Dokładnie jest to z tej ksiażki , cytat znajduje sie na stronie nr 220:) Ale co Cie tak dziwi? Dla mnie to dosc spójne, jeśli zona nie ma orgazmu podczas współzycia,mąż moze ją tak pieścic by miała. Oczywiście chodzi tylko o czas wspołżycia a nie sytuacje gdy żona tak ni z gruszki ni z pietruszki chce...
-- Powyższy post może zawierać śladowe ilości orzechów arachidowych.
S-biela, a pozostawienie żony "w pół drogi" byłoby zgodne z miłością? Zasada jest jedna: musi być akt w którym nasienie męża znajdzie się w pochwie żony, a co przed i po, to już sprawa małżonków.
Ale sam temat wydaje mi się nie na miejscu, bo nosi znamiona osądzania innych. Lepiej niech każdy patrzy na siebie. Zielone serduszko jest czymś bardzo nieokreślonym i chyba też mogłabym je kiedyś wstawić, jak nam pies przerwał w stanie mocno zaawansowanym
Vicky, juz kiedyś odpowiadałam Ci na to pytanie. Akt małżeński w pojęciu nauki Kościoła jest znakiem jedności małżeńskiej, całkowitego przynależenia do siebie i wypełnienia prawdy "A tak już nie są dwoje ale jedno ciało." Narządy rodne nie są zabawkami i istnieją dla naszej fantazji, ale obdarzone są ogromną godnością, jako szczególne członki naszego ciała, będące zarazem narzędziem Stwórcy, którymi posługuje się dla stworzenia nowego ludzkiego istnienia. "Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela". Poza tym każda inna forma współżycia seksualnego uniemożliwiająca złożenie nasienia w ciele kobiety jest formą antykocepcji, ponieważ ubezpładnia akt. Mamy więc wtedy podwójne naruszenie tego "co Bóg złączył', bo nie ma wtedy ani zjednoczenia ciał, będącego wyrazem zjednoczenia życia małżonków, ani płodności aktu.
To prawda tak prosta i oczywista, a jakże trudna jak widać. Nie bez powodu chyba.
„Strzeżcie się rozpusty; wszelki grzech popełniony przez człowieka jest na zewnątrz ciała; kto zaś grzeszy rozpustą, przeciwko własnemu ciału grzeszy. Czyż nie wiecie, że ciało wasze jest świątynią Ducha Świętego, który w was jest, a którego macie od Boga, i że już nie należycie do samych siebie? Za [wielką] bowiem cenę zostaliście nabyci. Chwalcie więc Boga w waszym ciele!” ( 1 Kor 6, 18- 20)
To może ja się wypowiem w kwestii zielonych serduszek, bo to jest przeciez temat główny. Ja je wstawiałam, gdy miały miejsce między nami jakieś pieszczoty. Wstawiałam je, by wiedzieć kiedy mój śluz mógł być zakłócono przez podniecenie. Ot takie miały dla mnei znaczenie jak notatka: alkohol, ból zęba itp. Nie zamierzam się tu uzewnętrzniać, ale zwykle były to bezgrzeszne serduszka :) Dla każdego takie serduszko coś innego oznacza. Zgadzam się z dorah. Cały ten temat podchodzi pod zbytnei osądzanie. Niech sobie każdy oznacza co chce, grzeszne, niegrzeszne lub w ogóle bez takowego wydźwięku. I wara innym od tego :]
Co innego jest tłumaczenie nauki Kościoła, co starałam się jakoś przybliżyć, a co innego mieszanie się do cudzego postępowania. Żeby się nie okazało, ze ten kto się tak serduszkami interesuje zapomniał wyjąć belkę z oka
A ja dopiero teraz dotarłam do tej dyskusji, i jakkolwiek zielone serduszka oraz wszelkie inne, mam w - powiem oględnie - poważaniu, i w ogóle mnie nie interesują, o tyle problematyka "grzeszności" aktu małżeńskiego w takim czy innym wydaniu, a owszem, dość mnie interesuje.
I o ile widzę jakiś sens w tym, by w czasie płodnym nie omijać pewnych reguł zadowalając się 69, o tyle narzucanie podobnych ograniczeń, że "finał tylko w pochwie" w III fazie, kiedy to na bank jest i tak czas niepłodny, wydaje mi się zupełnie chybiony i ograniczenia wydają mi się być z gatunku "bardziej świętszych od papieża"...
-- "bez pretensji do mądrości, której nie mam, bez odbijania jej na ksero i wpadania w schemat"
pani_wonka ale argumentacja takiego nauczania nie leży w faktach biologicznych ale w powiedzmy to teologii seksu... dlatego to takie skaplikowane (ja to probowałam zrozumieć dwa lata) ale też bardzo głębokie
-- "kicham na to, czy mój sąsiad czyta o moich cyklach" ngl
Wonka, faza może być niepłodny, ale akt musi być zawsze płodny. Takie to skomplikowane? Czy raczej mamy skłonność do komplikowania tego co oczywiste. "Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela" i już
Tak Dorah to jest skomplikowane, mozna zrozumiec grzesznosc antykoncepcji, ale ciezko zrozumiec ze pieszczenie sie z mezem z tym mezem co to" Bog zlaczyl" jest grzechem.
-- Powyższy post może zawierać śladowe ilości orzechów arachidowych.
ja jestem może obrazoburcza, ale dla mnie hm czego nie ma w piśmie św. to jakoś mnie te interpretacje zmieniające się co ileśdziesiąt lat nie przekonują.
No, to akurat jest. Za "marnowanie nasienia" Onan został ukarany śmiercią.
Plus płodność była pierwszym błogosławieństwem jakie Bóg udzielił człowiekowi, a ściślej parze ludzkiej, którą stworzył jako małżeństwo.
Uniemożliwianie dostępu nasienia do pochwy jest antykoncepcją, nawet gdybyśmy nie wiem jakie sobie koncepcje i tłumaczenia wyobrażali dla naszej wygody, widzimisię i co tam jeszcze chcecie. I naprawdę męczy mnie już powtarzanie w kółko tych samych argumentów i trafianie na mur nie do przebicia
Ale Dorah naprawde nie musisz sie meczyc zeby odpowiadac, przykro mi ze ku twojemu niezadowoleniu, nie wszyscy łapia nauczanie KK w lot, w pelni je rozumieja i z radoscia stosuja
-- Powyższy post może zawierać śladowe ilości orzechów arachidowych.
