To zdanie jest dla mnie dowodem iż jest to lek wczesno-poronny.
Jak już wspomniałam - poronieniem nazywa się wydalenie ZAGNIEŻDŻONEJ komórki z macicy. Jeśli do zagnieżdżenia nie dojdzie, to nie można sytuacji nazwać poronieniem. Jest to mylenie pojęć a w niektórych sytuacjach - manipulacja słowna. Co innego uznawać, iż jest to przerwanie życia, bo tu się zaprzeczyć nie da ale pewne sformułowania określone są właśnie po to, by móc nimi operować w odpowiednich sytuacjach, do któryych uniemożliwienie zagnieżdżenia - nie należy. Ja też mogę powiedzieć, że dla mnie kogiel-mogiel jest ajerkoniakiem w czystej postaci a faktem jest to, że do ajerkoniaku brakuje mu głównego składnika, czyli alkoholu.
Ngl - to właściwie, jakie jest Twoje stanowisko? Bo nie za bardzo mogę wyczuć Na którymś wątku dyskutowałam z samirą na ten temat, nie mogę teraz znaleźć i nie chcę też powielać tej informacji, jak ktoś znajdzie link, to proszę o wrzucenie. W każdym razie, chodzi o to, że kwestię słownictwa: że ciąża to od zagnieżdżenia, że od zagnieżdżenia można mówić o poronieniu, to już wcześniej wymyślono. Ale to nie zmienia zasadniczej kwestii: tu nikt nie dyskutuje o semantyce, tylko o określonych skutkach. A skutek jest taki, że i postinor, i tabletki powodują, że nie dochodzi do zagnieżdżenia mimo zapłodnienia. I jeśli zwolennicy stosowania tych metod znajdą na to lepsze określenie niż "działanie wczesnoporonne", które będzie oddawało istotę rzeczy, to ja z chęcią się dostosuję do tych precyzyjnych określeń. Póki co, "niech mowa wasza będzie tak-tak, nie-nie".
-- "bez pretensji do mądrości, której nie mam, bez odbijania jej na ksero i wpadania w schemat"
Pani_wonka Moje stanowisko jest takie: Postinoru nie przyjęłabym poza sytuacją gwałtu. Dla mnie życie zaczyna się od chwili poczęcia. Boli mnie, kiedy dostaję okres po dodatnim teście ciążowym. Zakładając, że doszło do zapłodnienia a Postinor nie dopuszcza do zagnieżdżenia: Uważam, że stosowanie Postinoruw takim przypadku równałoby się z pozbawieniem szansy na dalszy rozwój ale nie jest to dla mnie jednoznaczne z zabójstwem. Przyrównuję to do jedzenia jajek (być może dla niektórych jest to porównanie bulwersujące) - też zatrzymujemy rozwój pewnego życia. I nie ma znaczenia, czy jest to życie ludzkie, psie, kocie, czy w końcu - ptasie. Jestem za stosowaniem Postinoru z dwóch względów: 1. W ogromnej ilości przypadków hamuje owulację 2. Lepsze to niż matka czternastka. Nie wtierdzę, że współżycie w tym wieku jest czymś odpowiedzialnym - ale sądzę, że nieodpowiedzialnością byłoby też zmuszenie, by taka dziewczynka zaszła w ciążę, jeśli może zastosować specyfik przeciwdziałający zapłodnieniu i zagnieżdżeniu. Bo krzyczeć za obroną życia poczętego to jedno a leczyć skrzywioną psychikę i wykarmić dziecię - to drugie.
