Aby dyskutować we wszystkich kategoriach, wymagana jest rejestracja.
Vanilla 1.1.4 jest produktem Lussumo. Więcej informacji: Dokumentacja, Forum.
Blody, ale naprawdę nie widzisz różnicy pomiędzy tym, że okazując dziecku mnóstwo czułości, zainteresowania tym co robi, wsparcia w samodzielnym ocenianiu swoich dokonań, ale za to nie stosując w ogóle kar, nagród i chwalenia, no raczej naprawdę nie da się wychować człowieka uzależnionego od opinii innych, a przynajmniej no na logikę nawet, szanse są niewielkie ( chociaż jakieś tam zawsze istnieją ). Natomiast biorąc pod uwagę jak wiele osób jednak jest uzależnionych od tych opinii innych oraz biorąc pod uwagę to, co nam pokazują badania, to jednak też na logikę wychowanie wśród pochwal i nagród jednak niesie ze sobą większe ryzyko wychowania osoby, która poczucie własnej wartości opiera tylko i wyłącznie na tym co inni o niej powiedzą.
Ja nie mówię czarno-biało. Mówię o tym, gdzie w mojej opinii jest większe ryzyko. Kwestia wyboru, jest oczywiście indywidualna. Ale mi się podoba np. Ewy wypowiedź, która dostrzega tę logikę, ale też zwyczajnie mówi: biorę to na klatę! Najwyżej wychowam
wiesz, co myślę? Że Tobie trudniej się wyzbyć nawyku oceniania dlatego, że Twoja córka ma taki temperament, jaki ma. Jak byś się czuła, gdyby Tobie się dziecko rozpłakało w sklepie z kopaniem, tarzaniem i innymi atrakcjami i dodatkowo byś widziała miny innych matek i czuła na plecach osądzające spojrzenia? Już mi nie chodzi o reakcję Twoją, tylko Twoje uczucia. Pomyśl tak (wybacz, może nie powinnam tak pisać, ale mi nic innego nie przychodzi do głowy): Nina ma gorszy dzień ze względu na zaparcia, dziś jest apogeum. Ciągle marudzi, mówi, że boli, wstrzymuje, ciągle chce na ręce. A Ty musisz wyjść do sklepu, więc ją bierzesz taką, z dodatkowymi atrakcjami, niesiesz do sklepu, leje Ci się pot po plecach, bo jest upał. Wpadasz do sklepu, a ona marudzi w kolejce. Słyszysz w kolejce pomrukiwania: "niegrzeczna", "ale sobie dała wejść na głowę", "rozwydrzony bachor", "ja bym..." i kilka innych, mało przyjemnych epitetów. Jak się czujesz? Przecież chcesz dla swojego dziecka najlepiej jak potrafisz. Robisz co możesz, żeby jej ulżyć, ona nie ma tak zawsze, tylko czasem, nie? A że musiałaś wyjść akurat w tym momencie? Dlaczego masz słuchać takich rzeczy? Dlaczego Nina ma się czuć pokrzywdzona? Dlatego właśnie staram się nie oceniać. Bo nie chcę, żeby inna matka poczuła się źle, bo tak naprawdę jest inaczej niż sobie myślę. Pewnie, że wszędzie jest buractwo, chamstwo, nawet na placach zabaw. Ale skąd ono się bierze u dzieci? No, niestety, od rodziców. Czasem warto się ugryźć w język, niż powiedzieć o jedno, niesprawiedliwe, słowo za dużo.
;
;
Czasem warto się ugryźć w język, niż powiedzieć o jedno, niesprawiedliwe, słowo za dużo.
Ale już nigdy, przenigdy nie rzucę ot tak oceny na jakiekolwiek dziecko, jakkolwiek by się ono nie zachowało. Podział na "grzeczne" i "niegrzeczne" udało mi się skutecznie wywalić z głowy i języka. I bardzo się cieszę, że udało mi się otworzyć oczy w tej sprawie, bo to jest autentycznie głupie i niesprawiedliwe, takie szufladkowanie po pozorach. Podwójnie głupie, bo dotyczy dzieci - które przecież nie są jeszcze dojrzałe i nie zawsze wszystko wychodzi im tak, jak powinno, nawet jeśli się starają.