Tiramisu, to właściwie było bardziej skierowane do Vicky, bo wałkowałyśmy to już kilka razy. Wszystko zresztą jest w tym wątku już powiedziane. Ale mogę jeszcze raz wypunktować. Akt seksualny jest właściwy tylko małżeństwu, ponieważ tylko małżeństwo jest rzeczywistą wspólnotą życia i miłości zjednoczoną przez Boga. Akt małżeński zatem jest obrazem tej wspólnoty, do której należą troje: mąż, żona i Pan Bóg. "Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela" czyli: akt z małżeństwem płodność z aktem jedność z aktem Boga z małżeństwem a tym samym z aktem
Vicky ja tez slowo specjalnie dla ciebie. Moze z reszta zaiteresuje to jeszcze kogos mniej scisle zwiazanego z katolicyzmem.
Otoz wbrew czesto powielanemu steerotypowo chrzescijanstwo podobnie jak jego "starszy brat" judaizm a inaczej niz islam nie jest religia ksiegi. Troche rzecz uproszcze i odrobine przerysuje zeby pokazac co mam na mysli ale jesli chrzescijanin mowie o sobie jestem wierzacy to nie znaczy ze on wierzy w Boga, nie znaczy ze wierzy w biblie ale w pierwszym rzedzie oznacza ze on wierzy Kosciolowi czyli pewnej wspolnocie. Mozesz tego nie wiedziec ale Biblia to dosc mlody wynalazek. W Starym Przymierzu nie bylo przeciez tak ze wielkie postaci biblijne Adam, Noe, Abraham itd robily notatki, pisaly reportaze z raju czy z arki unoszonej przez wody potopu i wpinaly kolejno do skoroszytu z etykietka "biblia". Najpierw powstala wspolnta, lud, narod wybrany ktory przezywal swoja historie i doswiadczal w niej Boga. To dowiadczenie przekazywal z pokolenia na pokolenie tworza swojego rodzaju Tradycje ktora w zasadniczej czesci byla tradycja ustna. Zauwaz ze judaizm choc trwa od tak dawna nie pozostawil po sobie w zasadzie zadnych obiektow kultury materialnej - no poza moze ta resztka muru otaczajacego Swiatynie. na pewnym etapie tej historii, z pewnych powodow, w pewnych okolicznosciach ta wspolnota zaczela spisywac swoje doswiadczenie, swoja historie. Zostala ona spisana przez konkretna wspolnote, na jej potrzeby, jej jezykiem, z wykorzystaniem wlasciwych jej pojec i rodzajow literackich, we wlasciwym jej kluczu. Dodam tu ze np ze jeszcze za czasow Jezusa nie byo wcale oczywiste co to takie jest biblia tzn co do biblii nalezy a co nie. Kanon a wiec ramy biblii Starego Testamentu zostal zdefiniowany w judaizmie wiele lat po Jezusie - co wiecej - istnialy przynajmniej dwa takie kanony. Podobnie rzecz sie ma w chrzescijanstwie. Kosciol jest starszy niz biblia (oczywiscie NT). Gdy Jan albo Piotr nauczal to pytanie "a gdzie to jest w biblii napisane " musilaby wywolac szczery usmiech. Na pierwszej mszy nie czytano ani listow apostolskich ani apokalipsy ani nawet ewangelii no bo ich jeszcze wtedy nie bylo. Byl Kosciol, byal wspolnota, bylo nauczanie, byla ewangelizacja, byly sakramenty ale nie bylo dokumentu Biblia. Podobnie jak w przypadku judaizmu Pismo Swiete Nowego testamentu zostalo spisane w Kosciele, dla Kosciola, przez kosciol, jezykiem Kosciola stad jedynie w Koscile moze byc wlasciwie odczytywane, interpretowane. Rowniez tu to Kosciiec konkretna wspolnota zdecydowala co nalezy a co nie nalezy do Biblii. W tym sensie poza Kosciolem Biblia nie istnieje. Jesli ktos nie uznaje Kosciola to nie uznaje biblii. podobnie jak w judaizmie takze chrzescijanstwo nie wypracowalo powszechnie obowiazujacego, powszechnie uznanego kanonu biblijnego. Nie jest tak ze to co dal ciebuie jest biblia a wiec Slowem Boga jest nim rowniez dla mnie. Wiara kosciolowi jest wiec pierwotna i w pewien sposob nadrzedna wobec wiary w biblie. Zanim powolam sie na autorrytet biblii musze najpierw uwierzyc Kosciolowi np w sprawie tego co jest a co nie jest biblia. Mozna szerzej powiedziec ze srodlem chrzescijanstwa jest Objawienie Boze ale tu tez to kosciol ostatecznie roztrzygo co jest a co niejest Objawieniem Bozym i jak je powinno sie odczytywac. Jesli z powyzszego wynika ze w chrzescijanstwie czy precyzyjniej mowiac w katolicyzmie biblia jest nieistotna to znaczy ze zdrowo namacilem bo taki wniosek jest z pewnoscia nieuprawniony :-)))
kurczę.. nie wiem gdzie pisałyśmy o obowiązku małżeńskim, szczerze to już mieszają mi się fora, bo w każdym temacie praktycznie mówi się o "wszystkim". odnośnie ww. "obowiązku małżeńskiego" - znalazłam stronkę. - chyba dobrze wyjaśniono sprawę. AKT MAŁŻEŃSKI
W sprawie obowiazku slowo. Mysle ze sakrament malzenstwa to takze zaproszenie, wezwanie, obietnica ale tez stwierdzenie pewnego faktu polegajacego na tym iz dwoje ludzi staje sie jednym takze w plaszczyznie naszej plciowosci, cielesnosci, seksualnosci. Stad stwierdzenie ze malzonkowie maja do siebie nawzajem prawo, maja prawo do ciala tego drugiego jest mocno uzasadnione. Z drugiej strony moja intuicja kaze mi pojmowac milosc takze jako wolne i swiadome wyrzekanie sie slusznie naleznych praw. Kosciol naucza wiec ze malzonkowie maja do siebie sluszne prawo, maja prawo do godnego, swietego wspolzycia i bez waznych powodow nie powinni sobie tego wspolzycia odmawiac. O tym jakie wspolzycie mozna uznac za godne juz gdzies rozmawialismy. Tu wiec wypada stwierdzic co to takiego "wazny powod". Zeby nie przedluzac osmiele sie zauwazyc ze nie sadze by ktokolwiek poza samymi malzonkami mogl zdecydowac co w ich malzenstwie jest a co nie jest owym "waznym powodem".