Moje stanowisko odnośnie aktualnej sytuacji politycznej jest takie: nie jestem ani za ani przeciw aborcji samej w sobie. Z obu stron są sytuacje, w których zastosowanie ma zarówno jedna jak i druga sytuacja. To są ciężkie kwestie ale uważam, że życie kobiety jest w tej sytuacji priorytetem, bo jeśli kobieta nie przeżyje - to płód tym bardziej. Wprowadzenie poprawki do Konstytucji równałoby się ze sponiewieraniem Kobiety, ktra nie miałaby zadnych praw. i co z tego, że potocznie mówiłoby się "no daj spokój, jak będzie pozamaciczna to przecież nie dadzą Ci umrzeć"- bo w praktyce lekarz, który doprowadziłby do takiej sytuacji - mógłby obronić się zapisem w Konstytucji. Nie wolno doprowadzać do żdnych skrajnośc. A zmiana w Konstytucji właśnie do tego mogłby prowadzić - do nadużywania prawa. Powiem szczerze, ze gdyby taka zmiana weszła w życie - to ja nie zdecydowałabym się na dziecko. Ponadto uważam, że kobieta zgwałcona powinna mieć prawo do decydowania o urodzeniu dziecka. Nie dlatego, że została zgwałcoa i należą Jej się ulgi, ale dlatego, że psychika Jej i dziecka mogłaby mocno na tym ucierpieć. Nie przekładam życia "ponad wszystko". Życie nie jest dla mnie wartością samą w sobie. Nie uważam jednak, by stosownym było skrobanie się w przerwie między śniadaniem a robieniem makijażu, ot, bo "się wpadło". Nie uważam też, by stosownym było zmuszanie do rodzenia kogoś, kto nie otrzyma pomocy Psychologa oraz pomocy materialnej z tytułu posiadania dziecka (jeśli nie jest w stanie zapewnić Mu minimum). W Polsce mamy tak tragiczną sytuację jeśli chodzi o pomoc osobom bez środków do życia - że nie ma co mówić o tym kto powinien rodzić a kto nie. Nie mamy też odpłatności środków antykoncepcyjnych.
I owszem, przekładam dobro społeczne oraz życie kobiety nad życie kilku złączonych komórek, które jeszcze nie czują bólu i nie mają świadomości istnienia. Bo tym jest dziecko w fazie embrionalnej bez względu na to jakie kto ma przekonania. Można powiedzieć, że dla mnie słowo "człowiek" nie brzmi na tyle dumnie, życie jest życiem. Krowa pewnie też sądzi, że jest gatunkiem lepszy, niż ludzki a to przykładowo nie daje jJej prawa samostanowienia, pewnie tylko dlatego, że nie umie gadać po ludzku.
Niestety nie da się dyskutować o aborcji bez uwzględnienia sytuacji politycznej kraju, w którym przyszło nam żyć. Jak pisałam - życie ludzkie nie "ponad wszystko".
Jeśli zaś mowa o skutkach, to mozna tu dodać jeszcze prezerwatywę, spiralę i cała masę innych elementów, które ależą bardziej niżbardzo - od podejścia. Teoretycznie można też pluć na kobietę, ktra żyje w małżeństwie i nie dopuszcza do zapłodnienia poprzez omijanie współżycia w dni płodne - bo przeciez do tego została stworzona, bo BÓg tak chciał i tak dalej.. a żyjemy w cywilizowanych czasach, w których dla jednych zlepek komórek jest człowiekiem a dla drugich człowiek jest zlepkiem komórek. I zrówno jedno jak i drugie jest prawdą.
Ngl - Aniu, dzięki za wyjaśnienia. Myślę, że mimo wszystko, to bardziej temat na jakąś naszą rozmowę niż na forum. Rozumiem, i dopuszczam sytuacje, w których wybór nie jest oczywisty, kiedy żadne wyjście nie jest dobre. Daleka byłabym od potępiania zgwałconej kobiety, czy 14-letniej dziewczynki. Jeśli jednak miałabym krótko napisać co myślę, to powiedziałabym tak: jestem zawsze za życiem. W szczególności za tym życiem, które się samo nie wybroni. I analizując te różne tragiczne sytuacje, to przede wszystkim miałabym na uwadze. Pozdrawiam Cię.
-- "bez pretensji do mądrości, której nie mam, bez odbijania jej na ksero i wpadania w schemat"
amcm, info z Pontonu, przybudówki Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny uświadamiającej młodzież w jej prawach reprodukcyjnych.