Bezmyślnie, idiotycznie i krzywdząco. Naprawdę, to nic nie kosztuje, pomyśleć, zanim się kogoś oceni. Zwłaszcza w przypadku dzieci - u których przecież złe zachowania wynikają najczęściej z czegoś innego niż ze zwykłej chęci dokuczenia drugiej osobie. I owszem, nie dziwi mnie, że osoby bezdzietne mogą tak robić, ale żeby inne matki?
Toż one właśnie powinny najlepiej rozumieć, na czym rzecz polega, no ale cóż, ludzie są, jak widać, różni...
nie, powaznie, odnioslam takie wrazenie ze zawsze analizujesz jaka adas ma potrzebe, tlumaczysz itd. ja jak jestem zmeczona, ide z siatami, piter mi przysnal w tramwaju, jak wysiadam to go budze a ten jeczy, no ja rozumiem jego potrzeby - ze jest rozespany, zmeczony, wnerwiony. ale ja jestem rownie wnerwiona jak on i naprawde ciezko mi wtedy zachowac spokoj i byc dla dziecka i jesczze mu cos zaoferowac jak marze tylko o tym, zeby sciagnac kapcie w domu i zeby dziecko przestalo jeczec.
Skąd ja to wszystko znam... Ja to zawsze mówię, że jestem matką poszukującą, która zalicza mnóstwo wzlotów i upadków, czasem wątpi, ale jednak ciągle chce iść tą drogą. I mam wiele błędów na swoim koncie, ale i tak się staram. Nie jest to łatwe, ale da się. Tak myślę, że może to o to tu chodzi, że może innych drażni to, że na pierwszy rzut oka (jak się takie czysto teoretyczne posty na ten temat czyta) RB wygląda, jak cudowna recepta na wszystko? A w rzeczywistości wcale nie jest to prostsza droga, tylko raczej trudniejsza? No bo tak jest, prawda? Łatwiej przyjąć zasadę "dzieci i ryby..." niż uznać, że dziecko też ma do czegoś prawo (celowo dwie skrajności porównuję)?
Ja to odkryłam gdy np. czytałam anty-RB (hehe) Tracy Hogg. O tym odkładaniu do łóżeczka itp. I ja spróbowałam raz mojego pierworodnego tak wytresować. Po czym zorientowałam się, że tak naprawdę to ja CHCĘ SWOJE DZIECKO KOŁYSAĆ DO SNU. Ma dziś dwa lata i choć potrafi zasypiać prawie-sam, ja czasami i tak biorę i go kołyszę, bo to takie piękne. A przecież mam już drugie dziecko... i sądzę, że z nim będę podobnie postępować.
I nie mogłam się nadziwić jak to jest, że ja się wcale nie czuję szczęśliwa z powodu zostania mamą. Że dziecko mi ryczy choć ma sucho i brzuch pełny, że ja chcę ryczeć razem z nim. będzie odporne na to co myślą sobie o nim inni... Stop! Dlaczego ma być odporne?
)
Dlaczego w wychowywaniu w nurcie RB takie ważne jest, żeby dziecko robiło wszystko dla własnej satysfakcji, dla samego siebie? Nie dla szefa, pochwały nauczyciela, rodzica, pieniędzy, koleżanek... A dla ukochanej osoby ?
Robienie czegoś dla drugiej osoby nie równa się robieniu czegoś dla uznania w jej oczach, tak?
jeśli poznałabyś dobrze całe Rb wiedziałabyś, że inne założenia dbają o to by robienie czegoś dla własnej satysfakcji nie równało się egoistycznemu przechodzeniu przez życie.