Tom wyjasnienie kupiłam. tym bardziej zastanawia mnie to że w tradycji ustnej sposob przekazu się zmienia i zmieniają się opcje co można a co nie. w takich - wg mnie niuansach własnie. bo jeszcze za czasów mojej mamy zanim w ktoryms tam roku JPII tego nie powiedzial Kosciol nauczał że w ogole sam seks to nie jest taki wcale ok.
tom, dorah normalnie sie czuje wyrozniona ze macie taką cierpliwosc do mnie
cytat z tej strony, którą podałaś. Trzeba też pamiętać, że nieuzasadniona odmowa może narażać męża na pokusy seksualne. Każdy z małżonków, szczególnie zaś mężczyzna, powinien umieć kierować sobą w dziedzinie płciowości. Nic nie usprawiedliwia popełniania grzechów w tej sferze (jak i zresztą w każdej innej). Pamiętając o tym, nie można jednak nie zauważać, że pokusy jakich doświadczają niektórzy mężowie są bardzo silne. Każdy człowiek ma swoją pokusę, swój grzech z którym musi się zmagać. Dla niektórych są to właśnie pokusy w sferze seksualnej. Chodzi więc o to, by żona przez swe postępowanie nie narażała męża na pokusy, a przeciwnie - pomagała mu właściwie kierować poruszeniami w dziedzinie seksualności. Jeśli współżycie jest potrzebne dla wyciszenia budzących się poruszeń, może bardzo wyraźnie stawać się obowiązkiem.
to jest jakieś..chore?? na szczęście potem piszą: Wypada więc teraz zastanowić się, w jaki sposób mąż może dać wyraz temu, że kocha swoją żonę.
Przede wszystkim - nigdy nie wymuszając współżycia. To powinna być oczywista sprawa - przecież wszelki przymus, zwłaszcza w sferze tak delikatnej, jest dokładnym zaprzeczeniem miłości.
To wszystko jest bardzo delikatne. I czasem może trudno jest prawidłowo wyrazić. Myślę, zę każdy medal ma dwie strony. Byłoby np nieuczciwie ze strony żony "notorycznie" unikać seksu, bez podania przyczyny. Tak samo jak nieuczciwe jest zmuszanie się wbrew woli. Ale i też np w jakiś sposób prowokowanie, no strojem, a potem odrzucanie. Tu jest wiele kwestii. A kobiety bardzo perfidnie potrafią manipulować seksem, nagradzać czy karać.
Vicky, a czy przypadkiem nie mylisz "nauczania Kościoła' z pewnymi tradycjami kulturowymi, jak purytanizm itp? Naprawdę warto przeczytać pierwsza część książki "Akt małżeński".
Dora, schlebiasz mi oczywiscie piszac ze to moje wyjasnienie ale dzieki :-))) Gdybys potrzebowala jeszcze jakichs "moich" wyjasnien w celu wykorzystania to sluze uprzejmie :-)))
vicky najpierw o wdziecznosci za cierpliwosc. Podziekowania oczywiscie przyjmuje wdziecznie ale gdyby tak na chwile wzniesc sie ponad kurtuazje to wg ciebie ty wymagasz na tym forum wiekszej cierpliwosci czy np moja skroma osoba? Moze zrobimy jakiesz szybkie badanie wsrod uzytkowniczek albo jaka ankiete? :-))))) Teraz o inetrpretacji zapisu biblijnego. Tak, masz racje, interpretacja moze sie zmieniac nawet w dosc szerokich granicach. Abraham ktory postanowil zabic swojego wytesknionego syna gdyz uznal ze glos ktory w sobie uslyszal go do tego wzywa jest uznawany za swietego, za wzor wiary, za ojca wszystkich wierzacych zydow, chrzescijan i byc moze takze muzulmanow. Dzis gdyby moj proboszcz dowiedzial sie ze wzialem w jedna reke noz a druga wloke swoje dziecko w kierunku najblizszego pagorka bo uslyszlem glos ktory mnie do tego zacheca to mialby tylko jeden dylemat - czy najpierw dzwonic na policje czy po karetke z wariatkowa. Tak spojrzenie na biblie w Koscile sie zmienia, jest zywe i to dobrze bo swiat sie zmienia, ludzie sie zmieniaja i Kosciol ta specyficzna wspolnota ludzi ma prawa a nawet powinna biblie ciagle na nowo odczytywac. Inny przyklad - celibat. Z pewnoscia nie byl obowiazkowy przez wieset lat chrzescijanstwa. Potem, przynajmniej w katolicyzmie zachodnim mozna mowic o jakims tam obowiazku ale oczywiscie jest calkiem mozliwe ze kosciol odejdzie od niego w przyszlosci. Wiem ze to moze byc trudne ale ja choc wierze w ponadczasowe, obiektywne Dobro i Prawde to nie mam problemu by bez cienia zazenowania napisac ze brak obowiazku celibatu na poczatku byl dobry, jego pozniejsze wprowadzenie bylo dobre, jgo obecne funkcjonowanie jest dobre i jesli Kosciol zmieni jego formule w przyszlosci to tez bedzie OK. Nie chce cie zanudzac i tez nie zamierzam tu kreowac sie na znawce Kosciola i chrzescijanstwa ale w Kosciele funkcjnuje kilka typow interpretacji, kilka form wypowiedzi o przeslaniu bilblijnym czy szerzej o Objawieniu. Sa dogmaty, jest Tradycja Kosciola (przez duze T), sa oficjalne dokumenty Kosciola typu encykliki, adhortacje, listy pasterskie, dekrety, sa wypowiedzi papieza majace atrybut nieomylnosci, jest zwyczajne nauczanie Kosciola, sa orzeczenia, deklaracje, opinie kongregacji watykanskich z Kongregacja Doktryny Wiary na czele, sa kazania, homilie biskupow, ksiezy, sa objawienia prywatne o te majace status ogolnokoscielnych, sa wypowiedzi swieckich majach misje kanoniczna i nie majacych takiej misji, sa stanowiska calych szkol, srodowisk teologicznych i poszczegolnych teologow i tak pewnie dlugo jeszcze by mozna... Wszystko to ma rozna range, rozny autorytet, rozne znaczenie i moze sprawiac wrazenie pewnego nieuporzadkowania, chaosu, wzglednosci i totalnej niejasnoci. Przyznaje -moze sprawiac takie wrazenie ale warto zauwazyc ze to jest sytuacja nad wyraz jasna, nad wyraz uporzadkowana w porownianiu np z niemal zupelnie niezhierarchizowanymi wspolnotami jak np zydzi, muzulmanie, ewangelicy roznych denominacji czy prawoslawni. U nas tocza sie oczywiscie dysputy, wybuchaja czasem spory ale przynajmniej teoretycznie funkcjonuje zasada "Roma locuta causa finita" czyli Rzym (Watykan, papiez) przemowil sprawa (dyskusja) zakonczona.