Belgia walczy z niechcianymi ciążami wśród nastolatek. (03.10.2005)
Belgia walczy z niechcianymi ciążami wśród nastolatek. Minister zdrowia Belgii, socjalista Rudi Demotte, postanowił rozszerzyć kampanię na rzecz zapobiegania niechcianej ciąży wśród nastolatek. Do końca przyszłego roku każda dziewczyna kupująca pigułki antykoncepcyjne dostanie dodatkowo bezpłatną prezerwatywę. Decyzja ministra jest odpowiedzią rządu na dane statystyczne, według których co roku w ciążę zachodzi 5 tysięcy nastolatek. Na 15 tysięcy legalnych zabiegów przerwania ciąży rocznie, 3 tysiące przypada na dziewczęta między 13. a 20. rokiem życia. Przerwanie ciąży do 12. tygodnia jest w Belgii legalne od 1990 roku. Rok temu belgijskie ministerstwo zdrowia wprowadziło zniżki na środki antykoncepcyjne dla dziewcząt poniżej 20. roku życia. Do tej pory skorzystało z nich 130 tysięcy nastolatek. Rozszerzając kampanię dystrybucji środków antykoncepcyjnych o rozdawnictwo prezerwatyw, minister zdrowia chce uświadomić młodym ludziom, że do seksu powinni podchodzić odpowiedzialnie oboje partnerzy i każde z nich powinno stosować antykoncepcję. Ministerstwo zdrowia zamierza bezpłatnie rozprowadzić 900 tysięcy prezerwatyw. [za Gazetą Wyborczą, 27.09.2005]
Ciekawe co to da. Szkoda, że nikt tym dzieciakom (13-latki??? na aborcji???) nie powie najpierw o odpowiedzialności za drugiego człowieka i budowaniu relacji przez różne stopnie (przyjaźń w wieku szkolnym już nikogo nie interesuje?), czy nawet o szacunku do siebie...
Naprawdę ciekawa wypowiedź. Niestety nie tylko w tej sferze życiowej w Polsce wprowadza się zakazy/nakazy/wytyczne, a gdy potrzebna jest realna pomoc, to okazuje się, że Ci, co mają moce decyzyjne naraz nie wiedzą, o co chodzi.
-- To możliwość spełniania marzeń sprawia,że życie jest takie fascynujące...
no to ja się z tym tekstem nie zgodzę - jest nacechowany bardzo anty-katolickim podejściem, autorka wysuwa wogóle nie sprawdzone tezy - bo skąd wie czy te studentki używają tabletek anty? To akurat jeden z wielu przykładów...to że wiara katolicka jest za chronieniem zycia ludzkiego to chyba nie dziwi co? A w tym tekście sugeruje się że KRK jest jak Izabella Łęcka która opływa w luksusy a biednym dzieciom rzuca resztki i to nawet nie ze swojego stołu to sa mo z tym papierem pakowym - no bardzo "pozytywny" przykład z kursów przedmałżeńskich - ciekawe że byłam na dwóch i się z tym nie spotkałam i moi znajomi tez nie...
Co do kursów przedmałżeńskich to wiele można powiedzieć, ja się od siostry dowiedziałam niedawno, że 1 dzień cyklu to dzień owulacji. Więc nie generalizujmy - zarzucasz autorce stronniczość, bo "skąd wie" a sama oceniasz na podstawie dwóch kursów i swoich znajomych i wygląda to tak, jakby nie istniało, bo tego nie widziałaś :-) Jeśli chcesz być sprawiedliwa to nie zarzucaj wędki w drugą stronę. Zgadzam się, że można znaleźć w tekście emocjonalne podejście (zagalopowanie się w sprawie tabletek) ale ja w większości odbieram to jako coś nieistotnego w stosunku do meritum sprawy - czyli pomoc w okresie prenatalnym a brak opieki psychologicznej, niesprawne działanie Opieki Społecznej - ogólnie wszystko w kierunku "godne życie i prawo do życia" ale tylko do czasu narodzin... I tu właśnie leży problem, Lily.