Tak. Bo to też się robi przede wszystkim dla siebie. Kocham, więc chcę zrobić coś dla tej drugiej osoby. I nie potrzebuję do tego niczego więcej. Tyle.
Bo jak często widzicie RB kojarzy się niektórym z bezstresowym wychowaniem, z wychowywaniem egoistów, egocentryków, rozpuszczonych nastolatków, dzieci, które wchodzą rodzicom na głowę, nie umiejących się niczemu podporządkować w dorosłym życiu.
;
Wbrew temu co tu ciągle się pisze (niestety), w RB świat nie kręci się wokół dziecka, w tym świecie są też inni ludzie, którzy mają swoje prawa, mogą też stawiać swoje granice i dziecko tego także się uczy. Że nie jest samo. Że każdy ma prawo do szacunku. Że na przykład mama może się czasem gorzej czuć i chciałaby wtedy się położyć, a nie bawić (gdzie na przykład przy "bezstresowym" podejściu rozumiem, że źle czująca się mama powinna zacisnąć zęby i jednak się bawić, bo dziecko tego chce - w RB tego nie ma).
Szkoła. Przenieś myślenie z "uczenie się dla ocen" na "uczenie się dla wiedzy". Dziecko, tak ukształtowane jest nakierunkowane na zdobywanie wiedzy a nie ocen. Pomyśl teraz, czy obecnie to, że miałaś (bądź nie) co roku świadectwa z paskiem jest jakimś wyznacznikiem Twojej wartości, osoby?
;
z tym uczeniem sie dla siebie - ja teraz uwazam, ze polowa rzeczy w szkole nie przydaje sie do niczego
okazuje sie, ze sie martwi bo jak nie bedzie mial ocen takich a takich to nie dostanie sie do dobrego liceum, potem oceny sa potrzebne na studia
;
ja tak sobie dumalam, ze jak piter bedzie chodzil do szkoly to niech sie uczy tego co lubi, niech bedzie mial 2 przedmioty ktore uwielbia a reszte moze przepychac na 3. ale okazuje sie ze to nie takie porste jak mi sie wydaje
Mało tego, nawet jeśli ktoś faktycznie by te ulice zamiatał - to co z tego? Praca jak każda inna
Ja RB nie postrzegam jako bezstresowego, bo niestety widziałam przykłady i takiego i takiego. Tzn. niestety dla tego drugiego i wiem, że różnica jest, bo przy bezstresowym dziecko jest po prostu olewane i rodzic ma podejście "niech robi co chce".
A dlaczego? Ano dlatego, że ono wcale nie ma zamiaru dziecka chronić przed frustracjami. No bo skoro każdy człowiek ma prawo do swoich granic, to dziecko prędzej czy później (chyba nawet prędzej) się spotka z czyjąś granicą, na przykład odmową. I w takiej sytuacji musi się ono z tym zmierzyć. A dorosły musi mu na to pozwolić, owszem, jego pomoc jest wskazana (no bo mały człowiek niekoniecznie musi potrafić rozumieć uczucia, które nim targają), ale nie ma tutaj miejsca na klasyczne ucinanie tematu ("nie płacz, nic się nie stało") czy odwrócenie uwagi. Pokazujemy, że każdy człowiek czasem jest zły, czasem smutny i że to jest jak najbardziej ok, że nie trzeba się tego wstydzić ani tego ukrywać przed światem.
Pokazujemy, że każdy człowiek czasem jest zły, czasem smutny i że to jest jak najbardziej ok, że nie trzeba się tego wstydzić ani tego ukrywać przed światem.
Dla mnie przynajmniej bardziej stresujące było właśnie to "nie rycz, nic się nie dzieje", a mniej stresujące wypłakanie się w rękaw, przytulenie i ta metoda wydaje mi się bardziej naturalna.