Wiesz co Tom, poważę się tu na pewne publiczne wyznanie. Ale dlatego, ze publiczne, więc bez posądzania o jakieś podteksty. Pamiętam nasze rozmowy w Sulejówku, i choć przeczytanie Twoich wywodów oraz wysłuchanie wypowiedzi w realu, niejednokrotnie wymaga wiele samozaparcia (na co nie raz nie mam siły), to brakuje mi Ciebie i mogę powiedzieć, że odczuwam coś w rodzaju stęsknienia się. Mam nadzieję, że spotkamy się w Sulejówku
A ja mam takie spostrzeżenie odnośnie religii i sfery seksualnej. Z jednej strony to sedno rozwoju każdego katolika, żeby zwalczać grzech i stawiać sobie coraz większe wymagania. Myślę jednak, że czasem można wylać dziecko z kąpielą zbytnio szafując pojęciem grzechu, zakazami i potępieniem. U zaprzyjaźnionej pary małżeńskiej, która trzymała się nauki KK z podziwu godną wytrwałością wystąpiły określone problemy i sięgnęli po prezerwatywy. Wydaje mi się, że zdecydowana większość katolików zataiłaby w ogóle ten fakt w trakcie spowiedzi, nie dopatrując się grzechu we własnym sumieniu. Oni jednak powiedzieli o tym . Ksiądz próbował nakłonić dziewczynę, żeby zadeklarowała chęć zaprzestania stosowania prezerwatyw, a kiedy ta powiedziała, że na razie nie jest to możliwe, nie uzyskała rozgrzeszenia. Ja rozumiem logikę takiej procedury, ale gdzieś w tym wszystkim gubi się człowiek. Oto głęboko wierząca dziewczyna, wiodąca skromne, uczciwe życie, pomagająca ludziom, nie zostaje dopuszczona do eucharystii, bo nie chce zrezygnować ze współżycia ze swoim mężem. To moim zdaniem zbyt surowe. Surowe wymagania powinny być formułowane, ale jako pewne drogowskazy ku świętości. Trzeba odróżniać bycie złym, grzesznym człowiekiem od niebycia świętym. Tymczasem system jest zero-jedynkowy – albo jesteś świętą albo niegodną dziwką. Myślę, że przez takie podejście wielu wartościowych, dobrych ludzi odwraca się od KK, albo zaczyna traktować religię powierzchownie. Wymagania stawiane katolikom odnośnie sfery seksualnej są zbyt surowe. Gdyby wierzący traktowali je dosłownie (czyli tak jak należy) i przyznawali otwarcie, że z pewnych praktyk nie mają zamiaru zrezygnować, to do komunii szły by tyko dzieci i wdowcy. No i może jeszcze parę osób z tego forum :)
Mimika, problem polega na tym, że Kościół nie głosi żadnych swoich zasad. Jest tylko przekazicielem prawdy objawionej. I żaden ksiądz nie ma prawa powiedzieć "Pan Bóg się pomylił, a wy macie racje, bo życie według zasad chrześcijańskich jest niemożliwe"
Mimika, ja w zasadzie zgadzam sie z tym co probowalas opisac, oczywiscie o ile dobrze cie zrozumialem. Tzn zgadzam sie z tym twoim niepokojem wobec przeksztalcania chrzescijanstwa w moralizm, w system zakazow i nakazow w nakladanie coraz wiekszych ciezarow niemozliwych do udzwigniecia. Ten nasz niepokoj zdaje sie podzielac rowniez Jezus wobec swoich ukochanych faryzeuszy i znawcow Pisma (oczywiscie o chrzescijanstwie w ich przypadku trudno jeszcze mowic)
"On odparl: I wam, uczonym w Prawie, biada! Bo wkladacie na ludzi ciezary nie do uniesienia, a sami jednym palcem ciezarow tych nie dotykacie." Lk 11,46 (wg BT)
Jesli zdarzylo ci sie juz kiedys czytac moje teksty, szczegolnie pisane wtedy kiedy jestem w formie to z pewnoscia nie dlalas sie nabrac na ten pojednawczy poczatek i nie umknelo ci slowko "w zasadzie", ktore zapewne zgodnie zprzeczuciem wielu bywalczyn tego forum rozwine :-))))
"Z jednej strony to sedno rozwoju każdego katolika, żeby zwalczać grzech i stawiać sobie coraz większe wymagania."
Tu zgodzic sie nie moge. istota katolicyzmu z pewnosc nie jest zwalczanie czy unikanie grzechow. Mysle nawet ze nie da sie tego rowniez powidziec o judaizmie choc on moze sprawiac takie wrazenie ze swoim silnym akcentowaniem prawa, za swoimi 613 przykazaniami, i podkreslanym zwiazkiem pomiedzy zyciem, powodzeniem, nadziejami na szczescie a przestrzeganiem prawa. W katolicyzmie Kosciol jest wylacznie dla grzesznikow, sakramenty sa wylacznie dla grzesznikow , Jezus umarl wylaczanie za i dla grzesznikow i niebo jest wylacznie dla grzesznikow ( no dobrze powinienem napisac prawie wylacznie, przynajmniej przy tym ostatnim, ale nie skupiajmy sie tu na jakichs jednostkowych wyjatkach - chodzi o zasade).