rozumiem - zawsze istaniała bieda, takie rodziny jak opisuje autorka ale szukanie winy takiego stanu rzeczy w tym że akurat środowiska kościelne i sam kościół broni zycia to duże naduzycie - chociaż ostatnio bardzo powszechne. Jestem jak najbardziej za edukacją seksualną, za pomocą samotnym matkom, rodzinom patologicznym ale jak narazie żadnej organizacji czy kościelnej czy typu federa nie udaje się by obiektywnym w sferze tych problemów
"Ale kobieta gwałcona w małżeństwie przez męża pijaka ma prawo do podwiązania jajników i do edukacji seksualnej". Pierwsze słysze o "podwiązywaniu jajników". O podwiązywaniu jajowodów - to i owszem.
"Ta studentka siedząca przy telefonie widzi tylko jedno – by nie zabito dziecka. Jedź moja kochana, do tego smrodu w domu, który opisałam. (...) Nie siedź przy telefonie, tylko załatw Dorocie zęby a Markowi inną pracę, bo z przepukliną to noszenie worków w piekarni kiedyś skończy się źle. Te dzieci się kiedyś urodziły. Dziś są dorosłe i mają swoje dzieci. Te dzieci będą miały dzieci. A ty zaśniesz dziś droga studentko od telefonu spokojnie, pełna przekonania, że zrobiłaś coś dobrego." Nie każdy może i musi robić wszystko - jedni bronią praw dzieci nienarodzonych, inni pomagają tym już żyjącym, jeszcze inni zajmują się bezdomnymi zwierzętami. A każda z tych form działalności jest dobra i potrzebna. Należy jedno robić i drugiego nie zaniedbywać. Nie przemawiają do mnie argumenty w stylu "po co bronić nienarodzonych, skoro tyle narodzonych żyje w nędzy".
"Dziewczyna, która boi się zajścia w ciążę po dyskotece ma prawo do postinoru i powinna go dostać w swojej wsi lub małym miasteczku". Taaa, ta dziewczyna miała też prawo do własnego ROZUMU. Szkoda,że z niego nie skorzystała...
"A państwo ma obowiązek, by ludzie mogli się nauczyć, co to owulacja, jak założyć prezerwatywę, jak używać tabletek hormonalnych, na czym polega cykl, jak długo żyją plemniki po stosunku". Ja bym dodała - rodzice mają obowiązek nauczyć swoje dzieci tego wszystkiego. Nie chciałabym, by w tej sferze moje dzieci były wychowywane przez "wyłącznie państwo" i szkołę.
Rodzina - oczywiście, powinna być źródłem przygotowania do założenia własnej rodziny. Co jeśli i tam brak wiedzy "co to owulacja, na czym polega cykl, jak długo żyją plemniki po stosunku"? Wcale nie jest tak łatwo, wbrew biuletynowi Federy.
idealna bylaby po prostu wspolpraca rodzicow ze szkolami i innymi placowkami wychowawczymi, ale u nas czesto jest tak, ze rodzice zrzucaja z siebie czesc odpowiedzialnosci za wychowanie i mysla ze jak poslali dziecko do "dobrej" szkoly, to juz oni go tam wszystkiego naucza. przynajmniej z moich obserwacji tak wynika.
Odnośnie pomocy psychologicznej m.in. kobietom, które dokonały aborcji (sybdrom postaborcyjny), dzieciom z rodzin, gdzie aborcja miała miejsce (syndrom ocaleńca):
www.nest.org.pl
-- "bez pretensji do mądrości, której nie mam, bez odbijania jej na ksero i wpadania w schemat"
A jednak istnieją organizacje pomocy osobom, które mają ten problem. Ileż nasłuchałam się na feministycznej liście dyskusyjnej Gender, że zespół poaborcyjny istnieje tylko w przykościelnych gazetkach, nikt go nie badał, to urban legend itp. Gdy próbowałam wrzucić artykuły medyczne na ten temat, nastąpił jakiś błąd i nie mogłam umieścić swej wypowiedzi. Złośliwość rzeczy martwych czy cenzura? :-)
Ja się dowiedziałam o istnieniu tej organizacji i możliwościach terapii z... "Naszego Dziennika", co w mojej ocenie stanowi dość mocny argument przeciwko tezie, że osoby i instytucje przeciwne aborcji na jej kontestowaniu w swoich działaniach poprzestają.