Dla mnie nie do przyjęcia. I nieraz się ścięłyśmy o to, bo nieraz słyszę upomnienia, że mam "ich tak nie dręczyć" (taka scena - N. upadła, rozwaliła kolano. Przytulam, po chwili pytam czy już lepiej. Ona mówi "lepiej, ale chcę sobie jeszcze popłakać, dobrze?" Ja na to, że oczywiście, może płakać tak długo, jak potrzebuje. Moja mama święcie oburzona, bo "nakręcam dziecko". Bo powinnam raczej powiedzieć "nie płacz już, to tylko kolano, o patrz, motylek leci, itd."). Albo ochrzan, że rozmawiam z dziećmi o śmierci (była sytuacja, że umarł mój dobry kolega, byłam bardzo smutna i po prostu nie miałam zamiaru ani ochoty tego ukrywać przed światem. Krótko wyjaśniłam dziewczynom, dlaczego tak jest i tyle. Przyjęły do wiadomości bardzo naturalnie, za to moja mama uznała, że je straszę). No i właśnie o to mi chodzi. Że w rb nie chronimy dziecka przed takimi sytuacjami, które wydają się nam często zbyt stresujące dla nich. Że możemy sobie pozwolić na bycie autentycznym, bo to nie tylko nie robi dziecku krzywdy, a wręcz je wiele może nauczyć (no choćby tego, że nie zawsze każdy będzie wesoły, nie zawsze każdy będzie miał ochotę na konkretną czynność itd.).
Na przykład moja mama ma takie podejście (, że jak się stłumi np. płacz na samym początku, to dziecku jest łatwiej, "bo się nie nakręci"
Że w rb nie chronimy dziecka przed takimi sytuacjami, które wydają się nam często zbyt stresujące dla nich. Że możemy sobie pozwolić na bycie autentycznym, bo to nie tylko nie robi dziecku krzywdy, a wręcz je wiele może nauczyć
Azja, nie ze takie sa zasady wspolzycia spolecznego tylko dla wlasnej korzysci.
A co do relacji uczeń-nauczyciel... Pamiętasz pewnie, że miałaś w szkole nauczycieli z pasją, którzy potrafili zaciekawić, nauczyć, takich, których się po prostu słuchało. I byli tacy, którym się wchodziło na głowę, bo sobie dawali. Czy to od dziecka zależy? Nie, myślę, że od nauczyciela, ale im samym ciężko to przyznać.
I ja bym chciała, żeby jednak moi synowie okazywali prawie bezwzględny (pod warunkiem oczywiście, że nauczyciel nie znęca się w skandaliczny sposób) szacunek nauczycielowi, nawet takiemu, który "daje sobie wchodzić na głowę", bo jego stanowisko wymaga respektu. Więc nawet jeśli pani od historii zakazuje dziecku strugania ołówka podczas lekcji i ono uważa, że to głupie i wydaje mu się nieuzasadnione, to chcę, żeby tego zakazu przestrzegał, nie pytał "dlaczego?", nie sprzeciwiał się, jeśli nie z szacunku do samej nauczycielki, to z szacunku do jej stanowiska.
Skąd pomysł? Bo w domu my, kochający rodzice uczymy swoje dziecko tłumacząc swoje decyzje, zakazy, nakazy, a tak, żeby zrozumiało, w szkole nie ma na to czasu, w 30-osobowej grupie nie ma miejsca na tłumaczenie każdemu dziecku z osobna słuszności każdego polecenia.
Jak nauczyć dziecko tego "uginania karku" metodą RB? Skoro nie ma sposobu na to by świat dostosować do indywidualisty, to jak pogodzić indywidualistę z tym niesprawiedliwym światem?
Azja, a może Ty poczytaj sobie Juula Twoje kompetentne dziecko, Twoja kompetentna rodzina, albo Agnieszkę Stein, Dziecko z bliska? W necie blogi Żylińskiego albo Małgosi Musiał?
A do szkoły przecież idą nieco starsze już dzieci, w pewnym stopniu już ukształtowane przez rodziców