"U zaprzyjaźnionej pary małżeńskiej, która trzymała się nauki KK z podziwu godną wytrwałością wystąpiły określone problemy" :-) Mysle ze bardzo istotne dla calej twojej wypowiedzi byloby doprecyzowanie czego to konkretnie trzymala sie ta zaprzyjazniona para. To ze wystapily pewne problemy nikogo zapene nie dziwi. Wszak problemy to rzecz zwyczajna i potrzebna. Pozwalaja one np weryfikowac nasze niekiedy nieuzasadnione dobre mniemanie o sobie, pozwalaja weryfikowac co i kto jest tak naprawde dla nas wazny, pozwalaja rozpoznac w co i komu tak naprade wierzymy, co naprawde jest dla nas najwazniejsze. Gdyby nie problemy zapewne wiekszosc z nas umarlaby w nieswiadomosci , z blogim usmieszkiem samozadowolenia na ustach. Problemy to dobra rzecz...
"... i sięgnęli po prezerwatywy" Wiesz Kosciol tak z zasady nie godzi sie na antykoncepcje bo nie da sie ona pogodzic z wizja milosci, godnosci osoby ludzkiej, z wizja malzenstwa za ktora sie opowiadamy. Rozeznanie i doswiadczenie Kosciola dowodzi ze antykocpepcja udeza w milosc, w godnosc, w malzenstwo w czlowieka stad sie na nie nie godzimy. natomiast to w zadnym wypadku nie upowaznia ani mnie ani nikogo innego do oceny tych malzonkow. Nie wiem dlaczego poczuli sie zmuszeni do antykoncepcji, nie wiem jaka jest ich historia, jakie doswiadczenie, co nosili w sercu, w sumieniach, jaka jest ich wiara, w czym pokladaja nadzieje, jakie mieli szanse zeby spojrzec na swojewybory inaczej itp
"Wydaje mi się, że zdecydowana większość katolików..." :-))) Nie wiem kogo nazywasz katolikiem, nie mam pojecia co wg ciebie znaczy "wiekszosc katolikow". Wg ciebie wiekszosc katolikow chodzi w niedzile do kosciola, regularnie przystepuje do skaramentow, zna 10 przykazan, uznaje ich slusznosc, czyta biblie, zgadza sie z nauczaniem Kosciola, poznaje to nauczanie, stara sie je rozumiec, pytac, wyjasniac elementy dla siebie niejasne, trudne, niezrozumiale? Czy wiekszosc katolikow o ktorych wspominasz modli sie, rozumie co znaczy znak krzyza ktorym rozpoczyna modlitwe, rozumie "Ojcze nasz" czy "Credo", wie ze najwazniejsza msza swieta katolickiego roku liturgicznego to nie jest ani Pasterka ani msza w poranek Wielkiej Niedzieli? Czy wogole owa wiekszosc katolikow wie co znaczy "katolik", "chrzescijanin"? Bez odpowiedzi na te pytania zupelnie nie widomo czy sie godzic, czy sie dziwic jakiemukolwiek twierdzeniu ktore nastapi po takim poczatku ze wiekszosc katolikow mysli, postepuje, wybiera tak czy tak...
"Ja rozumiem logikę takiej procedury" Wydaje mi sie jednak ze nie do konca ja rozumiesz a ona w sumie wydaje sie byc prosta i latwo zrozumiala. Popularna spowiedz zwana precyzyjniej i poprawniej sakramentem pojednania i nawrocenie nie jest gubieniem czlowieka ale odwrotnie jest wylacznie wyjsciem naprzeciw czlowieka z jego slabosciami i ograniczeniami. Grzech to zlo, to cos co niszczy, doskwiera, upokarza, boli, unieszczesliwia, zabija, degraduje grzesznika i cala spolecznosc w ktorej zyje (nie ma teraz miejsca na rozwijanie teko tematu ale nie sposob piszac o grzechu nie dodac natychmiast ze on zostal juz pokonany, ze dzieki niemu mozemy sie przekonac jaka wielka bezinteresowna, niezasluzona, darmowa miloscia jestesmy kochani). Sakrament nawrocenia oznacza ze ta sytuacja nie jest ostateczna, nie jest bez wyjscia. Czyli wiesz co to grzech, wiesz ze to trucizna ktora uderzy w ciebie i niestety nie tylko w ciebie, rozumiesz to a jednak uleglas swojej slabosci, swiatu, komus innemu itp. Rozumiesz, odczuwasz i raczej nie dziwia cie skutki tego co sie stalo wiec zapewne bardzo mocno, gleboko i powaznie tego zalujesz i co wydaje sie oczywiste masz mocne postanowienie nie tykac tego bagna wiecej, postanowienie ze zrobisz wszystko zeby nastepnym razem nie dac sie tak glupio podejsc, oszukac... Jesli tak sie czujesz to mozesz swoja sytuacje radykalnie zmienic. Mozesz nie tylko wyznac prawde co jakies tam dzialnie terapeutyczne byc moze ma ale co znacznie wazniejsze mozesz uzyskac przebaczenie i wsparcie by zmieniac swoje zycie. To trudno raczej uznac za tamozliwosc, ta procedura gubi czlowieka... Nieco jednak inaczej jest jesli ty nie popelnials grzechu czyli nie zrobilas niczego zlego. Wtedy po pierwsze nie masz czego zalowac, nie widzisz powodu by cos zmieniac, by cos poprawiac a ja nie widze powodu zeby o tym wogole przy spowiedzi wspominac. Oczywiscie zakazu nie ma ale zasadnioczo spowiedz jest zeby pomc tym ktorych niszcza ich grzechy a nie po to zeby rozmawiac o tym co dobrego udalo nam sie zrobic.