-- "bez pretensji do mądrości, której nie mam, bez odbijania jej na ksero i wpadania w schemat"
Może łatwiej byłoby zapobiegać aby nie było niechcianych ciąż, albo aby było ich jak najmniej... zamiast szukać sposobu jak później takie niechciane dziecko humanitarnie zabić... dyskusje typu czy tabletą lepiej czy łyżeczką chyba nie mają sensu skoro finał jest taki sam? Szkoda, że tak wielu ludzi, o czym świadczą statystyki, nie radzi sobie ze swoją seksualnościa i nie wiążą jej z płodnością. I potem wielkie zaskoczenie, że ze współżycia, które miało być tylko dodatkiem do sobotniej imprezy, poczęło się dziecko... to mnie najbardziej martwi chyba. Bo sposób myślenia, jak pana ministra z kilku postów wyżej nie rozwiązuje problemu. Skoro wzrasta liczba niechcianych ciąż, to nie wstarczy rozdać dziewczętom trochę darmowych prezerwatyw aby mogły się raz jeszcze zabawić. To niczego nie zmienia. Łatwiejszy dostęp do aborcji też niczego nie zmienia. Trzeba szukać u źródła problemu, czyli świadomości seksualnej już u nastolatów.
Różnica między tabletą a łyżeczką polega m.in. na poczuciu odpowiedzialności za czyn. Tabletą matka sama zabija dziecko, bez interwencji osób trzecich. W przypadku metody chirurgicznej bezpośrednim sprawcą tego czynu jest lekarz. Psychologicznie to pewna różnica.
Tez czytalam jakies artykuly medyczne na ten temat. we Francji np. podawano tabletke kilku kobietom naraz (tym, ktore sie po to zglosily), siedzacym w tej samej sali. Trzeba sobie wyobrazic panujaca w niej atmosfere przed otrzymaniem "leku", po czym wszystkie panie polykajace i popijajace woda... co do aborcji chirurgicznej, podnosza sie glosy, ze "wyrzuca" sie kobiety do domu zaledwie pare godzin po zabiegu (2, 3 godziny), co czesto konczy sie komplikacjami.
Amazonko, nie wiem, czy to akurat ma takie znaczenie. Z drugiej strony, aborcja farmakologiczna odbywa się we wcześniejszej fazie ciąży, więc świadomość, że to już dziecko, łatwiej jest wyprzeć. A do tego lekarza i tak matka idzie i tak - jak by nie było, decyzję podejmuje zawsze ona.
-- "bez pretensji do mądrości, której nie mam, bez odbijania jej na ksero i wpadania w schemat"
Roczniki Psychologiczne, 2006, T. IX, nr 1, s. 159–180. PSYCHOSPOŁECZNE ASPEKTY STOSOWANIA ŚRODKÓW WCZESNOPORONNYCH Dorota Kornas–Biela
(...) Niektóre kobiety mają dużą potrzebę autonomii i mając możliwość wyboru optują za medyczną aborcją. Aborcję chirurgiczną przeprowadza lekarz – w medycznej kobieta sama siebie obsługuje, przyjmuje rolę decydenta i wykonawcy. Niektóre kobiety cechuje tak wysoka potrzeba kontroli nad tym, co się im w życiu zdarza, że wolą aborcję medyczną, gdyż same ją inicjują, monitorują jej przebieg i skuteczność (np. Simonds i in. 1998). Dla niektórych kobiet, przeciwnie, świadomość pełnej odpowiedzialności za przeprowadzenie sobie aborcji jest tak przerażająca, że wolą aborcję chirurgiczną, którą wykonuje lekarz, a sama kobieta znieczulona przyjmuje postawę bierną, identyfikuje się z ofiarą, jaką jest dziecko (Levathes, 1995). (...)
