, bolesne skurcze, położna dała mi termofor, co ulżyło w bólach (i myślę,że przyspieszyło akcję). Około 3 nad ranem moje skurcze zaczęły być dość regularne, ale żeby się upewnić zaczęłam mierzyć. Poszłam do położnych,żeby przyszły sprawdzić szyjkę. A one do mnie, że nie wyglądam jakbym miała iść na poród :D Ale jedna z położnych przyszła,zbadała mnie i mówi,że mamy już 5 cm rozwarcia:) Szybki telefon na porodówkę, sprawdzenie czy mają miejsce dla mnie. Zadzwoniłam po mężulka. Zabrałam ze sobą cały majdan – walizka, wszystkie rzeczy… Wysłałam sms’a do mamy i kumpeli, była godzina 3.40. Na porodówce przebrałam się w koszulę, podłączono mnie pod ktg, przyjechał mąż. Zapytałam się czy mogę dostać coś przeciwbólowego (morfinę), ale musiałam zostać przez jakiś czas pod aparaturą. O 4.20 mam jeszcze zdjęcie z uśmiechem na twarzy i w okularach na nosie:D W pewnym momencie poczułam,że muszę przeć! położna sprawdziła szyjkę, a tam już…9 cm rozwarcia!!! i pęcherz przy ujściu…OMG, już! Mówiła mi,że mam słuchać swoje ciało, robić, to co ono mi karze, czyli przeć. Przyszła druga położna. Szczerze mówiąc myślałam,że nie dam rady, skurcze były naprawdę bolesne! Miałam tylko gaz i męża:* Tylko raz mu powiedziałam,że ma się zamknąć:D:P Na szczęście,miałam fajną położną, która dawała mi kopa! Bardzo mnie motywowała:) Prosiłam ją o nacięcie, ale ona mówiła,że już za późno!* Po 30 minutach parcia, o godzinie 4.50 Kacperek przyszedł na świat ze słodkim krzykiem, to była najpiękniejsza chwila w naszym życiu, kiedy Malutkiego położono na moich piersiach:Waga 3,4 kg. Nie wiem ile mierzył,bo tutaj tego nie robią. Mężulek mój, pomimo wcześniejszej deklaracji,że nie będzie przecinał pępowiny, z dumą ciachnął ją;) Straciłam sporo krwi, niestety Kacpero rozerwał mamusię, rodząc się z rączką przy twarzy.
Ze szpitala wyszliśmy w czwartek.Nie było wiadomo go końca czy mnie wypuszczą, bo mały nie umiał ssać, a ja nie umiałam go przystawiać. Czekała nas długa podróż – taksówka ze szpitala na dworzec, autobus(ponad 3 godz.), prom (ponad 2 godz,) i 30 min samochodem do mieszkania. W domu z naszym Cudem byliśmy około 21.:*
-- Dziecko to niepowtarzalny dar.. dar życia.. wyjątkowy...
uś: Mnie trzęsło ale po CC.nie potrafiłam tego opanować.
mnie po cc też okrutnie trzęsło, nakryli mnie 2 kocami, mąż prosił o wiecej kocy ale powiedziałam mu że to nie z zimna bo było mi ciepło pod tymi dwoma kocami :), to dopiero była trzęsawka
No teraz was trochę pozanudzam Zaczęło się od tego, że w piątek na wizycie okazało się, że mam 4cm rozwarcia i szyjka była całkowicie zgładzona. Doktorek był zdziwiony, że ja jeszcze nie urodziłam. Jak się dowiedział, że mam nieregularne i niebolesne skurcze to dał skierowanie do szpitala i kazał w sobotę rano przyjechać, chyba, że się rozkręci w nocy to ma jechac od razu. Wieczorem brzuch mi się spinał ale dalej nieregularnie, poszłam spać i jak wstałam o 7 skurcze były co 8-10 min ale dalej bezbolesna. Ogarnęłam mieszkanie, dopakowałam torbę, Artur zawiózł Jasia do babci i ruszyliśmy. Jak dotarliśmy do szpitala była 11 i spotkaliśmy się w korytarzu na izbie przyjęć z moim doktorkiem. Zbadał mnie i stwierdził, że rozwarcie już prawie a 5 cm, czyli te spięcia brzucha co miałam od wieczora coś ruszyły Później była cała papierologia na IP i na oddziale z położną kolejne papiery i założenie wenflona. Ja cały czas uśmiechnięta, żartująca, zadowolona z życia i wszyscy się mnie pytali czy mam skurcze? Miałam co 3 min ale kompletnie mnie nie bolały. Na salę porodową dotarliśmy krótko przed 12, podpięto mi ktg i faktycznie pisały się skurcze ale max 60-70 i mój doktorek zadecydował o 12.10 że przekłuwamy pęcherz. Skurcze na zapisie wzrosły do 90-110 i tylko lekko bolały, położna była zdziwiona widząc zapis normalnie z nią rozmawiam. Oj humory to nam tam dopisywały Tak sobie siedziałam podpięta do tego ktg bo położna czekała, żeby główka zeszła niżej, żeby wyeliminować wypadnięcie pępowiny. Wreszcie koło godziny 13.20 poczułam pierwszy bardzo bolesny skurcz, później kilka następnych mimo, że na ktg pokazywało max 60 :shock: Wysłałam Artura do położnej, że ja chcę znieczulenie bo nie mam zamiaru zgrywać twardziela Położna zbadała mnie o 13.35 i miałam już prawie 9cm rozwarcia i przez 10 min ból był nie do wytrzymania, wstałam ale nie miałam siły zrobić kroku i wróciłam na łóżko. Była 13.45 a ja miałam pełne rozwarcie i wtedy zaczął się młyn bo nic nie było przygotowane. Po 4 parciach o 13.55 Filipek przywitał świat ale żeby nie było normalnie to razem z główką wyszła rączka i wszyscy w śmiech, że na dzień dobry pomachał zgromadzonym Poród trwał 1h i 45 min Każdemu życzę takiego porodu. Wszystko jest super, ja się czuję bardzo dobrze, Filipek jest przesłodki, ślicznie je i już wszystkich czaruje Jasiu zakochany w bracie
hehe piękne te wszystkie opisy, tak sobie myslę, że jakby zebrać te wszystkie historie to niezła by z tego książka powstała np. pt.: Poród oczami kobiety :)))))) wszystko na faktach ;p