W zasadzie zgadzam sie ze system jest zero - jedynkowy (to przeciez oznacza takze ze zawsze jest wybor,ze nie ma sytuacji w ktorej jestemy skazani na wybranie zera). Mozna o tym poczytac w ewangelii i jesli cie to ciekawi to mozemy to przegadac. Ladnym obrazem tego "albo albo" jest chodnik :-)) Tak, tak czerwony chodnik rozkladany przed slubem na srodku kosciola. Powiedzmy ze stoicie na srodku, w polowie drogi. Macie wiec mozliwoc albo zblizac sie do oltarza, do Boga, do Slowa i Eucharystii to swiata tych wartosci i idealow ale i do tek konkretnej wizji malzenstwa, milosci, rodziny, stawanie sie jednoscia itd albo mozecie sie cofnac, odwrocic, oddalic od tego wszystkiego, wybrac swiat innych wartosci. Raczej nie da sie pojsc trocze bardziej w lewo albo troche w tyl po skosie :-))) Warto zauwazyc ze Kosciol zaprasza, prowadzi, zacheca wspiera jeden kierunek bo jego przedstawicie jednak prowadzi narzeczonych w srone oltarza w strone tego swiata ( a przynajmniej powinien :-)))
Dla mnie nie jest to tak oczywiste, z jakiego powodu Bóg ukarał śmiercią Onana. Szczegółów w PŚ brak: "Złe było w oczach Pana to, co on czynił, i dlatego także zesłał na niego śmierć" Rdz 38,10. Onan unikał zapłodnienia. Czy wylewanie nasienia jest tu kluczowe? Nie raczej ubezpłodnienie aktu? A jeśli tak, to jak można ubezpłodnić i tak niepłodny akt (mam na myśl zbliżenia w fazie poowulacyjnej niepłodności)?
Mam wrażenie, że sfera seksualności została przez Kościół bardzo wyolbrzymiona. Jest oczywiście istotna w życiu każdego człowieka, ale nie widzę powodu, aby akt rozbierać na czynniki pierwsze i wchodzić małżonkom do sypialni. Nie cudzołóż (zresztą jak to się ma do małżonków?) to dopiero szóste przykazanie, a jest wałkowane jakby było najwazniejsze, a wykroczenia przeciw temu przykazaniu traktowane są na równi z zabójstwem niemalże.
Zgadzam się z Mimiką, że co niektórzy próbują być świętsi od papieża... Ilekroć zdarzało mi się spowiadać z wykroczeń przeciwko szóstemu przykazaniu (nie mam na myśli antykoncepcji, zdrady czy seksu przed ślubem - nie żebym się tłumaczyła, ale żeby było jasne), zawsze sprawa była bagatelizowana. Usłyszałam np., że nie ma szukać grzechów tam, gdzie ich nie ma. No to o co chodzi? I choć mogę sobie uważać, że rzeczywiście nic złego się nie stało, to już nigdy poczucia winy się nie pozbędę. Ba, wręcz jak zwykle będę się zastanawiać, czy w takim czy innym zachowaniu nie ma grzeszności. Paranoja jakaś. Mój mąż nazwał to pięknie syndromem księdza w szafie. Siedzi sobie tam, obserwuje, by w odpowiednim momencie zainterweniować. Nie kpię sobie, o nie. Uważam, że rozkładanie aktu małżeńskiego na czynniki pierwsze przynosi więcej szkody niż pożytku.
"Oto głęboko wierząca dziewczyna, wiodąca skromne, uczciwe życie, pomagająca ludziom, nie zostaje dopuszczona do eucharystii, bo nie chce zrezygnować ze współżycia ze swoim mężem."
Chyba sama w to nie wierzysz. Zapewniam ci ze w naszym Kosciele nikt nie osmielilby sie nie dopuscic do eucharystii dziewczyny o wymienionych przez ciebie cechach tym bardziej ze docenia ona range, wage, zanczenie aktu malzenskiego ktory Kosciol uznaje za swiety. To nie jest tak ze ktos jej czegos zabrania, ktos jej cos narzuca. Zauwaz spowiednik jej powiedzial tylko tyle ze nie moze jej odpuscic czegos czego ona nie uznaje za grzech. On tem siedzi po to zeby odpuszczac grzechy, na tym sie zna, za to bierze pieniadze. Niedawno w telewizorze pokazywli taka sytuacje ze zglosil sie na izbe przyjec czlowiek ktory upieral sie ze nic mu nie jest. Co wiecej, kategorycznie ni zgodzil sie na zadne badania. Pozwolil sobie tylko przykleic plaster na jakies zadrapanie. Umarl kilka godzin pozniej... Zwracam tez uwage ze w naszym Kosciele nikt nkogo nie dopuszcza do eucharystii. Sami siebie dpuszczamy a szafarz nie decyduje i nie ma prawa decydowac komu jej udzielic a komu nie - nawet jesli tobie przed sekunda nie udzielil rozgrzeszenia a przed godzina widzial jak ja mordowalem sasiada to i tak nie ma prawa odsunac nas od eucharystii.
"Wymagania stawiane katolikom odnośnie sfery seksualnej są zbyt surowe.
Nie nazywalbym tego wymaganiami. Wole mowic o pewnej propozycji, pewnej recepcie na zycie, milosc, szczescie. Nie ma nakazu by z niej korzystac - jest raczej taka mozliwosc by ja poznac i zastosowac ale nikt nigdy nie mowil ze to latwa recepta. Mogl co najwyzej powiedziec ze jest skuteczna. Poza tym zauwaz ze ona nie jest latwa rowniez wkazdej innej dziedzinie. Jasne ze nie wszyscy po nia siegaja. Z moich doswiadczen i obserwacji wynika ze zwykle siegaja po nia ci ktorzy juz nie maja zludzen ze ich problemy same mina, ze wystarczy sie tylko troche lepiej postarac, cos tam zmienic, porawic, przypudrowac. Ci ktorzy zauwazyli ze zycie im sie rozsypuje ze niszcza siebie i innych, ze sie staczaja. Ci ktorzy wyprobowali juz wszystkie inne dostepne im latwe recepty i nie pozosalo im nic innego jak w desperacji siegnac jeszcze po te ostatnia.
strasznie mi się podoba "syndrom księdza w szafie":-). Coś w tym jest, że często wraz z nakazmi, zakazami, sprzedaje się od groma zahamowań, poczucia winy związanego ze wszystkim, co seksualne. Zgadzam się też, że sfera seksualna jest przesadnie akcentowana w nauczaniu Kościoła. Tzn nie o to chodzi, że w ogóle nauczanie na ten temat istnieje, bo każdy się zgodzi, żę sfera jest istotna, ale poświeca mu się (w czasopismach katolickich, w formacji młodych) nieporównanie więcej miejsca niż solidarności z ubogimi, walce z pychą, czy niepłaceniu podatków na przykład... brakuje mi też podejścia bardziej indywidualnego: tych drogowskazów właśnie i sugestii rozeznawania, co danemu małżeństwu służy.