Piśmiennictwo: Simonds W., Ellertson C., Springer K., Winikoff B. (1998). Abortion, revised: Participants in the U.S. clinical trials evaluate mifepristone. Social Science and Medicine, 46, 10, 1313–1323. Levathes, L., (1995). Listening to RU 486. Health, 9, 1.
Nalezy dodać, że stadium rozwoju płodów pokazanych na filmie - przekracza grubo trzeci miesiąc ciaży. Nawet w przypadku gwałtu czy poważnych uszkodzeń - nie byłoby w Polsce możliwe usunięcie tak zaawansowanej ciąży.
Josaris - znaczenie ma duże - przynajmniej dla usuwanych płodów. Czują ból, albo go nie czują. I dla mnie - jako potencjalnego "widza" takiego filmu - wręcz ogromne ma znaczenie, że dzieci czuły.
ngl, jeszcze do lat 80. XX w. operacje NOWORODKÓW przeprowadzano bez znieczulenia, ponieważ uważano, że dzieci w tym wieku nie czują bólu. Naukowcy zajęli się tym tematem i dopiero teraz okazało się, ile krzywdy im zrobiono.
Amazonko - wiem, że tak było. Jednak naukowe badania wykluczają możliwość czucia bólu przez płód młodszy niż ok 3 miesiące z tego względu, ze doiero w tym czasie rozwija sie u płodu część mózgu odpowiedzialna za odczuwanie bólu. Nauka idzie do przodu. Wcześniej lekaże uważali - teraz wiedzą.
Amazonka przetłumaczyła to, co dla niej było w tym tekście najistotniejszego, zważywszy na tytułu wątku. Nie przyszłoby mi do głowy czynić jej, czy komukolwiek innemu zarzutu z tego, że nie znam jakiegoś języka obcego, albo że nie mam ochoty na wysiłek intelektualny większy niż lektura programu TV.
-- "bez pretensji do mądrości, której nie mam, bez odbijania jej na ksero i wpadania w schemat"
skorpionka, ja na przyklad sie ciesze ze Amazonka wkleja nam te linki, bo sama nie mam kiedy poszukac, wiec nie rozumiem Twoich pretensji. nikt nie kaze Ci tam zagladac ani uczyc sie angielskiego (to tez nie jest zarzut jakby co)
Skorpionka - dokładnie o takiej sytuacji pisałam gdy wspominałam o tym, że nie jestem za wprowadzeniem poprawki do konstytucji. Może teraz niektórzy poszerzą swoje horyzonty. Szklda tylko, że na tak brutalnym przykładzie. U nas działoby się dokładnie tak samo - jeśli ktoś twierdzi, że nie - to niech dalej się łudzi.
W końcu juz jedna "mondra" z polityki zaświeciła swoją wiedzą, że "ciąży pozamacicznej nie trzebau usuwać, taką ciazę się leczy". Tak waśnie leczono Jasminę - wszystko "się leczy".
Lily - na szczęście. Co nie znaczy, że nie mogą próbować poownie - mnie przeraża sam fakt, że tak wiele osób jest "ZA".
Nie wyszłabym bez skierowania albo bez oświadczenia pisemnego o odmowie skierowania na badania. Ale już po ptokach. Może mieć wiele wspólnego z ideologią lekarza, jako człowieka prywatnego - co nie powinno iśc w parze z pracą, jaką ów lekarz wykonuje. Bo religia mówi... Jehowym też religia zbrania wykonywania transfuzji a nie sdze, by wyznawca ów religii - jako lekarz - nie był karany, gdyby w sytuacji zagrożenia życia odmówił Pacjentowi wykonania transfuzji krwi.
Jakkolwiek - szkoda, ze nie postarała się o pisemną odmowę. Siedziałabym tam i zapuściła korzenie a pewnie nawet udałabym, że gdzieś dzwonię i się skarżę, że odmawiają mi wykonania badania. Teraz niewiele może zrobić - Jej słowo przeciwko słowu lekarza - poza tym chyba też średnio by Jej zalezało, po poronieniu..
Wydaje mi się, że przykład podany przez skorpionkę wskazuje na to, co fanatyzm i strach przed odpowiedzialnością w niepewnym, restrykcyjnym systemie prawnym może zrobić z człowieka.
Fanatyzm, bo tak naprawdę zaistniał w tamtej sytuacji stan wyższej konieczności, czyli nie można było uratować obu żyć i na gruncie naszego prawa karnego, nikt nie uczyniłby lekarzowi zarzutu z tego, że ratując matkę nie uratował dziecka. A strach...o ile się orientuję, państwa Ameryki Łacińskiej nie są państwami o szczególnie wysokiej kulturze prawnej, i niezależnie od tego, jak bardzo niektórym nie odpowiada to, co obecnie tworzy nasz system prawny, to jeszcze na szczęście daleko nam do Nikaragui. U nas mimo wszystko zasady ponoszenia odpowiedzialności są dość jasne. Ten przykład nie pasuje do naszego prawa, ani tego, które jest obecnie, ani tego, które miało być, bo kontratyp stanu wyższej konieczności istniałby nadal.
Przykład ten przemawia przede wszystkim za tym, żeby tworzyć spójny, klarowny system przepisów, gdzie nie będzie luk ani możliwości dowolnej interpretacji i ten postulat dotyczy tak naprawdę wszystkich dziedzin, a nie tylko kwestii aborcji.
-- "bez pretensji do mądrości, której nie mam, bez odbijania jej na ksero i wpadania w schemat"
Wiesz Ado czego ja się obawiam? Że lekarz mógłby nie zostać ukarany, gdyby była sytuacja odwrotna - to znaczy, gdyby lekarz za wszelką cenę (nawet za cenę życia matki) - próbował ratować dziecko, które miałoby szanse na przeżycie < 1% a matka > 90%. Gdy taka kobieta osieroci dwójkę, czy trójkę dzieci - to JEST tragedia. Nikt mi nie da zapewnienia, że tak by się stać nie mogło - bo niejasność sformułowań mogłaby doprowadzić nie tyle do złamania podstawowych praw człowieka - ile do tego, że kobiety zaczęłyby się panicznie bać ciąży i porodu. Ze strachu przed sytuacją, kiedy lekarz będzie musiał podjąć decyzję zgodnie z własnym sumieniem i prawem - a nie zgodnie z tym - czyje szanse na przeżycie są większe.
Z drugą częścią wypowiedzi - całkowicie się zgadzam.
Ja myślę, że w tym co zapisałaś w pierwszej części najważniejsze jest to, czego chciała matka. Bo są i takie matki, które się decydują na poświęcenie siebie dla dziecka, m.in. dlatego świętą jest Gianna Beretta Molla. Moim zdaniem lekarz ma prawo do działania zgodnie ze swoimi zasadami moralnymi - nie można mu tego prawa odebrać. Podobnie jak prawnik, który ma prawo odmówić obrony człowieka, co do którego winy jest pewny - choćby konstytucyjną zasadą było prawo do obrony. Takie sytuacje się zdarzają i moim zdaniem nie rozwikła ich w sposób ostateczny, każdorazowy, najszczelniejszy nawet system prawny. Taki jest ryzyko tego, że prawo reguluje również kwestie związane z moralnością. Być może brak mi wyobraźni, ale wydaje mi się, że to niemożliwe, że życie jest bogatsze, bardziej skomplikowane od litery prawa i to, że prawo wszystkiego nie ureguluje nie stanowi o brakach prawa, lecz stopniu skomplikowania życia.
-- "bez pretensji do mądrości, której nie mam, bez odbijania jej na ksero i wpadania w schemat"