Josaris, przyznam ze seria tekstow ktore wstukalem wyzej troche zachwiala moja forma ale sprobujeodniesc sie jeszcze to twojej wypowiedzi bo wydaje mi sie wazna.
"Dla mnie nie jest to tak oczywiste, z jakiego powodu Bóg ukarał śmiercią Onana." Zgadzam sie podobnie jak Konwalijka. Zgadzam sie ze to dla ciebie nie jest oczywiste, co wiecej zdziwilbym sie gdyby bylo oczywiste. To zreszta nie ma wiekszego znaczenia jak ty czy ja odbieramy, rozumiemy te historie. Wazne jest jak dzis rozumie ja Kosciol. Pisalem o tym gdzies wyzej.
"Onan unikał zapłodnienia. Czy wylewanie nasienia jest tu kluczowe? Nie raczej ubezpłodnienie aktu? " Tu tez sklonny jestem sie zgodzic. Tak mysle ze nie chodzilo o samo zniszczenie, zmarnowanie ejakulatu ale o obezplodnienie wspolzycia o sprzeciw wobec tego co mozemy przeczytac juz w 1 rozdzaile pierwszej ksiegi biblijnej "Po czym Bog im blogoslawil, mowiac do nich: Badzcie plodni i rozmnazajcie sie...". Jesli wiec mowimy o zastrzezeniach Kosciola do masturbacji, niezaleznie czy wykonywanej jednoosobowo czy przy uzyciu innych osob, jesli nawet mowimy ze dla Kosciola nasienie jest swiete to nie w sensie jakiejs magicznej wartosci plynu nasiennego, komorek i innych skladnikow jakie zawiera ale ze wzgledu na powojne przeznaczenie aktu malzenskiego: jednoczace i otwarte na zycie. Dlatego ja "czepiajac" sie masturbacji nie odwoluje sie do historii Onana - wole odwolac sie np do Katechizmu, Humane Vitae czy innych fragmentow biblijnych.
Nie czepiam sie wspolzycia w fazie potencjalnej nieplodnosci (potencjalnej bo jak to mam zwyczaj od czasu do czasu przypominac podejmujac wspolzycie zawsze nalezy sie liczyc z mozliwoscia poczecia a juz napewno MRP zupelnie nie nadaja sie do calkowitego ubezplodnienia wspolzycia, pigulki zreszta tez sie do tego nie nadaja). Moglbym natomiast uczepic sie decyzji malzonkow calkowicie wykluczajcej rodzicielstwo i realizujacych ten zamiar np w oparciu o moja ulubiona metode Roetzera :-))
"Mam wrażenie, że sfera seksualności została przez Kościół bardzo wyolbrzymiona." Ale to "bardzo" to w porownaniu z czy lub z kim? Z judaizmem, islamem, kulturami plemion dorzecza Amazonki, swiatem wspolczesnej reklamy, filmu, litratury, czy moze w porownaniu z miejscem jakie np zajmuje w moim mysleniu? Nie uwazam ze Kosciol tu cokolwiek wyolbrzymia. Seksualnosc czy plodnosc to obok odzywiania glowna plaszczyzna funkcjonowania naszych organizmow . Nie przypadkowo, jak zauwazyla gdzies Dorota, pierwsze polecenie Stworcy, jakie otrzymal czlowiek dotyczy tej wlasnie dziedziny. Poza tym cala Bibli jest znacznie bardziej seksualna niz zwykle zdajemy sobie z tego sprawe - takze Nowy Testament. Ok, ale przeciez tu nie tyle chodzi o moje czy twoje odczucie. One sa, mamy oboje do nich prawo, nie sa ani dziwne ani wyjatkowe. Natomiast kosciol nie jest taki jak my sobie wyobrazamy, jak nam by z tym bylo wygodniej. Jego nauczanie, jego misja, jego oferta jest jaka jest...
"Nie cudzołóż (zresztą jak to się ma do małżonków?) to dopiero szóste przykazanie" Gdybys kiedys zadala sobie troche trudu i poczytala jak nalezy rozumiec "nie cudzoloz" to latwo zorientowalabys sie jak to przykazanie dotyczy podobnego obszaru jak pierwsze. Poza tym w doslownym, waskim rozumieniu cudzolostwo dotyczy wylacznie malzonkow. Osoby niezamezne nie moga cudzolozyc- natomiast moga dopuszczac sie nierzadu :-))
Jesli idzie o syndrom ksiedza w szafie, o dokszukiwanie sie grzechow tam gdzie ich nie ma to niewiele mam do powiedzenia - moze dlatego ze mam problem raczej odwrotny tzn ciagle, tak dlugo jak sieda probuje nie dostrzegac swojego grzechu tam gdzie gdzie on jest oczywisty i widoczny z daleka dla kazdego - jak arfoamerykanin posrod sniegow Alaski :-)
Tom, mam wrażenie, że nie zrozumiałeś sensu mojej wypowiedzi. O czym my w ogóle rozmawiamy? Jaki jest temat tego wątku? Czy nie chodzi przypadkiem o różnokolorowe serduszka? Pisząc swój poprzedni post, odnosiłam się do tego tematu. Ani mi w głowie była masturbacja. Nie musisz mi tłumaczyć, co znaczy: nie cudzołóż. Chodziło mi wyłącznie o to, że małżonkowie, powiedzmy marnujący nasienie męża, nie cudzołożą przecież. "Gdybys kiedys zadala sobie troche trudu i poczytala jak nalezy rozumiec "nie cudzoloz" to latwo zorientowalabys sie jak to przykazanie dotyczy podobnego obszaru jak pierwsze: - to nie było zbyt miłe. Należę do tegoż samego Kościoła co i Ty i zdobyłam pewną wiedzę na temat wiary, którą wyznaję. Nie tylko na lekcjach religii, ale także w różnych wspólnotach, do których należałam.
"Coś w tym jest, że często wraz z nakazmi, zakazami, sprzedaje się od groma zahamowań, poczucia winy związanego ze wszystkim, co seksualne." Zgadzam się z kkurką.
"Mam wrażenie, że sfera seksualności została przez Kościół bardzo wyolbrzymiona." Bardzo w porównaniu do sfer innych. Dla co niektórych przykazanie szóste stało się najważniejsze, a np. 7 grzechów głównych odeszło w niepamięć.
Napisałam o swoich osobistych doświadczeniach. Skoro wspomniałam o spowiedzi, to znaczy to przecież, że naukę na temat seksualności przyjmuję. Tylko dlaczego nie spotkałam zrozumienia ze strony spowiednika? Dlaczego usłyszałam, że przesadzam? To są pytania wyłącznie retoryczne, bo nie mam ochoty spowiadać się publicznie. Czy powinnam była chodzić od konfesjonału do konfesjonału, by wreszcie usłyszeć to, co wydawało się słuszne i zgodne z nauczaniem mądrych kościelnych głów? Dlaczego żaden ze znanych mi księży nie potrafi jasno powiedzieć, co może być grzechem podczas małżeńskiego zbliżenia? Dlaczego w ogóle doszukujemy się w tym jakiejś grzeszności? I do czego to prowadzi? W moim wypadku właśnie do tego, że domniemywam, że coś może być nie tak, skoro lista zakazów w tej kwestii jest tak długa.
Mam bardzo podobne odczucia do Josaris. Wręcz takie same nawet. A i przy spowiedzi miałam przeżycia - wnioskując po skromnej relacji - podobne. To było trochę tak, że czułam, że powinnam mieć wyrzuty sumienia z powodu określonych pieszczot, starałam się je w sobie wzbudzić i się z tego wyspowiadać, a wyszłam na dewotkę nawet przed księdzem, który kompletnie nie wiedział, o co mi chodzi.
-- "bez pretensji do mądrości, której nie mam, bez odbijania jej na ksero i wpadania w schemat"
Hej, a o jakiej liście mowa? Bo ja oprócz cytowanego wcześniej jedynego zakazu rozłączania tego co Bóg złączył, o żadnym innym nie słyszałam.
Myślę, ze fakt, iż nie udało się jednak zakończyć tego wątku, świadczy o rozdmuchaniu, ale chyba nie przez Kościół, tylko, przez wciąż powracające wątpliwości. I to mnie dziwi.
Otóż to, Dorotko, otóż to! Do tego właśnie zmierzałam. To nie Kościół, tylko świeccy mnożą problemy. Ale część duchownych temat podłapuje, a tym samym ma się wrażenie, że te wytyczne są jedynymi słusznymi. Jak inaczej wytłumaczyć fakt, że przy okazji spowiedzi księża w ogóle nie rozumieją, co co chodzi? Po cóż właściwie tacy Kippley'owie na przykład rozstrząsają w swoim podręczniku kwestie moralne na lewo i prawo (a np. szczegółów dotyczących obserwacji po porodzie na próżno tam szukać), mrożąc krew w żyłach? Onanizm małżeński do dziś wywołuje uśmiech na twarzy mojego męża (teologa katolickiego zresztą). Oczywiście, można przesadzić i małżonka używać do zaspokojenia swoich potrzeb, ale dlaczego straszyć ogół i wywoływać niepokój oraz poczucie winy?
Wydaje mi się, że te wszystkie komplikacje wynikają z tego, jak dawniej KK spoglądał na sferę seksualności człowieka. Zgodzicie się chyba ze mną, że małżeństwo i akt małżeński były postrzegane zdecydowanie inaczej niż dziś. Małżeństwo było tym gorszym stanem. Nikt, tak jak dziś, na masową skalę, nie mówił, że to także powołanie, którego realizacja ma doprowadzić do bram nieba. Akt małżeński służył jedynie prokreacji. Oczywiście nie bez powodu tak się działo i absolutnie nie upatruję w tym jakiegoś spisku i celowego działania. Nigdy nie można rozpatrywać tego w oderwaniu od kontekstu kulturowego. Tak czy inaczej, moim skromnym zdaniem, wciąż ponosimy konsekwencje dawnego postrzegania aktu małżeńskiego. Stąd pewnie gdzieniegdzie można znaleźć kwiatki typu, że żona ma być na każde zawołanie męża, a jej potrzeby wymieniane są niemalże zawsze na miejscu drugim.
Zgadzam się Josaris Chyba raczej powinniśmy się cieszyć, że mamy dziś teologię małżeństwa, mamy kanonizowanych małżonków, a niedługo może i następnych (rodzice św. Tereski), że nasz papież JPII poświęcał wiele uwagi i nauczania małżeństwu. Przeżywanie aktów małżeńskich jako zjednoczenie, dary, wzajemnego oddania, jest przywilejem, łaską, darem dla każdego małżeństwa. Naszym zadaniem jest chyba raczej ukazywanie pełnej wymiarowości seksualności w małżeństwie, na przekór temu światu ukazującemu seks jak sport, rozrywkę i biznes. Cieszmy się sobą w wolności
zawsze pojawiają się trudności, ale jeśli człowiek jest otwarty i dąży do tego, zęby przeżywać wszystko coraz głębiej, szukać w tym woli bożej i otwierać na siebie nawzajem, to można odkryć naprawdę wspaniałą drogę, wielką radość i głęboki spokój wewnętrzny.
powiem tak - papież jest wyznacznikiem jednoczesnie jest takze czlowiekiem,przez co jest omylny. ile papiezy do tej pory myliło sie i JPII za to przepraszał? najbliższe mi jest spojrzenie josaris i wonki. nie widze ubezpłodnienia w i tak bezpłodnym akcie w 3ciej fazie. kropka.